Tylko życie ma przyszłość!

dr inż. Antoni Zięba

Szukaj
Close this search box.

Ogłoszenie wyników XVIII Ogólnopolskiego Konkursu dla Młodzieży „Pomóż ocalić życie bezbronnemu”

18 edycji, ponad 26 tysięcy prac, uratowane dziecko

Cel | Kon­kurs Po­móż oca­lić ży­cie bez­bron­ne­mu za­chę­ca mło­dzież do re­flek­sji nad war­to­ścią ży­cia i god­no­ścią czło­wie­ka. Ro­dzi­com i wy­cho­waw­com da­je kon­kret­ną in­for­ma­cję o tym, co mło­de po­ko­le­nie my­śli na te­ma­ty pro-li­fe i ja­kich ar­gu­men­tów uży­wa w swo­ich dyskusjach.

Kon­kurs, któ­ry ura­to­wał dziec­ko | Na­sto­lat­ki z Że­le­cho­wa na­krę­ci­ły film kon­kur­so­wy pt. Wzór. Je­go bo­ha­te­ra­mi są skłó­ce­ni mał­żon­ko­wie. Mąż jest żoł­nie­rzem i wy­jeż­dża na mi­sję po­ko­jo­wą, za­nim zdą­ży się do­wie­dzieć, ze je­go żo­na jest w cią­ży. Kil­ka ty­go­dni póź­niej ko­bie­ta od­kry­wa, ze cho­ru­je na bia­łacz­kę i mu­si wy­bie­rać, któ­ra wal­ka bę­dzie prio­ry­te­to­wa – o nią czy o dziec­ko. Po tym jak film na­sto­lat­ków tra­fił do in­ter­ne­tu, ode­zwa­ła się do nich pew­na ma­ma z Bia­łe­go­sto­ku. Po­wie­dzia­ła, ze dzię­ki nie­mu nie zde­cy­do­wa­ła się na aborcje.

Te­ma­ty­ka | Wszyst­kie ak­tu­al­ne za­gad­nie­nia bio­etycz­ne jak an­ty­kon­cep­cja, abor­cja, „in vi­tro” czy eu­ta­na­zja. Pro-li­fe to tak­że mi­łość, ro­dzi­na, adopcja.

For­my | Ołó­wek, pa­ste­le, akwa­re­le, far­by olej­ne, wy­dzie­ran­ki, wy­kle­jan­ki, pra­ce prze­strzen­ne, stro­ny in­ter­ne­to­we, pre­zen­ta­cje mul­ti­me­dial­ne, fil­my, tek­sty pio­se­nek, te­le­dy­ski, gry kom­pu­te­ro­we… Wszyst­ko pro-life!

Pa­tron – bł. ks. Je­rzy Po­pie­łusz­ko | Na­zy­wa­ny „obroń­cą ko­ły­ski”. Mó­wił, że „Za­da­niem Ko­ścio­ła jest nie tyl­ko teo­re­tycz­ne gło­sze­nie świę­to­ści ży­cia, pra­wa do ży­cia nie­na­ro­dzo­nych, lecz tak­że prak­tycz­na obro­na te­go pra­wa”. Po­ma­gał fi­nan­so­wo i or­ga­ni­za­cyj­nie sa­mot­nym mat­kom i mło­dym dziew­czy­nom w cią­ży. Przy­go­to­wy­wał pacz­ki żyw­no­ścio­we i wy­praw­ki nie­mow­lę­ce, roz­da­wał le­kar­stwa. Był dusz­pa­ste­rzem służ­by zdrowia.

Ter­mi­ny | Na pra­ce kon­kur­so­we cze­ka­my do 10 lu­te­go 2023 r. Lau­re­atów i oso­by wy­róż­nio­ne za­pro­si­my na uro­czy­stą ga­lę, gdzie pod ko­niec mar­ca ogło­si­my zwy­cięz­ców i wrę­czy­my na­gro­dy. Zwy­cięz­cy za­pre­zen­tu­ją swo­je pra­ce, spo­tka­ją się z ar­ty­sta­mi i po­zna­ją z in­ny­mi mło­dy­mi obroń­ca­mi ży­cia człowieka. 

TRZY GRUPY WIEKOWE:

SZKOŁA PODSTAWOWA KL. 4–6
SZKOŁA PODSTAWOWA KL. 7–8
SZKOŁA PONADPODSTAWOWA

TRZY KATEGORIE ARTYSTYCZNE:

LITERACKA:

wiersz, opo­wia­da­nie, no­we­la, re­por­taż, ga­zet­ka szkolna…

PLASTYCZNA:

pla­kat, gra­fi­ka, ma­lar­stwo,
mon­taż, ga­blo­ta szkol­na
i pa­ra­fial­na…

MULTIMEDIALNA:

stro­na in­ter­ne­to­wa, film, pro­gram ra­dio­wy, pro­gram multimedialny…

DLA UCZNIÓW SZKÓŁ PODSTAWOWYCH NAGRODY RZECZOWE:
SPRZĘT ELEKTRONICZNY, GRY PLANSZOWE, KSIĄŻKI 

DLA UCZNIÓW SZKÓŁ PONADPODSTAWOWYCH NAGRODY PIENIĘŻNE:
I MIEJSCE – 2000 ZŁ, II MIEJSCE – 1500 ZŁ, III MIEJSCE – 1000 ZŁ
W KAŻDEJ KATEGORII

Re­gu­la­min XIX edy­cji Ogól­no­pol­skie­go Kon­kur­su dla Mło­dzie­ży
o Na­gro­dę im. bł. ks. Je­rze­go Po­pie­łusz­ki
„Po­móż oca­lić ży­cie bezbronnemu”

§ 1. Ce­le konkursu

  1. Roz­wi­ja­nie wśród mło­dzie­ży wraż­li­wo­ści na war­tość ży­cia czło­wie­ka po­przez pro­mo­wa­nie te­ma­ty­ki pro-life.
  2. Za­chę­ca­nie mło­dzie­ży do twór­cze­go my­śle­nia i ujaw­nia­nia swo­ich ta­len­tów pla­stycz­nych, dzien­ni­kar­skich, li­te­rac­kich, filmowych.
  3. Kształ­to­wa­nie wśród mło­dzie­ży wy­obraź­ni i umie­jęt­no­ści pre­zen­to­wa­nia ota­cza­ją­ce­go świata.

§ 2. Or­ga­ni­za­tor konkursu

  1. Or­ga­ni­za­to­rem Kon­kur­su jest Pol­skie Sto­wa­rzy­sze­nie Obroń­ców Ży­cia Czło­wie­ka z sie­dzi­bą w Kra­ko­wie, zwa­ne da­lej Organizatorem.
  2. Ad­res Or­ga­ni­za­to­ra: ul. Kro­wo­der­ska 24/6, 31–142 Kraków.
  3. Do spraw zwią­za­nych z Kon­kur­sem Or­ga­ni­za­tor udo­stęp­nia nu­mer te­le­fo­nu 12 421 08 43 (biu­ro Or­ga­ni­za­to­ra) oraz ad­res e‑mail: konkurs@pro-life.pl.
  4. Or­ga­ni­za­tor za­strze­ga so­bie pra­wo do zmia­ny tre­ści Re­gu­la­mi­nu i roz­strzy­ga­nia spraw nie­za­war­tych w Re­gu­la­mi­nie. Ewen­tu­al­ne zmia­ny bę­dą pu­bli­ko­wa­ne pod ad­re­sem in­ter­ne­to­wym: konkurs.pro-life.pl

§ 3. Au­tor pracy/Uczestnik konkursu

  1. Au­to­rem pracy/Uczestnikiem kon­kur­su jest oso­ba speł­nia­ją­ca kry­te­ria wie­ko­we (dla po­szcze­gól­nych ka­te­go­rii), któ­ra zgło­si­ła i na­de­sła­ła pra­cę kon­kur­so­wą bę­dą­cą wy­ni­kiem jej sa­mo­dziel­nej (lub zbio­ro­wej w przy­pad­ku prac zbio­ro­wych) pra­cy twórczej.

§ 4. Opie­kun pracy

  1. Opie­ku­nem pra­cy mo­że być na­uczy­ciel, ka­te­che­ta, wy­cho­waw­ca lub, w szcze­gól­nych przy­pad­kach, in­na oso­ba peł­no­let­nia (np. ro­dzic) spra­wu­ją­ca opie­kę nad Uczest­ni­kiem kon­kur­su w trak­cie two­rze­nia pra­cy i zbie­ra­nia do niej wia­do­mo­ści, materiałów.

§ 5. Opie­kun prawny

  1. Opie­ku­nem praw­nym jest oso­ba, któ­ra spra­wu­je opie­kę i ochro­nę nad in­te­re­sa­mi oso­bi­sty­mi oraz ma­jąt­ko­wy­mi dziec­ka; jest je­go przed­sta­wi­cie­lem usta­wo­wym (po­dej­mu­je czyn­no­ści praw­ne w je­go imieniu).

§ 6. Za­ło­że­nia organizacyjne

  1. Kon­kurs prze­zna­czo­ny jest dla mło­dzie­ży z ca­łej Pol­ski i zo­sta­nie roz­strzy­gnię­ty w trzech prze­dzia­łach wiekowych:
    1. ucznio­wie klas IV – VI szkół podstawowych,
    2. ucznio­wie klas VII – VIII szkół podstawowych,
    3. ucznio­wie szkół po­nad­pod­sta­wo­wych z wy­łą­cze­niem szkół policealnych.
  2. Kon­kurs zo­sta­nie roz­strzy­gnię­ty w trzech ka­te­go­riach: li­te­rac­kiej, pla­stycz­nej i mul­ti­me­dial­nej w każ­dym z trzech wy­mie­nio­nych prze­dzia­łów wie­ko­wych. Każ­da pra­ca mo­że być przy­pi­sa­na tyl­ko i wy­łącz­nie do jed­nej z po­wyż­szych kategorii.
  3. Aby wziąć udział w kon­kur­sie, na­le­ży wy­peł­nić for­mu­larz on-li­ne na stro­nie in­ter­ne­to­wej Or­ga­ni­za­to­ra Kon­kur­su: konkurs.pro-life.pl. Po klik­nię­ciu przy­ci­sku „Wy­ślij zgło­sze­nie na kon­kurs”, Uczest­nik Kon­kur­su (Au­tor Pra­cy) otrzy­ma na po­da­ny w for­mu­la­rzu ad­res e‑mail plik PDF z wy­peł­nio­nym for­mu­la­rzem zgło­sze­nia. Otrzy­ma­ny plik PDF (for­mu­larz zgło­sze­nia) na­le­ży wy­dru­ko­wać, a po pod­pi­sa­niu przez Uczest­ni­ka Kon­kur­su, Ro­dzi­ca lub Opie­ku­na Praw­ne­go (w przy­pad­ku osób nie­peł­no­let­nich) oraz Opie­ku­na Pra­cy, na­le­ży prze­słać pocz­tą tra­dy­cyj­ną lub prze­sył­ką ku­rier­ską na ad­res Or­ga­ni­za­to­ra. Do­ty­czy to tak­że prac wy­sy­ła­nych elek­tro­nicz­nie. W przy­pad­ku prac wy­sy­ła­nych fi­zycz­nie, for­mu­larz zgło­sze­nio­wy na­le­ży prze­słać w prze­sył­ce ra­zem z pra­cą. Brak pra­wi­dło­wo wy­peł­nio­ne­go for­mu­la­rza unie­moż­li­wi Or­ga­ni­za­to­ro­wi za­kwa­li­fi­ko­wa­nie pra­cy do oce­ny oraz wy­sy­ła­nie dyplomu.
  4. Uczest­ni­cy Kon­kur­su, któ­rzy chcie­li­by, aby ich udział w Kon­kur­sie był punk­to­wa­ny ja­ko osią­gnię­cie w po­stę­po­wa­niu re­kru­ta­cyj­nym do szkół śred­nich, po­win­ni zgło­sić pra­cę za po­śred­nic­twem szkol­ne­go opie­ku­na kon­kur­su. Li­sta wo­je­wódz­kich ku­ra­to­riów oświa­ty, któ­re uwzględ­nia­ją udział w Kon­kur­sie „Po­móż oca­lić ży­cie bez­bron­ne­mu” przy re­kru­ta­cji do szkół śred­nich jest opu­bli­ko­wa­na na stro­nie Or­ga­ni­za­to­ra Kon­kur­su: konkurs.pro-life.pl. Ze szcze­gó­ło­wy­mi za­sa­da­mi punk­ta­cji na­le­ży za­po­znać się na stro­nie in­ter­ne­to­wej da­ne­go kuratorium.
  5. Pra­ce li­te­rac­kie i mul­ti­me­dial­ne o ob­ję­to­ści do 512 MB przyj­mo­wa­ne są wy­łącz­nie on-li­ne za po­śred­nic­twem for­mu­la­rza na stro­nie in­ter­ne­to­wej kon­kur­su: konkurs.pro-life.pl w for­mie elek­tro­nicz­nej, w for­ma­tach: pdf, ppt, pptx, pps, ppsx, odp, jpg, gif, tif, mpg, mp4, mov, mp3, wav (pra­ce mo­gą być skom­pre­so­wa­ne w for­mie zip lub rar). W przy­pad­ku pli­ków o więk­szej ob­ję­tość niż 512 MB, np. dłuż­szych fil­mów, na­le­ży za­pi­sać je na pły­cie DVD lub pen­dri­vie, a na­stęp­nie prze­słać pocz­tą lub prze­sył­ką ku­rier­ską na ad­res Or­ga­ni­za­to­ra wraz z wy­peł­nio­nym i pod­pi­sa­nym for­mu­la­rzem zgło­sze­nia otrzy­ma­nym na po­da­ny przy re­je­stra­cji ad­res e‑mail.
  6. Pra­ce z ka­te­go­rii li­te­rac­kiej mu­szą speł­niać na­stę­pu­ją­ce kryteria:
    1. przy­kła­do­wa for­ma pra­cy: wiersz, opo­wia­da­nie, no­we­la, re­por­taż i in­ne ga­tun­ki li­te­rac­kie i dziennikarskie
    2. pra­ce li­te­rac­kie na­le­ży prze­sy­łać do Or­ga­ni­za­to­ra wy­łącz­nie on-li­ne w for­mie elek­tro­nicz­nej, za po­śred­nic­twem for­mu­la­rza na stro­nie in­ter­ne­to­wej kon­kur­su: konkurs.pro-life.pl, w po­sta­ci pli­ku o ob­ję­to­ści do 512 MB w for­ma­cie pdf (plik mo­że byś skom­pre­so­wa­ny do for­ma­tu zip lub rar);
    3. pra­ca mu­si być pod­pi­sa­na imie­niem i na­zwi­skiem Au­to­ra Pra­cy oraz ty­tu­łem pra­cy we­wnątrz pli­ku (le­wy gór­ny róg pierw­szej stro­ny pracy);
    4. wy­dru­ko­wa­ny for­mu­larz zgło­sze­nia po pod­pi­sa­niu przez Uczest­ni­ka Kon­kur­su, Ro­dzi­ca lub Opie­ku­na Praw­ne­go (w przy­pad­ku osób nie­peł­no­let­nich) oraz Opie­ku­na Pra­cy, na­le­ży prze­słać pocz­tą tra­dy­cyj­ną lub prze­sył­ką ku­rier­ską na ad­res Organizatora.
  7. Pra­ce z ka­te­go­rii pla­stycz­nej mu­szą speł­niać na­stę­pu­ją­ce kryteria:
    1. przy­kła­do­wa for­ma pra­cy: pla­kat, gra­fi­ka, ob­raz, fo­to­gra­fia, ko­laż, rzeź­ba, ga­blo­ta szkol­na czy parafialna,
    2. tech­ni­ka prac dowolna,
    3. do­pusz­czal­ny mak­sy­mal­ny for­mat prac – A0,
    4. pra­ce pla­stycz­ne na­le­ży prze­sy­łać na ad­res Or­ga­ni­za­to­ra Kon­kur­su wy­łącz­nie w po­sta­ci fi­zycz­nej pocz­tą tra­dy­cyj­ną lub prze­sył­ką ku­rier­ską (Pol­skie Sto­wa­rzy­sze­nie Obroń­ców Ży­cia Czło­wie­ka, ul. Kro­wo­der­ska 24/6, 31–142 Kra­ków) z do­pi­skiem „Kon­kurs”,
    5. wy­dru­ko­wa­ny for­mu­larz zgło­sze­nia ze stro­ny in­ter­ne­to­wej kon­kur­su: konkurs.pro-life.pl po pod­pi­sa­niu przez Uczest­ni­ka Kon­kur­su, Ro­dzi­ca lub Opie­ku­na Praw­ne­go (w przy­pad­ku osób nie­peł­no­let­nich) oraz Opie­ku­na Pra­cy, na­le­ży prze­słać pocz­tą tra­dy­cyj­ną lub prze­sył­ką ku­rier­ską na ad­res Or­ga­ni­za­to­ra wraz z pracą.
  8. Pra­ce z ka­te­go­rii mul­ti­me­dial­nej mu­szą speł­niać na­stę­pu­ją­ce kryteria:
    1. przy­kła­do­wa for­ma pra­cy: stro­na in­ter­ne­to­wa, film, pro­gram ra­dio­wy, kom­pu­te­ro­wy pro­gram mul­ti­me­dial­ny, pre­zen­ta­cja, wideoklip,
    2. pra­ce mul­ti­me­dial­ne w po­sta­ci pli­ku o ob­ję­to­ści do 512 MB na­le­ży prze­sy­łać do Or­ga­ni­za­to­ra on-li­ne w for­mie elek­tro­nicz­nej, za po­śred­nic­twem for­mu­la­rza na stro­nie in­ter­ne­to­wej kon­kur­su: konkurs.pro-life.pl. Do­pusz­czal­ny for­mat pli­ków to: pdf, ppt, pptx, pps, ppsx, odp, jpg, gif, tif, mpg, mp4, mov, mp3 lub wav (pra­ce mo­gą być skom­pre­so­wa­ne w for­mie zip lub rar). W przy­pad­ku pli­ków o więk­szej ob­ję­tość niż 512 MB, np. dłuż­szych fil­mów, na­le­ży prze­słać je pocz­tą na pły­cie DVD lub pen­dri­vie wraz z wy­peł­nio­nym for­mu­la­rzem zgło­sze­nia, któ­re­go dru­gą stro­nę wraz z imie­niem i na­zwi­skiem Au­to­ra Pra­cy oraz ty­tu­łem pra­cy na­le­ży wy­ciąć i do­łą­czyć do prze­sył­ki z nośnikiem,
    3. pra­ca mu­si być pod­pi­sa­na imie­niem i na­zwi­skiem Au­to­ra Pra­cy oraz Ty­tu­łem Pra­cy w spo­sób jed­no­znacz­nie umoż­li­wia­ją­cym jej identyfikację,
    4. wy­dru­ko­wa­ny for­mu­larz zgło­sze­nia po pod­pi­sa­niu przez Uczest­ni­ka Kon­kur­su, Ro­dzi­ca lub Opie­ku­na Praw­ne­go (w przy­pad­ku osób nie­peł­no­let­nich) oraz Opie­ku­na Pra­cy, na­le­ży prze­słać pocz­tą tra­dy­cyj­ną lub prze­sył­ką ku­rier­ską na ad­res Or­ga­ni­za­to­ra. Do­ty­czy to tak­że prac wy­sy­ła­nych elektronicznie.
  9. Ter­min nad­sy­ła­nia prac prze­sy­ła­nych elek­tro­nicz­nie lub fi­zycz­nie mi­ja 10 lu­te­go 2023 Bra­na jest pod uwa­gę da­ta nada­nia prze­sył­ki. Pra­ce na­de­sła­ne po wska­za­nym ter­mi­nie nie bę­dą pod­da­ne oce­nie konkursowej.
  10. Każ­dy Uczest­nik Kon­kur­su mo­że prze­słać na wszyst­kie trzy ka­te­go­rie w swo­im prze­dzia­le wie­ko­wym do­wol­ną licz­bę prac z za­strze­że­niem, że w każ­dej ka­te­go­rii mo­że otrzy­mać tyl­ko jed­ną nagrodę.
  11. Do każ­dej pra­cy na­le­ży wy­ge­ne­ro­wać i prze­słać osob­ny for­mu­larz zgłoszeniowy.
  12. Or­ga­ni­za­tor do­pusz­cza do kon­kur­su wy­łącz­nie pra­ce za­wie­ra­ją­ce po­praw­nie wy­peł­nio­ny on-li­ne for­mu­larz zgło­sze­nio­wy oraz je­go wy­druk ze wszyst­ki­mi wy­ma­ga­ny­mi pod­pi­sa­mi prze­sła­ny na ad­res Organizatora.
  13. W przy­pad­ku prac zbio­ro­wych, każ­dy Współ­au­tor jest zo­bo­wią­za­ny do do­łą­cze­nia do pra­cy osob­ne­go for­mu­la­rza zgłoszeniowego.
  14. W przy­pad­ku prac zbio­ro­wych wszy­scy au­to­rzy po­win­ni na­le­żeć do tej sa­mej ka­te­go­rii wie­ko­wej. W in­nych przy­pad­kach, gdy pra­ca ma wie­lu au­to­rów, któ­rzy na­le­żą do róż­nych ka­te­go­rii wie­ko­wych, zgło­szo­na pra­ca przy­pi­sy­wa­na jest do ka­te­go­rii wie­ko­wej naj­star­sze­go uczestnika.
  15. W Kon­kur­sie mo­gą tak­że brać udział pra­ce już pu­bli­ko­wa­ne, lecz nie wcze­śniej niż przed 1 wrze­śnia 2021 roku.

§ 7. Lau­re­aci i Wyróżnieni

  1. Lau­re­atem kon­kur­su jest oso­ba, któ­ra de­cy­zją Ko­mi­sji kon­kur­so­wej za­ję­ła pierw­sze, dru­gie bądź trze­cie miej­sce w jed­nej z ka­te­go­rii, w od­po­wied­nim prze­dzia­le wiekowym.
  2. Wy­róż­nio­nym w kon­kur­sie jest oso­ba, któ­ra de­cy­zją Ko­mi­sji kon­kur­so­wej otrzy­ma­ła wy­róż­nie­nie w jed­nej z ka­te­go­rii, w od­po­wied­nim prze­dzia­le wiekowym.

§ 8. Oce­na prac konkursowych

  1. O wy­ło­nie­niu zwy­cięz­ców Kon­kur­su de­cy­du­je po­wo­ła­na w tym ce­lu Ko­mi­sja Konkursowa.
  2. Ko­mi­sję po­wo­łu­je Organizator.
  3. Kry­te­ria oce­ny usta­lo­ne zo­sta­ją w na­stę­pu­ją­cy sposób:
    1. po­zy­tyw­ne po­dej­ście do te­ma­tu obro­ny ży­cia człowieka,
    2. ja­kość wykonania,
    3. ory­gi­nal­ność,
    4. sto­pień trud­no­ści wy­ko­na­nia ade­kwat­ny do wie­ku autora,
    5. kom­po­zy­cja,
    6. wa­lo­ry artystyczne.
  4. Ko­mi­sja oce­niać bę­dzie wy­łącz­nie pra­ce od­no­szą­ce się wy­łącz­nie do ochro­ny ży­cia czło­wie­ka.
  5. Nad­sy­ła­ne pra­ce po­win­ny mieć po­zy­tyw­ny prze­kaz i nie po­win­ny za­wie­rać żad­nych dra­stycz­nych zdjęć, ob­ra­zów ani opi­sów. Pra­ce za­wie­ra­ją­ce dra­stycz­ne zdję­cia, ob­ra­zy czy opi­sy bę­dą od­rzu­ca­ne przez Ko­mi­sję Konkursową.
  6. De­cy­zje Ko­mi­sji Kon­kur­so­wej są ostateczne.
  7. Ko­mi­sja nie bę­dzie oce­niać prac nie­speł­nia­ją­cych wszyst­kich wa­run­ków za­war­tych w re­gu­la­mi­nie np. nie­za­wie­ra­ją­cych po­praw­nie wy­peł­nio­ne­go i pod­pi­sa­ne­go for­mu­la­rza zgłoszeniowego.

§ 9. Ogło­sze­nie wy­ni­ków konkursu

  1. Al­fa­be­tycz­na li­sta lau­re­atów i wy­róż­nio­nych w kon­kur­sie zo­sta­nie opu­bli­ko­wa­na na stro­nie in­ter­ne­to­wej Or­ga­ni­za­to­ra konkurs.pro-life.pl i na fanpage’u Or­ga­ni­za­to­ra na Fa­ce­bo­oku 28 lu­te­go 2023 r.
  2. Ogło­sze­nie wy­ni­ków Kon­kur­su wraz z pre­zen­ta­cją prac i uro­czy­ste roz­da­nie na­gród na­stą­pi pod­czas Ga­li Fi­na­ło­wej Kon­kur­su, któ­ra od­bę­dzie się 18 mar­ca 2023 r. na Ja­snej Gó­rze. W szcze­gól­nych przy­pad­kach miej­sce i ter­min Ga­li Fi­na­ło­wej mo­gę ulec zmia­nie. O ewen­tu­al­nej zmia­nie Or­ga­ni­za­tor po­in­for­mu­je na stro­nie in­ter­ne­to­wej www.pro-life.pl oraz na swo­im fanpage’u na Facebooku.
  3. Lau­re­aci ma­ją obo­wią­zek po­in­for­mo­wać Or­ga­ni­za­to­ra o swo­im udzia­le w ga­li wrę­cza­nia na­gród te­le­fo­nicz­nie: 12 421–08-43 lub e‑mailem: biuro@pro-life.pl z ty­go­dnio­wym wyprzedzeniem.

§ 10. Na­gro­dy głów­ne i dodatkowe

  1. Or­ga­ni­za­tor przy­zna pierw­sze, dru­gie i trze­cie miej­sce w każ­dej z trzech ka­te­go­rii w każ­dym z trzech prze­dzia­łów wie­ko­wych, chy­ba że nie bę­dzie pod­staw do przy­zna­nia któ­re­goś z miejsc.
  2. Or­ga­ni­za­tor ma pra­wo przy­znać do­wol­ną licz­bę wyróżnień.
  3. W przy­pad­ku zgła­sza­nia prac po­sia­da­ją­cych wię­cej niż jed­ne­go Au­to­ra (Pra­ce zbio­ro­we) na­le­ży za­zna­czyć w For­mu­la­rzu kon­kur­so­wym oso­bę, któ­ra w ra­zie przy­zna­nia na­gro­dy bądź wy­róż­nie­nia otrzy­ma nagrodę/wyróżnienie. Po­zo­sta­li współ­au­to­rzy otrzy­ma­ją dyplomy.
  4. Za za­ję­cie I, II, III miej­sca w każ­dej z ka­te­go­rii dla uczniów szkół pod­sta­wo­wych prze­wi­dzia­no na­gro­dy rze­czo­we m.in. sprzęt elek­tro­nicz­ny, gry plan­szo­we i książ­ki. Za za­ję­cie miejsc I, II i III w każ­dej z ka­te­go­rii dla uczniów szkół po­nad­pod­sta­wo­wych prze­wi­dzia­no na­gro­dy pie­nięż­ne: miej­sce I – 2000 zł, miej­sce II – 1500 zł i miej­sce III – 1000 zł. Po­nad­to lau­re­aci otrzy­ma­ją dyplomy.
  5. Do­dat­ko­wy­mi wy­róż­nie­nia­mi dla au­to­rów naj­cie­kaw­szych prac bę­dą pu­bli­ka­cje w wy­daw­nic­twach pro-life.
  6. Do 30 ma­ja 2023 r. Opie­ku­no­wie prac otrzy­ma­ją li­stow­nie podziękowanie.

§ 11. Po­sta­no­wie­nia końcowe

  1. Bio­rąc udział w Kon­kur­sie, Uczest­nik Kon­kur­su ak­cep­tu­je je­go Re­gu­la­min.
  2. Re­gu­la­min Kon­kur­su jest do­stęp­ny na stro­nie in­ter­ne­to­wej konkurs.pro-life.pl i w sie­dzi­bie Organizatora.
  3. Uczest­nik Kon­kur­su ak­cep­tu­jąc Re­gu­la­min, oświad­cza, że pra­ca kon­kur­so­wa jest wy­ni­kiem je­go sa­mo­dziel­nej pra­cy twór­czej i przy­słu­gu­ją mu do niej wszel­kie au­tor­skie pra­wa oso­bi­ste i ma­jąt­ko­we i nie są one w ża­den spo­sób ogra­ni­czo­ne lub ob­cią­żo­ne pra­wa­mi osób trze­cich. Za wszel­kie rosz­cze­nia osób trze­cich, któ­re wy­ni­ka­ją z ty­tu­łu na­ru­sze­nia ich praw, od­po­wia­da Uczest­nik Kon­kur­su lub je­go Rodzic/Opiekun Prawny.
  4. W przy­pad­ku uza­sad­nio­ne­go wy­ko­rzy­sta­nia w pra­cy przez Uczest­ni­ka Kon­kur­su tre­ści (tek­stów, utwo­rów mu­zycz­nych lub ich frag­men­tów, zdjęć, ob­ra­zów itd.) nie bę­dą­cych je­go au­tor­stwa, na­le­ży po­dać au­to­ra i źró­dło po­cho­dze­nia wy­ko­rzy­sta­nych treści.
  5. Uczest­nik Kon­kur­su wy­ra­ża zgo­dę na bez­płat­ną pu­bli­ka­cję swo­jej pra­cy w pu­bli­ka­cjach in­for­ma­cyj­nych i edu­ka­cyj­nych wy­da­wa­nych przez Or­ga­ni­za­to­ra (dru­kiem, na no­śni­kach cy­fro­wych oraz w in­ter­ne­cie) oraz wy­świe­tla­nie jej i emi­sję te­le­wi­zyj­ną. W przy­pad­ku chę­ci wy­ko­rzy­sta­nia prac przez in­ne or­ga­ni­za­cje i me­dia (np. spon­so­rzy i pa­tro­ni Kon­kur­su) jest to moż­li­we za do­dat­ko­wą zgo­dą Uczest­ni­ka Kon­kur­su lub/i Rodzica/Opiekuna prawnego.
  6. Uczest­nik Kon­kur­su ak­cep­tu­jąc Re­gu­la­min, wy­ra­ża zgo­dę na prze­twa­rza­nie je­go da­nych oso­bo­wych za­war­tych w for­mu­la­rzu zgło­sze­nio­wym w ce­lu prze­pro­wa­dze­nia Kon­kur­su, wy­ło­nie­nia zwy­cięz­ców i przy­zna­nia na­gród, wy­da­nia, od­bio­ru i roz­li­cza­nia na­gród oraz w ce­lach mar­ke­tin­go­wych, pro­mo­cyj­nych i re­kla­mo­wych Or­ga­ni­za­to­ra, w tym na wpro­wa­dze­nie da­nych do ba­zy da­nych, któ­rej ad­mi­ni­stra­to­rem jest Or­ga­ni­za­tor, w tym w przy­szło­ści, przy nie­zmie­nio­nych ce­lach przetwarzania.
  7. Opie­kun Pra­cy wy­ra­ża zgo­dę na prze­twa­rza­nie je­go da­nych oso­bo­wych za­war­tych w for­mu­la­rzu zgło­sze­nio­wym w ce­lu prze­pro­wa­dze­nia kon­kur­su oraz w ce­lach mar­ke­tin­go­wych, pro­mo­cyj­nych lub re­kla­mo­wych Or­ga­ni­za­to­ra, w tym na wpro­wa­dze­nie da­nych do ba­zy da­nych, któ­rej ad­mi­ni­stra­to­rem jest Or­ga­ni­za­tor, w tym w przy­szło­ści, przy nie­zmie­nio­nych ce­lach przetwarzania.
  8. Ad­mi­ni­stra­to­rem tak ze­bra­nych da­nych oso­bo­wych jest Or­ga­ni­za­tor Kon­kur­su – Pol­skie Sto­wa­rzy­sze­nie Obroń­ców Ży­cia Czło­wie­ka z sie­dzi­bą w Kra­ko­wie. Zgod­nie z unij­nym roz­po­rzą­dze­niem ogól­nym o ochro­nie da­nych oso­bo­wych (RODO) Or­ga­ni­za­tor Kon­kur­su in­for­mu­je, że gro­ma­dzi i prze­twa­rza da­ne oso­bo­we zgod­nie z klau­zu­lą in­for­ma­cyj­ną do­ty­czą­cą prze­twa­rza­nia da­nych oso­bo­wych, któ­rej treść do­stęp­na jest pod ad­re­sem in­ter­ne­to­wym: pro-life.pl/klauzula.
  9. Imię i na­zwi­sko Uczest­ni­ka Kon­kur­su mo­gą zo­stać po­da­ne pu­blicz­nie oraz zo­stać opu­bli­ko­wa­ne na stro­nie in­ter­ne­to­wej oraz na fanpage’u Or­ga­ni­za­to­ra na Fa­ce­bo­oku w ce­lu przed­sta­wie­nia li­sty lau­re­atów kon­kur­su lub pre­zen­ta­cji prac konkursowych.
  10. Uczest­ni­kom Kon­kur­su przy­słu­gu­je pra­wo wglą­du do tre­ści po­da­nych da­nych oraz ich po­pra­wia­nia. Po­da­nie da­nych w for­mu­la­rzu zgło­sze­nio­wym jest do­bro­wol­ne, acz­kol­wiek od­mo­wa ich po­da­nia jest rów­no­znacz­na z bra­kiem moż­li­wo­ści uczest­nic­twa w Konkursie.
  11. Nie­peł­no­let­ni Uczest­ni­cy Kon­kur­su zgła­sza­ją swo­je pra­ce kon­kur­so­we za wie­dzą i zgo­dą ro­dzi­ców lub opie­ku­nów praw­nych, po­świad­czo­ną pod­pi­sem na for­mu­la­rzu zgło­sze­nio­wym. Ro­dzi­ce lub Opie­ku­no­wie praw­ni nie­peł­no­let­nie­go Uczest­ni­ka Kon­kur­su oświad­cza­ją, że na­de­sła­na pra­ca kon­kur­so­wa jest wy­ni­kiem je­go sa­mo­dziel­nej pra­cy twór­czej i przy­słu­gu­ją mu do niej wszel­kie au­tor­skie pra­wa oso­bi­ste i ma­jąt­ko­we i nie są one w ża­den spo­sób ogra­ni­czo­ne lub ob­cią­żo­ne pra­wa­mi osób trze­cich. Za wszel­kie rosz­cze­nia osób trze­cich, któ­re wy­ni­ka­ją z ty­tu­łu na­ru­sze­nia ich praw od­po­wia­da­ją ro­dzi­ce lub opie­ku­no­wie praw­ni nie­peł­no­let­nie­go Uczest­ni­ka Konkursu.
  12. Ro­dzi­ce lub opie­ku­no­wie praw­ni nie­peł­no­let­nie­go Uczest­ni­ka Kon­kur­su wyra­ża­ją zgo­dę na bez­płat­ną pu­bli­ka­cję je­go pra­cy w pu­bli­ka­cjach in­for­ma­cyj­nych i edu­ka­cyj­nych wy­da­wa­nych przez Or­ga­ni­za­to­ra (dru­kiem, na no­śni­kach cy­fro­wych oraz w in­ter­ne­cie) oraz wy­świe­tla­nie jej i emi­sję te­le­wi­zyj­ną. W przy­pad­ku chę­ci wy­ko­rzy­sta­nia prac przez in­ne or­ga­ni­za­cje i me­dia (np. spon­so­rzy i pa­tro­ni Kon­kur­su) jest to moż­li­we za do­dat­ko­wą zgo­dą Uczest­ni­ka Kon­kur­su lub/i Rodzica/Opiekuna prawnego.
  13. Ro­dzi­ce lub Opie­ku­no­wie praw­ni nie­peł­no­let­nie­go Uczest­ni­ka Kon­kur­su wy­ra­ża­ją zgo­dę na prze­twa­rza­nie je­go da­nych oso­bo­wych za­war­tych w for­mu­la­rzu zgło­sze­nio­wym w ce­lu prze­pro­wa­dze­nia Kon­kur­su, wy­ła­nia­nia zwy­cięz­ców i przy­zna­wa­nia na­gród, wy­da­wa­nia, od­bio­ru i roz­li­cza­nia na­gród oraz w ce­lach mar­ke­tin­go­wych, pro­mo­cyj­nych i re­kla­mo­wych Or­ga­ni­za­to­ra, w tym na wpro­wa­dze­nie da­nych do ba­zy da­nych, któ­rej ad­mi­ni­stra­to­rem jest Or­ga­ni­za­tor, w tym w przy­szło­ści, przy nie­zmie­nio­nych ce­lach przetwarzania.
  14. Ro­dzi­ce lub opie­ku­no­wie praw­ni nie­peł­no­let­nie­go Uczest­ni­ka Kon­kur­su wy­ra­ża­ją zgo­dę na nie­od­płat­ne wy­ko­rzy­sta­nie na­de­sła­nej pra­cy w dzia­łal­no­ści sta­tu­to­wej Or­ga­ni­za­to­ra oraz wy­ra­ża­ją zgo­dę na prze­twa­rza­nie i pu­bli­ka­cję da­nych oso­bo­wych wła­snych i au­to­ra oraz na po­da­wa­nie do pu­blicz­nej wia­do­mo­ści imie­nia i na­zwi­ska au­to­ra pra­cy we wszel­kich ogło­sze­niach, za­po­wie­dziach i in­for­ma­cjach o tym Kon­kur­sie i je­go wy­ni­kach oso­bo­we zgod­nie z klau­zu­lą in­for­ma­cyj­ną do­ty­czą­cą prze­twa­rza­nia da­nych oso­bo­wych, któ­rej treść do­stęp­na jest pod ad­re­sem in­ter­ne­to­wym: pro-life.pl/klauzula.

Kra­ków, 5 paź­dzier­ni­ka 2022 r.

Do po­bra­nia plik PDF: Re­gu­la­min konkursu

Chcesz wziąć udział w konkursie? ZAPRASZAMY!

  • Prze­czy­taj regulamin
  • Przy­go­tuj pra­cę kon­kur­so­wą (li­te­rac­ką, pla­stycz­ną al­bo multimedialną).
  • Za­re­je­struj pra­cę elek­tro­nicz­nie, uży­wa­jąc for­mu­la­rza do­stęp­ne­go poniżej
  • Wy­dru­kuj for­mu­larz bę­dą­cy po­twier­dze­niem elek­tro­nicz­nej re­je­stra­cji,
    któ­ry otrzy­masz mailem.
  • Pod­pisz for­mu­larz i po­proś o pod­pis ro­dzi­ców (w przy­pad­ku uczest­ni­ków
    nie­peł­no­let­nich) na­stęp­nie wy­ślij go pocz­tą lub ku­rie­rem do na­sze­go biu­ra.
    Je­śli przygotowałaś/eś pra­cę pla­stycz­ną, wy­ślij ją ra­zem z for­mu­la­rzem
    (pra­ce li­te­rac­kie i mul­ti­me­dial­ne wgraj na ser­wer pod­czas re­je­stra­cji
    elek­tro­nicz­nej). Osta­tecz­ny ter­min nad­sy­ła­nia prac: 31 stycz­nia 2022 r.
  • Sprawdź, czy wygrałaś/eś! Ogło­sze­nie wy­ni­ków na www.pro-life.pl i Fa­ce­bo­oku 28 lu­te­go 2022 r.
  • Przy­jedź do Czę­sto­cho­wy na Ga­lę Fi­na­ło­wą 19 mar­ca 2022 r.

Kategoria plastyczna

Szko­ły ponadpodstawowe

I miej­sce: Mag­da Brze­ziń­ska, Li­ceum Ogól­no­kształ­cą­ce im. M. Ko­per­ni­ka w So­kół­ce
II miej­sce: Zu­zan­na Gra­bow­ska, IV Li­ceum Ogól­no­kształ­cą­ce im. K.K. Ba­czyń­skie­go w Ol­ku­szu
III miej­sce: Klau­dia Kę­ska, Re­gio­nal­ne Cen­trum Edu­ka­cji Za­wo­do­wej w Lu­bar­to­wie
Wy­róż­nie­nie: Ja­ni­na Mo­czul­ska, Ze­spół Szkół Cen­trum Kształ­ce­nia Rol­ni­cze­go w Do­bro­ci­nie
Wy­róż­nie­nie: Wik­tor Koz­droń, Ze­spół Szkół Nu­mer 3 im. W. Li­piń­skie­go i M. Bek­siń­skie­go w Sa­no­ku
Wy­róż­nie­nie: Ju­lia Woź­niak, IX Li­ceum Ogól­no­kształ­cą­ce im. Mi­ko­ła­ja Ko­per­ni­ka w Lublinie

Szko­ły pod­sta­wo­we VII-VIII

I miej­sce: Do­mi­ni­ka Ha­cia, Ze­spół Szkol­no-Przed­szkol­ny w Kry­ni­cach
II miej­sce: Ju­lia Po­ci­ca, Szko­ła Pod­sta­wo­wa w Smar­żo­wej
III miej­sce: Jan Ko­wal­czyk, Szko­ła Pod­sta­wo­wa Oa­zo­wa Ru­chu Świa­tło-Ży­cie im. Ks. Fran­cisz­ka Blach­nic­kie­go w Kra­ko­wie
Wy­róż­nie­nie: He­le­na Krę­żo­łek, Nie­pu­blicz­na Szko­ła Pod­sta­wo­wa Do­mo­wa Szko­ła im. Dzie­ci z Fa­ti­my w Lu­bli­nie
Wy­róż­nie­nie: Ju­lia Mer­tas, Szko­ła Pod­sta­wo­wa nr 47 w By­to­miu
Wy­róż­nie­nie: Zu­zan­na Gór­kie­wicz, Ka­to­lic­kie Cen­trum Edu­ka­cji i Kul­tu­ry w Śremie

Szko­ły pod­sta­wo­we IV-VI

I miej­sce: Ga­brie­la Paz­dan, Szko­ła Pod­sta­wo­wa im. Ja­na Paw­ła II w Za­go­rzy­cach Gór­nych
II miej­sce: Adam Emer­la, Szko­ła Pod­sta­wo­wa nr 4 w Cheł­mie
III miej­sce: Emi­lia Ja­broc­ka, Szko­ła Pod­sta­wo­wa w Wier­chom­li Wiel­kiej
Wy­róż­nie­nie: Da­wid Ury­ga, Szko­ła Pod­sta­wo­wa imie­niem Ja­na Ma­tej­ki w Ka­mion­ce Ma­łej
Wy­róż­nie­nie: Ju­lia Zo­ła, Ze­spól Szkól w Dębowcu

Kategoria multimedialna

Szko­ły ponadpodstawowe

I miej­sce: Jo­an­na Wy­rzy­kow­ska, II Li­ceum Ogól­no­kształ­cą­ce z Od­dzia­ła­mi Dwu­ję­zycz­ny­mi im. Ste­fa­na Ba­to­re­go w War­sza­wie
II miej­sce: Ju­sty­na Pie­cuch, I Li­ceum Ogól­no­kształ­cą­ce im. KEN w Sa­no­ku
III miej­sce: Bar­ba­ra Wa­cho­wiak, Li­ceum Ogól­no­kształ­cą­ce Św. Ma­rii Mag­da­le­ny w Po­zna­niu
Wy­róż­nie­nie: Fa­bian Szer­szeń, XCIX Li­ceum Ogól­no­kształ­cą­ce im. Zbi­gnie­wa Her­ber­ta w War­sza­wie
Wy­róż­nie­nie: Piotr Tu­rek, Ze­spół Szkół nr 1 w Hrubieszowie

Szko­ły pod­sta­wo­we VII-VIII

I miej­sce: Ame­lia Bo­roń, Iza­be­la Ro­dak, Edy­ta Soł­ty­siak, Ka­ta­rzy­na Sta­chu­ra, Mał­go­rza­ta Sta­chu­ra, Ka­to­lic­ka Szko­ła Pod­sta­wo­wa im. św. Ja­dwi­gi Kró­lo­wej w Kra­ko­wie
II miej­sce: Gru­pa te­atral­na „Ósem­ka”, ucznio­wie kla­sy 8 a, b, Ze­spół Szkol­no Przed­szkol­ny im. bł. Ks. Bro­ni­sła­wa Mar­kie­wi­cza w Pew­li Śle­mień­skiej
III miej­sce: Mar­ce­li­na Czer­pak, Pa­try­cja Czop, Szy­mon Na­kiel­ski, Szko­ła Pod­sta­wo­wa im. Kar­dy­na­ła Ste­fa­na Wy­szyń­skie­go w Przy­siet­ni­cy
Wy­róż­nie­nie: In­ka Ma­lek, pra­ca zbio­ro­wa, Szko­ła Pod­sta­wo­wa im. Ada­ma Mic­kie­wi­cza w Łu­pa­wie
Wy­róż­nie­nie: Alek­san­dra Wilcz­kow­ska, Szko­ła Pod­sta­wo­wa nr.34 im. Ada­ma Mic­kie­wi­cza w Kiel­cach
Wy­róż­nie­nie: Ga­brie­la Że­leź­nik, Ogól­no­kształ­cą­ca Szko­ła Mu­zycz­na I i II stop­nia w Gadń­sku
Wy­róż­nie­nie: Pau­li­na Ko­wal­czyk, Wik­to­ria Ożóg, Ju­dy­ta Pa­chel, Szko­ła pod­sta­wo­wa im. Ar­mii Kra­jo­wej w Wiel­kich Drogach

Szko­ły pod­sta­wo­we IV-VI

I Miej­sce: Mi­łosz Bo­rec­ki, Szko­ła Pod­sta­wo­wa nr 1 im. H. Sien­kie­wi­cza w Czań­cu
II Miej­sce: Blan­ka Styrcz, Szko­ła Pod­sta­wo­wa im. Ste­fa­na Że­rom­skie­go w Chmiel­ni­ku
III Miej­sce: An­drzej Tur­ski, Szko­ła Pod­sta­wo­wa im. Bra­ta Wi­ta­li­sa-Woj­cie­cha Lei w Pod­czer­wo­nem
Wy­róż­nie­nie: Ka­rol So­biesz­czań­ski, Szko­ła Pod­sta­wo­wa nr 1 w Piń­czo­wie
Wy­róż­nie­nie: Mał­go­rza­ta Góźdź, Le­na Dy­miń­ska, Świe­tli­ca Śro­do­wi­sko­wa „Wol­na Stre­fa Po­sło­wic­ka” w Kiel­cach
Wy­róż­nie­nie: Ja­go­da Sta­niak, Pu­blicz­na Szko­ła Pod­sta­wo­wa im. Św. Ja­na Paw­ła II w No­wej Ro­kit­ni
Wy­róż­nie­nie: Mar­cin Tur­ski, Szko­ła Pod­sta­wo­wa im. Bra­ta Wi­ta­li­sa-Woj­cie­cha Lei w Podczerwonem

Kategoria literacka

Szko­ły ponadpodstawowe

I miej­sce: Ja­kub Mi­klus, Sa­mo­rzą­do­we Li­ceum Ogół­no­kształ­cą­ce im. Cy­pria­na Ka­mi­la Nor­wi­da w Sta­lo­wej Wo­li
II miej­sce: Ewa Ma­zu­rek, V Li­ceum Ogól­no­kształ­cą­ce im. Ma­rii Skło­dow­skiej-Cu­rie w Lu­bli­nie
III miej­sce: Mał­go­rza­ta Sob­kie­wicz, Sa­mo­rzą­do­we Li­ceum Ogól­no­kształ­cą­ce im. C. K. Nor­wi­da w Sta­lo­wej Wo­li
Wy­róż­nie­nie: Do­mi­nik Maj­cher, VI Li­ceum Ogól­no­kształ­cą­ce Ze­spo­łu Szkół nr. 1 im. Am­bro­że­go To­war­nic­kie­go w Rze­szo­wie
Wy­róż­nie­nie: Ka­ro­li­na Tu­rek, I Li­ceum Ogól­no­kształ­cą­ce im. Mar­ci­na Kro­me­ra w Gorlicach

I miejsce: Jakub Miklus, Samorządowe Liceum Ogółnokształcące im. Cypriana Kamila Norwida w Stalowej Woli

Z pa­mięt­ni­ka Ja­ku­ba „Na­ro­dzi­ny mo­jej siostry”

Pa­mię­tam do­sko­na­le ten kwiet­nio­wy pią­tek, choć mi­nę­ło już pięć lat. Żół­te for­sy­cje, ro­sną­ce przy na­szym do­mu, wy­dzie­la­ły in­ten­syw­ny, nie­lu­bia­ny prze­ze mnie, za­pach. Brzóz­ka opie­ra­ją­ca się o ścia­nę jak praw­dzi­wa sta­rusz­ka, wy­pu­ści­ła pierw­sze ja­skra­wo­zie­lo­ne list­ki, a pod nią moż­na by­ło uj­rzeć fio­le­to­we przy­laszcz­ki, żół­ciut­kie żon­ki­le i sto­ją­ce sztyw­no w jed­nym rząd­ku bru­nat­ne tu­li­pa­ny, chlu­ba mo­jej ma­my. Nasz tro­chę prze­je­dzo­ny kot, Gru­by, wy­le­gi­wał się w sło­necz­ku na ta­ra­sie, śmiesz­nie mru­cząc z za­do­wo­le­nia. Wy­da­wa­ło­by się, że peł­nia szczę­ścia roz­kwi­tła w na­szym domu.

Nie­ste­ty nie był to szczę­śli­wy dzień. Ro­dzi­ce przy­je­cha­li z wi­zy­ty kon­tro­l­nej ze szpi­ta­la, bo­wiem z utę­sk­nie­niem cze­ka­li­śmy na no­we­go człon­ka ro­dzi­ny, mo­ją sio­strę Jul­kę. Gdy zo­ba­czy­łem łzy w oczach ma­my i zmar­twie­nie na twa­rzy ta­ty, wie­dzia­łem, że coś jest nie tak. W na­szym do­mu, w któ­rym za­zwy­czaj pa­no­wa­ła at­mos­fe­ra ra­do­ści, za­pa­dła ci­sza. Strasz­na ci­sza, za­po­wia­da­ją­ca coś strasz­ne­go. Nie czu­łem się do­brze, bo nikt mi nic nie wy­ja­śnił, a ja ba­łem się za­py­tać. Pró­bo­wa­łem sku­pić się na czy­ta­niu „Ka­mie­ni na sza­niec”, ale mo­je my­śli by­ły da­le­ko od ak­cji pod Ar­se­na­łem. Pró­bo­wa­łem też za­snąć, ale nie­ste­ty nie zmru­ży­łem oka do bia­łe­go ra­na. Ro­dzi­ce ci­chut­ko roz­ma­wia­li, sie­dząc w sa­lo­nie. Od cza­su do cza­su sły­sza­łem prze­raź­li­wy szloch ma­my. Czyż­by ma­ma po­ro­ni­ła? Nie bę­dę miał sio­stry? La­wi­na py­tań spra­wi­ła, że gorz­ko za­pła­ka­łem, sło­ne łzy la­ły się stru­ga­mi na po­dusz­kę w mi­sie. R Ra­no z nie­po­ko­jem zsze­dłem do kuch­ni. Za­sta­łem ma­mę z pod­krą­żo­ny­mi od pła­czu ocza­mi. Cho­wa­ła przede mną twarz peł­ną bó­lu. Zer­ka­łem na nią ukrad­kiem i nic nie ro­zu­mia­łem. Po so­bot­nim śnia­da­niu ro­dzi­ce po­pro­si­li, abym usiadł, bo chcą ze mną po­roz­ma­wiać. Wte­dy do­wie­dzia­łem się, że mo­ja tak dłu­go ocze­ki­wa­na sio­stra, je­śli w ogó­le się uro­dzi, co pod­kre­ślił ta­ta, ma Ze­spół Do­wna. Łza spły­nę­ła po po­licz­ku ma­my. Ni­gdy nie za­po­mnę tych słów. Tych emo­cji nie da się opi­sać sło­wa­mi. Czar­na roz­pacz, mi­lion my­śli – bar­dzo róż­nych my­śli. Po chwi­li jed­nak zro­zu­mia­łem, co do mnie mó­wi­ła mama.

- Ma­muś, a dla­cze­go pła­czesz? – za­py­ta­łem za­sko­czo­ny. – Prze­cież i tak bę­dzie­my ją kochali!

Tym ra­zem ma­ma za­pła­ka­ła tak gło­śnio tak ża­ło­śnie, że zwąt­pi­łem w swo­je słowa.

- Nie, to nie­moż­li­we ! Chce­cie za­bić mo­ją sio­strę? – krzyk­ną­łem, nie mo­gąc uwie­rzyć w to, co czu­łem. –Nie zga­dzam się, nie zga­dzam się – roz­pa­cza­łem, nie mo­gąc zła­pać tchu.

Noc by­ła straszna,bezsenna, upior­na… Sły­chać by­ło wy­bu­chy pła­czu ma­my, czu­ły głos ta­ty, a ja za­pa­dłem się w drę­twą pust­kę, któ­rej nikt nie był w sta­nie zrozumieć.

Ra­no nie chcia­łem wsta­wać do szko­ły, ale też nikt mnie nie po­ga­niał, nie zmu­szał. Na­gle we­szła do po­ko­ju ma­ma w su­kien­ce w ko­lo­rze bur­gun­du, uśmie­cha­jąc się do mnie.

- Wiesz, ko­cha­nie, ka­mień spadł mi z ser­ca – po­wie­dzia­ła, to pła­cząc, to się śmie­jąc. My­śle­li­śmy, że bę­dziesz zawiedziony.

- Jak mo­gę być za­wie­dzio­ny? Prze­cież tak dłu­go by­łem je­dy­na­kiem i ma­rzy­łem o bra­cie lub sio­strze. Ro­dzeń­stwo ko­cha się bez wzglę­du na wszyst­ko – od­rze­kłem jak dorosły.

Pew­ne­go ra­zu przy­szła do nas bab­cia Iren­ka. By­ła ja­kaś ta­ka ta­jem­ni­cza, ale też za­my­ślo­na. Przy­nio­sła ma­mie wy­dru­ko­wa­ny tekst zna­le­zio­ny w In­ter­ne­cie i po­wie­dzia­ła ma­mu­si, że zo­sta­ła wy­bra­na, bo jest wy­jąt­ko­wa. Bar­dzo spodo­bał mi się ten tekst. Po­zwo­lę so­bie go zacytować:

Tej oto mat­ce dam nie­peł­no­spraw­ne dziec­ko – mó­wi Bóg.

– Anioł py­ta: Dla­cze­go wła­śnie jej, o Pa­nie? Prze­cież ona jest szczęśliwa.

– Do­kład­nie. Uśmie­cha się Bóg.

– Czy mo­gę dać nie­peł­no­spraw­ne dziec­ko mat­ce, któ­ra nie zna uśmie­chu? To by­ło­by okrutne.

– Ale czy ona ma nie­zbęd­ną cier­pli­wość? – py­ta się Anioł.

– Ja nie chcę, że­by by­ła po­nad cier­pli­wa, po­nie­waż w uża­la­niu się nad so­bą i roz­pa­czy uto­nie w mo­rzu łez. Gdy szok i złość ustą­pi, wte­dy nie­na­gan­nie upo­ra się. Ta ko­bie­ta ma po­czu­cie sa­mo­dziel­no­ści i nie­za­leż­no­ści. Dziec­ko, któ­re jej dam, ży­je w swo­im wła­snym świe­cie. Ona bę­dzie mu­sia­ła spra­wić, by ży­ło w jej świe­cie, a to nie bę­dzie łatwe.

– Ale Pa­nie, o ile mi wia­do­mo ona nie wie­rzy w Ciebie.

– Bóg uśmie­cha się. To nie ma zna­cze­nia, wszyst­ko bę­dzie w po­rząd­ku. Nikt nie jest do­sko­na­ły. A ona ma wy­star­cza­ją­co du­żo zdro­we­go ego­izmu. Ona jest na­praw­dę do­sko­na­łą kan­dy­dat­ką. Ma do­sta­tecz­nie du­żo zdro­wej mi­ło­ści wła­snej, że­by jej się to udało.

– Anioł wzdy­cha – Ego­izm? Czy to jest cnota?

– Bóg ki­wa gło­wą – Tak. Je­że­li ta ko­bie­ta nie po­tra­fi­ła­by od cza­su do cza­su za­jąć się so­bą, a nie dziec­kiem, nie da­ła­by so­bie ra­dy. Tak, zde­cy­do­wa­nie to jest ta ko­bie­ta, któ­rej dam upo­śle­dzo­ne dziec­ko. Ona jesz­cze nie zda­je so­bie spra­wy, ja­kie ma szczę­ście – uśmiech­nął się Bóg.

– Szczę­ście!? – obu­rzył się Anioł.

– Tak, szczę­ście, po­nie­waż ona ni­cze­go nie bę­dzie przyj­mo­wać tak, jak­by to jej się na­le­ża­ło. I nic ni­gdy nie bę­dzie dla niej ba­nal­ne, zwy­czaj­ne. Gdy jej dziec­ko po raz pierw­szy po­wie „MAMA”, bę­dzie mia­ła wra­że­nie, że stał się cud. Ni­gdy nie za­ak­cep­tu­je sło­wa mó­wio­ne­go jako

rzecz oczy­wi­stą, żad­ne­go kro­ku jak coś zwy­kłe­go, co­dzien­ne­go. To jest wła­śnie ta ko­bie­ta, któ­rej po­da­ru­ję nie cał­kiem do­sko­na­łe dziec­ko. Ale dam jej si­łę do prze­cho­dze­nia po­nad tym wszyst­kim. Ni­gdy nie zo­sta­wię jej sa­mej. W każ­dej chwi­li ży­cia bę­dę przy niej, bar­dzo blisko…

Pięk­ne sło­wa. Bar­dzo pa­so­wa­ły do mo­jej ma­my, bo kto, jak nie ona, mo­że dać ty­le mi­ło­ści nie cał­kiem zdro­we­mu dziec­ku. Sta­ra­łem się pod­trzy­my­wać na du­chu ma­mę, po­ma­gać jej w co­dzien­nym obo­wiąz­kach. Tak praw­dę po­wie­dziaw­szy ro­bi­łem to wszyst­ko, ale coś też pło­nę­ło we mnie. Ba­łem się, czy so­bie po­ra­dzi­my, jak Ju­lecz­ka po­ja­wi się w na­szym domu.

Nad­szedł ocze­ki­wa­ny dzień – 18 lip­ca przy­szła na świat Ju­lia. By­łem za­chwy­co­ny, gdy ją zo­ba­czy­łem w szpi­ta­lu. Przy­glą­da­łem się też z uwa­gą, czy jest po­dob­na do spo­ty­ka­nych na uli­cy dzie­ci z Ze­spo­łem Do­wna. Spa­ła spo­koj­nie z wy­cią­gnię­ty­mi do gó­ry racz­ka­mi. Nie wi­dzia­łem tych cha­rak­te­ry­stycz­nych ry­sów. A mo­że to po­mył­ka? – pomyślałem.

Nie by­ła to po­mył­ka. Nie­ste­ty. Na szczę­ście uro­dzi­ła się bez żad­nej wa­dy to­wa­rzy­szą­cej. Po dwóch ty­go­dniach na­sza Jul­ka by­ła po­dob­na do in­nych dzie­cia­ków, choć nie do koń­ca. Nie mia­ła tak krót­kich koń­czyn i du­że­go ję­zy­ka. Po­cząt­ki by­ły trud­ne, a na­wet bar­dzo trud­ne. Mo­ja sio­strzycz­ka krzy­cza­ła wnie­bo­gło­sy, nie umia­ła jeść. Moi ro­dzi­ce mie­li tak du­żo cier­pli­wo­ści, cie­pła i mi­ło­ści, że ob­dzie­li­li­by pew­nie nie­jed­ne­go dzie­cia­ka. Po dwóch ty­go­dniach wszyst­ko jak­by się uspo­ko­iło. Uwiel­bia­ła przy­tu­la­nie, de­li­kat­ne dra­pa­nie po plec­kach, gła­ska­nie mie­dzy ma­ły­mi oczkami.

Wie­dzia­łem, że nie bę­dzie ta­ka jak więk­szość dzie­ci, ale na pew­no bę­dzie na­szym oczkiem w gło­wie. Mo­że dziw­nie to za­brzmi, ale je­ste­śmy szczę­śli­wi. Nie pa­trzy­my na to tak, że spo­tka­ło nas coś złe­go, ab­so­lut­nie nie. Jest to już dla nas nor­mal­ne, to jest na­sza rze­czy­wi­stość. Mo­ja ma­ma ni­gdy nie oka­zu­je znie­cier­pli­wie­nia, zło­ści, jest za­do­wo­lo­na z ży­cia, uśmiech­nię­ta, we­so­ła. Cza­sa­mi wy­da­je mi się, że na­uczy­ła się żyć ina­czej, choć by­wa­ły i trud­ne dla niej chwi­le, szcze­gól­nie pod­czas spa­ce­rów. Pa­mię­tam ta­ki dzień, kie­dy spa­ce­ro­wa­li­śmy z rocz­ną już Jul­ką po oko­licz­nym par­ku. By­li­śmy szczę­śli­wi, opo­wia­da­łem ma­mie o wy­gra­nym kon­kur­sie z ma­te­ma­ty­ki. Ma­ma cie­szy­ła się, uśmie­cha­jąc się do ca­łe­go świa­ta. Na­gle, prze­cho­dzą­ca obok ko­bie­ta z ja­sno­wło­są, prze­ślicz­ną dziew­czyn­ką, pod no­sem bąk­nę­ła: „Z ko­go ona się tak cie­szy, z te­go mon­go­ła?”. Zo­ba­czy­łem łzy w oczach ma­my, ukrad­kiem ście­ra­ne z twa­rzy. Też po­czu­łem się nie­swo­jo, więc przy­tu­li­łem się moc­no do ma­my i wy­szep­ta­łem, że ta ko­bie­ta jest nie­szczę­śli­wa, choć ma pięk­ną i pew­nie mą­drą có­recz­kę. Ta sy­tu­acja spra­wi­ła, ze jesz­cze wię­cej cza­su po­świę­ca­łem mo­jej cu­dow­nej sio­strzycz­ce. Huśtałem

ją, śpie­wa­łem jej pio­sen­ki, bu­do­wa­łem wie­że z kloc­ków, bab­ki z pia­sku, tur­la­li­śmy się po dy­wa­nie i by­li­śmy szczę­śli­wi. Ni­gdy od tam­tej po­ry nie sły­sza­łem od ma­my: „bo zno­wu się ga­pi­li…”. Za­bie­ra­my Ju­lię wszę­dzie ze so­bą – na ba­sen, do ga­le­rii czy na za­ku­py. Raz zda­rzy­ło mi się, że ktoś rze­czy­wi­ście dość na­chal­nie się przy­glą­dał, ale nie z wro­go­ścią, ra­czej z cie­ka­wo­ścią. Ro­zu­miem to, sam też pa­trzę na in­nych, je­śli ina­czej wy­glą­da­ją! Wiel­kim za­sko­cze­niem by­ła dla mnie re­ak­cja mo­ich ko­le­gów, cze­go się naj­bar­dziej oba­wia­łem. Gdy przy­cho­dzą do mnie, ba­wią się z Jul­ką, prze­wra­ca­ją, a ona dzię­ku­je im sze­ro­kim uśmie­chem i racz­ka­mi obej­mu­je ich szyje.

To Jul­ka nie­ustan­nie po­ka­zu­je nam, co w ży­ciu jest waż­ne. Ma w so­bie świa­tło. Uczy po­ko­ry, cier­pli­wo­ści, ale przede wszyst­kim uświa­da­mia, czym jest praw­dzi­wa, bez­wa­run­ko­wa mi­łość. Do­świad­czyć te­go na so­bie to wiel­kie prze­ży­cie i szczę­ście. To wy­ma­ga ogrom­nej na­dziei, od­wa­gi, po­zy­tyw­ne­go na­sta­wie­nia i dba­nia o jej do­bro. Je­stem szczę­śli­wym bra­tem, bo mo­ja sio­stra jest wy­jąt­ko­wa. Na­uczy­ła mnie i ca­łą mo­ją ro­dzi­nę, co to zna­czy po pro­stu ko­chać i czer­pać ra­dość z ma­łych rze­czy. Wnio­sła du­żo szczę­ścia do na­sze­go ży­cia. Spra­wi­ła, że te­raz jest ide­al­nie, je­śli w ogó­le moż­na mó­wić że ide­ały ist­nie­ją. My da­je­my Ju­lecz­ce mi­łość i stu­pro­cen­to­wą ak­cep­ta­cję, a on zwra­ca nam to z po­dwój­ną si­łą – to jest ma­gia. Choć cza­sa­mi „na­sze okno pło­nie”, bo ma­my pro­ble­my z re­ha­bi­li­ta­cją, co­dzien­nym uspraw­nia­niem, to nie uża­la­my się nad so­bą, tyl­ko szyb­ko ga­si­my ten po­żar. Ko­cham mo­ją pię­cio­let­nią już sio­strę, dla­te­go na­pi­sa­łem dla niej wiersz

Ju­lio, siostrzyczko!

Choć tak Ci trud­no do­dać do czte­rech dwa

choć bar­dzo byś chcia­ła to umieć

masz nie­zwy­kły wzrok

Two­je gwiazdy

za­wsze plą­sa­ją walca

na par­kie­cie nieba

Two­je niezapominajki

pa­trzą zalotnie

oczy­ma w ko­lo­rze błękitu

Ja te­go nie widzę

Choć umiem do­dać do czte­rech dwa

Choć tak Ci trud­no od­jąć dwa od pięciu

choć bar­dzo byś chcia­ła to umieć

masz nie­sły­cha­ny słuch

Twój ze­gar z kukułką

do­da­je ra­dość do szczęścia

Two­je mu­chy da­ją koncert

pod­ja­da­jąc okrusz­ki chleba

Ja te­go nie słyszę

Choć umiem od­jąć dwa od pięciu

Mo­ja siostrzyczko,

nie umiesz zbyt wiele

A sły­szysz tak wiele

I wi­dzisz tak wiele

 

II miejsce: Ewa Mazurek, V Liceum Ogólnokształcące im. Marii Skłodowskiej-Curie w Lublinie

Świa­tło

Mło­dy Czło­wiek stał na piasz­czy­stej pu­sty­ni, a wo­kół nie by­ło ni­cze­go. Żad­ne­go kwia­tu, żad­nej oa­zy, żad­ne­go zwie­rzę­cia. Był sam, a je­dy­nym świa­tłem sta­ło się zło­te słoń­ce oświe­tla­ją­ce oko­li­ce swym pro­mie­ni­stym bla­skiem. Ma­pa nie­ba roz­po­ście­ra­ła się nad nim uka­zu­jąc pięk­no wciąż roz­ra­sta­ją­ce­go się Wszech­świa­ta. A Czło­wiek trzy­mał pło­ną­cą świecę.

Ale wciąż sta­wał się smut­niej­szy. Sa­mot­ność po­wo­li owi­ja­ła się wo­kół nie­go ni­czym cia­sna li­na, al­bo cier­nio­wy łań­cuch. Stop­nio­wo ciem­ność ni­czym za­ra­za za­czę­ła po­że­rać pu­sty­nię wraz z gwiezd­ną ma­pą. Wszyst­ko sta­wa­ło się mrocz­ne, co jesz­cze bar­dziej wpły­wa­ło na psy­chi­kę Mło­de­go Czło­wie­ka. Sku­lił się, a my­śli wi­ro­wa­ły w zmę­czo­nym umy­śle. Po­ja­wi­ły się sze­re­gi wspo­mnień. Pierw­sze uka­za­ło je­go ro­dzi­nę. Mat­ka z oj­cem sie­dzie­li na zie­lo­nej tra­wie, kie­dy ich dzie­ci ba­wi­ły się w ber­ka nie­opo­dal. We­so­ły śmiech roz­no­sił się wo­kół. SZCZĘŚCIE. Dru­gie, czar­no-bia­łe kom­plet­nie róż­ni­ło się od po­przed­nie­go. Zo­ba­czył w nim ca­łą ro­dzi­nę sto­ją­cą na dro­dze. Za­chmu­rzo­ne nie­bo przy­bra­ło od­cień sza­ro­ści, pa­dał deszcz. Oj­ciec przy­tu­lił się naj­pierw do mat­ki, po­tem do je­go młod­sze­go bra­ta, na sa­mym koń­cu spoj­rzał na nie­go po­kle­pał po gło­wie i powiedział:„Opiekuj się ni­mi.”, po czym od­szedł. Krzyk roz­darł nie­bo, któ­re mo­men­tal­nie przy­bra­ło ko­lor czer­wie­ni. Oj­ciec nie wró­cił. CIERPIENIE. Po­ja­wi­ło się i trze­cie. Zde­cy­do­wa­nie wy­róż­nia­ło się od po­przed­ni­ków swo­ją au­rą. Zo­ba­czył w niej sie­bie sku­lo­ne­go w ką­cie. Wo­kół hu­cza­ły grzmo­ty, bły­ska­ły pio­ru­ny. Wi­dział łzy, sły­szał szlo­cha­nie. Nie by­ło już ra­do­ści, ro­dzi­na zni­kła. Zo­stał sam. Na­gle w szpa­rze po­mię­dzy drzwia­mi, a pod­ło­gą uka­za­ło się świa­tło. Drzwi de­li­kat­nie się uchy­li­ły, wy­ło­ni­ła się zdzi­wio­na twarz, chwi­le póź­niej ca­ła po­stać. Z bu­do­wy cia­ła i twa­rzy zo­ba­czył, że by­ła nią ko­bie­ta. Po­de­szła, odło­ży­ła świe­cę na pod­ło­gę i usia­dła na­prze­ciw­ko. Owi­nę­ła go szczel­nie ko­cem. Czuł, że skądś ją zna. Nie prze­ra­ził się, kie­dy go przy­tu­li­ła, wręcz prze­ciw­nie, od­wza­jem­nił uścisk i po­czuł się le­piej. Opa­no­wał płacz, po chwi­li na­wet się uśmiech­nął. CIEPŁO.

Wiatr ude­rzył w czło­wie­ka z ogrom­ną si­łą prze­wra­ca­jąc go na czar­ny, ska­żo­ny piach przy­wra­ca­jąc je­go świa­do­mość. Wspo­mnie­nia ucie­kły mo­men­tal­nie. Pod­czas wy­wrot­ki upu­ścił świe­cę, któ­ra pod wpły­wem gwał­tow­ne­go ru­chu po­wie­trza zga­sła. Na­sta­ła ciem­ność. Do­pie­ro wte­dy Czło­wiek zro­zu­miał swo­ją tra­gicz­ną sy­tu­ację. Nie­bo za­kry­te zo­sta­ło bu­rzo­wy­mi, czar­ny­mi kłę­ba­mi chmur. Co ja­kiś czas wy­do­sta­ła się z nich krwi­sta bły­ska­wi­ca. Z pół­no­cy dął zim­ny wiatr nie po­zwa­la­jąc ustać w miej­scu. Ca­ła zie­mia cho­ro­wa­ła i stra­ci­ła daw­ny, zło­ty od­cień. Czło­wiek sku­lił się na pia­chu i za­mknął oczy. Czekał…

Z czer­ni wy­ło­ni­ło się świa­tło. Naj­pierw sła­be, le­d­wo wi­docz­ne, póź­niej przy­bra­ło na si­le. Oświe­tli­ło sku­lo­ne­go Czło­wie­ka. On sam jed­nak bał się otwo­rzyć oczy. Ze świa­tła wy­ło­ni­ła się po­stać. Po­de­szła i przy­kuc­nę­ła kła­dąc le­wą dłoń na je­go bar­ku. Wte­dy do­pie­ro po­sta­no­wił na nią spoj­rzeć. W pra­wej dło­ni trzy­ma­ła świe­cę, tą sa­mą, któ­rą wi­dział w swo­im wspo­mnie­niu. Je­go źre­ni­ce po­sze­rzy­ły się z prze­ra­że­nia. Czy to wszyst­ko to je­den, głu­pi sen? Po­stać po­da­ła mu zga­szo­ną świe­cę i po­cią­gnę­ła go do gó­ry da­jąc znak, by wstał. Po­mi­mo krzy­czą­ce­go rozumu:„Zostać w miej­scu!” po­słu­chał ser­ca, wstał. Wiatr pró­bo­wał ich wy­wró­cić, ale ja­kaś si­ła nie po­zwa­la­ła na to. Po­stać przy­ło­ży­ła za­pa­lo­ną świe­cę do zga­szo­nej, po­ja­wił się pło­mień. Od­da­li­ła swo­je źró­dło świa­tła i unio­sła do gó­ry, Czło­wiek po­stą­pił tak sa­mo. I roz­bły­sło zło­te świa­tło roz­cho­dząc się na wszyst­kie stro­ny świa­tła. Prze­pę­dzi­ło chmu­ry, ule­czy­ło zie­mię, spło­szy­ło wiatr. Na miej­scu daw­ne­go pia­chu wy­ro­sła tra­wa i kwia­ty, ka­mie­nie prze­isto­czy­ły się w drze­wa, z jed­ne­go wy­try­sło źró­dło. Pu­sty­nia zy­ska­ła no­we ży­cie. Oby­dwo­je odło­ży­li swo­je świe­ce na no­wo­na­ro­dzo­ną zie­leń. Czło­wiek do­pie­ro wte­dy zro­zu­miał, że po­sta­cią przez ca­ły czas by­ła ko­bie­ta z trze­cie­go wspo­mnie­nia! Uśmiech­nął się i ob­jął ją moc­no. Dwa ra­zy ura­to­wa­ła go od zgu­by. MIŁOŚĆ.

 

III miejsce: Małgorzata Sobkiewicz, Samorządowe Liceum Ogólnokształcące im. C. K. Norwida w Stalowej Woli

Na­dzie­ja umie­ra ostatnia…

Na­dzie­ja umie­ra ostat­nia… Nie­obli­czal­nie zmien­ny i złud­ny jest ten świat, jak bań­ka my­dla­na wy­pusz­czo­na na wiatr z dzie­cię­cej za­baw­ki. Pło­cha i ulot­na pę­ka kie­dy ty ocze­ku­jesz, że po­le­ci w gó­rę nie­sio­na lek­ko­ścią i ma­gią. Wi­ru­jąc uno­si się, by po chwi­li stać się tyl­ko ma­łą kro­plą spa­da­ją­cą na pu­szy­sty dy­wan bie­lo­ne­go pu­chu, któ­ry nie­stru­dze­nie okry­wa sza­ry i smut­ny świat. W pro­mie­niach słoń­ca mie­ni się i błysz­czy, ale jest tyl­ko chwi­lą ete­rycz­ną – kru­chą i szyb­ko prze­mi­ja­ją­cą. I tyl­ko gru­by koc ku­rzu jej nie za­gra­ża, bo nie zdo­ła jej się­gnąć… Prze­su­wa się wska­zów­ka sta­re­go ze­ga­ra, nie znu­dze­nie prze­mie­rza swą drogę.

Wciąż tę sa­mą – bez­pow­rot­ną i uni­ka­to­wą. Gdzie spoj­rzeć roz­cią­ga się rze­czy­wi­stość, roz­le­wa i po­wol­ną, gę­stą struż­ką na­zna­cza każ­dy naj­mniej­szy szcze­gół. Tyl­ko skrzy­pie­nie sta­re­go, bu­ja­ne­go fo­te­la mo­gło zwia­sto­wać czy­jąś obec­ność. Straż­nicz­ka cza­sów prze­szłych, ci­chy świa­dek za­wie­ruch po­li­tycz­nych i spo­łecz­nych, mil­czą­cy z wło­sa­mi upię­ty­mi w nie­wiel­ki, sza­ry ko­czek. Zręcz­ne, ale spra­co­wa­ne rę­ce zwin­nie prze­su­wa­ją się i po­słusz­nie prze­pla­ta­ją ko­lo­ro­we nit­ki kłęb­ków weł­ny wo­kół znie­wa­la­ją­cych je drutów.

Wte­dy te ule­głe opla­ta­jąc je two­rzą sza­li­ki i cie­płe swe­try o ty­siącu barw, wzo­rów … Zręcz­ne i szyb­kie rę­ce bab­ci nie tyl­ko upi­na­ją wło­sy za­zna­czo­ne srebr­ną nit­ką cza­su, ukła­da­ją książ­ki na pół­kach we­dług al­fa­be­tu, pie­ką droż­dżo­we cia­sto mi­mo zmę­cze­nia, ale przede wszyst­kim cze­ka­ją na to, by na­ci­snąć klam­kę drzwi wej­ścio­wych. Drzwi przez, któ­re wej­dą cier­pli­wie wy­cze­ki­wa­ne dzie­ci i wnu­ki. W mo­no­to­nii i sku­pie­niu prze­su­wa­ją się weł­nia­ne ni­ci, ko­ły­szą się le­ni­wie na ko­la­nach bab­ci w bu­ja­nym fo­te­lu w ryt­mie je­go skrzy­pie­nia i ty­ka­nia ze­ga­ra. Sen­na i sta­tycz­na at­mos­fe­ra za­czy­na co­raz da­lej wy­su­wać swo­je mac­ki. Tyl­ko w od­da­li, za fi­ran­ką moż­na jesz­cze do­strzec ja­kiś ruch. Wszyst­ko to trwa jesz­cze chwi­lę, a li­czo­ne oczka zgod­nie chwy­ta­ją się sie­bie, ukła­da­ją w co­raz więk­szy ka­wa­łek ro­bót­ki. Zda­wać by się mo­gło, że nie bę­dzie mia­ła koń­ca, lecz to tyl­ko złu­dze­nie, bo skrzy­pie­nie fo­te­la z na­gła uci­cha i ro­bo­ta zo­sta­je odło­żo­na na póź­niej. Wcze­sne zi­mo­we przed­po­łu­dnie cie­ka­wie wy­glą­da zza szy­by, jak­by chcia­ło wejść do środ­ka, a że nie mo­że, ba­wi oczy wi­ru­ją­cy­mi płat­ka­mi śnie­gu ku utra­pie­niu prze­chod­niów na dole.

Bab­cia po­wo­li pod­cho­dzi do okna, nie­znacz­nym szu­ra­niem za­głu­sza­jąc ty­ka­nie ze­ga­ra. Ca­ła uprzed­nia sen­ność pierz­chła w jed­nej se­kun­dzie, nie zo­sta­wia­jąc na­wet śla­du swo­jej obec­no­ści. Fi­ran­ka lek­ko po­ru­szy­ła się, a oczy ko­bie­ty na­tych­miast po­dą­ży­ły wzdłuż uli­cy, któ­ra na­gle ukry­ła się prze­sło­nię­ta ro­giem blo­ku. Że­by choć kil­ka cen­ty­me­trów, to o te kil­ka cen­ty­me­trów wi­dzia­ło­by się wcze­śniej – my­śla­ła nie­raz sta­rusz­ka. Spoj­rze­nie jej wie­dzia­ło, że z tej stro­ny nie­ba­wem ktoś na­dej­dzie, ktoś bar­dzo waż­ny, kto wart był co­dzien­ne­go od­pro­wa­dza­nia i przy­pro­wa­dza­nia, cho­ciaż­by wzrokiem.

Uli­cą prze­cho­dzi­ło mnó­stwo lu­dzi. Wy­glą­da­li ni­czym mrów­ki, któ­re wę­dru­ją utar­ty­mi ścież­ka­mi, w po­śpie­chu no­sząc drob­ne pa­tycz­ki na bu­do­wę mro­wi­ska, cią­gle się spie­sząc, by szyb­ciej skoń­czyć bu­do­wę. Po­ja­wia­li się i po chwi­li zni­ka­li po dru­giej stro­nie dro­gi, każ­dy in­ny, uni­ka­to­wy. To znów nik­nę­li w drzwiach skle­pów, sku­sze­ni barw­ny­mi wi­try­na­mi, by po chwi­li znów wyjść na uli­cę, któ­ra po­dob­nie jak wszyst­kie w mie­ście cza­ro­wa­ła prze­chod­niów przed­świą­tecz­ną at­mos­fe­rą. Czy praw­dzi­wa, czy nie, w tym wy­pad­ku mia­ła wy­łącz­nie pod­nieść do­cho­dy skle­pów. Dziś już nikt nie za­wa­ha się i sprze­da wszyst­ko, na­wet to, co le­ży gdzieś za­ku­rzo­ne w ką­cie, bo to ten czas. Czas za­ku­pów, nie­ko­niecz­nie prze­my­śla­nych… Mi­mo jaw­nych i bez­czel­nych oszustw oraz wszę­do­byl­skiej ob­łu­dy te wszyst­kie ozdo­by, cho­in­ki, ko­lę­dy, wszech­obec­na biel śnie­gu, przy­po­mi­na­ły, że la­da mo­ment bę­dzie moż­na usiąść ze wszyst­ki­mi przy jed­nym sto­le, z ty­mi, na któ­rych co dzień się cze­ka, któ­rzy cho­ciaż są obok, to jak­by ich nie by­ło i jest się sa­me­mu w pu­stym do­mu ocze­ki­wa­nia, za­wie­szo­nym w cza­sie, gdzie li­sty przy­cho­dzą co­raz rza­dziej, a te­le­fon nie­zno­śnie mil­czy. Kie­dy po­ja­wia się na­dzie­ja, że bę­dzie, jak daw­niej, my­śli, jak stę­sk­nio­ne pta­ki wra­ca­ją w ułam­kach do za­ku­rzo­nych dat. Znów ob­ra­zy i sło­wa krą­żą obok, są bli­sko, tak bar­dzo bli­sko i czu­je się tam­tą ra­dość i strach, smu­tek i wzru­sze­nie, lecz mi­mo trud­nych chwil wszy­scy są ra­zem, nie bra­ku­je ni­ko­go, są star­si, młod­si i ci cał­kiem ma­li. Wszy­scy sta­ją przy sto­le, na­wet ci, któ­rych dzi­siaj już nie ma, cią­gle ży­ją na tym ob­ra­zie i żyć już bę­dą w pa­mię­ci, za­wsze uśmiech­nię­ci i mło­dzi, ta­cy, jak ich za­pa­mię­ta­no. I wresz­cie wszyst­ko to ma wró­cić. Cho­ciaż bę­dą in­ne oso­by, to prze­cież są tak sa­mo waż­ne, wró­cą te sa­me uczu­cia. A prze­cież dzi­siaj jest ła­twiej niż wte­dy. Znów spo­ty­ka­ją się wszy­scy, nie za­brak­nie ni­ko­go i nikt już nie bę­dzie sam. Cho­ciaż przez te kil­ka dni – my­śla­ła ko­bie­ta. Śnieg po ci­chu okry­wał pu­chem mia­sto, za­sła­niał ko­lo­ro­we lamp­ki i skle­po­we wy­sta­wy, jak­by chciał ukryć wszyst­ko to, co sztucz­ne i nie­praw­dzi­we po­ta­ku­jąc, że przy­ja­dą bli­scy i znów bę­dzie tak zgod­nie i ro­dzin­nie, jak we wspo­mnie­niach sprzed czter­dzie­stu lat.

Zgrzyt klu­cza w zam­ku obu­dził sta­rusz­kę z za­my­śle­nia. Urwa­ła się, pry­sła nie­ocze­ki­wa­nie tam­ta myśl, po­zo­sta­wia­jąc bab­cię sam na sam z te­raź­niej­szo­ścią i go­dzi­na­mi nie­pew­ne­go ocze­ki­wa­nia na przy­szłość wy­peł­nio­ną na­dzie­ją. Ko­bie­ta jesz­cze raz spoj­rza­ła w dół i ze spo­ko­jem za­sło­ni­ła okno. I przy­je­dzie Ro­bert z Zo­sią i dzieć­mi, prze­cież obie­cał – do­da­ła, jak­by chcia­ła się upew­nić i wy­szła do przed­po­ko­ju. Za­bie­ga­ny, za­krę­co­ny świat, któ­ry go­ni za jed­ną se­kun­dą, my­śląc, że coś zy­ska, tym­cza­sem tra­ci wię­cej. Prze­lot­ne „dzień do­bry”, któ­re jest łącz­ni­kiem tych sa­mot­nych ło­dzi ki­pią­cych od nad­mia­ru swych spraw. A każ­dy z lu­dzi za­my­ka się w swo­ich my­ślach, od­gra­dza ni­by ścia­ną ze szkła, obo­jęt­nie pa­trzy na in­nych, sły­szy ich co­raz mniej, aż nad­cho­dzi dzień, że choć się chce, nie mo­że do nich do­trzeć. Czło­wiek czło­wie­ko­wi tak bli­sko, a tak bar­dzo obcy.

- Cór­ciu, chcia­łam… – Nie te­raz, ma­mo, je­stem za­ję­ta – prze­rwa­ła z iry­ta­cją cór­ka, ja­sno da­jąc do zro­zu­mie­nia, że sta­ra mat­ka, czy chce, czy nie chce mu­si to zro­zu­mieć i uszanować.

Tyl­ko, że to „nie te­raz” trwa wiecz­nie, a upra­gnio­ne „póź­niej” ni­gdy nie chce na­dejść. Z dnia na dzień, z ty­go­dnia na ty­dzień prze­cho­dzą nie­odby­te roz­mo­wy w zapomnienie.

Pa­da śnieg, świat po­kry­wa bie­lą, po­tem pła­czą desz­cze i mgły su­ną le­ni­wi porankiem.

Słoń­ce z uśmie­chem za­glą­da w pół­sen­ne okna i znów pła­czą desz­cze, umy­ka­ją­ce przed go­nią­cą je bie­lą, co kry­je wszyst­kie łzy i sza­rość, uspo­ka­ja i utu­la każ­dy płacz. Za szy­bą wciąż wszyst­ko się zmie­nia, przy­cho­dzi wy­cze­ka­ne przez dzie­ci i do­ro­słych. Gdzie za­tem po­dzia­ło się tam­to „póź­niej” oku­pio­ne ogrom­ną cier­pli­wo­ścią? Nie chce odejść zła go­dzi­na, z ogrom­nym upo­rem wstrzy­mu­je wska­zów­ki ze­ga­ra, pa­zu­ra­mi trzy­ma się naj­moc­niej jak po­tra­fi, lu­dzi, krad­nie naj­cen­niej­sze chwi­le, bez­kar­nie za­miesz­ku­jąc i ma­miąc świat.

Bez sło­wa pro­te­stu, bez jed­nej łzy sta­rusz­ka wró­ci­ła do po­ko­ju i już za drzwia­mi do­koń­czy­ła ci­cho: – … chcia­łam tyl­ko po­roz­ma­wiać o świętach.

I znów zo­sta­ła sa­ma ze śnie­giem za oknem i ster­tą sta­rych fo­to­gra­fii. Na­dzie­ja, jak ma­ły pło­mień świe­cy roz­świe­ca­ła smut­ne my­śli, któ­re z po­wro­tem po­czę­ły błą­dzić po prze­szłych wy­da­rze­niach. Nie drgnę­ły jed­nak z ra­do­ścią ani na kro­ki zię­cia, ani wnu­ka, zdra­dzo­ne i oszu­ka­ne ko­lej­ny już raz. La­wi­na przy­szło­ści po­czę­ła się zsu­wać, po­cząt­ko­wo de­li­kat­nie i nie­mal­że bez­sze­lest­nie. Jed­nym ru­chem moż­na jesz­cze ją za­trzy­mać, zmie­nić tor jej ru­chu, lecz krok ten wy­ma­ga od­wa­gi. O wie­le ła­twiej by­ło roz­po­cząć jej bieg, cho­ciaż wsty­dem, stra­chem i nie­pew­no­ścią był tka­ny. Wszyst­ko na tej krę­tej dro­dze jest tyl­ko spra­wą, za­da­niem do wy­ko­na­nia, bez na­my­słu, war­to­ści, za każ­dą ce­nę. Nikt nie przy­pusz­czał­by, że ma­rze­nie mo­że być pro­ble­mem, więk­szym, że je­go nie­wy­ko­nal­ność mo­men­tal­nie nik­nie w oczach, kie­dy zo­sta­je ska­za­ne na znisz­cze­nie. Czas nie zna li­to­ści i nie­prze­ku­pio­ny brnie do przo­du. Nie po­cze­ka ni chwi­li, nie­ubła­ga­nie szki­cu­jąc hi­sto­rię, co­raz szyb­ciej przy­bli­żał lu­dzi do wspól­nie spę­dzo­nych chwil przy cho­in­ce, nio­sąc owe „póź­niej”, lecz ko­muś innemu.

- Mi­chał, mu­si­my po­roz­ma­wiać o świę­tach, o ma­mie – roz­po­czę­ła cór­ka sta­rusz­ki. – Już mó­wi­łem, nie bę­dę się za nią wsty­dził. Do­brze wiesz, że przy­jeż­dża sio­stra mo­jej bra­to­wej. Brat mó­wił mi, że Ba­si jest za­in­te­re­so­wa­na za­ło­że­niem spół­ki z na­szym synem.

Za­wsze to ro­dzi­na. Od te­go, jak ją przyj­mie­my za­le­ży, czy ze­chce za­in­we­sto­wać pie­nią­dze w przy­szłą fir­mę Zbysz­ka, czy nie. Gdzie chło­pak znaj­dzie dru­gą ta­ka oka­zję? Prze­cież kre­dy­tu nie do­sta­nie. A ma­ma jak zwy­kle za­ło­ży te swo­je kwie­ci­ste chu­s­ty, jak­by za­po­mnia­ła, że już daw­no nie miesz­ka na wsi. Za­cznie te swo­je opo­wie­ści o kro­wach, psze­ni­cy, wy­kop­kach, a Ba­sia w ży­ciu na­wet na wsi nie by­ła. Na­to­miast wsty­dzić się za to wszyst­ko bę­dzie­my my! – od­rzekł mąż.

- To co ja mam ma­mie po­wie­dzieć? Prze­pra­szam, ale nie mo­żesz spę­dzić z na­mi świąt, bo przy­jeż­dża Ba­sia i jej pie­nią­dze są dla nas waż­niej­sze? – spy­ta­ła z iro­nią. – Rób, co chcesz. To two­ja mat­ka. Tyl­ko po­myśl, że masz jesz­cze sy­na, któ­re­mu mo­żesz za­pew­nić start w ży­cie, a ona? Co ona za­czy­na? No i te jej opo­wie­ści, ja się nie bę­dę za nią wsty­dził! No i co so­bie po­my­śli Ba­sia! – od­po­wie­dział Michał.

- Jak zwy­kle ze wszyst­kim zo­sta­ję sa­ma, a to prze­cież tak­że twój syn! – rze­kła już lek­ko zdenerwowana.

- Spo­koj­nie. Trze­ba do­brze po­my­śleć – odpowiedział.

- Nad czym tu my­śleć, wie­dzia­łam, że za­bie­ra­jąc ją do nas to tyl­ko sa­me kło­po­ty i zmar­twie­nia. Wal­dek jej nie weź­mie, a tym bar­dziej Ma­ry­sia. Jest nas czwo­ro, ale u mnie bę­dzie naj­le­piej, by­le nie za­bie­rać ma­my do sie­bie. Jak zwy­kle wszyst­ko na mo­jej gło­wie, mam już ser­decz­nie dość te­go wszyst­kie­go! – syk­nę­ła cór­ka sta­rusz­ki. – A jak­by ją od­dać do szpi­ta­la? W koń­cu ma swo­je la­ta, a star­si lu­dzie cho­ru­ją. – po­wie­dział po chwi­li na­my­słu Michał.

- Ow­szem, ma­ma cier­pi na nad­ci­śnie­nie, ale bie­rze le­ki. Pój­dę z nią do le­ka­rza i co mu po­wiem? Na­wet jak coś wy­my­ślę, to ma­ma wszyst­kie­mu za­prze­czy i wyj­dę na oszust­kę! – po­wie­dzia­ła żona.

- Po­myśl tro­chę. Kto ci ka­że kła­mać? Gdy­by­śmy tak raz nie da­li jej tych le­ków, po­czu­ła­by się tro­chę go­rzej… – Zwa­rio­wa­łeś?! Chcesz ją wpę­dzić do gro­bu? – obu­rzył się kobieta.

- Daj mi skoń­czyć. Ja­kie­go gro­bu? Jak raz nie weź­mie tych le­ków to nic jej się nie sta­nie. Ot, po­czu­je się tro­chę go­rzej, od­wie­zie się ją szyb­ciut­ko do szpi­ta­la, a tam już się nią zaj­mą. Bę­dzie mia­ła bar­dzo do­brą opie­kę, na­wet lep­szą niż w do­mu i nie po­wie, że się do­brze czu­je. Zo­sta­nie na ob­ser­wa­cję, po­zna ja­kichś mi­łych star­szych lu­dzi i na­wet nie za­uwa­ży, że już mi­nę­ły świę­ta, a my po­zbę­dzie­my się pro­ble­mu – wy­ja­śnił Mi­chał. – Sa­ma nie wiem – za­wa­ha­ła się kobieta.

- Nie ma się nad czym za­sta­na­wiać. Pod­ło­żysz jej ja­kieś wi­ta­mi­ny za­miast tam­tych le­karstw. Je­stem te­raz ca­ły czas w do­mu, więc jak tyl­ko za­cznie się coś dziać, za­wio­zę ją do szpi­ta­la. Po­myśl o Zbysz­ku. W tym wy­pad­ku to naj­lep­sze roz­wią­za­nie. No chy­ba, że chcesz jej po­wie­dzieć wprost – za­koń­czył mąż.

Noc do­brze kry­je wszyst­kie złe za­mia­ry, dla­te­go po­zwa­la my­śleć, mil­czy. Za dnia pod­ję­cie de­cy­zji by­ło­by o wie­le mniej oczy­wi­ste, gdy na sza­li sta­wia się dwie bli­skie osoby.

Po­zor­nie tyl­ko cier­pieć bę­dą tak sa­mo. Nie­wy­słu­cha­ne ma­rze­nie szy­bu­je gdzieś w od­da­li, jak bań­ka my­dla­na, co ba­wi oczy ko­lo­ra­mi tę­czy, lecz cią­gle ucie­ka. Je­den gwał­tow­niej­szy po­dmuch wia­tru, nie­ostroż­ny ruch i tak ła­two mo­że pęk­nąć, znik­nąć, wpra­wia­jąc w zdu­mie­nie ob­ser­wu­ją­ce ją dziec­ko. Mo­że tak­że ist­nieć chwi­lę dłu­żej. Tak wie­le za­le­ży, lecz nie od niej. Ty­sią­ce lu­dzi sta­ją te­raz nad prze­pa­ścią tej de­cy­zji, za­sta­na­wia­jąc się, czy to na pew­no je­dy­na dro­ga. Pó­ki się stoi, moż­na jesz­cze za­wró­cić. Wi­chry tar­ga­ją my­śla­mi, to za­głu­sza­ją jed­ne, to dru­gie, a nad prze­pa­ścią nie ma żad­nej kład­ki. Aż w koń­cu za­czy­nie świ­tać i ze­gar od­mie­rzy ostat­nie se­kun­dy. Znów wró­ci rze­czy­wi­stość, te­raź­niej­szość, od któ­rej tak bar­dzo za­le­ży ju­tro. Jest ono jak trze­pot skrzy­deł pta­ka. Kie­dy chce le­cieć, za­wsze mu­si wy­ko­nać ten sam ruch. Ni­gdy nie prze­ko­na się, czy pod­jął do­brą de­cy­zję, pó­ki nie po­le­ci. I wresz­cie na­dej­dzie ten po­ra­nek, po­ra­nek pró­by przej­ścia na dru­gą stro­nę bądź po­wro­tu, lecz ona już wy­bra­ła. Cór­ka jesz­cze raz za­wa­ha­ła się, lecz zdu­siw­szy w so­bie reszt­ki noc­nych roz­wa­żań za­czę­ła szu­kać wi­ta­min i przy­go­to­wy­wać od­po­wied­nią ilość ta­ble­tek. Ona te­raź­niej­szość, na któ­re tak bar­dzo cze­ka­ła jej mat­ka, jed­nej rozmowy.

Ko­bie­ta z po­zor­nym spo­ko­jem, jak co dzień za­nio­sła le­ki mat­ce i jak zwy­kle nie mia­ła cza­su po­roz­ma­wiać. Wy­szła wcze­śniej niż nor­mal­nie, pró­bu­jąc jesz­cze w bie­gu wy­my­ślić set­ki uspra­wie­dli­wień. Wszyst­kie by­ły ta­kie bła­he i nie­po­waż­ne. Nie po­tra­fi­ły na­wet w ułam­ku uci­szyć te­go, co mia­ło się stać. Sta­rusz­ka nie­świa­do­mie cią­gle ży­ła swo­im ma­rze­niem, któ­re tak ła­two mia­ło pry­snąć. Po­wta­rza­jąc co­dzien­ny po­rzą­dek dnia ko­bie­ta za­ży­ła le­ki i po śnia­da­niu na no­wo roz­po­czę­ła swo­ją ro­bót­kę. Znów ni­ci prze­pla­ta­ły się po­słusz­nie, ukła­da­ły w oczka i pę­tel­ki, chwy­ta­ły się jed­ne dru­gich. Pra­ca, któ­ra po­cząt­ko­wo szła tak spraw­nie, po­wo­li za­czy­na­ła być co­raz trud­niej­sza. Oczka gu­bi­ły się zu­chwa­le, a od­po­wied­nie uło­że­nie ni­ci wy­ma­ga­ło co­raz więk­sze­go sku­pie­nia. Sil­ny ból gło­wy nie­mal­że roz­sa­dzał czasz­kę, a po­gar­sza­ją­ce się sa­mo­po­czu­cie za­czę­ło znacz­nie utrud­niać funkcjonowanie.

- Mi­chał! Mi­chał! – Co się sta­ło ma­mo? – od­po­wie­dział zięć.

- Dziw­nie się czu­ję. Bar­dzo bo­li mnie gło­wa – po­skar­ży­ła się sta­rusz­ka. – Zmie­rzę ma­mie ci­śnie­nie. Mo­że to ma ja­kiś zwią­zek – mó­wiąc to z uda­wa­ną tro­ską Mi­chał się­gnął po ciśnieniomierz.

- Ma­mo, 220 na 110, za du­że! Tyl­ko dla­cze­go ta­kie du­że? Bra­ła ma­ma le­ki? – spy­tał. – Tak – od­po­wie­dzia­ła mu.

- Za­wio­zę ma­mę do szpi­ta­la – zde­cy­do­wał zięć.

Cie­pła i lep­ka stróż­ka krwi na­gle po­pły­nę­ła ko­bie­cie z nosa.

Wszyst­ko przy­kry­te złud­ną tro­ską, ni­czym te da­chy do­mów, co je śnieg z wol­na otu­la. Tak pięk­nie i efek­tow­nie wy­glą­da­ją, tak baj­ko­wo, lecz nie po­trze­bu­ją ni jed­nej śnie­żyn­ki. One sa­me chro­nią do­my i to wła­śnie od zgub­ne­go śnie­gu. W szpi­ta­lu na­tych­miast za­ję­to się cho­rą, wni­kli­wie po­szu­ku­jąc przy­czy­ny złe­go sa­mo­po­czu­cia. Po­zo­sta­ła ona jed­nak za­gad­ką, któ­rej ro­dzi­na z pew­no­ścią wo­la­ła­by jed­nak nie roz­wią­zy­wać. – Zo­sta­wia­my pa­nią na kil­ka dni, na ob­ser­wa­cję i je­że­li nic się nie po­wtó­rzy, na świę­ta mo­że pa­ni wra­cać do do­mu – po­wie­dział cie­pło lekarz.

- Bar­dzo się cie­szę, bo wie pan, ma przy­je­chać mój młod­szy syn z żo­ną i dzieć­mi, obie­cał mi to i … Jej głos po­wo­li nik­nął w szu­mie ko­ry­ta­rza. De­li­kat­ny i wą­tły pło­myk na­dziei tlił się co­raz moc­niej. Tak bar­dzo się ba­łam, że przez to nie­szczę­śli­we zda­rze­nie omi­nie mnie to, na co tak dłu­go cze­ka­łam – po­my­śla­ła już co­raz bar­dziej spo­koj­na. Biel szpi­tal­nej sa­li lek­ko prze­ra­ża­ła ko­bie­tę. Tak bar­dzo nie chcia­ła być w te świę­ta sama.

- Ma­mo, pój­dę już. Mam jesz­cze szki­ce do skoń­cze­nia, ale nic się nie martw. Po­wiem Ha­li­nie, że tu je­steś i przyj­dzie­my od­wie­dzić cię jesz­cze dziś – po­wie­dział Mi­chał. – Do­brze. Prze­cież wiem, że masz du­żo pra­cy, a ja ci tu jesz­cze ta­kie pro­ble­my spra­wiam – od­po­wie­dzia­ła kobieta.

- Ża­den pro­blem. Do­brze, że już się le­piej czu­jesz – rzu­cił tyl­ko i wyszedł.

Nie miał od­wa­gi po­wie­dzieć, że je­go pro­blem wła­śnie się roz­wią­zał. Ca­łą dro­gę po­wrot­ną my­ślał o tym, po­szu­ku­jąc uspra­wie­dli­wień, to znów obar­cza­jąc wi­ną żo­nę. Nie są­dził, że uspra­wie­dli­wie­nie się bę­dzie trud­niej­sze niż po­cząt­ko­wo przy­pusz­czał. Jed­nak im dłu­żej my­ślał, tym bar­dziej uda­wa­ło mu się prze­ko­nać sie­bie, że po­stą­pił słusz­nie i już cał­kiem spo­koj­ny po­wia­do­mił żo­nę o zdarzeniu.

Nad­szedł wie­czór i stę­sk­nio­ne oczy sta­rusz­ki po­czę­ły nie­cier­pli­wie prze­mie­rzać głę­bię ko­ry­ta­rza. Na­ra­sta­ją­cy nie­po­kój ka­zał co­raz in­ten­syw­niej czu­wać i cze­kać. Że­by uj­rzeć cho­ciaż jed­ną uko­cha­ną po­stać, bo­daj zna­jo­my za­rys. Prze­cież obie­ca­li – szep­nę­ła. Noc dłu­ży­ła się nie­zno­śnie. Dziw­ny lęk po­wo­li za­kra­dał się do ser­ca, stop­nio­wo za­ma­zu­jąc wi­zję wspól­nych świąt. Lecz po chwi­li wstę­po­wa­ła otu­cha, ma­leń­ki pro­my­czek na­dziei, któ­ry spo­koj­nie i le­ni­wie pa­lił się, jak błysz­czą­ce gwiaz­dy w tę mroź­ną noc. Ko­lej­ne­go dnia ko­bie­ta już od ra­na cze­ka­ła na dzie­ci. Obiet­ni­ca oka­za­ła się pu­stą i nic nie­zna­czą­cą, a ra­ni­ła bar­dziej niż ostry ka­wa­łek me­ta­lu. Sta­rusz­ka co chwi­lę wy­cho­dzi­ła z sa­li na ko­ry­tarz i spa­ce­ro­wa­ła nim, usil­nie wie­rząc, że dzi­siaj na pew­no przyj­dą. Na­stęp­ne­go dnia sy­tu­acja po­wtó­rzy­ła się, a do Wi­gi­lii zo­stał już tyl­ko je­den dzień. Ma­rze­nie mia­ło pry­snąć w jed­nej chwi­li. Każ­dy szcze­gół od­sła­niał swe praw­dzi­we ob­li­cze i do­pa­so­wy­wał się do ca­ło­ści ukła­dan­ki. Z każ­dą go­dzi­ną na­dzie­ja ga­sła, a wiel­kie łzy roz­cza­ro­wa­nia i smut­ku pły­nę­ły wart­ko po twa­rzy, co chwi­la ukrad­kiem wy­cie­ra­ne rę­ka­wem, gdy nikt nie wi­dział. – Chy­ba bę­dzie mu­sia­ła pa­ni spę­dzić z na­mi świę­ta. Nic złe­go się z pa­nią nie dzie­je i mo­gli­by­śmy wy­pi­sać pa­nią do do­mu, ale nie mo­że­my do­dzwo­nić się do pa­ni cór­ki – wy­ja­śnił lekarz.

Łzy ogrom­ne­go za­wo­du i smut­ku po­czę­ły pa­dać jed­na za dru­gą. Tak bar­dzo cze­ka­ła na te świę­ta. Na­wet śnieg pa­dał jak tam­tej Wi­gi­lii przed la­ty, kie­dy wszy­scy mi­mo pro­ble­mów i trud­no­ści by­li przez tych kil­ka dni szczę­śli­wi. Wszy­scy, któ­rych ko­cha­ła zo­sta­wi­li ją. Jej po­świę­ce­nie, mi­łość i trud wy­rzu­ci­li do ko­sza, za­mie­ni­li na bez­dusz­ne pie­nią­dze. – Niech się pa­ni nie mar­twi – rzekł po­now­nie mło­dy le­karz. To bar­dzo smut­ne, wiem i na­wet nie wiem jak to po­wie­dzieć, ale wo­lę naj­gor­szą praw­dę niż pięk­ne kłam­stwo – zła­pał od­dech i ci­chut­ko do­dał. Wie­lu lu­dzi jest od­da­wa­nych na świę­ta do szpi­ta­la. Ro­dzi­ny nie chcą zaj­mo­wać się swo­imi bab­cia­mi, dziad­ka­mi, cza­sem chcą wy­je­chać i ucie­ka­ją się do oszustw i pod­ło­ści, a my nic nie mo­że­my zro­bić. Wiem, że to przy­kre, ale jak już po­wie­dzia­łem – jest w szpi­ta­lu wię­cej ta­kich osób jak pa­ni i ja też spę­dzam ten wy­jąt­ko­wy wie­czór tu­taj na od­dzia­le. Mo­że ra­zem ja­koś spę­dzi­my ten czas? Prze­cież w świę­ta nikt nie po­wi­nien być sam, a tym bar­dziej nie po­wi­nien pła­kać – po­wie­dział. Na ko­ry­ta­rzu da­ło się sły­szeć czy­jeś kro­ki. Sta­wa­ły się co­raz gło­śniej­sze, sta­wia­ne tro­chę nie­pew­nie. W koń­cu w drzwiach sta­nę­ła mło­da ko­bie­ta i uśmiech­nę­ła się sła­bo. Na jej wi­dok oczy sta­rusz­ki po­czę­ły błysz­czeć i na­dzie­ja na no­wo na­peł­ni­ła jej du­szę za­pa­łem. Bab­cia moc­no przy­tu­li­ła dziew­czy­nę, a drżą­ce z wzru­sze­nia usta od­wza­jem­ni­ły uśmiech. – Pa­nie dok­to­rze. To jest Go­sia, mo­ja są­siad­ka, a wła­ści­wie to ta­ka „przy­szy­wa­na” wnu­sia, po­ma­ga­ła mi po śmier­ci mę­ża, aż do cza­su kie­dy Ha­li­na za­bra­ła mnie do mia­sta, mó­wi­łam pa­nu – po­wie­dzia­ła jed­nym tchem babcia.

Le­karz uśmiech­nął się tyl­ko, nie chcąc przeszkadzać.

- Ro­zu­miem, że mam przy­go­to­wać wy­pis? – spy­tał cią­gle uśmie­cha­jąc się. – Ależ oczy­wi­ście, prze­cież w świę­ta nikt nie po­wi­nien być sam, praw­da bab­ciu? – od­po­wie­dzia­ła dziewczyna.

Ma­rze­nia tak de­li­kat­ne i kru­che, jak bomb­ki na cho­in­ce, zi­ści­ło się. Wró­ci­ło wspo­mnie­nie sprzed wie­lu lat. Cho­ciaż te­raz zo­sta­ły tyl­ko dwie oso­by, ob­raz nie mniej barw­ny za­pi­sał się w pa­mię­ci i z pew­no­ścią po­zo­sta­nie tam przez dłu­gie lata.

Wszyst­ko, co za­po­mnia­ne przy­wró­cił czas. Bań­ki my­dla­ne, znów wi­ru­ją na wie­trze, cie­sząc oczy pa­trzą­cych. Mie­nią się w pro­mie­niach słoń­ca i swą ulot­no­ścią przy­cią­ga­ją uwa­gę wi­dzów. Wi­ru­jąc opa­da­ją z wdzię­kiem i na­wet je­śli pęk­ną, to z ta­ką ma­gią iż wy­da­je się, że spa­da­ją­ca kro­pla mie­ni się jesz­cze bar­dziej niż wte­dy gdy by­ła tyl­ko tę­czo­wym bą­blem na wie­trze. Kro­pel­ka, któ­ra upa­da na dy­wan bia­łe­go pu­chu ro­bi to tyl­ko po ty, by at­mos­fe­ra praw­dzi­wych świąt za­miesz­ki­wa­ła w każ­dym z nas. W świę­ta nikt nie po­wi­nien być sam… Hi­sto­ria ta wy­da­rzy­ła się na­praw­dę, Gie­nia dziś mia­ła­by 97 lat… nie­ste­ty ode­szła od nas rok te­mu. Do ostat­nich chwil by­ła z na­mi w do­mu,( ode­szła w śnie) mo­ja ma­ma ni­gdy by nie po­zwo­li­ła na to by bab­cia tra­fi­ła do do­mu opie­ki czy szpi­ta­la. Sa­ma jest pie­lę­gniar­ką i w swej pra­cy na co dzień nie­ste­ty spo­ty­ka się z bez­dusz­no­ścią i obo­jęt­no­ścią ludzi.

Oczy­wi­ście zda­rza­ją się sy­tu­acje kie­dy po­byt w szpi­ta­lu jest ko­niecz­no­ścią i wte­dy nie ma wyj­ścia… ale je­że­li moż­na za­pew­nić opie­kę star­szym oso­bom w do­mu, to jest oczy­wi­ście dla nich kom­for­to­wa sytuacja.

Bar­dzo chcia­łam by Pań­stwo po­zna­li na­szą ba­bu­nię, oso­bę któ­ra nie tyl­ko mi – da­ła wie­le mi­ło­ści, mą­dro­ści, a przede wszyst­kim ogrom­ną si­łę, któ­ra na­dal pcha mo­ją osób­kę w do­brym kie­run­ku. Bab­cia uczy­ła mnie jak wal­czyć o sie­bie i jak być sil­ną w dzi­siej­szym za­bie­ga­nym i ob­łud­nym świe­cie. Szcze­rze wie­rzę, że to nie przy­pa­dek, że na­sze dro­gi się prze­cię­ły. Dzię­ku­ję Bo­gu za moż­li­wość ży­cia, śmia­ło mo­gę na­pi­sać w wie­lo­po­ko­le­nio­wej ro­dzi­nie, któ­ra jest dla mnie pod­po­rą i tar­czą. Wiem, że z nią mo­gę „prze­no­sić gó­ry”. Na­wet gdy przy­cho­dzi zwąt­pie­nie, nie­po­wo­dze­nie czy roz­cza­ro­wa­nie to mu­szę pa­mię­tać, że kie­dyś ktoś mi po­wie­dział: „dasz ra­dę i pró­buj do skut­ku, bo war­to, a jak mi nie wie­rzysz to spójrz na mo­je ży­cie… war­to wnu­siu, war­to”. Mo­głam ca­ły­mi go­dzi­na­mi słu­chać opo­wie­ści ba­bu­ni o jej ży­ciu na wsi, o cięż­kiej pra­cy, o woj­nie, ty­le prze­ży­ła i do­świad­czy­ła… Bar­dzo nam wszyst­kim bra­ku­je Gie­ni, jej cie­pła, do­bro­ci, uśmie­chu, opowieści.

Tę­sk­ni­my za do­ty­kiem spra­co­wa­nych dło­ni, ci­chym szep­tem wie­czor­nej roz­mo­wy z Bo­giem. Już na za­wsze po­zo­sta­nie w na­szych ser­cach, a do pu­ki bę­dzie­my ją wspo­mi­nać, do­tąd bę­dzie żyć o niej myśl. To dzię­ki niej stwo­rzy­li­śmy swój azyl tu na zie­mi – ko­cha­ją­cą ro­dzi­nę, cie­pło, mi­łość i zro­zu­mie­nie. Ta­ki nasz ma­leń­ki szczę­śli­wy świat… szko­da, że jej już za­bra­kło w nim.

Go­six

Szko­ły pod­sta­wo­we VII-VIII

I miej­sce: Zu­zan­na Lam­brecht, Ka­to­lic­ka Szko­ła Pod­sta­wo­wa z Od­dzia­ła­mi In­te­gra­cyj­ny­mi im. Ste­fa­na kar­dy­na­ła Wy­szyń­skie­go SPSK w Czer­wien­nem
II miej­sce: Na­ta­lia Mo­dła, Szko­ła Pod­sta­wo­wa nr 37 w Szcze­ci­nie
III miej­sce: Ales­san­dro Ric­ciu­ti, Ze­spół Szkół Sa­le­zjań­skich w Ostró­dzie
Wy­róż­nie­nie: Grze­gorz Sob­kie­wicz, Pu­blicz­na Szko­ła Pod­sta­wo­wa nr 12 im. Ja­na Paw­ła II w Sta­lo­wej Wo­li
Wy­róż­nie­nie: Zu­zia Wa­li­gó­ra, Ze­spół Szkol­no-Przed­szkol­ny im. Ks. B. Mar­kie­wi­cza w Pe­we­li Ślemieńskiej

I miejsce: Zuzanna Lambrecht, Katolicka Szkoła Podstawowa z Oddziałami Integracyjnymi im. Stefana kardynała Wyszyńskiego SPSK w Czerwiennem

„Ży­cie za życie”

„Daw­no, daw­no te­mu za sied­mio­ma gó­ra­mi i sied­mio­ma la­sa­mi…” Tak za­czy­na­ją się każ­de ba­śnie. Póź­niej jest księż­nicz­ka, król i kró­lo­wa, któ­rzy bar­dzo ko­cha­ją księż­nicz­kę al­bo i nie, róż­nie by­wa… Oczy­wi­ście dwa­na­ścio­ro ro­dzeń­stwa, kot­ki i pie­ski, co mó­wią, do­bra wróż­ka i jej zła sio­stra, a w do­dat­kach zły smok i ksią­żę, któ­ry jest tyl­ko po to, by ura­to­wać księż­nicz­kę, do­pro­wa­dzić fan­ki tej ba­śni do omdle­nia, a na ko­niec wziąć ślub z księż­nicz­ką w na­gro­dę i żyć dłu­go i lu­kro­wo. To zna­czy szczę­śli­wie, w koń­cu to jest praw­dzi­wa sza­nu­ją­ca się baśń. Mo­ja baśń by­ła tro­chę in­na, ale mo­że od początku.

Daw­no, daw­no te­mu, za sied­mio­ma wie­żow­ca­mi i jed­ną rze­ką Wi­słą, ży­ła so­bie księż­nicz­ka, a jej ży­cie to był ist­ny cud, miód i tru­skaw­ki, w koń­cu tru­skaw­ki są pysz­ne. Miesz­ka­ła z kró­lem i kró­lo­wą na naj­wyż­szym pię­trze, w ślicz­nym wie­żow­cu. Jej kró­lew­skim ro­dzi­com do­brze się wio­dło, a ona za­miast te­go dwa­na­ścior­ga ro­dzeń­stwa by­ła je­dy­nacz­ką, co jej jak naj­bar­dziej od­po­wia­da­ło. Jej ro­dzi­ce pra­co­wa­li w ja­kichś po­rząd­nych, ame­ry­kań­skich fir­mach, a ona cho­dzi­ła do pry­wat­nej szko­ły, gdzie też wszy­scy trak­to­wa­li ją jak księż­nicz­kę. Pod­su­mo­wu­jąc, jej ży­cie by­ło cu­dow­ne i wszyst­kie­go jej tyl­ko po­zaz­dro­ścić, aż pew­ne­go ra­zu, księż­nicz­ka skoń­czy­ła czter­na­ście lat i w tam­tym mo­men­cie baj­ka się skoń­czy­ła, a za­czę­ło życie.

Wró­ci­łam ze szko­ły, w do­mu o dzi­wo by­li już ro­dzi­ce i sie­dzie­li przy sto­le w kuch­ni, a ich mi­ni by­ły gro­bo­we. Czu­łam, jak krew od­pły­wa z mo­jej twa­rzy, a rę­ce za­czy­na­ją się trząść, tak już mia­łam, gdy za­czy­na­łam się stre­so­wać, a w tej chwi­li czu­łam, że wy­da­rzy­ło się coś okropnego.

- Mu­si­my po­roz­ma­wiać – za­czął ta­ta, a ja sły­sząc te dwa ma­gicz­ne sło­wa, któ­re by­ły ja­kimś uśmier­ca­ją­cym za­klę­ciem dla każ­de­go na­sto­lat­ka, za­czę­łam za­sta­na­wiać się, czy cho­dzi o tę je­dyn­kę z mat­my, któ­rą dzi­siaj po­pra­wia­łam i cał­kiem moż­li­we, że nie wspo­mnia­łam o jej ist­nie­niu, czy o to, że nie po­szłam wczo­raj na lek­cje skrzy­piec; bła­gam, kto nor­mal­ny ma­jąc do wy­bo­ru lek­cje skrzy­piec, a za­ku­py wy­bie­ra skrzyp­ce? Ca­ła ze­stre­so­wa­na usia­dłam przy sto­le, sta­ra­jąc się uspo­ko­ić bi­cie serca.

– Coś się sta­ło? – za­py­ta­łam nie­win­nie, cho­ciaż w środ­ku ki­pia­łam z ner­wów, jak za dłu­go go­to­wa­ne ziemniaki.

- Mo­że się na­pi­jesz her­ba­ty? – za­py­ta­ła ma­ma, a ja po­ki­wa­łam gło­wą pa­trząc, jak mi ją nalewa.

- Więc chce­my ci z ma­mą po­wie­dzieć, że bar­dzo cię ko­cha­my i po­sta­no­wi­li­śmy po­dzie­lić się tą mi­ło­ścią z kimś jesz­cze – za­czął ta­ta, a ja my­śla­łam, że umrę, je­śli nie prze­sta­ną ga­dać za­gad­ka­mi i bu­do­wać napięcie.

- Je­stem w cią­ży! – nie wy­trzy­ma­ła ma­ma, wy­krzy­ku­jąc to chy­ba na ca­łe mia­sto, a ja pa­trząc na ich ura­do­wa­ne mi­ny, za­sta­na­wia­łam się, jak bar­dzo nie­wła­ści­wie bę­dzie wy­buch­nąć pła­czem, więc ca­łą si­łą wo­li wy­ją­ka­łam ja­kieś zda­nie. 2

- Któ­ry mie­siąc? – a po­tem by­ła już tyl­ko ciemność.

***

Kie­dy się ock­nę­łam, zo­ba­czy­łam nad so­bą dwie zmar­twio­ne twa­rze ro­dzi­ców i kie­dy przy­po­mnia­ła mi się ostat­nia roz­mo­wa, my­śla­łam, że zno­wu ze­mdle­ję al­bo zwymiotuję.

- Wszyst­ko w po­rząd­ku? – za­py­ta­ła ma­ma, po­ma­ga­jąc mi wstać. – My­śle­li­śmy, że bę­dziesz się cieszyć.

- Ależ ja się cie­szę, tyl­ko… – pró­bo­wa­łam zna­leźć od­po­wied­nie sło­wa, by ich nie ura­zić. – Prze­ży­łam lek­ki szok, więc któ­ry miesiąc?

- Czwar­ty – od­po­wie­dzia­ła ma­ma, a ze szczę­ścia wręcz pro­mie­nio­wa­ła i czy tyl­ko mi prze­szło przez gło­wę, że pro­mie­nio­wa­nie mo­że do­pro­wa­dzić do śmier­ci lub ja­kiejś cho­ro­by? Przyj­rza­łam się jej uważ­nie i w su­mie od ja­kie­goś cza­su za­cho­wy­wa­ła się dziw­nie. Ku­po­wa­ła więk­sze roz­mia­ry ubrań, za­chwy­ca­ła się nad każ­dym mi­ja­nym dziec­kiem i ja­dła za dwóch, a co naj­dziw­niej­sze mniej pra­co­wa­ła, a daw­niej by­ła wręcz pra­co­ho­licz­ką. Po­za tym jak jej się te­raz tak uważ­niej przyj­rzeć, to by­ło wi­dać już lek­ko za­okrą­glo­ny brzuch, co pró­bo­wa­ła za­ma­sko­wać luź­ną koszulą.

- To lu­kro­wo – po­wie­dzia­łam, sta­ra­jąc się, by za­brzmia­ło to szcze­rzę, a na­wet wy­si­li­łam się na uśmiech. – Ale tro­chę mi się jesz­cze krę­ci w gło­wie, chy­ba pój­dę się po­ło­żyć – mruk­nę­łam, idąc chwiej­nie do pokoju.

- My­ślisz, że ja­koś się z tym po­go­dzi? – usły­sza­łam jesz­cze za so­bą głos ma­my i za­trza­snę­łam za so­bą drzwi do po­ko­ju, w mie­dzy cza­sie ocie­ra­jąc łzy z policzków.

- Nie, nie po­go­dzę się z tym – po­wie­dzia­łam na głos. – Jesz­cze ten tekst o dzie­le­niu się mi­ło­ścią, prze­cież to oczy­wi­ste, że dla mnie jej za­brak­nie, bo ma­łe dzie­ci są słod­kie, ma­lut­kie i nie ogar­nia­ją jesz­cze świa­ta, więc trze­ba je ko­chać, jak naj­moc­niej, nic się z ni­mi nie ro­bi tyl­ko ko­cha, a wte­dy dla star­sze­go ro­dzeń­stwa bra­ku­je tej mi­ło­ści, ale spo­koj­nie ma­mo, ja­koś so­bie po­ra­dzę… Cał­kiem sa­ma! – a kie­dy w koń­cu to z sie­bie wy­rzu­ci­łam, pa­dłam na łóż­ko, roz­rzu­ca­jąc wo­kół sie­bie po­dusz­ki i za­czę­łam pła­kać i bar­dzo chcia­łam, by we­szli ma­ma z ta­tą i po­wie­dzie­li, że to tyl­ko głu­pi żart, że bar­dzo mnie ko­cha­ją i nie pró­bu­ją mnie za­stą­pić now­szym mo­de­lem, bo dla mnie to jak wy­mia­na sta­rych adi­da­sów na no­we naj­ki, czy­li nikt nie bę­dzie tę­sk­nić. Nikt nie przy­szedł, na­wet nie po to, by po­wie­dzieć, że żad­ne­go dzie­cia­ka nie bę­dzie, ale po to, by spraw­dzić, jak się czu­ję i za­pew­nić, że mnie mi­mo wszyst­ko na­dal ko­cha­ją naj­bar­dziej na świe­cie, ale ja już czu­łam, że mo­ja baśń do­bie­ga koń­ca, o ile już się nie skoń­czy­ła, uro­dzi się ko­lej­na księż­nicz­ka czy ksią­żę i ko­lej­ne hi­sto­rie bę­dą o niej czy tam o nim. Bę­dzie­my słu­chać ba­śni o pierw­szych ząb­kach, kro­kach, czy sło­wach, obo­wiąz­ko­wo mu­szą one brzmieć „ma­ma”, a ja bę­dę po pro­stu sta­ła obok, te­mu wszyst­kie­mu się przy­glą­da­jąc, bo to już nie mo­ja bajka.

Mi­ja­ły dni, ty­go­dnie, aż w koń­cu mi­nął mie­siąc i by­ło co­raz mniej cza­su do po­ro­du, a ro­dzi­ce cie­szy­li się na myśl, że już nie­dłu­go ich dru­ga ma­ła księż­nicz­ka przyj­dzie na świat, nie­spo­dzian­ka, bę­dę mia­ła sio­strę! Kto by się spo­dzie­wał? Czas le­ciał nie­ubła­ga­nie, a ro­dzi­ce cią­gle uda­wa­li, że jesz­cze się mną przej­mu­ją, choć da­ło się wy­czuć, że kie­dy py­ta­ją o spraw­dzian z pol­skie­go, gdzieś tam, tak na­praw­dę pa­ku­ją już tor­bę do szpi­ta­la czy 3

coś. Po pro­stu dziec­ko by­ło naj­waż­niej­sze i ty­le. Wszyst­ko by­ło pięk­nie, gdy pew­ne­go ra­zu zła wróż­ka, wście­kła na swo­ją sio­strę, któ­ra czu­wa­ła nad jesz­cze nie­na­ro­dzo­nym dziec­kiem, rzu­ci­ła klą­twę, ale że gdzieś w głę­bi du­szy by­ła do­bra, da­ła kró­lo­wej wy­bór, mo­gła ra­to­wać sie­bie lub dziec­ko i chy­ba każ­da mat­ka wie, co wy­bra­ła… Wró­ci­łam do do­mu dum­na z sie­bie i wy­ni­ków mo­ich prób­nych eg­za­mi­nów, gdy za­sta­łam ta­tę przy sto­le w kuch­ni, wy­glą­dał de­li­kat­nie mó­wiąc źle.

- Gdzie ma­ma? – za­py­ta­łam zmartwiona.

- W szpi­ta­lu – od­po­wie­dział, a mi zro­bi­ło się sła­bo. Usia­dłam na­prze­ciw­ko nie­go i po­pa­trzy­łam mu w oczy.

- Co się dzie­je? – za­py­ta­łam szep­tem, tak że le­d­wo mnie usłyszał.

- Za­nim ci co­kol­wiek po­wiem, mu­sisz obie­cać, że usza­nu­jesz de­cy­zję swo­jej mat­ki. Mo­że ona te­go nie wi­dzia­ła al­bo tyl­ko uda­wa­ła, że nie wi­dzi, ale ja za­uwa­ży­łem, że wbrew po­zo­rom nie ma­rzy­łaś o rodzeństwie.

- Obie­cu­ję – mruk­nę­łam, a ta­ta wziął głę­bo­ki od­dech i za­czął opo­wia­dać, ale ja już wie­dzia­łam, czu­łam, że zła wróż­ka przy­pro­wa­dzi­ła do nas śmierć.

- Le­ka­rze wy­kry­li u two­jej ma­my bia­łacz­kę – oznaj­mił, a ja po­czu­łam, że ser­ce mi się za­trzy­mu­ję. – Li­wia, zna­czy two­ja ma­ma, chcę ra­to­wać dziec­ko – do­dał, a w je­go oczach zo­ba­czy­łam łzy. – Stwier­dzi­ła, że trze­ba mieć w ży­ciu prio­ry­te­ty, a ona nie za­mie­rza po­zwo­lić jej umrzeć.

- Ma­ma umrze? – za­py­ta­łam, a w mo­im gar­dle za­trzy­ma­ła się ja­kaś gu­la, ale mu­sia­łam być sil­na, praw­dzi­we księż­nicz­ki są silne.

- Mo­gli­by ją ra­to­wać, ale le­ki za­szko­dzą dziec­ku. Mu­sisz zro­zu­mieć, że oso­by cho­re na bia­łacz­kę też umierają.

- Ale ma­ją szan­se się wy­le­czyć, a ma­ma od tak z niej re­zy­gnu­je! Re­zy­gnu­je ze mnie, od chwi­li gdy do­wie­dzia­ła się o tej głu­piej cią­ży, wszyst­ko krę­ci się wo­kół niej! – i wte­dy się roz­pła­ka­łam, a po chwi­li po­czu­łam, jak ta­ta mnie moc­no przy­tu­la i w koń­cu po­czu­łam, że ktoś się mną przej­mu­je. – Nie po­wiem jej te­go, ale uwa­żam, że po­peł­nia błąd – po­wie­dzia­łam, gdy już tro­chę się uspo­ko­iłam i choć ta­ta nic mi nie od­po­wie­dział, czu­łam, że w tej baj­ce to on jest do­brą wróż­ką i się ze mną nie zga­dza, bo ko­cha nas wszyst­kie trzy, ale je­śli ko­cha nas wszyst­kie, jak od tak mo­że zre­zy­gno­wać z ma­my? Po tej roz­mo­wie, na­stą­pił dziw­ny okres w mo­im ży­ciu, kie­dy wszyst­ko by­ło po­plą­ta­ne, nie wie­dzieć kie­dy prze­szłam przez drzwi do Na­rni czy po­je­cha­łam do Ha­zel Wo­od, cho­ciaż do­brze wie­dzia­łam, że wte­dy w ba­śniach dzie­ją się złe rze­czy. Mi­ja­ły ko­lej­ne mie­sią­ce, a ja wi­dy­wa­łam się z ma­mą, głów­nie w szpi­ta­lach. To by­ło jak od­wie­dza­nie księż­nicz­ki w za­mknię­tej wie­rzy. Wi­dzia­łam ją, ale ani ra­zu szcze­rze nie po­roz­ma­wia­ły­śmy. Z każ­dą mo­ją wi­zy­tą by­ło co­raz go­rzej, wy­pa­da­ły jej wło­sy, aż w koń­cu po­pro­si­ła mnie, bym je jej zgo­li­ła. Wła­śnie mnie, jak­by nie wie­dzia­ła, że to mnie też za­bo­li. Go­ląc pierw­sze pa­smo jej ślicz­nych, gru­bych, mod­nie ob­cię­tych wło­sów, mia­łam łzy w oczach, bo tra­ci­łam ko­lej­ną cząst­kę jej, ale ona trzy­ma­ła się za­ska­ku­ją­co do­brze. Za­wszy gdy z nią roz­ma­wia­łam, jej rę­ka jak na au­to­pi­lo­cie gła­ska­ła ten głu­pi brzuch i się uśmie­cha­ła jak ja do tru­ska­wek z bi­tą śmie­ta­ną. Tyl­ko, że ja już nie cie­szy­łam się tru­skaw­ka­mi, nie wpla­ta­łam w wia­do­mo­ści i zda­nia słów­ka „lu­kro­we”, bo już nic nie by­ło lu­kro­we. Nie przej­mo­wa­łam 4

się oce­na­mi ani ni­czym, Li­czy­ło się tyl­ko to, że ma­ma umie­ra, a za­miast niej do­sta­nę ja­kie­goś ba­cho­ra, któ­ry ma być mo­ją sio­strą. Jak to zwy­kle w ba­śniach by­wa, nie moż­na się zbyt dłu­go nu­dzić, to głów­nie dla­te­go Śnież­ka zja­da jabł­ko, Kop­ciu­szek gu­bi pan­to­fe­lek, a mo­ja ma­ma od­cho­dzi. Tro­chę źle to opi­sa­łam, więc mo­że tak… Kie­dy ze­gar wy­bił rów­ną pół­noc i roz­po­czę­ły się Wa­len­tyn­ki, za­dzwo­nił te­le­fon. W pierw­szym od­ru­chu mia­łam go wy­rzu­cić przez okno, na­wet nie spraw­dza­jąc, ko­go po­win­nam udu­sić za to bu­dze­nie mnie o pół­no­cy. Za to w dru­gim, zdez­o­rien­to­wa­na ga­pi­łam się na sło­wo „Ma­ma” na wy­świe­tla­czu. Od kie­dy wy­lą­do­wa­ła w szpi­ta­lu ni­gdy nie dzwo­ni­ła do mnie.

- Ga­brie­la? – usły­sza­łam głos ma­my, w chwi­li gdy odebrałam.

- Tak?

- Wiesz, że dzi­siaj czu­ję obec­ność złej wróż­ki? – za­czę­ła w spo­sób, któ­ry tyl­ko ja mo­głam zro­zu­mieć. – Wiem, że od chwi­li gdy do­wie­dzie­li­śmy się o mo­jej cho­ro­bie, szcze­rze nie roz­ma­wia­ły­śmy, więc chy­ba czas to zrobić.

- Chy­ba tak – mruk­nę­łam, bo­jąc się co usłyszę.

- Wiesz, tu nie ma, co tłu­ma­czyć, jak bę­dziesz mat­ką, zro­zu­miesz, ale te­raz chcę, byś wie­dzia­ła, że bar­dzo moc­no cię ko­cham i ni­gdy nie przestanę.

- Ja cie­bie też – prze­rwa­łam jej, a po mo­im po­licz­ku spły­nę­ła łza.

- Po pro­stu słoń­ce, od­po­wiedz so­bie na jed­no py­ta­nie. Czy mo­gła­byś żyć, sły­sząc ci­chut­ki głos gdzieś z da­le­ka, któ­ry py­ta „Dla­cze­go mnie za­bi­łaś, ma­mo?” i tak ca­ły czas, do koń­ca ży­cia, raz gło­śniej, raz ci­szej, ale za­wsze gdzieś tam za to­bą bę­dzie, da­ła­byś ra­dę? Bo ja nie, nie mo­gła­bym za­bić żad­ne­go dziec­ka, wi­dząc przed ocza­mi cie­bie, mo­ją ma­łą księż­nicz­kę, po pro­stu nie mo­gła­bym żyć, wie­dząc, że za­bi­łam ta­ki skarb. Prze­myśl to i do­bra­noc, śpij lu­kro­wo – roz­łą­czy­ła się, koń­cząc na­szą roz­mo­wę mo­im ulu­bio­nym słów­kiem, a ja pa­dłam na łóż­ku i za­czę­łam pła­kać, bo wie­dzia­łam, że to by­ła mo­ja ostat­nia roz­mo­wa z ma­mą, po pro­stu to czu­łam, a mię­dzy wer­sa­mi wy­czy­ta­łam, że pro­si­ła mnie, bym za­opie­ko­wa­ła się mo­ją sio­strą, bo ona już nie bę­dzie mogła.

Kil­ka dni póź­niej do do­mu wró­ci­ły dwie oso­by, mo­ja sio­stra Li­wia i mój ta­ta. Bę­dę szcze­ra, dziew­czy­na jest okrop­na, ca­ła czer­wo­na i cią­gle pła­cze, ale cza­sa­mi, jak prze­sta­je, na­wet ład­nie­je i ma ślicz­ne ciem­no­nie­bie­skie oczy, więc jest na­wet zno­śna. Za to mo­ja ma­ma też wró­ci­ła, ja­ko nasz Anioł Stróż, ca­łej ro­dzi­ny. Z te­go co wiem, w ba­śniach nie ma Anio­łów, więc za­łóż­my, że to ga­da­ją­cy kot lub do­bra wróż­ka i w tym miej­scu na­stę­pu­ję na­sze ży­li dłu­go i szczę­śli­wie, a dwie kró­lew­skie sio­stry, choć oby­dwie pró­bo­wa­ły się wy­mor­do­wać na­wza­jem, otruć lub za­mie­nić w ża­bę z mniej­szym lub więk­szym po­wo­dze­niem, gdzieś tam w głę­bi du­szy się ko­cha­ły, po pro­stu czu­ły, że sie­bie po­trze­bu­ją. Szcze­gól­nie pier­wo­rod­na księż­nicz­ka, któ­ra za­wsze choć wie­dzia­ła, że ma­ma czu­wa, tę­sk­ni­ła za nią, a tę wiel­ką dziu­rę po jej utra­cie za­le­wa­ła tę­sk­no­ta, ale ra­zem we trój­kę, ży­li dłu­go i lu­kro­wo swo­im wie­żow­cu, zna­czy się zamku.


II miejsce: Natalia Modła, Szkoła Podstawowa nr 37 w Szczecinie

„Każ­dy ma pra­wo do życia”

Dzień był mroź­ny i chy­lił się ku koń­co­wi. Płat­ki śnie­gu spa­da­ły le­ni­wie z nie­ba, a ostat­nie pro­mie­nie słoń­ca oświe­tla­ły ma­ły, uro­czy do­mek. Bia­ły puch okrył wszyst­ko do­oko­ła. Świat wy­glą­dał pięk­nie. Przy­po­mi­nał ilu­stra­cję z baj­ki o Kró­lo­wej Śnie­gu. Ten bło­gi wi­dok zmą­ci­ła smut­na, ko­bie­ca po­stać prze­my­ka­ją­ca chod­ni­kiem. Zmie­rza­ła do uro­cze­go dom­ku. Po przej­ściu przez furt­kę, ner­wo­wo wy­cią­gnę­ła z to­reb­ki klucz, otwo­rzy­ła drzwi i we­szła do środ­ka. W przed­po­ko­ju zdję­ła płaszcz, osu­nę­ła się na zie­mię i wy­bu­chła spa­zma­tycz­nym pła­czem. Mia­ła wra­że­nie, że jej ży­cie to pa­smo nie­koń­czą­cych się nie­szczęść. Nie­ca­łe trzy mie­sią­ce te­mu w wy­pad­ku sa­mo­cho­do­wym zgi­nął jej uko­cha­ny mąż i ro­dzi­ce. Mie­siąc póź­niej do­wie­dzia­ła się, że jest w cią­ży. Łu­dzi­ła się, że ten cud po­mo­że jej wró­cić do nor­mal­ne­go ży­cia. Nie­ste­ty, kil­ka dni te­mu, bę­dąc u gi­ne­ko­lo­ga, usłyszała:

- Jest pa­ni w cią­ży bliź­nia­czej. Nie mam do­brych in­for­ma­cji. Po­dej­rze­wam, że dzie­ci ma­ją ze­spół Do­wna. Na USG wi­dzę nie­pra­wi­dło­wo­ści. Mu­si Pa­ni pil­nie wy­ko­nać test PAPP‑A. To prze­sie­wo­we ba­da­nie pre­na­tal­ne w kie­run­ku ze­spo­łu Do­wna, Edward­sa i Pa­tau. Ba­da­nie wy­ko­nu­je się z prób­ki krwi. Je­śli wyj­dzie po­zy­tyw­nie, to po­win­na Pa­ni roz­wa­żyć abor­cję. De­cy­zję trze­ba pod­jąć szyb­ko, po­nie­waż pło­dy bę­dą mia­ły wkrót­ce dwa­na­ście ty­go­dni. Je­śli zde­cy­du­je się Pa­ni na za­bieg, to po­win­ni­śmy go wy­ko­nać naj­póź­niej do koń­ca trze­cie­go mie­sią­ca ciąży.

An­na nic wię­cej już nie sły­sza­ła, po­mi­mo że le­karz tłu­ma­czył jej coś przez na­stęp­ne pięt­na­ście mi­nut. Przez jej gło­wę prze­bie­ga­ło ty­siąc my­śli na se­kun­dę, a w każ­dej z nich klu­czo­we by­ło sło­wo „down”. Wy­raz ten ata­ko­wał jej zmę­czo­ny, a za­ra­zem bez­rad­ny umysł.

- Jak ja so­bie z tym wszyst­kim po­ra­dzę? – szep­ta­ła. – Dwo­je cho­rych dzie­ci… Nie dam ra­dy! Nie mam ni­ko­go do po­mo­cy! Co robić?!

Dzi­siaj An­na ode­bra­ła wy­nik te­stu i by­ła na kon­sul­ta­cji u swo­je­go le­ka­rza. Nie­ste­ty, ba­da­nie wy­szło źle. Przez ostat­nie dni ży­ła jak w tran­sie. Wszyst­kie czyn­no­ści wy­ko­ny­wa­ła au­to­ma­tycz­nie. Nie by­ła w sta­nie pra­co­wać, spać, jeść ani my­śleć. Za czte­ry dni wy­zna­czo­no jej ter­min za­bie­gu. W za­sa­dzie gi­ne­ko­log pod­jął de­cy­zję za nią. Stwier­dził, że wy­cho­wy­wa­nie dwój­ki dzie­ci z ze­spo­łem Do­wna przez sa­mot­ną ko­bie­tę to pra­ca po­nad jej si­ły. Do­dał, że abor­cję mo­że prze­pro­wa­dzić w pią­tek o go­dzi­nie dzie­sią­tej. An­na tyl­ko bez­wied­nie przy­tak­nę­ła gło­wą i wy­szła z ga­bi­ne­tu. Nie pa­mię­ta­ła na­wet, jak prze­mie­rzy­ła dro­gę do do­mu. Sie­dząc na pod­ło­dze w przed­po­ko­ju, za­sta­na­wia­ła się, co te­raz bę­dzie. Śmierć mę­ża i ro­dzi­ców za­ła­ma­ła ją. Cią­ża spra­wi­ła, że po­czu­ła, iż mąż po­da­ro­wał jej naj­pięk­niej­szy pre­zent na świe­cie. Dziec­ko jest prze­cież je­go cząst­ką. Przez chwi­lę wy­da­wa­ło się jej, że od­zy­ska­ła go. A te­raz… co bę­dzie te­raz? An­na utra­ci­ła po­czu­cie cza­su, po­grą­ża­jąc się w co­raz to więk­szej roz­pa­czy. Nie pa­mię­ta­ła, kie­dy wsta­ła z pod­ło­gi i po­ło­ży­ła się na łóż­ku w sy­pial­ni. Nie wie­dzia­ła też, kie­dy za­snę­ła. Sku­lo­na, co chwi­lę ner­wo­wo prze­wra­ca­ła się na łóż­ku z jed­ne­go bo­ku na dru­gi. Śni­ło się jej, że jest w swo­im brzu­chu i wi­dzi dwie ma­łe istot­ki wiel­ko­ści fa­sol­ki. Ich ser­dusz­ka bi­ją gło­śno i szyb­ko. W pew­nym mo­men­cie jed­na z fa­so­lek rze­kła do drugiej:

- Sły­sza­łaś? Ten pan, u któ­re­go by­ła ma­ma po­wie­dział, że je­ste­śmy chore!

- Cho­re? Jak to cho­re?- z za­cie­ka­wie­niem od­po­wie­dzia­ła dru­ga fasolka.

- Po­wie­dział, że ma­my Do­wna – rze­kło pierw­sze maleństwo.

-Down? Ja­ki Down?! – krzyk­nę­ła dru­ga istotka.

- Mam nóż­ki? Mam! Mam rącz­ki? Mam! Mam gło­wę? Mam! A ty?

-Też mam! – po­twier­dził pierw­szy okru­szek i wy­szep­tał:- Nie ro­zu­miem za­tem, dla­cze­go ten pan po­wie­dział ma­mie, że mu­si nas usunąć.

- Usu­nąć?! Co to zna­czy usu­nąć? Po­zbyć się nas? To zna­czy za­bić?! Wy­rzu­cić na śmiet­nik?! Czy to bę­dzie bo­la­ło?!- za­py­ta­ła dru­ga fasolka.

- No nie wiem? Pew­nie tak ‑od­rzekł pierw­szy okruszek.

- Prze­cież ja ko­cham ma­mu­się ca­łym ser­cem. Mo­im naj­więk­szym ma­rze­niem jest ją zo­ba­czyć i wtu­lić się w jej ra­mio­na. Są­dzi­łem, że ma­mu­sia ko­cha mnie tak sa­mo i ni­gdy, prze­nig­dy nie po­zwo­li mnie skrzyw­dzić! – stwier­dził dru­gi bą­czek, po czym dodał:

- Czy za­wsze jest tak, że jak dziec­ko za­cho­ru­je, to ma­ma prze­sta­je je ko­chać i po­zby­wa się go? A gdy­by­śmy by­li zdro­wi, uro­dzi­li się, a po­tem sta­li się cho­rzy, to ma­ma po­zwo­li­ła­by nas za­bić?! Czy za­wsze każ­da ro­dzi­na po­zby­wa się cho­re­go jej członka?

- Już ci mó­wi­łem, że nie wiem – od­parł smut­no pierw­szy okru­szek i dodał:

- A mo­że jak za­cznie­my ma­mu­się bar­dzo pro­sić, że­by zmie­ni­ła zda­nie, to po­zwo­li nam się uro­dzić! Mo­że też nas pokocha?

- Mo­że – od­rzekł zre­zy­gno­wa­ny dru­gi maluszek.

- W ta­kim ra­zie, że­by ma­mu­sia nas usły­sza­ła, kop moc­no no­ga­mi i gło­śno krzycz ra­zem ze mną: – Ma­mu­siu, ma­mu­siu ko­cham cię! Pro­szę, nie po­zwól nas za­bić! – po­wie­dzia­ła pierw­sza fasolka.

- Do­brze. To za­czy­na­my na raz, dwa, trzy- krzyk­nął dru­gi okruszek.

- Ma­mu­siu, ma­mu­siu, ko­cham cię! Pro­szę, nie po­zwól nas za­bić! Ma­mu­siu, ma­mu­siu, ko­cham cię! Pro­szę, nie po­zwól nas za­bić! Ma­mu­siu, ma­mu­siu, ko­cham cię! Pro­szę, nie po­zwól nas zabić!

An­na wi­dzia­ła, jak oba ma­leń­stwa, roz­pacz­li­wie krzy­cząc, wierz­ga­ły ener­gicz­nie swo­imi ma­leń­ki nóż­ka­mi. Ich mi­kro­sko­pij­ne ser­dusz­ka bi­ły gło­śno i szyb­ko, jak­by za chwi­lę mia­ły wy­sko­czyć z pier­si. Prze­ra­żo­na prze­bu­dzi­ła się na chwi­lę, po czym po­now­nie za­pa­dła w sen. Tym ra­zem śni­ło się jej, że sie­dzi na ław­ce w par­ku. Obok jest mąż. Ży­je – prze­żył wy­pa­dek. An­na jest szczę­śli­wa. Na­gle mąż wsta­je i idzie w kie­run­ku dwój­ki dzie­ci. Ich dzie­ci. Chło­piec i dziew­czyn­ka, chi­cho­cząc, wpa­da­ją w ra­mio­na ta­ty, któ­ry pod­no­si każ­de z nich po ko­lei i pod­rzu­ca do gó­ry. Szczę­śli­we ma­lu­chy bie­gną w kie­run­ku An­ny, rzu­ca­ją się jej na szy­ję i krzy­czą jed­no przez drugie:

– Ko­cham cię, mamusiu!

Oczy ma­ją w kształ­cie mig­da­łów, cha­rak­te­ry­stycz­ne dla ze­spo­łu Do­wna. Dzie­ci ca­łu­ją An­nę po po­licz­kach, a na­stęp­nie bie­gną na po­bli­ski plac za­baw. Mąż w tym cza­sie pod­cho­dzi do An­ny i szepcze:

- Ko­cham cię. Na­sze dzie­ci są naj­wspa­nial­sze na świe­cie. Nie wy­obra­żam so­bie bez nich życia.

W tym mo­men­cie alarm bu­dzi­ka wy­rwał An­nę ze snu. By­ła go­dzi­na siód­ma ra­no. Mu­sia­ła wstać i iść do pra­cy. Dzień mi­nął jej szyb­ko. Wszyst­kie czyn­no­ści wy­ko­ny­wa­ła au­to­ma­tycz­nie. Nie za­sta­na­wia­ła się nad ni­mi. Przed ocza­mi ca­ły czas wi­dzia­ła mę­ża i ich chi­cho­czą­ce, szczę­śli­we dzie­ci. W dro­dze z pra­cy do do­mu zda­ła so­bie spra­wę, że mi­ja park. Ten sam, któ­ry wi­dzia­ła we śnie. Czu­ła, że mu­si do nie­go wejść. W od­da­li za drze­wa­mi do­strze­gła plac za­baw i ław­kę. Jak w amo­ku po­dą­ży­ła w tam­tym kie­run­ku. Po­mi­mo że by­ła zi­ma, na pla­cu uj­rza­ła mło­dą ko­bie­tę, któ­ra ubi­ja­ła ło­pat­ką śnieg w ma­łej pla­sti­ko­wej fo­rem­ce. Na­stęp­nie szyb­kim ru­chem od­wra­ca­ła ją i kła­dła na brze­gu drew­nia­nej obu­do­wy pia­skow­ni­cy, ro­biąc z niej śnież­ną bab­kę. Obok ko­bie­ty na wóz­ku in­wa­lidz­kim sie­dział ma­ły chło­piec. Miał oko­ło pię­ciu lat. Je­go twarz wy­krzy­wiał gry­mas. Rę­ce wy­gi­na­ły się dziw­nie w róż­nych kie­run­kach, tak jak­by ich wła­ści­ciel nie pa­no­wał nad nimi.

An­na po­czu­ła, że mu­si do nich po­dejść. Zbli­ży­ła się po­wo­li i nie­śmia­ło rzekła:

- Dzień do­by. Na­zy­wam się An­na. Czy mo­gę z pa­nią chwil­kę po­roz­ma­wiać? Je­stem w bar­dzo trud­nej sy­tu­acji. Nie wiem, co mam ro­bić i nie mam ni­ko­go, kto mógł­by mi po­móc. Wi­dzę, że pa­ni ma cho­re dziec­ko. Ja rów­nież mam cho­re dzie­ci. Je­stem w cią­ży – w cią­ży bliź­nia­czej. Obo­je ma­ją ze­spół Do­wna. Je­stem sa­ma. Chy­ba nie dam ra­dy ich uro­dzić i wy­cho­wać. Le­karz su­ge­ru­je mi, że po­win­nam do­ko­nać abor­cji. Jak pa­ni so­bie ra­dzi z nie­peł­no­spraw­nym dziec­kiem? Czy roz­wa­ża­ła pa­ni aborcję?

Ko­bie­ta z par­ku uśmiech­nę­ła się lek­ko i ze smut­kiem w oczach odpowiedziała:

- Nie – nie roz­wa­ża­łam. Nie mu­sia­łam. Mo­je dziec­ko uro­dzi­ło się zdro­we. Je­go stan jest wy­ni­kiem wy­pad­ku sa­mo­cho­do­we­go. Ale na­wet gdy­bym wie­dzia­ła wcze­śniej, że mój syn bę­dzie cho­ry, to uro­dzi­ła­bym go. Prze­cież nikt nie wie, co cze­ka go w przy­szło­ści. Ro­dząc zdro­we dziec­ko, nie ma­my pew­no­ści, że za­wsze bę­dzie zdro­we i peł­no­spraw­ne. Dzie­ci trze­ba ko­chać za­wsze. Sko­ro mat­ka w cią­ży de­cy­du­je się na abor­cję z po­wo­du wa­dy pło­du, to idąc tym to­kiem ro­zu­mo­wa­nia – mat­ka, któ­ra uro­dzi­ła zdro­we dziec­ko, a sta­ło się ono cho­re i nie­peł­no­spraw­ne, po­win­na do­ko­nać je­go eu­ta­na­zji. Moż­na po­wie­dzieć, że nie­za­leż­nie od te­go, czy je­steś pło­dem, ma­łym dziec­kiem czy do­ro­słym, w sy­tu­acji, kie­dy sta­jesz się nie­peł­no­spraw­ny, nie po­wi­nie­neś istnieć.

Po­nad­to ko­bie­ta dodała:

- Czy nie są­dzi pa­ni, że każ­dy ma pra­wo do życia?

An­na uśmiech­nę­ła się i ski­nę­ła gło­wą. Na­stęp­nie odpowiedziała:

- Dzię­ku­ję. Roz­mo­wa z pa­nią po­ukła­da­ła mi my­śli w gło­wie. Chy­ba już wiem, co po­win­nam zro­bić. Ży­czę pa­ni i syn­ko­wi du­żo zdro­wia. Do widzenia.

An­na, gła­dząc przez płaszcz swój brzuch, uda­ła się w kie­run­ku do­mu. W jej gło­wie brzę­cza­ły my­śli „Je­śli zdro­we dziec­ko sta­nie się nie­peł­no­spraw­ne, to prze­cież mat­ka się go nie po­zby­wa”. Abor­cja, eu­ta­na­zja – prze­cież to pra­wie to sa­mo. W jed­nym i dru­gim przy­pad­ku po­zba­wia się ko­goś ży­cia. An­na by­ła pew­na, że gdy­by zna­la­zła się w ta­kiej sa­mej sy­tu­acji, jak ko­bie­ta w par­ku, to ko­cha­ła­by swo­je dziec­ko bez­gra­nicz­ną mi­ło­ścią i zro­bi­ła­by dla nie­go wszyst­ko, co tyl­ko jest moż­li­we. By­ła już też pew­na, że uro­dzi te dzie­ci. Po­ra­dzi so­bie ze wszyst­kim. Jesz­cze nie wie­dzia­ła jak, ale na pew­no po­ra­dzi so­bie. Ko­cha te dzie­ci i zro­bi, co w jej mo­cy, aby by­ły szczę­śli­we. One za­słu­gu­ją na ży­cie, tak jak wszyst­kie in­ne dzieci.

Na­stęp­ne­go dnia ra­no An­na od­wo­ła­ła piąt­ko­wą wi­zy­tę u le­ka­rza. W in­ter­ne­cie zna­la­zła kon­takt do sto­wa­rzy­sze­nia zrze­sza­ją­ce­go ro­dzi­ców dzie­ci cho­rych na ze­spół Do­wna. Uzy­ska­ła od nich kon­takt do wspa­nia­łe­go le­ka­rza, któ­ry po­pro­wa­dził jej cią­żę. Zy­ska­ła tak­że no­wych przy­ja­ciół – oso­by, któ­re zna­la­zły się w ta­kiej sa­mej sy­tu­acji jak ona. Mia­ły dzie­ci cho­re na ze­spół Do­wna. Ich wspar­cie i cen­ne ra­dy po­zwo­li­ły An­nie przy­go­to­wać się na przyj­ście na świat jej dzie­ci. Jed­na z no­wych przy­ja­ció­łek An­ny uświa­do­mi­ła jej po­nad­to, że po­win­na spró­bo­wać od­no­wić kon­tak­ty z ro­dzi­ca­mi mę­ża. Ko­bie­ta nie wi­dzia­ła ich od po­grze­bu. Ni­dy nie mia­ła z ni­mi do­bre­go kon­tak­tu. Obo­je nie to­le­ro­wa­li jej i by­li prze­ciw­ni ślu­bo­wi. Uwa­ża­li, że ich syn za­słu­gu­je na lep­szą żo­nę. Ob­wi­nia­li ją o je­go śmierć. Prze­cież to po nią je­chał tam­te­go dnia. Padł deszcz, a ona nie chcia­ła wra­cać z pra­cy do do­mu au­to­bu­sem. Po­pro­si­ła go, aby po nią przy­je­chał i po dro­dze za­brał jej ro­dzi­ców. Za­pro­si­ła ich na obiad. An­na od­da­ła­by wszyst­ko, by móc cof­nąć czas. Nie­ste­ty, cof­nąć się go nie da. Trze­ba żyć dalej.

An­na na kil­ka dni przed po­ro­dem się­gnę­ła po słu­chaw­kę te­le­fo­nu i wy­krę­ci­ła nu­mer do ro­dzi­ców mę­ża. Peł­na na­pię­cia, roz­dy­go­ta­na, usły­sza­ła głos teściowej:

- Słu­cham?

- Dzień do­bry. To ja An­na – rze­kła. – Wiem, że je­stem ostat­nią oso­bą na świe­cie, z któ­rą chcie­li­by­ście roz­ma­wiać, ale mu­szę wam o czymś powiedzieć.

W słu­chaw­ce pa­no­wa­ła ci­sza. An­na nie­śmia­ło wyszeptała:

- Je­stem w dzie­wią­tym mie­sią­cu cią­ży. Bę­dę mia­ła bliź­nia­ki. To są wa­sze wnu­ki. Dzie­ci są cho­re. Ma­ją ze­spół Do­wna. Ni­cze­go od was nie ocze­ku­ję. Po pro­stu uwa­żam, że po­win­ni­ście wiedzieć.

W słu­chaw­ce na­dal pa­no­wa­ła ci­sza. An­na zre­zy­gno­wa­na prze­rwa­ła po­łą­cze­nie. Trzy dni póź­niej sta­wi­ła się w szpi­ta­lu. Ze wzglę­du na stan zdro­wia mia­ła mieć prze­pro­wa­dzo­ne ce­sar­skie cię­cie. Po ope­ra­cji na se­kund­kę po­ka­za­no jej dzie­ci. To by­ła dziew­czyn­ka i chło­piec. Obo­je wy­glą­da­li uro­czo. Na­stęp­nie ko­bie­ta zo­sta­ła prze­wie­zio­na na swo­ją sa­lę. Zmę­czo­na, ale szczę­śli­wa, za­pa­dła w głę­bo­ki sen. Obu­dzi­ła ją ra­no pie­lę­gniar­ka, któ­ra po­mo­gła jej wstać z łóż­ka, wziąć prysz­nic i prze­brać się. An­na nie­cier­pli­wie cze­ka­ła na ob­chód le­kar­ski i mo­ment, w któ­rym przy­wio­zą jej dzie­ci. Drzwi sa­li otwo­rzy­ły się z pi­skiem, ale za­miast le­ka­rzy zo­ba­czy­ła swo­ich teściów.

- Pro­szę pań­stwa, o tej po­rze nie wol­no jesz­cze od­wie­dzać pa­cjen­tów. Do­pie­ro po go­dzi­nie dwu­na­stej – krzyk­nę­ła do nich pie­lę­gniar­ka z holu.

- Pro­szę pa­ni, ale to jest bar­dzo pil­na spra­wa. My tyl­ko na mo­ment – od­po­wie­dział teść An­ny i wpa­ro­wał na sa­lę ra­zem z te­ścio­wą, igno­ru­jąc roz­łosz­czo­ną pielęgniarkę.

- An­no – po­wie­dzia­ła te­ścio­wa. – Dzię­ku­je­my ci, że do nas za­dzwo­ni­łaś. Prze­pra­sza­my cię za na­sze za­cho­wa­nie. Wie­my, że nie je­steś win­na śmier­ci na­sze­go sy­na. Ból i roz­pacz po je­go stra­cie spo­wo­do­wa­ły, że nie my­śle­li­śmy roz­sąd­nie. Chce­my ci po­móc w wy­cho­wy­wa­niu dzieci.

- An­no, je­steś na­szą cór­ką – rzekł teść. – Zro­bi­my wszyst­ko, że­byś by­ła ra­zem z dzieć­mi szczę­śli­wa. Obie­cu­je­my! Bądź­my ro­dzi­ną, Anno.

Ko­bie­ta roz­chy­li­ła w nie­do­wie­rza­niu usta i wyszeptała:

- Ale dzie­ci są cho­re. Ma­ją ze­spół Do­wna. Czy….?

- An­no! – sta­now­czo krzyk­nę­ła te­ścio­wa. – To są dzie­ci na­sze­go sy­na. Bę­dzie­my je ko­chać z ca­łe­go serca.

W tym mo­men­cie drzwi sa­li otwo­rzy­ły się i wszedł le­karz, któ­ry pro­wa­dził cią­żę An­ny. Za nim po­dą­ża­ły dwie pie­lę­gniar­ki z dzieć­mi. Jed­na z pie­lę­gnia­rek zło­wiesz­czo spoj­rza­ła na te­ściów An­ny i przez zę­by wycedziła:

- Pro­szę na­tych­miast opu­ścić sa­lę. Od­wie­dzi­ny są po go­dzi­nie dwunastej.

Le­karz uśmiech­nął się pod wą­sem. Znał sy­tu­ację An­ny i do­my­ślił się, że to są ro­dzi­ce jej zmar­łe­go męża.

- Spo­koj­nie – po­wie­dział. – My­ślę, że to jest wy­jąt­ko­wa sy­tu­acja i pań­stwo mo­gą chwil­kę jesz­cze zo­stać, je­śli pa­ni An­na wy­ra­ża na to zgodę.

An­na ski­nę­ła gło­wą twierdząco.

- Pa­ni An­no – rzekł le­karz. – To są pa­ni dzie­ci. Dziew­czyn­ka i chło­piec. Zda­rzył się cud. Dziew­czyn­ka jest zdro­wa! Tyl­ko chło­piec ma ze­spół Downa.

Pie­lę­gniar­ki po­da­ły zszo­ko­wa­nej An­nie naj­pierw jed­no, a po­tem dru­gie dziec­ko. Obie kru­szyn­ki wy­glą­da­ły jak jej mąż na zdję­ciach, kie­dy był ma­ły. An­na uca­ło­wa­ła swo­je dzie­ci i spoj­rza­ła na te­ściów. Mie­li łzy w oczach i pa­trzy­li z wiel­ką mi­ło­ścią na swo­je wnu­ki. An­na wie­dzia­ła już, że wszyst­ko bę­dzie do­brze. Z ich po­mo­cą da so­bie ra­dę ze wszystkim.


III miejsce: Alessandro Ricciuti, Zespół Szkół Salezjańskich w Ostródzie

Ży­cie jest cudem

Hi­sto­ria, któ­rą chcę opo­wie­dzieć, wy­da­rzy­ła się na­praw­dę. To hi­sto­ria mo­ja, mo­jej sio­stry, na­szej rodziny.

Moi ro­dzi­ce sta­ra­li się o dziec­ko kil­ka lat. W koń­cu się uda­ło. Na świat miał przyjść chłopiec.

Ma­ma bar­dzo dba­ła o zdro­wie swo­je i ma­lusz­ka. Bra­ła wi­ta­mi­ny. Mia­ła wie­le wi­zyt le­kar­skich, ul­tra­so­no­gra­fię i in­ne skom­pli­ko­wa­ne ba­da­nia, bo dzi­dziuś chciał szyb­ko z brzu­cha ucie­kać. A prze­cież nie dał­by ra­dy na ze­wnątrz, dla­te­go trze­ba go by­ło w ło­nie ja­koś „prze­trzy­mać”. Ma­ma, mi­mo bło­go­sła­wio­ne­go sta­nu, za­czę­ła mieć kło­po­ty ze zdro­wiem. Mi­mo to wszy­scy by­li bar­dzo szczęśliwi.

Kie­dy ma­ma by­ła w 5 mie­sią­cu cią­ży, po­sta­no­wi­ła od­wie­dzić ro­dzi­nę w Pol­sce i zro­bić ba­da­nia w ko­lo­rach oraz 4D. To by­ła no­wość! Wszy­scy z nie­cier­pli­wo­ścią cze­ka­li na na­gra­nie, któ­re po­ka­że dzi­dziu­sia. Już moż­na by­ło okre­ślić, do ko­go jest po­dob­ny. Niesamowite.

Wte­dy oka­za­ło się, że dziec­ko ma w gło­wie gu­za. Dla po­rów­na­nia, był on więk­szy niż ko­ści no­so­we. Nie no­sek, ale ko­ści. Za­czę­ło się szu­ka­nie pomocy.

Przy­ja­ciół­ka ma­my zna­la­zła le­ka­rza od­da­lo­ne­go o 300 ki­lo­me­trów, któ­ry miał po­móc. Pra­co­wał w szpi­ta­lu zna­nym i ce­nio­nym w ca­łej Pol­sce. Ma­ma my­śla­ła, że zo­pe­ru­ją syn­ka w brzu­chu. Na miej­scu oka­za­ło się, że nic z tym nie moż­na zro­bić. Dziec­ko uro­dzi się śmier­tel­nie cho­re al­bo mar­twe, dla­te­go spe­cja­li­ści pro­po­nu­ją za­koń­czyć cią­żę. Co chwi­la do sa­li przy­cho­dzi­li le­ka­rze, pro­fe­so­ro­wie a na­wet stu­den­ci i pró­bo­wa­li na­kło­nić ma­mę do za­bie­gu. Wte­dy ma­ma ucie­kła na nie­uczęsz­cza­ną klat­kę scho­do­wą, usia­dła na scho­dach, mo­dli­ła się i bar­dzo dłu­go pła­ka­ła. Póź­niej za­dzwo­ni­ła do ta­ty, któ­ry był za gra­ni­cą, i po­wie­dzia­ła, że mi­mo wszyst­ko chce uro­dzić dzie­ciąt­ko. Ta­ta rów­nież nie miał żad­nych wątpliwości.

Ty­le lat się sta­ra­li, cze­ka­li, ca­ła ro­dzi­na pro­si­ła o tę cią­żę w mo­dli­twach, m.in. w Wa­ty­ka­nie – tak bar­dzo wszy­scy te­go dziec­ka pra­gnę­li. De­cy­zja nie mo­gła być inna.

Na sa­li ma­ma by­ła ze star­szy­mi pa­nia­mi, któ­re udzie­la­ły swo­ich rad. Każ­da z nich uwa­ża­ła, że to ego­istycz­ne i nie­od­po­wie­dzial­ne ro­dzić „ta­kie” dzie­ci. By­ły też prze­ko­na­ne, że ta­ta zo­sta­wi ma­mę i bę­dzie ona sa­ma z „tym pro­ble­mem” czy­li cho­rym dziec­kiem. Po­dob­no każ­dy fa­cet tak ro­bi. Nie po­tra­fi­ły zro­zu­mieć, dla­cze­go mło­da dziew­czy­na psu­je so­bie ży­cie. One ty­le sły­sza­ły, ty­le wiedziały…

Na­stęp­nie ma­ma po­pro­si­ła le­ka­rzy o na­tych­mia­sto­wy wy­pis. Wró­ci­ła do do­mu i przy­go­to­wy­wa­ła się do po­ro­du. Ni­cze­go się nie bała.

Sa­mo przyj­ście na świat dziec­ka, we­dług mnie, by­ło prze­ra­ża­ją­ce, ale ma­ma twier­dzi, że był to naj­pięk­niej­szy czas. Ak­cja roz­wi­ja­ła się tak szyb­ko, że po­łoż­ne tro­chę prze­ga­pi­ły ten mo­ment i ma­ma uro­dzi­ła syn­ka, słu­cha­jąc tyl­ko sie­bie, swo­je­go in­stynk­tu, a przy niej był tyl­ko mój ta­ta. Żad­ne­go me­dy­ka. By­ło na­tu­ral­nie i pięk­nie. Do­pie­ro po wszyst­kim ma­mą za­ję­li się le­ka­rze i położne.

Po 5 la­tach moi ro­dzi­ce spo­dzie­wa­li się dru­gie­go dziec­ka. Znów bar­dzo dłu­go cze­ka­li. Tym ra­zem mia­ła uro­dzić się dziew­czyn­ka. Po­dob­na sy­tu­acja jak wcze­śniej, dzi­dzię trze­ba by­ło „przy­trzy­mać” w brzu­chu z po­mo­cą róż­nych le­ków i na­rzę­dzi, tyl­ko tym ra­zem dziec­ko mia­ło być zdrowe.

Chło­piec, któ­re­go opi­sa­łem wy­żej, to ja – Alessandro.

Guz się wchło­nął przed sa­my­mi na­ro­dzi­na­mi. Uro­dzi­łem się du­ży i zdro­wy. Mam 12 lat, do­brze się uczę, je­stem sil­ny i od­por­ny, na­wet się nie prze­zię­biam, a mo­gło­by mnie nie być…Dzięki mo­im cu­dow­nym ro­dzi­com je­stem tu i pi­szę tę historię.

Na­to­miast mo­ja sio­stra uro­dzi­ła się z rzad­ką cho­ro­bą ge­ne­tycz­ną. Mo­ja wy­mo­dlo­na pod każ­dym krzy­żem, świę­tą fi­gur­ką, każ­dym na­po­tka­nym ko­ścio­łem – sio­strzycz­ka, ma śmier­tel­ną cho­ro­bę. Mo­dli­łem się i pro­si­łem Bo­ga o ro­dzeń­stwo. Nie tak to so­bie ja­ko pię­cio­la­tek wyobrażałem.

Dia­gno­za by­ła okrut­na – ma­lu­szek bę­dzie żyć do roku.

Na­sze ży­cie bar­dzo się zmie­ni­ło. An­to­nia wpro­wa­dzi­ła wie­le ra­do­ści, wie­le mi­ło­ści. Na­uczy­ła do­strze­gać i cie­szyć się z naj­drob­niej­szych rze­czy. Ty­le szczę­ścia chy­ba nie da­ło­by żad­ne zdro­we dziecko.

Nie za­wsze jest ła­two, ale jest! Jest ona! Wła­śnie koń­czy sie­dem lat. Sie­dem trud­nych, ale cu­dow­nych lat. Ona jest cu­dem! Praw­dzi­wym, cho­dzą­cym cudem.

Do­dam jesz­cze, że te wy­żej wspo­mi­na­ne pa­nie ze szpi­ta­la bar­dzo się po­my­li­ły. Mój ta­ta jest od­waż­nym i od­po­wie­dzial­nym oj­cem. Ni­gdy by nas nie opu­ścił. An­to­nia to je­go oczko w gło­wie. Mo­je też! Dla­te­go nie je­stem za­zdro­sny. Uwiel­biam się nią zaj­mo­wać, przy­tu­lać, po­ka­zy­wać no­we rzeczy.

Gdy przy­cho­dzą do mnie ko­le­dzy i ko­le­żan­ki, ona jest za­wsze z na­mi. Wszy­scy wie­dzą, że choć nie mó­wi, sa­mo­dziel­nie nie cho­dzi, uży­wa pie­lusz­ki, cza­sem się ośli­ni, to jej obec­ność jest naj­lep­szym to­wa­rzy­stwem. Moi zna­jo­mi wie­dzą, jak bar­dzo ją ko­cham a jej uśmiech roz­czu­la wszyst­kich, dla­te­go jest bar­dzo lu­bia­na i nikt nie po­mi­ja jej w za­ba­wie. Dba­ją o nią, o na­sze Słoneczko.

Ma­ma i ta­ta trosz­czą się rów­nież o mnie i swo­je mał­żeń­stwo. Roz­dzie­la­ją czas. Wy­cho­dzą na rand­ki, a mi nie po­zwa­la­ją, bym czuł się sa­mot­ny czy stał gdzieś z bo­ku. Po­świę­ca­ją rów­nie du­żo cza­su na mo­je za­in­te­re­so­wa­nia czy kło­pot­ki. Czu­wa­ją na­de mną i nad swo­im mał­żeń­stwem. To jest pięk­ne i wierz­cie mi – do wykonania!

Cza­sa­mi za­sta­na­wia­my się z ro­dzi­ca­mi czy ten przy­pa­dek z mo­im gu­zem, z na­ma­wia­niem na prze­rwa­nie cią­ży, nie by­ło ta­ką pró­bą, al­bo przy­go­to­wa­niem do cho­ro­by mo­jej siostrzyczki.

Je­stem pe­wien, że moi ro­dzi­ce pod­ję­li­by słusz­ną de­cy­zję. Dzie­ci to cud. Zdro­we czy nie, każ­dy ma pra­wo żyć, a na przy­kła­dzie mo­jej sio­stry – An­to­nii, wiem, że każ­de ży­cie, na­wet te bar­dzo kru­che mo­że dać nam szczę­ście, jak nikt i nic dotąd!

Ales­san­dro Riccuti 

Szko­ły pod­sta­wo­we IV-VI

I miej­sce: An­to­ni­na Mro­wiec, Pu­blicz­na Szko­ła Pod­sta­wo­wa nr 12 im. Ja­na Paw­ła II w Sta­lo­wej Wo­li
II miej­sce: Bar­ba­ra Ka­lit­ka, Szko­ła Pod­sta­wo­wa nr 3 im Zbi­gnie­wa Her­ber­ta we Wron­kach
III miej­sce: To­masz Bo­chiń­ski, Szko­ła Pod­sta­wo­wa im. Eli­zy Orzesz­ko­wej w War­sza­wie
Wy­róż­nie­nie: Aga­ta Krę­żo­łek, Nie­pu­blicz­na Szko­ła Pod­sta­wo­wa Do­mo­wa Szko­ła im. Dzie­ci z Fa­ti­my w Lublinie 

I miejsce: Antonina Mrowiec, Publiczna Szkoła Podstawowa nr 12 im. Jana Pawła II w Stalowej Woli

Go­rą­ce ryt­my przyjaźni

W nie­dziel­ne mroź­ne po­po­łu­dnie, sie­dząc przy biur­ku, pi­sa­łam opowiadanie. 

By­ła to hi­sto­ria opar­ta na fak­tach, ubra­na w cie­ka­wą fa­bu­łę… Pi­sa­na prze­ze mnie pra­ca kon­kur­so­wa by­ło przed­sta­wie­niem wzru­sza­ją­cej hi­sto­rii wiel­kiej przy­jaź­ni, któ­ra z bie­giem cza­su mia­ła szan­sę prze­ro­dzić się w mi­łość. Mia­ła szan­sę, lecz nie­ste­ty to się nie sta­ło. Jak dotąd…

Jesz­cze nic stra­co­ne­go, jed­nak nie­po­ko­iłam się tro­chę… Już bez ma­ła pół go­dzi­ny sie­dzia­łam bez­rad­nie wpa­tru­jąc się w okno, szu­ka­jąc na­tchnie­nia do dal­szej pra­cy li­te­rac­kiej. Jak zwy­kle w ta­kich sy­tu­acjach, za­zdro­snym wzro­kiem wpa­try­wa­łam się w blask błę­kit­nej ta­fli miej­skie­go lo­do­wi­ska. Na gład­kiej, szkli­stej po­wierzch­ni gro­mad­ka dzie­ci star­to­wa­ła w pierw­szych w swo­im ży­ciu za­wo­dach łyż­wiar­skich, pre­zen­tu­jąc ‑ocze­ku­ją­cym na nie ro­dzi­com- pierw­szy pi­ru­et, mon­do, ina bau­er. Raz po raz wśród grom­kich braw kła­nia­ły się i dzię­ko­wa­ły za aplauz. Ileż to szczę­ścia ma­lo­wał na twa­rzach dzie­ci każ­dy do­wód uzna­nia i sza­cun­ku ze stro­ny do­ro­słych. Uśmie­chom i pod­sko­kom nie by­ło końca…zupełnie ina­czej niż w mo­im po­ko­ju. Pa­nu­ją­ca w nim at­mos­fe­ra by­ła bar­dzo gę­sta. Po­czu­cie za­nie­po­ko­je­nia upły­wa­ją­cym ter­mi­nem zgło­sze­nia pra­cy kon­kur­so­wej nie po­ma­ga­ło w zna­le­zie­niu na­tchnie­nia. Ły­piąc jed­nym okiem w no­tat­nik, a dru­gim w okno, bez­wied­nie za­czę­łam stu­kać dłu­go­pi­sem w grzej­nik. By­ły to ćwierć­nu­ty, rytm pod­sta­wo­wy mo­jej ulu­bio­nej gorr­rą­cej pio­sen­ki„Pa­try­cja cza cza” Stu­ka­jąc ćwierć­nu­ty, mi­mo­cho­dem za­czę­łam nu­cić li­nię me­lo­dycz­ną śpie­wa­jąc dźwię­ki: – c1 e1 g1 c2 c2 c2 a1 h1 h1 h1 g1 a1 a1… d1 f1 g1h1 h1 h1 g1 a1a1 a1 f1 g1 g1… c1 e1 g1 a1 g1 e1 a1 g1 f1… d1 e1 f1 g1 f1d1 g1 f1 d1 e1… Me­lo­dia ta to­wa­rzy­szy­ła mi prak­tycz­nie przez ca­łe ży­cie. Usły­sza­łam ją po raz pierw­szy na we­se­lu mo­je­go ku­zy­na Kry­stia­na. Gdy or­kie­stra za­in­to­no­wa­ła ten szla­gier, mój ta­ta pod­szedł do mnie i za­py­tał: – Czy mo­gę pięk­ną pa­nią po­pro­sić do tań­ca? – Ależ oczy­wi­ście – od­par­łam bez wahania.

Od te­go dnia „Pa­try­cja cza cza” sta­ła się mo­ją ulu­bio­ną me­lo­dią. Przy­wo­ław­szy w my­ślach prze­mi­łe wspo­mnie­nia, z uśmie­chem na twa­rzy po raz ko­lej­ny wy­stu­ku­jąc ćwierć­nu­ty, za­in­to­no­wa­łam dru­gą wol­tę: – c1e1g1a1g1e1a1g1f1…d1e1f1g1a1h1g1c2…- urwa­łam, lecz ku mo­je­mu zdzi­wie­niu ktoś„dostukał” po pau­zie 2 ósem­ki i ćwierć­nu­tę na„c2”, jak­by chciał dośpiewać„cza cza cza”.

To by­ło nie­sa­mo­wi­te… Czy to mógł być przy­pa­dek? Te­go dnia sy­tu­acja po­wtó­rzy­ła się jesz­cze kil­ka ra­zy i sku­tecz­nie za­sia­ła w mo­im ser­cu niepokój.

Pod­czas wie­czor­nej ko­la­cji by­łam ja­kaś za­my­ślo­na. Moi ro­dzi­ce po­dej­rze­wa­li na­wet, że mo­gę być cho­ra na omi­kro­na, naj­now­szą z od­mian ko­ro­na­wi­ru­sa. Tak wie­le sły­szy się te­raz na ten te­mat, że każ­da nie­co­dzien­na do­le­gli­wość bu­dzi w nas wła­śnie ta­kie sko­ja­rze­nia. Nie czu­łam się jed­nak źle…Zastanawiało mnie, dla­cze­go w ru­rach od ogrze­wa­nia sły­szę stu­ka­nie w mo­men­cie lo­gicz­nie naj­od­po­wied­niej­szym. Jak­by ktoś wy­ko­ny­wał ten utwór ra­zem ze mną…Ale jak to moż­li­we? Sy­tu­acja po­wta­rza­ła się przez ko­lej­ne dni, jed­nak z oba­wy przed po­są­dze­niem o dzi­wac­twa, ni­ko­mu nie wspo­mi­na­łam o mo­ich roz­ter­kach. W śro­dę póź­nym po­po­łu­dniem, gdy ra­zem z ta­tą wra­ca­łam ze szko­ły mu­zycz­nej, nie wytrzymałam.

-Ta­tuś? Czy my­ślisz, że ktoś mo­że słu­chać co ro­bię w po­ko­ju? – Dla­cze­go py­tasz có­recz­ko? Wte­dy opo­wie­dzia­łam ta­cie tę dziw­ną sytuację.

- My­ślę, że je­śli je­steś agent­ką ob­ce­go wy­wia­du lub waż­nym po­li­ty­kiem, mo­żesz mieć za­ło­żo­ny podsłuch.

- Co to za po­mysł? – spytałam.

Ta­ta za­śmiał się życzliwie.

- Bar­dziej jed­nak praw­do­po­dob­ne jest, że ktoś zna tę sa­mą me­lo­dię co ty i nu­ci ją ra­zem z to­bą, a śpiew i stu­ka­nie w grzej­ni­kach mo­że roz­no­sić się po ca­łym bu­dyn­ku po ru­rach. Uwa­żam, że nie po­win­naś się bać. Mo­żesz wy­ja­śnić tę za­gad­kę, szu­ka­jąc kto to mo­że być. Sam je­stem cie­kaw. Wie­dzia­łam, że mój ta­tuś za­wsze po­tra­fi do­ra­dzić w trud­nej sy­tu­acji. Przez ko­lej­ne dni pró­bo­wa­łam na­wią­zać kon­takt ze współ­wy­ko­naw­cą, jed­nak bez­sku­tecz­nie. W so­bo­tę usły­sza­łam stu­ka­nie in­ne­go ryt­mu, bar­dziej do­nio­słe, jak­by sil­niej­sze, me­ta­licz­ne. Za­ło­ży­łam kurt­kę i wy­szłam z do­mu. Dźwięk za­pro­wa­dził mnie do piw­ni­cy blo­ku, w któ­rym miesz­kam. Na sa­mym koń­cu ciem­ne­go ko­ry­ta­rza usły­sza­łam cięż­ki od­dech, jak­by sa­pa­nie. Prze­ra­zi­łam się, ale coś nie po­zwa­la­ło mi zi­gno­ro­wać za­sta­nej sy­tu­acji. Ksiądz Sta­ni­sław – mój ka­te­che­ta – pro­wa­dząc lek­cje re­li­gii za­wsze ma­wia: „Ni­gdy nie mo­że­my zi­gno­ro­wać oka­zji do czy­nie­nia do­bra!” Ta sy­tu­acja wy­glą­da­ła mi na me­ga oka­zję, choć wy­da­wa­ła się być bar­dzo tajemnicza.

Po­de­szłam do le­go­wi­ska, a tam z gło­wą opar­tą o ple­cak, przy­tu­lo­na do grzej­ni­ka le­ża­ła mło­da dziew­czy­na. Za­uwa­ży­łam, że ma du­ży brzu­szek. Na pierw­szy rzut oka wi­dać by­ło, że jest w ciąży.

Stu­ka­ła mia­ro­wo zgię­tym pal­cem w grzej­nik, a za­ło­żo­ny na jej pal­cu srebr­ny ró­ża­niec wy­da­wał me­ta­licz­ny dźwięk. Po­de­szłam jesz­cze bli­żej. Bez słów wy­stu­ka­łam rytm mo­jej me­lo­dii na grzej­ni­ku, a dziew­czy­na bez wa­ha­nia za­nu­ci­ła ją…Byłam pew­na, że wy­ja­śni­łam mo­ją zagadkę.

- Co tu­taj ro­bisz? – za­py­ta­łam nieśmiało.

- To mo­ja ba­za wy­pa­do­wa – od­par­ła.- Zbli­ża się ter­min na­ro­dzin Zosi.

Dziew­czy­na ze łza­mi w oczach spoj­rza­ła na swój brzu­szek. Ja rów­nież za­uwa­ży­łam de­li­kat­ne ru­chy dziecka.

- Mo­gę do­tknąć? – spytałam.

Ski­nie­niem gło­wy nie­zna­jo­ma da­ła mi znak, że nie ma nic prze­ciw­ko temu.

Od ra­zu po­czu­łam de­li­kat­ne kop­nię­cia. By­łam bar­dzo wzru­szo­na, tym bar­dziej, że ja­ko je­dy­nacz­ka ni­gdy nie mia­łam oka­zji do ta­kich przeżyć.

Nie da­wa­łam za wy­gra­ną: – Jak masz na imię? Dla­cze­go je­steś tu­taj sa­ma? – Mam na imię Pa­try­cja. Kil­ka mie­się­cy te­mu po­zna­łam bar­dzo mi­łe­go chło­pa­ka. On jest na­praw­dę wspa­nia­ły. Ro­zu­mie­li­śmy się bez słów, był mo­im przy­ja­cie­lem, mo­głam po­wie­rzyć mu swo­je tro­ski i wy­ża­lić się z pro­ble­mów do­mo­wych. Mój ta­ta przez wie­le lat na­uży­wał al­ko­ho­lu, urzą­dzał w do­mu awan­tu­ry, po­dej­mo­wał się je­dy­nie oka­zjo­nal­nych prac do­ryw­czych, któ­re nie po­zwa­la­ły na god­ne ży­cie. Wte­dy ma­ma po­sta­no­wi­ła wy­je­chać na se­zo­no­we pra­ce do Włoch. Przez pierw­sze mie­sią­ce czę­sto nas od­wie­dza­ła, jed­nak ostat­nio jej wi­zy­ty by­ły co­raz rzad­sze, aż w koń­cu cał­ko­wi­cie ze­rwa­ła kon­takt z ro­dzi­ną. Zo­sta­łam z oj­cem sa­ma. Ta­ta spo­ty­kał się z ko­le­żan­ka­mi i nie miał dla mnie cza­su, dla­te­go gdy po­ja­wił się Pio­trek, po­czu­łam ogrom­ne szczęście.

Wie­rzy­łam, że mo­je ży­cie się od­mie­ni, wresz­cie po­czu­łam się dla ko­goś waż­na. Po kil­ku mie­sią­cach, oka­za­ło się, że je­stem w cią­ży. Do pew­ne­go mo­men­tu wspól­nie cie­szy­li­śmy się z te­go fak­tu. Po­tem jed­nak ro­dzi­ce Piotr­ka za­czę­li go zmu­szać do roz­sta­nia ze mną. Uzna­li, że jest jesz­cze zbyt mło­dy na trwa­ły zwią­zek. Do­szło na­wet do te­go, że je­go ta­ta przy­szedł do mo­je­go i za­pro­po­no­wał mu dwa­dzie­ścia ty­się­cy zło­tych w za­mian za prze­ko­na­nie mnie do aborcji.

Naj­gor­sze jest to, że za­miast od ra­zu od­mó­wić mój oj­ciec za­czął się za­sta­na­wiać. Nie mo­głam uwie­rzyć w to, co wi­dzia­łam. Osta­tecz­nie nie przy­jął tych pie­nię­dzy, ale na­sze re­la­cje bar­dzo się po­gor­szy­ły. Ta­ta po­wie­dział, że zo­sta­wia mi wol­ny wy­bór, ale je­śli uro­dzę to dziec­ko, mu­szę ra­dzić so­bie sa­ma – w tym mo­men­cie dziew­czy­na za­mil­kła, a po chwi­li roz­pła­ka­ła się, mnie wprost za­mu­ro­wa­ło. Nie wie­dzia­łam co mam zro­bić i jak się za­cho­wać. Usia­dłam obok niej i za­czę­łam pocieszać.

- Gdy­bym mo­gła cof­nąć czas, na pew­no ina­czej po­kie­ro­wa­ła­bym swo­im ży­ciem- kon­ty­nu­owa­ła Pa­try­cja.- Cóż, mu­szę te­raz po­nieść kon­se­kwen­cje swo­ich błęd­nych de­cy­zji. Pio­trek mnie zostawił.

Po­słu­chał swo­ich ro­dzi­ców. Na­kła­nia mnie do prze­rwa­nia ży­cia Zo­si, ale ja już na­wet nie od­bie­ram te­le­fo­nów od nie­go. Nie chcę go na­wet wi­dzieć. Ca­ły­mi po­po­łu­dnia­mi pró­bu­je mnie na­mie­rzyć pod mo­im blo­kiem, a ja nie chcąc z nim roz­ma­wiać, błą­kam się po blo­kach dzień w dzień. Bo­ję się, że mo­że zmu­sić mnie do za­bi­cia Zosi.

- Mu­si być ci bar­dzo cięż­ko.. Skąd czer­piesz si­łę do zno­sze­nia te­go wszyst­kie­go? – Kie­dyś przy spo­wie­dzi otrzy­ma­łam od jed­ne­go za­kon­ni­ka ten me­ta­lo­wy ró­ża­niec i my­ślę, że tyl­ko dzię­ki nie­mu zdo­ła­łam prze­trwać ten cięż­ki czas. Cie­szę, się że mnie tu zna­la­złaś- wy­zna­ła Patrycja.

- Przy­wio­dła mnie tu­taj mo­ja ulu­bio­na pio­sen­ka- po­wie­dzia­łam.- Chy­ba też jest ci bli­ska. Skąd ją znasz? – Usły­sza­łam ją po raz pierw­szy na mo­lo w So­po­cie, gdy ma­ły sak­so­fo­ni­sta wraz z ko­le­ga­mi wy­ko­ny­wał ją bra­wu­ro­wo wśród grom­kich owa­cji tu­ry­stów. Od ra­zu wpa­dła mi w ucho.

Po roz­mo­wie z Pa­try­cją blo­ko­wej brud­nej piw­ni­cy, po­sta­no­wi­łam, że i ja przy­dam się świa­tu. Za­pra­gnę­łam po­móc no­wej ko­le­żan­ce, naj­le­piej jak tyl­ko bę­dę mo­gła. Po­pro­si­łam ją, by na­stęp­ne­go po­po­łu­dnia przy­szła zno­wu pod mo­ją klat­kę. Na po­że­gna­nie wy­mie­ni­ły­śmy się nu­me­ra­mi telefonów.

Nad­szedł czas ko­la­cji. Ma­ma przy­go­to­wa­ła pysz­ną sa­łat­kę i za­pro­si­ła nas do sto­łu. Bar­dzo chcia­łam opo­wie­dzieć ro­dzi­com o dzi­siej­szym spo­tka­niu z Pa­try­cją, ale nie wie­dzia­łam od cze­go zacząć.

- Wiesz, ta­to. Uda­ło mi się roz­wi­kłać za­gad­kę go­rą­cych ryt­mów z grzej­ni­ka- po­wie­dzia­łam z entuzjazmem.

- Po­waż­nie?- za­py­tał zdzi­wio­ny.- Jak te­go do­ko­na­łaś? – Za two­ją ra­dą cho­dzi­łam wzdłuż rur, w któ­rych sły­sza­łam dźwię­ki, aż do­tar­łam do blo­ko­wej piw­ni­cy. Tam spo­tka­łam ko­goś niezwykłego.

Ro­dzi­ce by­li wy­raź­nie za­in­te­re­so­wa­ni, więc zre­la­cjo­no­wa­łam im prze­bieg roz­mo­wy z Patrycją.

Opo­wie­dzia­łam jej smut­ną hi­sto­rię, któ­ra wy­wo­ła­ła wzru­sze­nie na ich twa­rzach. Za­pro­po­no­wa­li, że­bym ju­tro za­pro­si­ła no­wą ko­le­żan­kę na obiad.

Zgod­nie z umo­wą Pa­try­cja po­ja­wi­ła się na­za­jutrz pod mo­ją klatką.

- Chodź, idzie­my! Po­ka­żę ci swój po­kój- zawołałam.

- Chęt­nie sko­rzy­stam z za­pro­sze­nia- od­par­ła nie­co za­wsty­dzo­na nastolatka.

Po­czła­pa­ły­śmy ra­zem w kie­run­ku win­dy. Pa­try­cja mia­ła ze so­bą tyl­ko wierzch­nią pi­ko­wa­ną kurt­kę oraz ple­cak wy­peł­nio­ny książ­ka­mi, by­ła nie­co zmie­sza­na, oba­wia­ła się re­ak­cji i osą­dów ze stro­ny mo­ich ro­dzi­ców. Wy­je­cha­ły­śmy ra­zem na naj­wyż­sze piętro…weszłyśmy do miesz­ka­nia. Ma­ma przy­wi­ta­ła na­sze­go go­ścia ser­decz­nym uśmiechem.

Pa­try­cja nie­śmia­ło od­wi­nę­ła sza­lik i po­wie­dzia­ła: – Dzień do­bry pań­stwu, mam na imię Pa­try­cja… Ta­ta opu­ścił ga­ze­tę i wy­ło­nił się z sa­lo­nu. Przy­wi­taw­szy się, za­pro­sił nas wszyst­kich do stołu.

Ma­ma po­da­ła go­rą­cą zu­pę i pach­ną­cą za­pie­kan­kę z kur­cza­kiem. W cza­sie po­sił­ku Pa­try­cja da­ła się po­znać od jak naj­lep­szej stro­ny. Oka­za­ło się, że jej wiel­ką pa­sją jest ma­lo­wa­nie. To bar­dzo spodo­ba­ło się ma­mie, w któ­rej tak­że tkwi­ła uśpio­na du­sza artysty.

- Cie­szę się, że mo­gli­śmy cię po­znać- po­wie­dział ta­ta.- Praw­dę mó­wiąc my­śla­łem, że mo­jej có­recz­ce nad­mier­nie roz­bu­ja­ła wy­obraź­nia, ale jak się oka­zu­je w na­szej piw­ni­cy rze­czy­wi­ście za­miesz­kał ja­kiś do­bry duszek.

Ro­dzi­ce bar­dzo prze­ję­li się trud­ną sy­tu­acją dziew­czy­ny i po dłuż­szej roz­mo­wie obie­ca­li zro­bić wszyst­ko, co w ich mo­cy, by po­móc Patrycji.

- Je­stem pań­stwu ta­ka wdzięcz­na, dzię­ku­ję że oka­zu­je­cie mi ty­le zrozumienia.

Od te­go dnia Pa­try­cja przy­cho­dzi­ła do nas co­dzien­nie. Za­miast w piw­ni­cy spę­dza­ła po­po­łu­dnia ra­zem z na­mi. Po szko­le ja­dły­śmy obiad, spa­ce­ro­wa­ły­śmy i od­ra­bia­ły­śmy pra­ce domowe.

Wie­czo­rem ra­zem z ta­tą szli­śmy od­pro­wa­dzić Pa­try­cję do jej domu.

Pew­ne­go dnia ro­dzi­ce po roz­mo­wie z dziew­czy­ną do­szli do wnio­sku, że po­win­na zna­leźć miej­sce, w któ­rym oto­czo­na zo­sta­nie fa­cho­wą po­mo­cą i wspar­ciem ma­te­rial­nym po uro­dze­niu dziec­ka, zwłasz­cza że ter­min po­ro­du zbli­żał się wiel­ki­mi krokami.

Mój ta­ta po­sta­no­wił po­waż­nie po­roz­ma­wiać z oj­cem Pa­try­cji. Za­pro­po­no­wał, że zor­ga­ni­zu­je dla mło­dej ma­my od­po­wied­nią po­moc. Pan Ju­rek przy­stał na ten po­mysł, zgo­dził się na prze­pro­wadz­kę swo­je­go dziec­ka, sam nie po­tra­fił bo­wiem za­pew­nić na­le­ży­tej opie­ki cię­żar­nej cór­ce. Ta­ta wspól­nie z pa­nem Wojt­kiem, rad­nym na­szej dziel­ni­cy, zdo­ła­li upro­sić sio­strę Mał­go­rza­tę, by zna­la­zła miej­sce dla Pa­try­cji w – pro­wa­dzo­nym przez Zgro­ma­dze­nie Sióstr Al­ber­ty­nek- Do­mu Sa­mot­nej Mat­ki. Pa­try­cja bar­dzo chęt­nie na to przystała.

Po­ma­ga­łam jej z wiel­ką ra­do­ścią w prze­pro­wadz­ce. Mo­ja ma­ma tak­że za­an­ga­żo­wa­ła się w przy­go­to­wa­nie wy­praw­ki dla, ma­ją­cej się na­ro­dzić, ma­leń­kiej Zosi.

- Nie wiem jak mam wam wszyst­kim za to dzię­ko­wać. To cu­dow­nie, że bę­dę mo­gła tu prze­by­wać tak dłu­go jak bę­dzie trzeba…Nie znaj­du­ję słów, by wy­ra­zić mo­ją wdzięcz­ność…- mó­wi­ła Pa­try­cja, roz­kła­da­jąc swo­je dro­bia­zgi w no­wym pokoiku.

Z ro­dzi­ca­mi by­li­śmy bar­dzo wzruszeni…To by­ły wy­jąt­ko­wo pięk­ne chwile.

- Mar­tyn­ko, sko­ro ty się tak przy­jaź­nisz z Pa­try­cją, to my­ślę, że bę­dzie to przy­jaźń już na ca­łe ży­cie. Pew­nie i wa­si przy­szli mę­żo­wie bę­dą mo­gli na sie­bie liczyć.

- Tak ma­mu­siu, je­stem pew­na, że masz ra­cje. Prze­cież ni­gdy się nie my­lisz… – Pa­try­cja, obie­caj mi, że na­dal bę­dziesz nas od­wie­dzać i dzwo­nić!- nalegałam.

- Obie­cu­ję Mar­tyn­ko, obie­cu­ję!- przy­rze­kła przyjaciółka.

Po kil­ku dniach otrzy­ma­li­śmy wy­cze­ki­wa­ny te­le­fon. To by­ła in­for­ma­cja, że w szpi­ta­lu im. Ja­na Paw­ła II dzi­siej­szej no­cy przy­szła na świat ma­leń­ka Zo­sia. Wa­ży trzy ki­lo­gra­my i jest oka­zem zdro­wia. Nie­ste­ty ze wzglę­du na pa­nu­ją­cą pan­de­mię nie mo­gli­śmy od­wie­dzić Pa­try­cji i Zo­si w szpi­ta­lu, jed­nak gdy tyl­ko wyj­dą do do­mu spo­tka­my się znów wszy­scy ra­zem, świę­tu­jąc na­sze spo­tka­nie i szczę­śli­we za­koń­cze­nie tej jak­że trud­nej hi­sto­rii. Na szczę­ście ko­lej­ne nie­win­ne ży­cie zo­sta­ło ura­to­wa­ne. Jak wi­dać, przy odro­bi­nie wspar­cia, każ­da sy­tu­acja mo­że mieć szczę­śli­we za­koń­cze­nie. Tak wła­śnie sta­ło się w przy­pad­ku Pa­try­cji i jej có­recz­ki Zo­si, jed­nej z naj­bar­dziej bez­bron­nych istot na świecie.

Głę­bo­ko wie­rzę, że wła­śnie wia­ra i ser­ce otwar­te na bez­in­te­re­sow­ną po­moc bez­bron­ne­mu w po­trze­bie spra­wi­ły, że zy­ska­łam znacz­nie wię­cej niż mo­głam przy­pusz­czać- no­wą przyjaźń.

A prze­cież ta przy­gnę­bia­ją­co za­po­wia­da­ją­ca się hi­sto­ria mło­dej mat­ki, wca­le nie mu­sia­ła za­koń­czyć się ta­necz­nym hap­py endem…w go­rą­cym ryt­mie cza-cza.

 

II miejsce: Barbara Kalitka, Szkoła Podstawowa nr 3 im Zbigniewa Herberta we Wronkach

Ro­dzi­na cudów

Otwie­ram po­wo­li oczy… Po­ran­ne pro­mie­nie słoń­ca prze­dzie­ra­ją się przez za­słon­ki. Wo­kół pa­nu­je bło­ga ci­sza… Sły­chać tyl­ko mia­ro­wy ty­kot ze­ga­ra. Szyb­ko pró­bu­ję so­bie przy­po­mnieć jest dzi­siaj dzień. No tak so­bo­ta. Od­wra­cam gło­wę na bok, aby spoj­rzeć na bu­dzik. Już dzie­wią­ta! Wzdy­cham cięż­ko i sia­dam na ro­gu łóż­ka. Ni­by ta­kie pro­ste, zwy­czaj­ne rze­czy: od­dy­cha­nie, mru­ga­nie ocza­mi, sia­da­nie, je­dze­nie. Ale nie dla wszystkich…

Je­stem Ba­sia i mam 12 lat. Dziś jest waż­ny dzień. So­bo­ta. Naj­pierw po­sprzą­tam swój po­kój, po­tem pój­dę na zbiór­kę har­cer­ską, a na­stęp­nie spę­dzę ca­ły dzień z Ali­cją. Alu­sią. Alu­nią. Kim jest Ala?

Przed­sta­wię Wam hi­sto­rię ro­dzin­ną, któ­rą opo­wie­dzia­ła mi mo­ja bab­cia kil­ka lat te­mu. Gdy pierw­szy raz ją usły­sza­łam dłu­go nie mo­głam za­snąć. Tar­ga­ły mną wiel­kie emo­cje, bo prze­cież wciąż je­stem dziec­kiem. Dziś mo­gę stwier­dzić, że uro­dzi­łam się w ro­dzi­nie peł­nej cu­dów. Ale od początku.

Mo­ja ma­ma ma je­dy­ną sio­strę. Cio­cia jest młod­sza od mo­jej ma­my o 3 la­ta, ale za­wsze by­ły ze so­bą bar­dzo zży­te jak bliź­niacz­ki. Cho­ciaż nie są do sie­bie po­dob­ne i ma­ją róż­ne cha­rak­te­ry za­wsze bar­dzo się wspie­ra­ją. Mo­ja ma­ma czę­sto kie­ru­je się ser­cem, a cio­cia ro­zu­mem – tak mó­wi mo­ja bab­cia. Tak się zło­ży­ło, że w tym sa­mym ro­ku po­zna­ły swo­ich chło­pa­ków, a póź­niej po­sta­no­wi­ły wyjść za mąż.

Moi ro­dzi­ce, mi­mo że bar­dzo się ko­cha­li i chcie­li mieć dzie­ci, wciąż nie mo­gli się ich do­cze­kać. Obo­je żar­li­wie się mo­dli­li, aby zda­rzył się ja­kiś cud. Ma­ma bar­dzo mo­dli­ła się do Mat­ki Bo­skiej Gó­rec­kiej o uko­cha­ne dziec­ko. Mój ta­ta bar­dzo wspie­rał ma­mę i wspól­nie wy­bra­li się na­wet na pie­szą piel­grzym­kę do Czę­sto­cho­wy w tej intencji.

Nie­ste­ty cio­cia też nie mo­gła zajść w cią­żę. Wraz ze swo­im mę­żem jeź­dzi­li du­żo po le­ka­rzach, ro­bi­li wie­le ba­dań, pró­bo­wa­li róż­nych te­ra­pii, ale nic z te­go wynikało.

Mi­ja­ły la­ta i ca­ła ro­dzi­na po­go­dzi­ła się z tym, że nie do­cze­ka­ją się po­tom­stwa. Mo­ja ma­ma stwier­dzi­ła, że chy­ba Bóg tak chciał, ale nie usta­wa­ła da­lej w mo­dli­twach o dziec­ko dla sie­bie i swo­jej sio­stry. Cio­cia na­to­miast ja­ko umysł ści­sły stwier­dzi­ła, że na­uka oraz ge­ny za­wio­dły i ty­le. Naj­wy­żej ku­pią so­bie z wuj­kiem psa.

Po sied­miu la­tach mał­żeń­stwa mo­im ro­dzi­ców i cio­ci zda­rzył się jed­nak cud. Oka­za­ło się, że mo­ja ma­ma i jej sio­stra są w cią­ży. Wszy­scy nie­sa­mo­wi­cie się cie­szy­li i snu­li opo­wie­ści, jak to bę­dzie faj­nie mieć dzie­ci w tym sa­mym wie­ku. Ra­zem bę­dą się ba­wić, uczyć jeź­dzić na ro­wer­ku, pod­ja­dać sło­dy­cze, sie­dzieć w jed­nej ław­ce szkol­nej, cho­dzić na dyskoteki.

Gdy moi ro­dzi­ce cie­szy­li się spo­koj­nym prze­bie­giem cią­ży, cio­cia tra­fi­ła do szpi­ta­la. Oka­za­ło się, że jej dziec­ko nie roz­wi­ja się pra­wi­dło­wo. Ra­dość mo­ich ro­dzi­ców przy­ga­sła. Cóż mia­ła po­wie­dzieć mo­ja ma­ma, gdy po­zna­ła płeć dziec­ka w cza­sie, gdy jej sio­stra nie wie­dzia­ła czy uro­dzi zdro­we dziecko?

Ma­mu­sia po­mi­mo wszyst­kie­go jeź­dzi­ła do swo­jej sio­stry do szpi­ta­la. Wspie­ra­ła ją ze wszyst­kich sił psy­chicz­nie i du­cho­wo. Jed­nak naj­gor­sze by­ło przed nią. Pew­ne­go wie­czo­ra oka­za­ło się dziec­ko cio­ci uro­dzi się nie­peł­no­spraw­ne, je­śli w ogó­le uro­dzi się ży­we. Obie wów­czas bar­dzo to prze­ży­ły i nie­sa­mo­wi­cie pła­ka­ły. Cio­cia i wu­jek by­li załamani.

Ma­ma po po­wro­cie do do­mu bar­dzo gor­li­wie się mo­dli­ła o jesz­cze je­den cud – aby dziec­ko oka­za­ło się zdro­we. Gdy po ty­go­dniu ra­zem z ta­tą po­je­cha­li od­wie­dzić cio­cię, za­sta­li przy niej wuj­ka. Obo­je by­li bar­dzo po­waż­ni i za­smu­ce­ni, a cio­cia nie­obec­na du­chem. Po­in­for­mo­wa­li ich, że nie chcą cho­re­go dziec­ka, nie po­tra­fią go po­ko­chać i nie wy­obra­ża­ją so­bie ca­łe­go dal­sze­go ży­cia peł­ne­go wy­rze­czeń i po­świę­ceń. I co się sta­nie z tym dziec­kiem jak ich zabraknie?

Moi ro­dzi­ce by­li zdru­zgo­ta­ni. Ale jak to? Oni ni­gdy nie po­my­śle­li w ten spo­sób. Na­wet gdy­by cią­ża ma­my by­ła za­gro­żo­na, a dziec­ko mia­ło uro­dzić się cho­re, to już wcze­śniej pod­ję­li de­cy­zję, że zro­bią wszyst­ko, aby ich dziec­ko się uro­dzi­ło. To prze­cież ich cząst­ka, zro­dzo­na z ich mi­ło­ści, ich po­to­mek, ich skarb…

Ma­ma dłu­go nie mo­gła po­go­dzić się z tą sy­tu­acją. Sło­wo „abor­cja” bu­dzi­ło w niej skraj­nie ne­ga­tyw­ne emo­cje. By­ła zła, roz­ża­lo­na i wstrzą­śnię­ta za­cho­wa­niem swo­jej sio­stry. Nie tak wy­cho­wa­ła je bab­cia. Nie ta­kie war­to­ści im prze­ka­za­ła. Ma­ma zno­wu po­pro­si­ła Naj­ja­śniej­szą Pa­nien­kę o po­moc. Aby jej sio­stra w nie­na­ro­dzo­nej isto­cie zo­ba­czy­ła swo­je uko­cha­ne i dłu­go ocze­ki­wa­ne dziec­ko – cud życia.

Na dru­gi dzień za­dzwo­ni­ła cio­cia ze szpi­ta­la, że dziec­ko uło­ży­ło się w no­cy w ta­ki spo­sób, że moż­na zro­bić bar­dziej szcze­gó­ło­we ba­da­nia. Mo­ja ma­mu­sia wzię­ła to za do­bry znak. Ktoś chy­ba jed­nak czu­wa nad na­szą rodziną.

W kwiet­niu tam­te­go ro­ku na świat przy­szłam ja ja­ko wcze­śniak, a ro­dzi­ce zwa­rio­wa­li na mo­im punk­cie. Ma­ma w cza­sie mo­je­go po­ro­du do­sta­ła krwo­tok i pra­wie umar­ła, ale na pew­no ura­to­wał ją ró­ża­niec, któ­ry mia­ła ze so­bą i spadł z szaf­ki, jak stra­ci­ła przy­tom­ność. Na szczę­ście po­łoż­ne szyb­ko zo­rien­to­wa­ły się co się dzie­je i le­ka­rze ura­to­wa­li mamę.

Ra­dość z mo­ich na­ro­dzin przy­ga­szał w ro­dzi­nie zły stan zdro­wia cio­ci i jej nie­na­ro­dzo­ne­go dziec­ka. Przez więk­szość cią­ży mu­sia­ła ona le­żeć w szpi­ta­lu. Oka­za­ło się rów­nież, że po­ród od­bę­dzie się po­przez ce­sar­skie cię­cie, bo dziec­ko jest uło­żo­ne nóż­ka­mi w dół. Te­go dla cio­ci by­ło chy­ba za wie­le, bo wpa­dła w de­pre­sję i nikt nie wie­dział jak jej pomóc.

Pew­nej go­rą­cej lip­co­wej no­cy za­dzwo­nił te­le­fon. To wu­jek dzwo­nił ze szpi­ta­la z wia­do­mo­ścią, że zo­stał ta­tą pięk­nej dziew­czyn­ki. Bar­dzo pła­kał do słu­chaw­ki i mój ta­ta mu­siał go uspo­ka­jać. Nie­ste­ty cio­cia mia­ła de­pre­sję i nie mo­gła kar­mić dziec­ka. Na ra­tu­nek przy­szła mo­ja ma­ma, któ­ra dzie­li­ła po­karm mię­dzy mnie a ku­zyn­kę. Tak przez 3 mie­sią­ce kar­mi­ła dwie dziew­czyn­ki, więc je­ste­śmy pra­wie jak siostry.

Ta pięk­na dziew­czyn­ka to wła­śnie Ali­cja – mo­ja naj­uko­chań­sza ku­zyn­ka. Ma wie­le scho­rzeń, cho­ru­je m. in. na cho­ro­bę Le­śniow­skie­go – Croh­na. Bę­dzie ca­łe ży­cie oso­bą z nie­peł­no­spraw­no­ścią, ale ro­dzi­ce ko­cha­ją ją ca­łym ser­cem i nie wy­obra­ża­ją so­bie ży­cia bez niej.

Do­brze, że w od­po­wied­nim mo­men­cie ży­cia cio­cia za­mie­ni­ła ro­zum na ser­ce i pod­ję­ła do­brą de­cy­zję. Nie mam ro­dzeń­stwa i Alu­sia jest mi naj­bliż­sza. Nie ba­wi­ły­śmy się ra­zem ja­ko ma­lusz­ki, bo Ala dłu­go nie cho­dzi­ła. Nie jeź­dzi­my ra­zem na ro­we­rach, bo Ala ma po­krzy­wio­ne nóż­ki. Nie sie­dzi­my w jed­nej ław­ce, bo Alu­nia cho­dzi do kla­sy in­te­gra­cyj­nej. Nie zje­my ra­zem cze­ko­la­dy, bo Ala ma ści­słą dietę.

Za to wspól­nie przy­stą­pi­ły­śmy do I Ko­mu­nii Świę­tej i był to nasz wspól­ny dzień ra­do­ści. Cie­szy­my się z każ­dej wspól­nej so­bo­ty spę­dzo­nej ra­zem, każ­da ma swój sposób.

Ko­cham ją ta­ka ja jest, tak jak Bóg ko­cha wszyst­kie swo­je dzie­ci. Ży­cie cu­dem jest.

Ali­cja jest cu­dem życia.

 

III miejsce: Tomasz Bochiński, Szkoła Podstawowa im. Elizy Orzeszkowej w Warszawie

Oca­lić bez­bron­ne­go. Ci­si bo­ha­te­ro­wie dnia codziennego.

Oca­lić bez­bron­ne­go… Kim jest bez­bron­ny – to oso­ba lub stwo­rze­nie, któ­re nie mo­że się sa­mo­dziel­nie sku­tecz­nie obro­nić przed złem na przy­kład ma­łe dziec­ko, oso­ba cho­ra, star­sza, bez­pań­skie zwie­rzę. Po­trze­bu­je wspar­cia od in­nych, aby żyć bezpiecznie.

Pra­wie co­dzien­nie moż­na zo­ba­czyć w te­le­wi­zji, al­bo prze­czy­tać w ga­ze­cie, lub na por­ta­lach in­ter­ne­to­wych o bo­ha­te­rach, któ­rzy ura­to­wa­li ko­goś z po­ża­ru, wy­cią­gnę­li z wo­dy to­ną­ce­go. Wszy­scy zna­ją pa­nią Ja­ni­nę Ochoj­ską, pa­na Je­rze­go Owsia­ka, sły­sze­li choć­by o śp. pa­nu Mar­ku Ko­tań­skim. Są oni twór­ca­mi, twa­rza­mi, wiel­kich ak­cji po­mo­cy lu­dziom w po­trze­bie. Na­to­miast ja uwa­żam, że nie do­ce­nia­my czę­sto osób ży­ją­cych obok nas, dzię­ki któ­rym te wiel­kie ak­cje ma­ją szan­są po­wo­dze­nia i re­al­nej po­mo­cy. Nie wi­dzi­my w nich lu­dzi wiel­kich ser­cem i du­chem. Przy­kład? Sza­lik. Ta­ki zwy­kły, z włócz­ki. A ra­czej nie­zwy­kły, bo stał się on czę­ścią cze­goś wiel­kie­go – pró­by po­bi­cia re­kor­du świa­ta dla Wiel­kiej Or­kie­stry Świą­tecz­nej Po­mo­cy. Je­den sza­lik o dłu­go­ści 150 cen­ty­me­trów na szy­deł­ku wy­dzier­ga­ła na szy­deł­ku mo­ja bab­cia, lat pra­wie 77, a dru­gi pół­to­ra­me­tro­wy zro­bi­łem z ma­mą na dru­tach. Szcze­rze – więk­szość ro­bi­ła ma­ma, cier­pli­wie po­pra­wia­jąc opusz­czo­ne oczka i ucząc mnie jak wy­glą­da­ją wzo­ry. Każ­de oczko, ko­lej­ny rzą­dek, zwięk­sza­ły szan­sę na to, że się uda. Uda­ło się. W ra­mach tej ak­cji po­wstał szal o dłu­go­ści po­nad 4 ki­lo­me­trów i zo­stał wy­li­cy­to­wa­ny za po­nad trzy ty­sią­ce zło­tych na au­kcji. Do­dat­ko­wo zwy­cięz­ca ma prze­ka­zać sza­li­ki na rzecz po­trze­bu­ją­cych. Oczko do oczka, rzą­dek do rząd­ka, sza­lik do sza­li­ka – dzię­ki wie­lu dzie­cia­kom, ko­bie­tom i męż­czy­znom, któ­rzy po­świę­ci­li kil­ka go­dzin swo­je­go cza­su, włócz­ki zna­le­zio­ne w do­mu, ko­muś bę­dzie cie­plej, ktoś prze­trwa zim­ną noc, a ja­kieś dziec­ko bę­dzie mia­ło szan­sę na oglą­da­nie świa­ta zdro­wy­mi oczami.

Po­sta­no­wi­łem się ro­zej­rzeć wo­kół sie­bie, zgod­nie z bi­blij­nym nie­wi­dze­niem bel­ki w swym wła­snym oku. I od­kry­łem, że ota­cza­ją mnie ci­si bohaterowie.

Wła­śnie w tej chwi­li przy­szedł do mnie mój sza­ry pies. To je­den z na­szych trzech fu­trza­ków. Po­dob­no zna­le­zio­ny gdzieś pod la­sem ja­ko ma­ły szcze­niak, do nas tra­fił z do­mu tym­cza­so­we­go ja­ko dru­gi z ko­lei. Pa­mię­tam go z po­cząt­ków byt­no­ści u nas – prze­ra­żo­ny, chu­dy psi pod­ro­stek na dłu­gich ła­pach, o umasz­cze­niu wil­ka, na któ­re­go wi­dok we­te­ry­narz za­ła­mał rę­ce. A po­wi­nien mieć wpra­wę, bo pierw­sza by­ła na­sza sucz­ka, nie­speł­na 2 kg wiej­skie­go szcze­nia­ka żyw­cem zże­ra­ne­go przez pchły ( po­nad 100 z niej spa­dło, a do­kład­niej po set­nej ro­dzi­com znu­dzi­ło się li­cze­nie), z du­żym brzu­chem wy­peł­nio­nym ro­ba­la­mi. Naj­więk­szy był dłuż­szy od niej. A po kil­ku la­tach do­łą­czył do nich star­szy psi pan ze schro­ni­ska- strasz­nie śmier­dzą­cy i cho­ry, przy­wie­zio­ny przez ta­tę znie­nac­ka. Nie­spo­dzian­ka, że hej. Ru­dy sa­miec wiel­ko­ści la­bra­do­ra, bo­ją­cy się czło­wie­ka i kła­pią­cy zę­ba­mi ze stra­chu. Coś o tym wiem, bo i ja ni­mi obe­rwa­łem. Wie­le osób wy­rzu­ci­ło­by ta­kie­go psa z do­mu. A tak na­praw­dę każ­de­go z na­szych psów-su­kę trze­ba by­ło wszyst­kie­go uczyć, jak to szcze­nia­ka, pa­rę rze­czy znisz­czy­ła. Sza­re­go na po­cząt­ku ro­dzi­ce kar­mi­li po tro­chu z rę­ki, co kil­ka go­dzin, go­to­wa­li spe­cjal­nie dla nie­go, że­by mu nie uszko­dzić bar­dziej żo­łąd­ka i je­lit. A ru­dy, po ko­lej­nym kłap­nię­ciu zę­ba­mi i dziab­nię­ciu mnie w no­gę, usły­szał od ma­my – „Je­steś mój, je­steś w swo­im do­mu i cię nie od­dam, ale nie po­zwo­lę ci ni­ko­go w tym do­mu gryźć. Jesz­cze raz i bę­dziesz sie­dział w ka­gań­cu al­bo we­te­ry­narz spi­łu­je ci kły”. Mó­wią, że zwie­rzę­ta nie ro­zu­mie­ją ludz­kiej mo­wy, na­to­miast ni­gdy wię­cej on ni­ko­go nie ugryzł spe­cjal­nie. A z psa bo­ją­ce­go się do­ty­ku rę­ki, te­raz jest osob­ni­kiem wy­sta­wia­ją­cym brzuch do gła­ska­nia sto­pą 😊. Wiem ile wy­sił­ku, cza­su i pie­nię­dzy kosz­to­wa­ło i kosz­tu­je spra­wie­nie, że te fu­trza­ki są szczę­śli­we i że ży­ją w zdro­wiu. Wie­le osób po­wie, że to tyl­ko psy, zwie­rzę­ta, że ty­lu lu­dziom dzie­je się krzyw­da, ale to na­si bra­cia mniej­si, któ­rzy za­słu­gu­ją na na­szą opie­kę, bo sa­mi są bez­bron­ni wo­bec ota­cza­ją­ce­go ich świata.

Jed­nak, oprócz tej trój­ki, trud­no mi po­li­czyć ile osób ura­to­wa­li moi ro­dzin­ni bo­ha­te­ro­wie. Jak wia­do­mo, ro­dzi­na za­czy­na się od po­łą­cze­nia się dwóch osób, któ­re chcą dzie­lić ze so­bą ży­cie, to one spla­ta­ją dwa sznur­ki w jed­ną li­nę. I to oni da­ją przy­kład i uczą ko­lej­ne po­ko­le­nia jak być do­brym dla in­nych. Dla mnie są to moi ro­dzi­ce. Mnie uczy­li, że nie wol­no ła­mać ga­łę­zi, dep­tać mró­wek czy stra­szyć go­łę­bi. I że trze­ba pod­nieść z chod­ni­ka wy­cień­czo­ną psz­czo­łę, za­jąć się star­szą pa­nią z roz­bi­tą gło­wą i we­zwać po­go­to­wie, czy zro­bić za­ku­py są­siad­ce z pię­tra. Obo­je, a tak­że mo­ja do­ro­sła już sio­stra są za­re­je­stro­wa­ni w ba­zie daw­ców szpi­ku. Cze­ka­ją na te­le­fon, aby po­móc ko­muś, ko­go nie zna­ją. Ta­ta przez wie­le lat re­gu­lar­nie od­da­wał krew. Kil­ka­na­ście li­trów naj­cen­niej­sze­go da­ru, któ­re­go nie da się za­stą­pić ani sztucz­nie wy­two­rzyć. Ilu oso­bom po­mógł? Te­go nie wie nikt. Dał do­bry przy­kład – te­raz krew za­czę­ła od­da­wać mo­ja sio­stra. Je­stem z niej dum­ny-prze­mo­gła swo­ją nie­chęć do igieł i lęk przed po­bra­niem krwi, aby po­ma­gać in­nym. Oprócz te­go dzia­ła w Czer­wo­nym Krzy­żu i bie­rze udział w ak­cjach dla dzie­ci: uczy je udzie­la­nia pierw­szej po­mo­cy- ukoń­czy­ła w tym ce­lu kwa­li­fi­ko­wa­ny kurs, prze­pro­wa­dza ak­cje prób­nych ewa­ku­acji w przy­pad­ku róż­nych za­gro­żeń: ata­ku ter­ro­ry­stycz­ne­go, po­ża­ru la­su itp. Jeź­dzi z ni­mi na obo­zy i po­ka­zu­je jak mło­dzież mo­że pre­zen­to­wać swo­je umie­jęt­no­ści, aby mie­li więk­sze szan­se na zdo­by­cie wy­ma­rzo­nej pra­cy, sty­pen­dium czy gran­tu. Uczy się ko­lej­nych ję­zy­ków ob­cych. A mi­mo to znaj­du­je czas, że­by ze mną po­ga­dać przez zoo­ma, obej­rzeć ra­zem film, czy po­móc mi z lek­cja­mi. I wzo­rem ro­dzi­ców przy­gar­nę­ła ze swo­im uko­cha­nym bez­pań­ską sucz­kę w da­le­kim kra­ju 😊. I o ile od­da­wa­nie krwi mo­ja sio­stra ma po ta­cie, to chy­ba po ma­mie odzie­dzi­czy­ła bra­nie udzia­łu w róż­nych akcjach.

No tak, mo­ja ma­ma – a to pie­cze pasz­te­ty na ba­zar­ki cha­ry­ta­tyw­ne i za­ga­nia mnie do po­mo­cy w mie­le­niu ma­szyn­ką, to ro­bi spin­ki dla dziew­czy­nek i na­uczy­cie­lek na dzień dziew­czyn­ki, dzia­ła w ra­dzie ro­dzi­ców, wiecz­nie ktoś do niej dzwo­ni, że­by się wy­ża­lić al­bo po­ra­dzić. O róż­nych po­rach dnia i no­cy. Kie­dyś mnie to de­ner­wo­wa­ło, ale wy­tłu­ma­czy­ła mi, że na tym po­le­ga przy­jaźń i mi­łość, że są oso­by do któ­rych się wie, że moż­na dzwo­nić za­wsze, bo ży­cie jest nie­prze­wi­dy­wal­ne. Oj jest – nie­dłu­go póź­niej o 3 nad ra­nem, w pierw­szym szczy­cie pan­de­mii, za­dzwo­ni­ła bab­cia, że się prze­wró­ci­ła i chy­ba zła­ma­ła no­gę. Oka­za­ło się że na­praw­dę zła­ma­ła, a dzię­ki te­mu, że ma­ma ode­bra­ła te­le­fon w środ­ku no­cy, bab­cia nie czu­ła się sa­ma. Mi­mo te­go za­bie­ga­nia znaj­du­je czas na na­sze wspól­ne oglą­da­nie Star Wars, na roz­mo­wy o wszyst­kim i o ni­czym. I przy­jąć na sie­bie ude­rze­nie wóz­ka na to­rze sa­necz­ko­wym za­cią­ga­jąc ha­mu­lec po to, aby mi się nie sta­ła krzyw­da, bo je­cha­łem w wóz­ku przed nią. Po­tra­fi też za­sko­czyć ca­łą ro­dzi­nę – jak choć­by de­cy­zją o od­da­niu wło­sów na pe­ru­ki dla osób po che­mio­te­ra­pii. Wy­obraź­cie so­bie-wy­szła ma­ma w ku­cy­ku do po­ło­wy ple­ców, a wra­ca po dwóch go­dzi­nach z fry­zu­rą na chło­pa­ka. Zro­bi­ła to dwa ra­zy, z tym że za dru­gim ra­zem wło­sy od­da­ła też mo­ja sio­stra. Cięż­ko by­ło się przy­zwy­cza­ić do ich no­we­go wyglądu.

Ta­cy są naj­waż­niej­si w mo­im ży­ciu bo­ha­te­ro­wie. Mo­że nie do­sta­ją me­da­li, nie mó­wią o nich w te­le­wi­zji, ale to dzię­ki nim ży­ję ja i wie­le in­nych osób oraz stwo­rzeń. We­dług Tal­mu­du „je­śli czło­wiek nisz­czy jed­no ży­cie, to jest tak, jak gdy­by znisz­czył ca­ły świat. A je­śli czło­wiek ra­tu­je jed­no ży­cie, to jest tak, jak gdy­by ura­to­wał ca­ły świat”. I to chy­ba naj­le­piej opi­su­je ci­chych bo­ha­te­rów-oni ra­tu­ją świat i nie do­pusz­cza­ją do te­go, aby ktoś go zniszczył.

 

Arkusz zgłoszeniowy na konkurs Pomóż ocalić życie bezbronnemu

Uwa­ga! Pra­ce li­te­rac­kie i mul­ti­me­dial­ne przyj­mo­wa­ne są wy­łącz­nie on-li­ne w for­mie elek­tro­nicz­nej o ob­ję­to­ści do 512 MB, w for­ma­tach: pdf, doc, docx, odt, ppt, pptx, pps, ppsx, odp, jpg, gif, tif, mpg, mp4, mov, mp3, wav, tak­że skom­pre­so­wa­ne w for­mie pli­ków zip lub rar. W przy­pad­ku pli­ków o więk­szej ob­ję­to­ści, prze­sy­ła­nie mo­że trwać od­po­wied­nio dłużej. 

W przy­pad­ku pli­ków o więk­szej ob­ję­tość niż 512 MB, np. dłuż­szych fil­mów, na­le­ży prze­słać jej na pły­cie DVD lub pendrivie. 

Da­ne Uczest­ni­ka Kon­kur­su (Au­to­ra Pracy):

Da­ne opie­ku­na pra­cy (na­uczy­cie­la / ka­te­che­ty / rodzica):

Da­ne szkoły:

Po wy­sła­niu for­mu­la­rza, bar­dzo pro­si­my o spraw­dze­nie, czy e‑mail z od­po­wie­dzią nie tra­fił do ka­ta­lo­gu ze spamem.

Prze­sła­ny ar­kusz zgło­sze­nio­wy na­le­ży wy­dru­ko­wać, pod­pi­sać i wy­słać tra­dy­cyj­ną pocz­tą na ad­res Sto­wa­rzy­sze­nia (tak­że w przy­pad­ku prac prze­sła­nych przez in­ter­net). Uwa­ga! Pro­si­my nie na­kle­jać ar­ku­sza na pra­cę. Do te­go prze­zna­czo­na jest na­klej­ka znaj­du­ją­ca się na dru­giej stronie.

Pra­ce kon­kur­so­we wraz z ar­ku­szem zgło­sze­nio­wym pro­si­my prze­sy­łać pod ad­res: Pol­skie Sto­wa­rzy­sze­nie Obroń­ców Ży­cia Czło­wie­ka, ul. Kro­wo­der­ska 24/1, 31–142 Kra­ków.

Patronat honorowy:

Partnerzy:

Kra­jo­we
Dusz­pa­ster­stwo
Na­uczy­cie­li

Partnerzy medialni:

Wybrane, nagrodzone prace z poprzednich edycji konkursu:

Ka­te­go­ria li­te­rac­ka (klik­nij)

Ka­te­go­ria plastyczna:

Kategoria multimedialna (rozwiń playlistę):

Uwa­ga! W związ­ku z licz­ny­mi py­ta­nia­mi do­ty­czą­cy­mi wpi­sów na świa­dec­twach osią­gnięć lau­re­atów Ogól­no­pol­skie­go Kon­kur­su dla mło­dzie­ży o na­gro­dę im. bł. ks. Je­rze­go Po­pie­łusz­ki „Po­móż oca­lić ży­cie bez­bron­ne­mu” w ka­te­go­rii szkół pod­sta­wo­wych in­for­mu­je­my, iż:

  • wpis osią­gnię­cia do­ty­czy tyl­ko lau­re­ata konkursu,
  • lau­re­ata­mi w ro­zu­mie­niu re­gu­la­mi­nu są oso­by, któ­re za­ję­ły miej­sca pierw­sze, dru­gie i trze­cie w po­szcze­gól­nych ka­te­go­riach artystycznych,
  • na świa­dec­twie ukoń­cze­nia szko­ły pod­sta­wo­wej wpi­su­je się osią­gnię­cia ucznia w okre­sie by­cia w szko­le. Przy­kła­do­wo, je­śli uczeń zo­sta­nie lau­re­atem kon­kur­su w kl. 7 lub niż­szej, to to osią­gnię­cie po­win­no mu zo­stać wpi­sa­ne tak­że na świa­dec­twie ukoń­cze­nia szkoły,
  • zgod­nie z art. 148 usta­wy Pra­wo oświa­to­we, wo­je­wódz­ki ku­ra­tor oświa­ty co­rocz­nie po­da­je do pu­blicz­nej wia­do­mo­ści wy­kaz za­wo­dów wie­dzy, ar­ty­stycz­nych i spor­to­wych or­ga­ni­zo­wa­nych przez ku­ra­to­ra oświa­ty lub in­ne pod­mio­ty dzia­ła­ją­ce na te­re­nie szko­ły, któ­re mo­gą być wy­mie­nio­ne na świa­dec­twie ukoń­cze­nia szko­ły pod­sta­wo­wej oraz okre­śla miej­sca uzna­ne za zwy­cię­skie w tych za­wo­dach (przez za­wo­dy ro­zu­mie się: róż­ne­go ro­dza­ju for­my współ­za­wod­nic­twa m.in.: kon­kur­sy, za­wo­dy spor­to­we, prze­glą­dy, roz­gryw­ki, tur­nie­je, mistrzostwa).

Laureaci poprzednich edycji konkursu:

Udostępnij
Tweetnij
Wydrukuj