Tylko życie ma przyszłość!
dr inż. Antoni Zięba

Ogłoszenie wyników XVIII Ogólnopolskiego Konkursu dla Młodzieży „Pomóż ocalić życie bezbronnemu”

18 edycji, ponad 26 tysięcy prac, uratowane dziecko

Cel | Kon­kurs Po­móż oca­lić ży­cie bez­bron­ne­mu za­chę­ca mło­dzież do re­flek­sji nad war­to­ścią ży­cia i god­no­ścią czło­wie­ka. Ro­dzi­com i wy­cho­waw­com da­je kon­kret­ną in­for­ma­cję o tym, co mło­de po­ko­le­nie my­śli na te­ma­ty pro-li­fe i ja­kich ar­gu­men­tów uży­wa w swo­ich dyskusjach.

Kon­kurs, któ­ry ura­to­wał dziec­ko | Na­sto­lat­ki z Że­le­cho­wa na­krę­ci­ły film kon­kur­so­wy pt. Wzór. Je­go bo­ha­te­ra­mi są skłó­ce­ni mał­żon­ko­wie. Mąż jest żoł­nie­rzem i wy­jeż­dża na mi­sję po­ko­jo­wą, za­nim zdą­ży się do­wie­dzieć, ze je­go żo­na jest w cią­ży. Kil­ka ty­go­dni póź­niej ko­bie­ta od­kry­wa, ze cho­ru­je na bia­łacz­kę i mu­si wy­bie­rać, któ­ra wal­ka bę­dzie prio­ry­te­to­wa – o nią czy o dziec­ko. Po tym jak film na­sto­lat­ków tra­fił do in­ter­ne­tu, ode­zwa­ła się do nich pew­na ma­ma z Bia­łe­go­sto­ku. Po­wie­dzia­ła, ze dzię­ki nie­mu nie zde­cy­do­wa­ła się na aborcje.

Te­ma­ty­ka | Wszyst­kie ak­tu­al­ne za­gad­nie­nia bio­etycz­ne jak an­ty­kon­cep­cja, abor­cja, „in vi­tro” czy eu­ta­na­zja. Pro-li­fe to tak­że mi­łość, ro­dzi­na, adopcja.

For­my | Ołó­wek, pa­ste­le, akwa­re­le, far­by olej­ne, wy­dzie­ran­ki, wy­kle­jan­ki, pra­ce prze­strzen­ne, stro­ny in­ter­ne­to­we, pre­zen­ta­cje mul­ti­me­dial­ne, fil­my, tek­sty pio­se­nek, te­le­dy­ski, gry kom­pu­te­ro­we… Wszyst­ko pro-life!

Pa­tron – bł. ks. Je­rzy Po­pie­łusz­ko | Na­zy­wa­ny „obroń­cą ko­ły­ski”. Mó­wił, że „Za­da­niem Ko­ścio­ła jest nie tyl­ko teo­re­tycz­ne gło­sze­nie świę­to­ści ży­cia, pra­wa do ży­cia nie­na­ro­dzo­nych, lecz tak­że prak­tycz­na obro­na te­go pra­wa”. Po­ma­gał fi­nan­so­wo i or­ga­ni­za­cyj­nie sa­mot­nym mat­kom i mło­dym dziew­czy­nom w cią­ży. Przy­go­to­wy­wał pacz­ki żyw­no­ścio­we i wy­praw­ki nie­mow­lę­ce, roz­da­wał le­kar­stwa. Był dusz­pa­ste­rzem służ­by zdrowia.

Ter­mi­ny | Na pra­ce kon­kur­so­we cze­ka­my do 10 lu­te­go 2023 r. Lau­re­atów i oso­by wy­róż­nio­ne za­pro­si­my na uro­czy­stą ga­lę, gdzie pod ko­niec mar­ca ogło­si­my zwy­cięz­ców i wrę­czy­my na­gro­dy. Zwy­cięz­cy za­pre­zen­tu­ją swo­je pra­ce, spo­tka­ją się z ar­ty­sta­mi i po­zna­ją z in­ny­mi mło­dy­mi obroń­ca­mi ży­cia człowieka. 

TRZY GRUPY WIEKOWE:

SZKOŁA PODSTAWOWA KL. 4–6
SZKOŁA PODSTAWOWA KL. 7–8
SZKOŁA PONADPODSTAWOWA

TRZY KATEGORIE ARTYSTYCZNE:

LITERACKA:

wiersz, opo­wia­da­nie, no­we­la, re­por­taż, ga­zet­ka szkolna…

PLASTYCZNA:

pla­kat, gra­fi­ka, ma­lar­stwo,
mon­taż, ga­blo­ta szkol­na
i pa­ra­fial­na…

MULTIMEDIALNA:

stro­na in­ter­ne­to­wa, film, pro­gram ra­dio­wy, pro­gram multimedialny…

DLA UCZNIÓW SZKÓŁ PODSTAWOWYCH NAGRODY RZECZOWE:
SPRZĘT ELEKTRONICZNY, GRY PLANSZOWE, KSIĄŻKI 

DLA UCZNIÓW SZKÓŁ PONADPODSTAWOWYCH NAGRODY PIENIĘŻNE:
I MIEJSCE – 2000 ZŁ, II MIEJSCE – 1500 ZŁ, III MIEJSCE – 1000 ZŁ
W KAŻDEJ KATEGORII

Re­gu­la­min XIX edy­cji Ogól­no­pol­skie­go Kon­kur­su dla Mło­dzie­ży
o Na­gro­dę im. bł. ks. Je­rze­go Po­pie­łusz­ki
„Po­móż oca­lić ży­cie bezbronnemu”

§ 1. Ce­le konkursu

  1. Roz­wi­ja­nie wśród mło­dzie­ży wraż­li­wo­ści na war­tość ży­cia czło­wie­ka po­przez pro­mo­wa­nie te­ma­ty­ki pro-life.
  2. Za­chę­ca­nie mło­dzie­ży do twór­cze­go my­śle­nia i ujaw­nia­nia swo­ich ta­len­tów pla­stycz­nych, dzien­ni­kar­skich, li­te­rac­kich, filmowych.
  3. Kształ­to­wa­nie wśród mło­dzie­ży wy­obraź­ni i umie­jęt­no­ści pre­zen­to­wa­nia ota­cza­ją­ce­go świata.

§ 2. Or­ga­ni­za­tor konkursu

  1. Or­ga­ni­za­to­rem Kon­kur­su jest Pol­skie Sto­wa­rzy­sze­nie Obroń­ców Ży­cia Czło­wie­ka z sie­dzi­bą w Kra­ko­wie, zwa­ne da­lej Organizatorem.
  2. Ad­res Or­ga­ni­za­to­ra: ul. Kro­wo­der­ska 24/6, 31–142 Kraków.
  3. Do spraw zwią­za­nych z Kon­kur­sem Or­ga­ni­za­tor udo­stęp­nia nu­mer te­le­fo­nu 12 421 08 43 (biu­ro Or­ga­ni­za­to­ra) oraz ad­res e‑mail: konkurs@pro-life.pl.
  4. Or­ga­ni­za­tor za­strze­ga so­bie pra­wo do zmia­ny tre­ści Re­gu­la­mi­nu i roz­strzy­ga­nia spraw nie­za­war­tych w Re­gu­la­mi­nie. Ewen­tu­al­ne zmia­ny bę­dą pu­bli­ko­wa­ne pod ad­re­sem in­ter­ne­to­wym: konkurs.pro-life.pl

§ 3. Au­tor pracy/Uczestnik konkursu

  1. Au­to­rem pracy/Uczestnikiem kon­kur­su jest oso­ba speł­nia­ją­ca kry­te­ria wie­ko­we (dla po­szcze­gól­nych ka­te­go­rii), któ­ra zgło­si­ła i na­de­sła­ła pra­cę kon­kur­so­wą bę­dą­cą wy­ni­kiem jej sa­mo­dziel­nej (lub zbio­ro­wej w przy­pad­ku prac zbio­ro­wych) pra­cy twórczej.

§ 4. Opie­kun pracy

  1. Opie­ku­nem pra­cy mo­że być na­uczy­ciel, ka­te­che­ta, wy­cho­waw­ca lub, w szcze­gól­nych przy­pad­kach, in­na oso­ba peł­no­let­nia (np. ro­dzic) spra­wu­ją­ca opie­kę nad Uczest­ni­kiem kon­kur­su w trak­cie two­rze­nia pra­cy i zbie­ra­nia do niej wia­do­mo­ści, materiałów.

§ 5. Opie­kun prawny

  1. Opie­ku­nem praw­nym jest oso­ba, któ­ra spra­wu­je opie­kę i ochro­nę nad in­te­re­sa­mi oso­bi­sty­mi oraz ma­jąt­ko­wy­mi dziec­ka; jest je­go przed­sta­wi­cie­lem usta­wo­wym (po­dej­mu­je czyn­no­ści praw­ne w je­go imieniu).

§ 6. Za­ło­że­nia organizacyjne

  1. Kon­kurs prze­zna­czo­ny jest dla mło­dzie­ży z ca­łej Pol­ski i zo­sta­nie roz­strzy­gnię­ty w trzech prze­dzia­łach wiekowych:
    1. ucznio­wie klas IV – VI szkół podstawowych,
    2. ucznio­wie klas VII – VIII szkół podstawowych,
    3. ucznio­wie szkół po­nad­pod­sta­wo­wych z wy­łą­cze­niem szkół policealnych.
  2. Kon­kurs zo­sta­nie roz­strzy­gnię­ty w trzech ka­te­go­riach: li­te­rac­kiej, pla­stycz­nej i mul­ti­me­dial­nej w każ­dym z trzech wy­mie­nio­nych prze­dzia­łów wie­ko­wych. Każ­da pra­ca mo­że być przy­pi­sa­na tyl­ko i wy­łącz­nie do jed­nej z po­wyż­szych kategorii.
  3. Aby wziąć udział w kon­kur­sie, na­le­ży wy­peł­nić for­mu­larz on-li­ne na stro­nie in­ter­ne­to­wej Or­ga­ni­za­to­ra Kon­kur­su: konkurs.pro-life.pl. Po klik­nię­ciu przy­ci­sku „Wy­ślij zgło­sze­nie na kon­kurs”, Uczest­nik Kon­kur­su (Au­tor Pra­cy) otrzy­ma na po­da­ny w for­mu­la­rzu ad­res e‑mail plik PDF z wy­peł­nio­nym for­mu­la­rzem zgło­sze­nia. Otrzy­ma­ny plik PDF (for­mu­larz zgło­sze­nia) na­le­ży wy­dru­ko­wać, a po pod­pi­sa­niu przez Uczest­ni­ka Kon­kur­su, Ro­dzi­ca lub Opie­ku­na Praw­ne­go (w przy­pad­ku osób nie­peł­no­let­nich) oraz Opie­ku­na Pra­cy, na­le­ży prze­słać pocz­tą tra­dy­cyj­ną lub prze­sył­ką ku­rier­ską na ad­res Or­ga­ni­za­to­ra. Do­ty­czy to tak­że prac wy­sy­ła­nych elek­tro­nicz­nie. W przy­pad­ku prac wy­sy­ła­nych fi­zycz­nie, for­mu­larz zgło­sze­nio­wy na­le­ży prze­słać w prze­sył­ce ra­zem z pra­cą. Brak pra­wi­dło­wo wy­peł­nio­ne­go for­mu­la­rza unie­moż­li­wi Or­ga­ni­za­to­ro­wi za­kwa­li­fi­ko­wa­nie pra­cy do oce­ny oraz wy­sy­ła­nie dyplomu.
  4. Uczest­ni­cy Kon­kur­su, któ­rzy chcie­li­by, aby ich udział w Kon­kur­sie był punk­to­wa­ny ja­ko osią­gnię­cie w po­stę­po­wa­niu re­kru­ta­cyj­nym do szkół śred­nich, po­win­ni zgło­sić pra­cę za po­śred­nic­twem szkol­ne­go opie­ku­na kon­kur­su. Li­sta wo­je­wódz­kich ku­ra­to­riów oświa­ty, któ­re uwzględ­nia­ją udział w Kon­kur­sie „Po­móż oca­lić ży­cie bez­bron­ne­mu” przy re­kru­ta­cji do szkół śred­nich jest opu­bli­ko­wa­na na stro­nie Or­ga­ni­za­to­ra Kon­kur­su: konkurs.pro-life.pl. Ze szcze­gó­ło­wy­mi za­sa­da­mi punk­ta­cji na­le­ży za­po­znać się na stro­nie in­ter­ne­to­wej da­ne­go kuratorium.
  5. Pra­ce li­te­rac­kie i mul­ti­me­dial­ne o ob­ję­to­ści do 512 MB przyj­mo­wa­ne są wy­łącz­nie on-li­ne za po­śred­nic­twem for­mu­la­rza na stro­nie in­ter­ne­to­wej kon­kur­su: konkurs.pro-life.pl w for­mie elek­tro­nicz­nej, w for­ma­tach: pdf, ppt, pptx, pps, ppsx, odp, jpg, gif, tif, mpg, mp4, mov, mp3, wav (pra­ce mo­gą być skom­pre­so­wa­ne w for­mie zip lub rar). W przy­pad­ku pli­ków o więk­szej ob­ję­tość niż 512 MB, np. dłuż­szych fil­mów, na­le­ży za­pi­sać je na pły­cie DVD lub pen­dri­vie, a na­stęp­nie prze­słać pocz­tą lub prze­sył­ką ku­rier­ską na ad­res Or­ga­ni­za­to­ra wraz z wy­peł­nio­nym i pod­pi­sa­nym for­mu­la­rzem zgło­sze­nia otrzy­ma­nym na po­da­ny przy re­je­stra­cji ad­res e‑mail.
  6. Pra­ce z ka­te­go­rii li­te­rac­kiej mu­szą speł­niać na­stę­pu­ją­ce kryteria:
    1. przy­kła­do­wa for­ma pra­cy: wiersz, opo­wia­da­nie, no­we­la, re­por­taż i in­ne ga­tun­ki li­te­rac­kie i dziennikarskie
    2. pra­ce li­te­rac­kie na­le­ży prze­sy­łać do Or­ga­ni­za­to­ra wy­łącz­nie on-li­ne w for­mie elek­tro­nicz­nej, za po­śred­nic­twem for­mu­la­rza na stro­nie in­ter­ne­to­wej kon­kur­su: konkurs.pro-life.pl, w po­sta­ci pli­ku o ob­ję­to­ści do 512 MB w for­ma­cie pdf (plik mo­że byś skom­pre­so­wa­ny do for­ma­tu zip lub rar);
    3. pra­ca mu­si być pod­pi­sa­na imie­niem i na­zwi­skiem Au­to­ra Pra­cy oraz ty­tu­łem pra­cy we­wnątrz pli­ku (le­wy gór­ny róg pierw­szej stro­ny pracy);
    4. wy­dru­ko­wa­ny for­mu­larz zgło­sze­nia po pod­pi­sa­niu przez Uczest­ni­ka Kon­kur­su, Ro­dzi­ca lub Opie­ku­na Praw­ne­go (w przy­pad­ku osób nie­peł­no­let­nich) oraz Opie­ku­na Pra­cy, na­le­ży prze­słać pocz­tą tra­dy­cyj­ną lub prze­sył­ką ku­rier­ską na ad­res Organizatora.
  7. Pra­ce z ka­te­go­rii pla­stycz­nej mu­szą speł­niać na­stę­pu­ją­ce kryteria:
    1. przy­kła­do­wa for­ma pra­cy: pla­kat, gra­fi­ka, ob­raz, fo­to­gra­fia, ko­laż, rzeź­ba, ga­blo­ta szkol­na czy parafialna,
    2. tech­ni­ka prac dowolna,
    3. do­pusz­czal­ny mak­sy­mal­ny for­mat prac – A0,
    4. pra­ce pla­stycz­ne na­le­ży prze­sy­łać na ad­res Or­ga­ni­za­to­ra Kon­kur­su wy­łącz­nie w po­sta­ci fi­zycz­nej pocz­tą tra­dy­cyj­ną lub prze­sył­ką ku­rier­ską (Pol­skie Sto­wa­rzy­sze­nie Obroń­ców Ży­cia Czło­wie­ka, ul. Kro­wo­der­ska 24/6, 31–142 Kra­ków) z do­pi­skiem „Kon­kurs”,
    5. wy­dru­ko­wa­ny for­mu­larz zgło­sze­nia ze stro­ny in­ter­ne­to­wej kon­kur­su: konkurs.pro-life.pl po pod­pi­sa­niu przez Uczest­ni­ka Kon­kur­su, Ro­dzi­ca lub Opie­ku­na Praw­ne­go (w przy­pad­ku osób nie­peł­no­let­nich) oraz Opie­ku­na Pra­cy, na­le­ży prze­słać pocz­tą tra­dy­cyj­ną lub prze­sył­ką ku­rier­ską na ad­res Or­ga­ni­za­to­ra wraz z pracą.
  8. Pra­ce z ka­te­go­rii mul­ti­me­dial­nej mu­szą speł­niać na­stę­pu­ją­ce kryteria:
    1. przy­kła­do­wa for­ma pra­cy: stro­na in­ter­ne­to­wa, film, pro­gram ra­dio­wy, kom­pu­te­ro­wy pro­gram mul­ti­me­dial­ny, pre­zen­ta­cja, wideoklip,
    2. pra­ce mul­ti­me­dial­ne w po­sta­ci pli­ku o ob­ję­to­ści do 512 MB na­le­ży prze­sy­łać do Or­ga­ni­za­to­ra on-li­ne w for­mie elek­tro­nicz­nej, za po­śred­nic­twem for­mu­la­rza na stro­nie in­ter­ne­to­wej kon­kur­su: konkurs.pro-life.pl. Do­pusz­czal­ny for­mat pli­ków to: pdf, ppt, pptx, pps, ppsx, odp, jpg, gif, tif, mpg, mp4, mov, mp3 lub wav (pra­ce mo­gą być skom­pre­so­wa­ne w for­mie zip lub rar). W przy­pad­ku pli­ków o więk­szej ob­ję­tość niż 512 MB, np. dłuż­szych fil­mów, na­le­ży prze­słać je pocz­tą na pły­cie DVD lub pen­dri­vie wraz z wy­peł­nio­nym for­mu­la­rzem zgło­sze­nia, któ­re­go dru­gą stro­nę wraz z imie­niem i na­zwi­skiem Au­to­ra Pra­cy oraz ty­tu­łem pra­cy na­le­ży wy­ciąć i do­łą­czyć do prze­sył­ki z nośnikiem,
    3. pra­ca mu­si być pod­pi­sa­na imie­niem i na­zwi­skiem Au­to­ra Pra­cy oraz Ty­tu­łem Pra­cy w spo­sób jed­no­znacz­nie umoż­li­wia­ją­cym jej identyfikację,
    4. wy­dru­ko­wa­ny for­mu­larz zgło­sze­nia po pod­pi­sa­niu przez Uczest­ni­ka Kon­kur­su, Ro­dzi­ca lub Opie­ku­na Praw­ne­go (w przy­pad­ku osób nie­peł­no­let­nich) oraz Opie­ku­na Pra­cy, na­le­ży prze­słać pocz­tą tra­dy­cyj­ną lub prze­sył­ką ku­rier­ską na ad­res Or­ga­ni­za­to­ra. Do­ty­czy to tak­że prac wy­sy­ła­nych elektronicznie.
  9. Ter­min nad­sy­ła­nia prac prze­sy­ła­nych elek­tro­nicz­nie lub fi­zycz­nie mi­ja 10 lu­te­go 2023 Bra­na jest pod uwa­gę da­ta nada­nia prze­sył­ki. Pra­ce na­de­sła­ne po wska­za­nym ter­mi­nie nie bę­dą pod­da­ne oce­nie konkursowej.
  10. Każ­dy Uczest­nik Kon­kur­su mo­że prze­słać na wszyst­kie trzy ka­te­go­rie w swo­im prze­dzia­le wie­ko­wym do­wol­ną licz­bę prac z za­strze­że­niem, że w każ­dej ka­te­go­rii mo­że otrzy­mać tyl­ko jed­ną nagrodę.
  11. Do każ­dej pra­cy na­le­ży wy­ge­ne­ro­wać i prze­słać osob­ny for­mu­larz zgłoszeniowy.
  12. Or­ga­ni­za­tor do­pusz­cza do kon­kur­su wy­łącz­nie pra­ce za­wie­ra­ją­ce po­praw­nie wy­peł­nio­ny on-li­ne for­mu­larz zgło­sze­nio­wy oraz je­go wy­druk ze wszyst­ki­mi wy­ma­ga­ny­mi pod­pi­sa­mi prze­sła­ny na ad­res Organizatora.
  13. W przy­pad­ku prac zbio­ro­wych, każ­dy Współ­au­tor jest zo­bo­wią­za­ny do do­łą­cze­nia do pra­cy osob­ne­go for­mu­la­rza zgłoszeniowego.
  14. W przy­pad­ku prac zbio­ro­wych wszy­scy au­to­rzy po­win­ni na­le­żeć do tej sa­mej ka­te­go­rii wie­ko­wej. W in­nych przy­pad­kach, gdy pra­ca ma wie­lu au­to­rów, któ­rzy na­le­żą do róż­nych ka­te­go­rii wie­ko­wych, zgło­szo­na pra­ca przy­pi­sy­wa­na jest do ka­te­go­rii wie­ko­wej naj­star­sze­go uczestnika.
  15. W Kon­kur­sie mo­gą tak­że brać udział pra­ce już pu­bli­ko­wa­ne, lecz nie wcze­śniej niż przed 1 wrze­śnia 2021 roku.

§ 7. Lau­re­aci i Wyróżnieni

  1. Lau­re­atem kon­kur­su jest oso­ba, któ­ra de­cy­zją Ko­mi­sji kon­kur­so­wej za­ję­ła pierw­sze, dru­gie bądź trze­cie miej­sce w jed­nej z ka­te­go­rii, w od­po­wied­nim prze­dzia­le wiekowym.
  2. Wy­róż­nio­nym w kon­kur­sie jest oso­ba, któ­ra de­cy­zją Ko­mi­sji kon­kur­so­wej otrzy­ma­ła wy­róż­nie­nie w jed­nej z ka­te­go­rii, w od­po­wied­nim prze­dzia­le wiekowym.

§ 8. Oce­na prac konkursowych

  1. O wy­ło­nie­niu zwy­cięz­ców Kon­kur­su de­cy­du­je po­wo­ła­na w tym ce­lu Ko­mi­sja Konkursowa.
  2. Ko­mi­sję po­wo­łu­je Organizator.
  3. Kry­te­ria oce­ny usta­lo­ne zo­sta­ją w na­stę­pu­ją­cy sposób:
    1. po­zy­tyw­ne po­dej­ście do te­ma­tu obro­ny ży­cia człowieka,
    2. ja­kość wykonania,
    3. ory­gi­nal­ność,
    4. sto­pień trud­no­ści wy­ko­na­nia ade­kwat­ny do wie­ku autora,
    5. kom­po­zy­cja,
    6. wa­lo­ry artystyczne.
  4. Ko­mi­sja oce­niać bę­dzie wy­łącz­nie pra­ce od­no­szą­ce się wy­łącz­nie do ochro­ny ży­cia czło­wie­ka.
  5. Nad­sy­ła­ne pra­ce po­win­ny mieć po­zy­tyw­ny prze­kaz i nie po­win­ny za­wie­rać żad­nych dra­stycz­nych zdjęć, ob­ra­zów ani opi­sów. Pra­ce za­wie­ra­ją­ce dra­stycz­ne zdję­cia, ob­ra­zy czy opi­sy bę­dą od­rzu­ca­ne przez Ko­mi­sję Konkursową.
  6. De­cy­zje Ko­mi­sji Kon­kur­so­wej są ostateczne.
  7. Ko­mi­sja nie bę­dzie oce­niać prac nie­speł­nia­ją­cych wszyst­kich wa­run­ków za­war­tych w re­gu­la­mi­nie np. nie­za­wie­ra­ją­cych po­praw­nie wy­peł­nio­ne­go i pod­pi­sa­ne­go for­mu­la­rza zgłoszeniowego.

§ 9. Ogło­sze­nie wy­ni­ków konkursu

  1. Al­fa­be­tycz­na li­sta lau­re­atów i wy­róż­nio­nych w kon­kur­sie zo­sta­nie opu­bli­ko­wa­na na stro­nie in­ter­ne­to­wej Or­ga­ni­za­to­ra konkurs.pro-life.pl i na fanpage’u Or­ga­ni­za­to­ra na Fa­ce­bo­oku 28 lu­te­go 2023 r.
  2. Ogło­sze­nie wy­ni­ków Kon­kur­su wraz z pre­zen­ta­cją prac i uro­czy­ste roz­da­nie na­gród na­stą­pi pod­czas Ga­li Fi­na­ło­wej Kon­kur­su, któ­ra od­bę­dzie się 18 mar­ca 2023 r. na Ja­snej Gó­rze. W szcze­gól­nych przy­pad­kach miej­sce i ter­min Ga­li Fi­na­ło­wej mo­gę ulec zmia­nie. O ewen­tu­al­nej zmia­nie Or­ga­ni­za­tor po­in­for­mu­je na stro­nie in­ter­ne­to­wej www.pro-life.pl oraz na swo­im fanpage’u na Facebooku.
  3. Lau­re­aci ma­ją obo­wią­zek po­in­for­mo­wać Or­ga­ni­za­to­ra o swo­im udzia­le w ga­li wrę­cza­nia na­gród te­le­fo­nicz­nie: 12 421–08-43 lub e‑mailem: biuro@pro-life.pl z ty­go­dnio­wym wyprzedzeniem.

§ 10. Na­gro­dy głów­ne i dodatkowe

  1. Or­ga­ni­za­tor przy­zna pierw­sze, dru­gie i trze­cie miej­sce w każ­dej z trzech ka­te­go­rii w każ­dym z trzech prze­dzia­łów wie­ko­wych, chy­ba że nie bę­dzie pod­staw do przy­zna­nia któ­re­goś z miejsc.
  2. Or­ga­ni­za­tor ma pra­wo przy­znać do­wol­ną licz­bę wyróżnień.
  3. W przy­pad­ku zgła­sza­nia prac po­sia­da­ją­cych wię­cej niż jed­ne­go Au­to­ra (Pra­ce zbio­ro­we) na­le­ży za­zna­czyć w For­mu­la­rzu kon­kur­so­wym oso­bę, któ­ra w ra­zie przy­zna­nia na­gro­dy bądź wy­róż­nie­nia otrzy­ma nagrodę/wyróżnienie. Po­zo­sta­li współ­au­to­rzy otrzy­ma­ją dyplomy.
  4. Za za­ję­cie I, II, III miej­sca w każ­dej z ka­te­go­rii dla uczniów szkół pod­sta­wo­wych prze­wi­dzia­no na­gro­dy rze­czo­we m.in. sprzęt elek­tro­nicz­ny, gry plan­szo­we i książ­ki. Za za­ję­cie miejsc I, II i III w każ­dej z ka­te­go­rii dla uczniów szkół po­nad­pod­sta­wo­wych prze­wi­dzia­no na­gro­dy pie­nięż­ne: miej­sce I – 2000 zł, miej­sce II – 1500 zł i miej­sce III – 1000 zł. Po­nad­to lau­re­aci otrzy­ma­ją dyplomy.
  5. Do­dat­ko­wy­mi wy­róż­nie­nia­mi dla au­to­rów naj­cie­kaw­szych prac bę­dą pu­bli­ka­cje w wy­daw­nic­twach pro-life.
  6. Do 30 ma­ja 2023 r. Opie­ku­no­wie prac otrzy­ma­ją li­stow­nie podziękowanie.

§ 11. Po­sta­no­wie­nia końcowe

  1. Bio­rąc udział w Kon­kur­sie, Uczest­nik Kon­kur­su ak­cep­tu­je je­go Re­gu­la­min.
  2. Re­gu­la­min Kon­kur­su jest do­stęp­ny na stro­nie in­ter­ne­to­wej konkurs.pro-life.pl i w sie­dzi­bie Organizatora.
  3. Uczest­nik Kon­kur­su ak­cep­tu­jąc Re­gu­la­min, oświad­cza, że pra­ca kon­kur­so­wa jest wy­ni­kiem je­go sa­mo­dziel­nej pra­cy twór­czej i przy­słu­gu­ją mu do niej wszel­kie au­tor­skie pra­wa oso­bi­ste i ma­jąt­ko­we i nie są one w ża­den spo­sób ogra­ni­czo­ne lub ob­cią­żo­ne pra­wa­mi osób trze­cich. Za wszel­kie rosz­cze­nia osób trze­cich, któ­re wy­ni­ka­ją z ty­tu­łu na­ru­sze­nia ich praw, od­po­wia­da Uczest­nik Kon­kur­su lub je­go Rodzic/Opiekun Prawny.
  4. W przy­pad­ku uza­sad­nio­ne­go wy­ko­rzy­sta­nia w pra­cy przez Uczest­ni­ka Kon­kur­su tre­ści (tek­stów, utwo­rów mu­zycz­nych lub ich frag­men­tów, zdjęć, ob­ra­zów itd.) nie bę­dą­cych je­go au­tor­stwa, na­le­ży po­dać au­to­ra i źró­dło po­cho­dze­nia wy­ko­rzy­sta­nych treści.
  5. Uczest­nik Kon­kur­su wy­ra­ża zgo­dę na bez­płat­ną pu­bli­ka­cję swo­jej pra­cy w pu­bli­ka­cjach in­for­ma­cyj­nych i edu­ka­cyj­nych wy­da­wa­nych przez Or­ga­ni­za­to­ra (dru­kiem, na no­śni­kach cy­fro­wych oraz w in­ter­ne­cie) oraz wy­świe­tla­nie jej i emi­sję te­le­wi­zyj­ną. W przy­pad­ku chę­ci wy­ko­rzy­sta­nia prac przez in­ne or­ga­ni­za­cje i me­dia (np. spon­so­rzy i pa­tro­ni Kon­kur­su) jest to moż­li­we za do­dat­ko­wą zgo­dą Uczest­ni­ka Kon­kur­su lub/i Rodzica/Opiekuna prawnego.
  6. Uczest­nik Kon­kur­su ak­cep­tu­jąc Re­gu­la­min, wy­ra­ża zgo­dę na prze­twa­rza­nie je­go da­nych oso­bo­wych za­war­tych w for­mu­la­rzu zgło­sze­nio­wym w ce­lu prze­pro­wa­dze­nia Kon­kur­su, wy­ło­nie­nia zwy­cięz­ców i przy­zna­nia na­gród, wy­da­nia, od­bio­ru i roz­li­cza­nia na­gród oraz w ce­lach mar­ke­tin­go­wych, pro­mo­cyj­nych i re­kla­mo­wych Or­ga­ni­za­to­ra, w tym na wpro­wa­dze­nie da­nych do ba­zy da­nych, któ­rej ad­mi­ni­stra­to­rem jest Or­ga­ni­za­tor, w tym w przy­szło­ści, przy nie­zmie­nio­nych ce­lach przetwarzania.
  7. Opie­kun Pra­cy wy­ra­ża zgo­dę na prze­twa­rza­nie je­go da­nych oso­bo­wych za­war­tych w for­mu­la­rzu zgło­sze­nio­wym w ce­lu prze­pro­wa­dze­nia kon­kur­su oraz w ce­lach mar­ke­tin­go­wych, pro­mo­cyj­nych lub re­kla­mo­wych Or­ga­ni­za­to­ra, w tym na wpro­wa­dze­nie da­nych do ba­zy da­nych, któ­rej ad­mi­ni­stra­to­rem jest Or­ga­ni­za­tor, w tym w przy­szło­ści, przy nie­zmie­nio­nych ce­lach przetwarzania.
  8. Ad­mi­ni­stra­to­rem tak ze­bra­nych da­nych oso­bo­wych jest Or­ga­ni­za­tor Kon­kur­su – Pol­skie Sto­wa­rzy­sze­nie Obroń­ców Ży­cia Czło­wie­ka z sie­dzi­bą w Kra­ko­wie. Zgod­nie z unij­nym roz­po­rzą­dze­niem ogól­nym o ochro­nie da­nych oso­bo­wych (RODO) Or­ga­ni­za­tor Kon­kur­su in­for­mu­je, że gro­ma­dzi i prze­twa­rza da­ne oso­bo­we zgod­nie z klau­zu­lą in­for­ma­cyj­ną do­ty­czą­cą prze­twa­rza­nia da­nych oso­bo­wych, któ­rej treść do­stęp­na jest pod ad­re­sem in­ter­ne­to­wym: pro-life.pl/klauzula.
  9. Imię i na­zwi­sko Uczest­ni­ka Kon­kur­su mo­gą zo­stać po­da­ne pu­blicz­nie oraz zo­stać opu­bli­ko­wa­ne na stro­nie in­ter­ne­to­wej oraz na fanpage’u Or­ga­ni­za­to­ra na Fa­ce­bo­oku w ce­lu przed­sta­wie­nia li­sty lau­re­atów kon­kur­su lub pre­zen­ta­cji prac konkursowych.
  10. Uczest­ni­kom Kon­kur­su przy­słu­gu­je pra­wo wglą­du do tre­ści po­da­nych da­nych oraz ich po­pra­wia­nia. Po­da­nie da­nych w for­mu­la­rzu zgło­sze­nio­wym jest do­bro­wol­ne, acz­kol­wiek od­mo­wa ich po­da­nia jest rów­no­znacz­na z bra­kiem moż­li­wo­ści uczest­nic­twa w Konkursie.
  11. Nie­peł­no­let­ni Uczest­ni­cy Kon­kur­su zgła­sza­ją swo­je pra­ce kon­kur­so­we za wie­dzą i zgo­dą ro­dzi­ców lub opie­ku­nów praw­nych, po­świad­czo­ną pod­pi­sem na for­mu­la­rzu zgło­sze­nio­wym. Ro­dzi­ce lub Opie­ku­no­wie praw­ni nie­peł­no­let­nie­go Uczest­ni­ka Kon­kur­su oświad­cza­ją, że na­de­sła­na pra­ca kon­kur­so­wa jest wy­ni­kiem je­go sa­mo­dziel­nej pra­cy twór­czej i przy­słu­gu­ją mu do niej wszel­kie au­tor­skie pra­wa oso­bi­ste i ma­jąt­ko­we i nie są one w ża­den spo­sób ogra­ni­czo­ne lub ob­cią­żo­ne pra­wa­mi osób trze­cich. Za wszel­kie rosz­cze­nia osób trze­cich, któ­re wy­ni­ka­ją z ty­tu­łu na­ru­sze­nia ich praw od­po­wia­da­ją ro­dzi­ce lub opie­ku­no­wie praw­ni nie­peł­no­let­nie­go Uczest­ni­ka Konkursu.
  12. Ro­dzi­ce lub opie­ku­no­wie praw­ni nie­peł­no­let­nie­go Uczest­ni­ka Kon­kur­su wyra­ża­ją zgo­dę na bez­płat­ną pu­bli­ka­cję je­go pra­cy w pu­bli­ka­cjach in­for­ma­cyj­nych i edu­ka­cyj­nych wy­da­wa­nych przez Or­ga­ni­za­to­ra (dru­kiem, na no­śni­kach cy­fro­wych oraz w in­ter­ne­cie) oraz wy­świe­tla­nie jej i emi­sję te­le­wi­zyj­ną. W przy­pad­ku chę­ci wy­ko­rzy­sta­nia prac przez in­ne or­ga­ni­za­cje i me­dia (np. spon­so­rzy i pa­tro­ni Kon­kur­su) jest to moż­li­we za do­dat­ko­wą zgo­dą Uczest­ni­ka Kon­kur­su lub/i Rodzica/Opiekuna prawnego.
  13. Ro­dzi­ce lub Opie­ku­no­wie praw­ni nie­peł­no­let­nie­go Uczest­ni­ka Kon­kur­su wy­ra­ża­ją zgo­dę na prze­twa­rza­nie je­go da­nych oso­bo­wych za­war­tych w for­mu­la­rzu zgło­sze­nio­wym w ce­lu prze­pro­wa­dze­nia Kon­kur­su, wy­ła­nia­nia zwy­cięz­ców i przy­zna­wa­nia na­gród, wy­da­wa­nia, od­bio­ru i roz­li­cza­nia na­gród oraz w ce­lach mar­ke­tin­go­wych, pro­mo­cyj­nych i re­kla­mo­wych Or­ga­ni­za­to­ra, w tym na wpro­wa­dze­nie da­nych do ba­zy da­nych, któ­rej ad­mi­ni­stra­to­rem jest Or­ga­ni­za­tor, w tym w przy­szło­ści, przy nie­zmie­nio­nych ce­lach przetwarzania.
  14. Ro­dzi­ce lub opie­ku­no­wie praw­ni nie­peł­no­let­nie­go Uczest­ni­ka Kon­kur­su wy­ra­ża­ją zgo­dę na nie­od­płat­ne wy­ko­rzy­sta­nie na­de­sła­nej pra­cy w dzia­łal­no­ści sta­tu­to­wej Or­ga­ni­za­to­ra oraz wy­ra­ża­ją zgo­dę na prze­twa­rza­nie i pu­bli­ka­cję da­nych oso­bo­wych wła­snych i au­to­ra oraz na po­da­wa­nie do pu­blicz­nej wia­do­mo­ści imie­nia i na­zwi­ska au­to­ra pra­cy we wszel­kich ogło­sze­niach, za­po­wie­dziach i in­for­ma­cjach o tym Kon­kur­sie i je­go wy­ni­kach oso­bo­we zgod­nie z klau­zu­lą in­for­ma­cyj­ną do­ty­czą­cą prze­twa­rza­nia da­nych oso­bo­wych, któ­rej treść do­stęp­na jest pod ad­re­sem in­ter­ne­to­wym: pro-life.pl/klauzula.

Kra­ków, 5 paź­dzier­ni­ka 2022 r.

Do po­bra­nia plik PDF: Re­gu­la­min konkursu

Chcesz wziąć udział w konkursie? ZAPRASZAMY!

  • Prze­czy­taj regulamin
  • Przy­go­tuj pra­cę kon­kur­so­wą (li­te­rac­ką, pla­stycz­ną al­bo multimedialną).
  • Za­re­je­struj pra­cę elek­tro­nicz­nie, uży­wa­jąc for­mu­la­rza do­stęp­ne­go poniżej
  • Wy­dru­kuj for­mu­larz bę­dą­cy po­twier­dze­niem elek­tro­nicz­nej re­je­stra­cji,
    któ­ry otrzy­masz mailem.
  • Pod­pisz for­mu­larz i po­proś o pod­pis ro­dzi­ców (w przy­pad­ku uczest­ni­ków
    nie­peł­no­let­nich) na­stęp­nie wy­ślij go pocz­tą lub ku­rie­rem do na­sze­go biu­ra.
    Je­śli przygotowałaś/eś pra­cę pla­stycz­ną, wy­ślij ją ra­zem z for­mu­la­rzem
    (pra­ce li­te­rac­kie i mul­ti­me­dial­ne wgraj na ser­wer pod­czas re­je­stra­cji
    elek­tro­nicz­nej). Osta­tecz­ny ter­min nad­sy­ła­nia prac: 31 stycz­nia 2022 r.
  • Sprawdź, czy wygrałaś/eś! Ogło­sze­nie wy­ni­ków na www.pro-life.pl i Fa­ce­bo­oku 28 lu­te­go 2022 r.
  • Przy­jedź do Czę­sto­cho­wy na Ga­lę Fi­na­ło­wą 19 mar­ca 2022 r.

Kategoria plastyczna

Szko­ły ponadpodstawowe

I miej­sce: Mag­da Brze­ziń­ska, Li­ceum Ogól­no­kształ­cą­ce im. M. Ko­per­ni­ka w So­kół­ce
II miej­sce: Zu­zan­na Gra­bow­ska, IV Li­ceum Ogól­no­kształ­cą­ce im. K.K. Ba­czyń­skie­go w Ol­ku­szu
III miej­sce: Klau­dia Kę­ska, Re­gio­nal­ne Cen­trum Edu­ka­cji Za­wo­do­wej w Lu­bar­to­wie
Wy­róż­nie­nie: Ja­ni­na Mo­czul­ska, Ze­spół Szkół Cen­trum Kształ­ce­nia Rol­ni­cze­go w Do­bro­ci­nie
Wy­róż­nie­nie: Wik­tor Koz­droń, Ze­spół Szkół Nu­mer 3 im. W. Li­piń­skie­go i M. Bek­siń­skie­go w Sa­no­ku
Wy­róż­nie­nie: Ju­lia Woź­niak, IX Li­ceum Ogól­no­kształ­cą­ce im. Mi­ko­ła­ja Ko­per­ni­ka w Lublinie

Szko­ły pod­sta­wo­we VII-VIII

I miej­sce: Do­mi­ni­ka Ha­cia, Ze­spół Szkol­no-Przed­szkol­ny w Kry­ni­cach
II miej­sce: Ju­lia Po­ci­ca, Szko­ła Pod­sta­wo­wa w Smar­żo­wej
III miej­sce: Jan Ko­wal­czyk, Szko­ła Pod­sta­wo­wa Oa­zo­wa Ru­chu Świa­tło-Ży­cie im. Ks. Fran­cisz­ka Blach­nic­kie­go w Kra­ko­wie
Wy­róż­nie­nie: He­le­na Krę­żo­łek, Nie­pu­blicz­na Szko­ła Pod­sta­wo­wa Do­mo­wa Szko­ła im. Dzie­ci z Fa­ti­my w Lu­bli­nie
Wy­róż­nie­nie: Ju­lia Mer­tas, Szko­ła Pod­sta­wo­wa nr 47 w By­to­miu
Wy­róż­nie­nie: Zu­zan­na Gór­kie­wicz, Ka­to­lic­kie Cen­trum Edu­ka­cji i Kul­tu­ry w Śremie

Szko­ły pod­sta­wo­we IV-VI

I miej­sce: Ga­brie­la Paz­dan, Szko­ła Pod­sta­wo­wa im. Ja­na Paw­ła II w Za­go­rzy­cach Gór­nych
II miej­sce: Adam Emer­la, Szko­ła Pod­sta­wo­wa nr 4 w Cheł­mie
III miej­sce: Emi­lia Ja­broc­ka, Szko­ła Pod­sta­wo­wa w Wier­chom­li Wiel­kiej
Wy­róż­nie­nie: Da­wid Ury­ga, Szko­ła Pod­sta­wo­wa imie­niem Ja­na Ma­tej­ki w Ka­mion­ce Ma­łej
Wy­róż­nie­nie: Ju­lia Zo­ła, Ze­spól Szkól w Dębowcu

Kategoria multimedialna

Szko­ły ponadpodstawowe

I miej­sce: Jo­an­na Wy­rzy­kow­ska, II Li­ceum Ogól­no­kształ­cą­ce z Od­dzia­ła­mi Dwu­ję­zycz­ny­mi im. Ste­fa­na Ba­to­re­go w War­sza­wie
II miej­sce: Ju­sty­na Pie­cuch, I Li­ceum Ogól­no­kształ­cą­ce im. KEN w Sa­no­ku
III miej­sce: Bar­ba­ra Wa­cho­wiak, Li­ceum Ogól­no­kształ­cą­ce Św. Ma­rii Mag­da­le­ny w Po­zna­niu
Wy­róż­nie­nie: Fa­bian Szer­szeń, XCIX Li­ceum Ogól­no­kształ­cą­ce im. Zbi­gnie­wa Her­ber­ta w War­sza­wie
Wy­róż­nie­nie: Piotr Tu­rek, Ze­spół Szkół nr 1 w Hrubieszowie

Szko­ły pod­sta­wo­we VII-VIII

I miej­sce: Ame­lia Bo­roń, Iza­be­la Ro­dak, Edy­ta Soł­ty­siak, Ka­ta­rzy­na Sta­chu­ra, Mał­go­rza­ta Sta­chu­ra, Ka­to­lic­ka Szko­ła Pod­sta­wo­wa im. św. Ja­dwi­gi Kró­lo­wej w Kra­ko­wie
II miej­sce: Gru­pa te­atral­na „Ósem­ka”, ucznio­wie kla­sy 8 a, b, Ze­spół Szkol­no Przed­szkol­ny im. bł. Ks. Bro­ni­sła­wa Mar­kie­wi­cza w Pew­li Śle­mień­skiej
III miej­sce: Mar­ce­li­na Czer­pak, Pa­try­cja Czop, Szy­mon Na­kiel­ski, Szko­ła Pod­sta­wo­wa im. Kar­dy­na­ła Ste­fa­na Wy­szyń­skie­go w Przy­siet­ni­cy
Wy­róż­nie­nie: In­ka Ma­lek, pra­ca zbio­ro­wa, Szko­ła Pod­sta­wo­wa im. Ada­ma Mic­kie­wi­cza w Łu­pa­wie
Wy­róż­nie­nie: Alek­san­dra Wilcz­kow­ska, Szko­ła Pod­sta­wo­wa nr.34 im. Ada­ma Mic­kie­wi­cza w Kiel­cach
Wy­róż­nie­nie: Ga­brie­la Że­leź­nik, Ogól­no­kształ­cą­ca Szko­ła Mu­zycz­na I i II stop­nia w Gadń­sku
Wy­róż­nie­nie: Pau­li­na Ko­wal­czyk, Wik­to­ria Ożóg, Ju­dy­ta Pa­chel, Szko­ła pod­sta­wo­wa im. Ar­mii Kra­jo­wej w Wiel­kich Drogach

Szko­ły pod­sta­wo­we IV-VI

I Miej­sce: Mi­łosz Bo­rec­ki, Szko­ła Pod­sta­wo­wa nr 1 im. H. Sien­kie­wi­cza w Czań­cu
II Miej­sce: Blan­ka Styrcz, Szko­ła Pod­sta­wo­wa im. Ste­fa­na Że­rom­skie­go w Chmiel­ni­ku
III Miej­sce: An­drzej Tur­ski, Szko­ła Pod­sta­wo­wa im. Bra­ta Wi­ta­li­sa-Woj­cie­cha Lei w Pod­czer­wo­nem
Wy­róż­nie­nie: Ka­rol So­biesz­czań­ski, Szko­ła Pod­sta­wo­wa nr 1 w Piń­czo­wie
Wy­róż­nie­nie: Mał­go­rza­ta Góźdź, Le­na Dy­miń­ska, Świe­tli­ca Śro­do­wi­sko­wa „Wol­na Stre­fa Po­sło­wic­ka” w Kiel­cach
Wy­róż­nie­nie: Ja­go­da Sta­niak, Pu­blicz­na Szko­ła Pod­sta­wo­wa im. Św. Ja­na Paw­ła II w No­wej Ro­kit­ni
Wy­róż­nie­nie: Mar­cin Tur­ski, Szko­ła Pod­sta­wo­wa im. Bra­ta Wi­ta­li­sa-Woj­cie­cha Lei w Podczerwonem

Kategoria literacka

Szko­ły ponadpodstawowe

I miej­sce: Ja­kub Mi­klus, Sa­mo­rzą­do­we Li­ceum Ogół­no­kształ­cą­ce im. Cy­pria­na Ka­mi­la Nor­wi­da w Sta­lo­wej Wo­li
II miej­sce: Ewa Ma­zu­rek, V Li­ceum Ogól­no­kształ­cą­ce im. Ma­rii Skło­dow­skiej-Cu­rie w Lu­bli­nie
III miej­sce: Mał­go­rza­ta Sob­kie­wicz, Sa­mo­rzą­do­we Li­ceum Ogól­no­kształ­cą­ce im. C. K. Nor­wi­da w Sta­lo­wej Wo­li
Wy­róż­nie­nie: Do­mi­nik Maj­cher, VI Li­ceum Ogól­no­kształ­cą­ce Ze­spo­łu Szkół nr. 1 im. Am­bro­że­go To­war­nic­kie­go w Rze­szo­wie
Wy­róż­nie­nie: Ka­ro­li­na Tu­rek, I Li­ceum Ogól­no­kształ­cą­ce im. Mar­ci­na Kro­me­ra w Gorlicach

I miejsce: Jakub Miklus, Samorządowe Liceum Ogółnokształcące im. Cypriana Kamila Norwida w Stalowej Woli

Z pa­mięt­ni­ka Ja­ku­ba „Na­ro­dzi­ny mo­jej siostry”

Pa­mię­tam do­sko­na­le ten kwiet­nio­wy pią­tek, choć mi­nę­ło już pięć lat. Żół­te for­sy­cje, ro­sną­ce przy na­szym do­mu, wy­dzie­la­ły in­ten­syw­ny, nie­lu­bia­ny prze­ze mnie, za­pach. Brzóz­ka opie­ra­ją­ca się o ścia­nę jak praw­dzi­wa sta­rusz­ka, wy­pu­ści­ła pierw­sze ja­skra­wo­zie­lo­ne list­ki, a pod nią moż­na by­ło uj­rzeć fio­le­to­we przy­laszcz­ki, żół­ciut­kie żon­ki­le i sto­ją­ce sztyw­no w jed­nym rząd­ku bru­nat­ne tu­li­pa­ny, chlu­ba mo­jej ma­my. Nasz tro­chę prze­je­dzo­ny kot, Gru­by, wy­le­gi­wał się w sło­necz­ku na ta­ra­sie, śmiesz­nie mru­cząc z za­do­wo­le­nia. Wy­da­wa­ło­by się, że peł­nia szczę­ścia roz­kwi­tła w na­szym domu.

Nie­ste­ty nie był to szczę­śli­wy dzień. Ro­dzi­ce przy­je­cha­li z wi­zy­ty kon­tro­l­nej ze szpi­ta­la, bo­wiem z utę­sk­nie­niem cze­ka­li­śmy na no­we­go człon­ka ro­dzi­ny, mo­ją sio­strę Jul­kę. Gdy zo­ba­czy­łem łzy w oczach ma­my i zmar­twie­nie na twa­rzy ta­ty, wie­dzia­łem, że coś jest nie tak. W na­szym do­mu, w któ­rym za­zwy­czaj pa­no­wa­ła at­mos­fe­ra ra­do­ści, za­pa­dła ci­sza. Strasz­na ci­sza, za­po­wia­da­ją­ca coś strasz­ne­go. Nie czu­łem się do­brze, bo nikt mi nic nie wy­ja­śnił, a ja ba­łem się za­py­tać. Pró­bo­wa­łem sku­pić się na czy­ta­niu „Ka­mie­ni na sza­niec”, ale mo­je my­śli by­ły da­le­ko od ak­cji pod Ar­se­na­łem. Pró­bo­wa­łem też za­snąć, ale nie­ste­ty nie zmru­ży­łem oka do bia­łe­go ra­na. Ro­dzi­ce ci­chut­ko roz­ma­wia­li, sie­dząc w sa­lo­nie. Od cza­su do cza­su sły­sza­łem prze­raź­li­wy szloch ma­my. Czyż­by ma­ma po­ro­ni­ła? Nie bę­dę miał sio­stry? La­wi­na py­tań spra­wi­ła, że gorz­ko za­pła­ka­łem, sło­ne łzy la­ły się stru­ga­mi na po­dusz­kę w mi­sie. R Ra­no z nie­po­ko­jem zsze­dłem do kuch­ni. Za­sta­łem ma­mę z pod­krą­żo­ny­mi od pła­czu ocza­mi. Cho­wa­ła przede mną twarz peł­ną bó­lu. Zer­ka­łem na nią ukrad­kiem i nic nie ro­zu­mia­łem. Po so­bot­nim śnia­da­niu ro­dzi­ce po­pro­si­li, abym usiadł, bo chcą ze mną po­roz­ma­wiać. Wte­dy do­wie­dzia­łem się, że mo­ja tak dłu­go ocze­ki­wa­na sio­stra, je­śli w ogó­le się uro­dzi, co pod­kre­ślił ta­ta, ma Ze­spół Do­wna. Łza spły­nę­ła po po­licz­ku ma­my. Ni­gdy nie za­po­mnę tych słów. Tych emo­cji nie da się opi­sać sło­wa­mi. Czar­na roz­pacz, mi­lion my­śli – bar­dzo róż­nych my­śli. Po chwi­li jed­nak zro­zu­mia­łem, co do mnie mó­wi­ła mama.

- Ma­muś, a dla­cze­go pła­czesz? – za­py­ta­łem za­sko­czo­ny. – Prze­cież i tak bę­dzie­my ją kochali!

Tym ra­zem ma­ma za­pła­ka­ła tak gło­śnio tak ża­ło­śnie, że zwąt­pi­łem w swo­je słowa.

- Nie, to nie­moż­li­we ! Chce­cie za­bić mo­ją sio­strę? – krzyk­ną­łem, nie mo­gąc uwie­rzyć w to, co czu­łem. –Nie zga­dzam się, nie zga­dzam się – roz­pa­cza­łem, nie mo­gąc zła­pać tchu.

Noc by­ła straszna,bezsenna, upior­na… Sły­chać by­ło wy­bu­chy pła­czu ma­my, czu­ły głos ta­ty, a ja za­pa­dłem się w drę­twą pust­kę, któ­rej nikt nie był w sta­nie zrozumieć.

Ra­no nie chcia­łem wsta­wać do szko­ły, ale też nikt mnie nie po­ga­niał, nie zmu­szał. Na­gle we­szła do po­ko­ju ma­ma w su­kien­ce w ko­lo­rze bur­gun­du, uśmie­cha­jąc się do mnie.

- Wiesz, ko­cha­nie, ka­mień spadł mi z ser­ca – po­wie­dzia­ła, to pła­cząc, to się śmie­jąc. My­śle­li­śmy, że bę­dziesz zawiedziony.

- Jak mo­gę być za­wie­dzio­ny? Prze­cież tak dłu­go by­łem je­dy­na­kiem i ma­rzy­łem o bra­cie lub sio­strze. Ro­dzeń­stwo ko­cha się bez wzglę­du na wszyst­ko – od­rze­kłem jak dorosły.

Pew­ne­go ra­zu przy­szła do nas bab­cia Iren­ka. By­ła ja­kaś ta­ka ta­jem­ni­cza, ale też za­my­ślo­na. Przy­nio­sła ma­mie wy­dru­ko­wa­ny tekst zna­le­zio­ny w In­ter­ne­cie i po­wie­dzia­ła ma­mu­si, że zo­sta­ła wy­bra­na, bo jest wy­jąt­ko­wa. Bar­dzo spodo­bał mi się ten tekst. Po­zwo­lę so­bie go zacytować:

Tej oto mat­ce dam nie­peł­no­spraw­ne dziec­ko – mó­wi Bóg.

– Anioł py­ta: Dla­cze­go wła­śnie jej, o Pa­nie? Prze­cież ona jest szczęśliwa.

– Do­kład­nie. Uśmie­cha się Bóg.

– Czy mo­gę dać nie­peł­no­spraw­ne dziec­ko mat­ce, któ­ra nie zna uśmie­chu? To by­ło­by okrutne.

– Ale czy ona ma nie­zbęd­ną cier­pli­wość? – py­ta się Anioł.

– Ja nie chcę, że­by by­ła po­nad cier­pli­wa, po­nie­waż w uża­la­niu się nad so­bą i roz­pa­czy uto­nie w mo­rzu łez. Gdy szok i złość ustą­pi, wte­dy nie­na­gan­nie upo­ra się. Ta ko­bie­ta ma po­czu­cie sa­mo­dziel­no­ści i nie­za­leż­no­ści. Dziec­ko, któ­re jej dam, ży­je w swo­im wła­snym świe­cie. Ona bę­dzie mu­sia­ła spra­wić, by ży­ło w jej świe­cie, a to nie bę­dzie łatwe.

– Ale Pa­nie, o ile mi wia­do­mo ona nie wie­rzy w Ciebie.

– Bóg uśmie­cha się. To nie ma zna­cze­nia, wszyst­ko bę­dzie w po­rząd­ku. Nikt nie jest do­sko­na­ły. A ona ma wy­star­cza­ją­co du­żo zdro­we­go ego­izmu. Ona jest na­praw­dę do­sko­na­łą kan­dy­dat­ką. Ma do­sta­tecz­nie du­żo zdro­wej mi­ło­ści wła­snej, że­by jej się to udało.

– Anioł wzdy­cha – Ego­izm? Czy to jest cnota?

– Bóg ki­wa gło­wą – Tak. Je­że­li ta ko­bie­ta nie po­tra­fi­ła­by od cza­su do cza­su za­jąć się so­bą, a nie dziec­kiem, nie da­ła­by so­bie ra­dy. Tak, zde­cy­do­wa­nie to jest ta ko­bie­ta, któ­rej dam upo­śle­dzo­ne dziec­ko. Ona jesz­cze nie zda­je so­bie spra­wy, ja­kie ma szczę­ście – uśmiech­nął się Bóg.

– Szczę­ście!? – obu­rzył się Anioł.

– Tak, szczę­ście, po­nie­waż ona ni­cze­go nie bę­dzie przyj­mo­wać tak, jak­by to jej się na­le­ża­ło. I nic ni­gdy nie bę­dzie dla niej ba­nal­ne, zwy­czaj­ne. Gdy jej dziec­ko po raz pierw­szy po­wie „MAMA”, bę­dzie mia­ła wra­że­nie, że stał się cud. Ni­gdy nie za­ak­cep­tu­je sło­wa mó­wio­ne­go jako

rzecz oczy­wi­stą, żad­ne­go kro­ku jak coś zwy­kłe­go, co­dzien­ne­go. To jest wła­śnie ta ko­bie­ta, któ­rej po­da­ru­ję nie cał­kiem do­sko­na­łe dziec­ko. Ale dam jej si­łę do prze­cho­dze­nia po­nad tym wszyst­kim. Ni­gdy nie zo­sta­wię jej sa­mej. W każ­dej chwi­li ży­cia bę­dę przy niej, bar­dzo blisko…

Pięk­ne sło­wa. Bar­dzo pa­so­wa­ły do mo­jej ma­my, bo kto, jak nie ona, mo­że dać ty­le mi­ło­ści nie cał­kiem zdro­we­mu dziec­ku. Sta­ra­łem się pod­trzy­my­wać na du­chu ma­mę, po­ma­gać jej w co­dzien­nym obo­wiąz­kach. Tak praw­dę po­wie­dziaw­szy ro­bi­łem to wszyst­ko, ale coś też pło­nę­ło we mnie. Ba­łem się, czy so­bie po­ra­dzi­my, jak Ju­lecz­ka po­ja­wi się w na­szym domu.

Nad­szedł ocze­ki­wa­ny dzień – 18 lip­ca przy­szła na świat Ju­lia. By­łem za­chwy­co­ny, gdy ją zo­ba­czy­łem w szpi­ta­lu. Przy­glą­da­łem się też z uwa­gą, czy jest po­dob­na do spo­ty­ka­nych na uli­cy dzie­ci z Ze­spo­łem Do­wna. Spa­ła spo­koj­nie z wy­cią­gnię­ty­mi do gó­ry racz­ka­mi. Nie wi­dzia­łem tych cha­rak­te­ry­stycz­nych ry­sów. A mo­że to po­mył­ka? – pomyślałem.

Nie by­ła to po­mył­ka. Nie­ste­ty. Na szczę­ście uro­dzi­ła się bez żad­nej wa­dy to­wa­rzy­szą­cej. Po dwóch ty­go­dniach na­sza Jul­ka by­ła po­dob­na do in­nych dzie­cia­ków, choć nie do koń­ca. Nie mia­ła tak krót­kich koń­czyn i du­że­go ję­zy­ka. Po­cząt­ki by­ły trud­ne, a na­wet bar­dzo trud­ne. Mo­ja sio­strzycz­ka krzy­cza­ła wnie­bo­gło­sy, nie umia­ła jeść. Moi ro­dzi­ce mie­li tak du­żo cier­pli­wo­ści, cie­pła i mi­ło­ści, że ob­dzie­li­li­by pew­nie nie­jed­ne­go dzie­cia­ka. Po dwóch ty­go­dniach wszyst­ko jak­by się uspo­ko­iło. Uwiel­bia­ła przy­tu­la­nie, de­li­kat­ne dra­pa­nie po plec­kach, gła­ska­nie mie­dzy ma­ły­mi oczkami.

Wie­dzia­łem, że nie bę­dzie ta­ka jak więk­szość dzie­ci, ale na pew­no bę­dzie na­szym oczkiem w gło­wie. Mo­że dziw­nie to za­brzmi, ale je­ste­śmy szczę­śli­wi. Nie pa­trzy­my na to tak, że spo­tka­ło nas coś złe­go, ab­so­lut­nie nie. Jest to już dla nas nor­mal­ne, to jest na­sza rze­czy­wi­stość. Mo­ja ma­ma ni­gdy nie oka­zu­je znie­cier­pli­wie­nia, zło­ści, jest za­do­wo­lo­na z ży­cia, uśmiech­nię­ta, we­so­ła. Cza­sa­mi wy­da­je mi się, że na­uczy­ła się żyć ina­czej, choć by­wa­ły i trud­ne dla niej chwi­le, szcze­gól­nie pod­czas spa­ce­rów. Pa­mię­tam ta­ki dzień, kie­dy spa­ce­ro­wa­li­śmy z rocz­ną już Jul­ką po oko­licz­nym par­ku. By­li­śmy szczę­śli­wi, opo­wia­da­łem ma­mie o wy­gra­nym kon­kur­sie z ma­te­ma­ty­ki. Ma­ma cie­szy­ła się, uśmie­cha­jąc się do ca­łe­go świa­ta. Na­gle, prze­cho­dzą­ca obok ko­bie­ta z ja­sno­wło­są, prze­ślicz­ną dziew­czyn­ką, pod no­sem bąk­nę­ła: „Z ko­go ona się tak cie­szy, z te­go mon­go­ła?”. Zo­ba­czy­łem łzy w oczach ma­my, ukrad­kiem ście­ra­ne z twa­rzy. Też po­czu­łem się nie­swo­jo, więc przy­tu­li­łem się moc­no do ma­my i wy­szep­ta­łem, że ta ko­bie­ta jest nie­szczę­śli­wa, choć ma pięk­ną i pew­nie mą­drą có­recz­kę. Ta sy­tu­acja spra­wi­ła, ze jesz­cze wię­cej cza­su po­świę­ca­łem mo­jej cu­dow­nej sio­strzycz­ce. Huśtałem

ją, śpie­wa­łem jej pio­sen­ki, bu­do­wa­łem wie­że z kloc­ków, bab­ki z pia­sku, tur­la­li­śmy się po dy­wa­nie i by­li­śmy szczę­śli­wi. Ni­gdy od tam­tej po­ry nie sły­sza­łem od ma­my: „bo zno­wu się ga­pi­li…”. Za­bie­ra­my Ju­lię wszę­dzie ze so­bą – na ba­sen, do ga­le­rii czy na za­ku­py. Raz zda­rzy­ło mi się, że ktoś rze­czy­wi­ście dość na­chal­nie się przy­glą­dał, ale nie z wro­go­ścią, ra­czej z cie­ka­wo­ścią. Ro­zu­miem to, sam też pa­trzę na in­nych, je­śli ina­czej wy­glą­da­ją! Wiel­kim za­sko­cze­niem by­ła dla mnie re­ak­cja mo­ich ko­le­gów, cze­go się naj­bar­dziej oba­wia­łem. Gdy przy­cho­dzą do mnie, ba­wią się z Jul­ką, prze­wra­ca­ją, a ona dzię­ku­je im sze­ro­kim uśmie­chem i racz­ka­mi obej­mu­je ich szyje.

To Jul­ka nie­ustan­nie po­ka­zu­je nam, co w ży­ciu jest waż­ne. Ma w so­bie świa­tło. Uczy po­ko­ry, cier­pli­wo­ści, ale przede wszyst­kim uświa­da­mia, czym jest praw­dzi­wa, bez­wa­run­ko­wa mi­łość. Do­świad­czyć te­go na so­bie to wiel­kie prze­ży­cie i szczę­ście. To wy­ma­ga ogrom­nej na­dziei, od­wa­gi, po­zy­tyw­ne­go na­sta­wie­nia i dba­nia o jej do­bro. Je­stem szczę­śli­wym bra­tem, bo mo­ja sio­stra jest wy­jąt­ko­wa. Na­uczy­ła mnie i ca­łą mo­ją ro­dzi­nę, co to zna­czy po pro­stu ko­chać i czer­pać ra­dość z ma­łych rze­czy. Wnio­sła du­żo szczę­ścia do na­sze­go ży­cia. Spra­wi­ła, że te­raz jest ide­al­nie, je­śli w ogó­le moż­na mó­wić że ide­ały ist­nie­ją. My da­je­my Ju­lecz­ce mi­łość i stu­pro­cen­to­wą ak­cep­ta­cję, a on zwra­ca nam to z po­dwój­ną si­łą – to jest ma­gia. Choć cza­sa­mi „na­sze okno pło­nie”, bo ma­my pro­ble­my z re­ha­bi­li­ta­cją, co­dzien­nym uspraw­nia­niem, to nie uża­la­my się nad so­bą, tyl­ko szyb­ko ga­si­my ten po­żar. Ko­cham mo­ją pię­cio­let­nią już sio­strę, dla­te­go na­pi­sa­łem dla niej wiersz

Ju­lio, siostrzyczko!

Choć tak Ci trud­no do­dać do czte­rech dwa

choć bar­dzo byś chcia­ła to umieć

masz nie­zwy­kły wzrok

Two­je gwiazdy

za­wsze plą­sa­ją walca

na par­kie­cie nieba

Two­je niezapominajki

pa­trzą zalotnie

oczy­ma w ko­lo­rze błękitu

Ja te­go nie widzę

Choć umiem do­dać do czte­rech dwa

Choć tak Ci trud­no od­jąć dwa od pięciu

choć bar­dzo byś chcia­ła to umieć

masz nie­sły­cha­ny słuch

Twój ze­gar z kukułką

do­da­je ra­dość do szczęścia

Two­je mu­chy da­ją koncert

pod­ja­da­jąc okrusz­ki chleba

Ja te­go nie słyszę

Choć umiem od­jąć dwa od pięciu

Mo­ja siostrzyczko,

nie umiesz zbyt wiele

A sły­szysz tak wiele

I wi­dzisz tak wiele

 

II miejsce: Ewa Mazurek, V Liceum Ogólnokształcące im. Marii Skłodowskiej-Curie w Lublinie

Świa­tło

Mło­dy Czło­wiek stał na piasz­czy­stej pu­sty­ni, a wo­kół nie by­ło ni­cze­go. Żad­ne­go kwia­tu, żad­nej oa­zy, żad­ne­go zwie­rzę­cia. Był sam, a je­dy­nym świa­tłem sta­ło się zło­te słoń­ce oświe­tla­ją­ce oko­li­ce swym pro­mie­ni­stym bla­skiem. Ma­pa nie­ba roz­po­ście­ra­ła się nad nim uka­zu­jąc pięk­no wciąż roz­ra­sta­ją­ce­go się Wszech­świa­ta. A Czło­wiek trzy­mał pło­ną­cą świecę.

Ale wciąż sta­wał się smut­niej­szy. Sa­mot­ność po­wo­li owi­ja­ła się wo­kół nie­go ni­czym cia­sna li­na, al­bo cier­nio­wy łań­cuch. Stop­nio­wo ciem­ność ni­czym za­ra­za za­czę­ła po­że­rać pu­sty­nię wraz z gwiezd­ną ma­pą. Wszyst­ko sta­wa­ło się mrocz­ne, co jesz­cze bar­dziej wpły­wa­ło na psy­chi­kę Mło­de­go Czło­wie­ka. Sku­lił się, a my­śli wi­ro­wa­ły w zmę­czo­nym umy­śle. Po­ja­wi­ły się sze­re­gi wspo­mnień. Pierw­sze uka­za­ło je­go ro­dzi­nę. Mat­ka z oj­cem sie­dzie­li na zie­lo­nej tra­wie, kie­dy ich dzie­ci ba­wi­ły się w ber­ka nie­opo­dal. We­so­ły śmiech roz­no­sił się wo­kół. SZCZĘŚCIE. Dru­gie, czar­no-bia­łe kom­plet­nie róż­ni­ło się od po­przed­nie­go. Zo­ba­czył w nim ca­łą ro­dzi­nę sto­ją­cą na dro­dze. Za­chmu­rzo­ne nie­bo przy­bra­ło od­cień sza­ro­ści, pa­dał deszcz. Oj­ciec przy­tu­lił się naj­pierw do mat­ki, po­tem do je­go młod­sze­go bra­ta, na sa­mym koń­cu spoj­rzał na nie­go po­kle­pał po gło­wie i powiedział:„Opiekuj się ni­mi.”, po czym od­szedł. Krzyk roz­darł nie­bo, któ­re mo­men­tal­nie przy­bra­ło ko­lor czer­wie­ni. Oj­ciec nie wró­cił. CIERPIENIE. Po­ja­wi­ło się i trze­cie. Zde­cy­do­wa­nie wy­róż­nia­ło się od po­przed­ni­ków swo­ją au­rą. Zo­ba­czył w niej sie­bie sku­lo­ne­go w ką­cie. Wo­kół hu­cza­ły grzmo­ty, bły­ska­ły pio­ru­ny. Wi­dział łzy, sły­szał szlo­cha­nie. Nie by­ło już ra­do­ści, ro­dzi­na zni­kła. Zo­stał sam. Na­gle w szpa­rze po­mię­dzy drzwia­mi, a pod­ło­gą uka­za­ło się świa­tło. Drzwi de­li­kat­nie się uchy­li­ły, wy­ło­ni­ła się zdzi­wio­na twarz, chwi­le póź­niej ca­ła po­stać. Z bu­do­wy cia­ła i twa­rzy zo­ba­czył, że by­ła nią ko­bie­ta. Po­de­szła, odło­ży­ła świe­cę na pod­ło­gę i usia­dła na­prze­ciw­ko. Owi­nę­ła go szczel­nie ko­cem. Czuł, że skądś ją zna. Nie prze­ra­ził się, kie­dy go przy­tu­li­ła, wręcz prze­ciw­nie, od­wza­jem­nił uścisk i po­czuł się le­piej. Opa­no­wał płacz, po chwi­li na­wet się uśmiech­nął. CIEPŁO.

Wiatr ude­rzył w czło­wie­ka z ogrom­ną si­łą prze­wra­ca­jąc go na czar­ny, ska­żo­ny piach przy­wra­ca­jąc je­go świa­do­mość. Wspo­mnie­nia ucie­kły mo­men­tal­nie. Pod­czas wy­wrot­ki upu­ścił świe­cę, któ­ra pod wpły­wem gwał­tow­ne­go ru­chu po­wie­trza zga­sła. Na­sta­ła ciem­ność. Do­pie­ro wte­dy Czło­wiek zro­zu­miał swo­ją tra­gicz­ną sy­tu­ację. Nie­bo za­kry­te zo­sta­ło bu­rzo­wy­mi, czar­ny­mi kłę­ba­mi chmur. Co ja­kiś czas wy­do­sta­ła się z nich krwi­sta bły­ska­wi­ca. Z pół­no­cy dął zim­ny wiatr nie po­zwa­la­jąc ustać w miej­scu. Ca­ła zie­mia cho­ro­wa­ła i stra­ci­ła daw­ny, zło­ty od­cień. Czło­wiek sku­lił się na pia­chu i za­mknął oczy. Czekał…

Z czer­ni wy­ło­ni­ło się świa­tło. Naj­pierw sła­be, le­d­wo wi­docz­ne, póź­niej przy­bra­ło na si­le. Oświe­tli­ło sku­lo­ne­go Czło­wie­ka. On sam jed­nak bał się otwo­rzyć oczy. Ze świa­tła wy­ło­ni­ła się po­stać. Po­de­szła i przy­kuc­nę­ła kła­dąc le­wą dłoń na je­go bar­ku. Wte­dy do­pie­ro po­sta­no­wił na nią spoj­rzeć. W pra­wej dło­ni trzy­ma­ła świe­cę, tą sa­mą, któ­rą wi­dział w swo­im wspo­mnie­niu. Je­go źre­ni­ce po­sze­rzy­ły się z prze­ra­że­nia. Czy to wszyst­ko to je­den, głu­pi sen? Po­stać po­da­ła mu zga­szo­ną świe­cę i po­cią­gnę­ła go do gó­ry da­jąc znak, by wstał. Po­mi­mo krzy­czą­ce­go rozumu:„Zostać w miej­scu!” po­słu­chał ser­ca, wstał. Wiatr pró­bo­wał ich wy­wró­cić, ale ja­kaś si­ła nie po­zwa­la­ła na to. Po­stać przy­ło­ży­ła za­pa­lo­ną świe­cę do zga­szo­nej, po­ja­wił się pło­mień. Od­da­li­ła swo­je źró­dło świa­tła i unio­sła do gó­ry, Czło­wiek po­stą­pił tak sa­mo. I roz­bły­sło zło­te świa­tło roz­cho­dząc się na wszyst­kie stro­ny świa­tła. Prze­pę­dzi­ło chmu­ry, ule­czy­ło zie­mię, spło­szy­ło wiatr. Na miej­scu daw­ne­go pia­chu wy­ro­sła tra­wa i kwia­ty, ka­mie­nie prze­isto­czy­ły się w drze­wa, z jed­ne­go wy­try­sło źró­dło. Pu­sty­nia zy­ska­ła no­we ży­cie. Oby­dwo­je odło­ży­li swo­je świe­ce na no­wo­na­ro­dzo­ną zie­leń. Czło­wiek do­pie­ro wte­dy zro­zu­miał, że po­sta­cią przez ca­ły czas by­ła ko­bie­ta z trze­cie­go wspo­mnie­nia! Uśmiech­nął się i ob­jął ją moc­no. Dwa ra­zy ura­to­wa­ła go od zgu­by. MIŁOŚĆ.

 

III miejsce: Małgorzata Sobkiewicz, Samorządowe Liceum Ogólnokształcące im. C. K. Norwida w Stalowej Woli

Na­dzie­ja umie­ra ostatnia…

Na­dzie­ja umie­ra ostat­nia… Nie­obli­czal­nie zmien­ny i złud­ny jest ten świat, jak bań­ka my­dla­na wy­pusz­czo­na na wiatr z dzie­cię­cej za­baw­ki. Pło­cha i ulot­na pę­ka kie­dy ty ocze­ku­jesz, że po­le­ci w gó­rę nie­sio­na lek­ko­ścią i ma­gią. Wi­ru­jąc uno­si się, by po chwi­li stać się tyl­ko ma­łą kro­plą spa­da­ją­cą na pu­szy­sty dy­wan bie­lo­ne­go pu­chu, któ­ry nie­stru­dze­nie okry­wa sza­ry i smut­ny świat. W pro­mie­niach słoń­ca mie­ni się i błysz­czy, ale jest tyl­ko chwi­lą ete­rycz­ną – kru­chą i szyb­ko prze­mi­ja­ją­cą. I tyl­ko gru­by koc ku­rzu jej nie za­gra­ża, bo nie zdo­ła jej się­gnąć… Prze­su­wa się wska­zów­ka sta­re­go ze­ga­ra, nie znu­dze­nie prze­mie­rza swą drogę.

Wciąż tę sa­mą – bez­pow­rot­ną i uni­ka­to­wą. Gdzie spoj­rzeć roz­cią­ga się rze­czy­wi­stość, roz­le­wa i po­wol­ną, gę­stą struż­ką na­zna­cza każ­dy naj­mniej­szy szcze­gół. Tyl­ko skrzy­pie­nie sta­re­go, bu­ja­ne­go fo­te­la mo­gło zwia­sto­wać czy­jąś obec­ność. Straż­nicz­ka cza­sów prze­szłych, ci­chy świa­dek za­wie­ruch po­li­tycz­nych i spo­łecz­nych, mil­czą­cy z wło­sa­mi upię­ty­mi w nie­wiel­ki, sza­ry ko­czek. Zręcz­ne, ale spra­co­wa­ne rę­ce zwin­nie prze­su­wa­ją się i po­słusz­nie prze­pla­ta­ją ko­lo­ro­we nit­ki kłęb­ków weł­ny wo­kół znie­wa­la­ją­cych je drutów.

Wte­dy te ule­głe opla­ta­jąc je two­rzą sza­li­ki i cie­płe swe­try o ty­siącu barw, wzo­rów … Zręcz­ne i szyb­kie rę­ce bab­ci nie tyl­ko upi­na­ją wło­sy za­zna­czo­ne srebr­ną nit­ką cza­su, ukła­da­ją książ­ki na pół­kach we­dług al­fa­be­tu, pie­ką droż­dżo­we cia­sto mi­mo zmę­cze­nia, ale przede wszyst­kim cze­ka­ją na to, by na­ci­snąć klam­kę drzwi wej­ścio­wych. Drzwi przez, któ­re wej­dą cier­pli­wie wy­cze­ki­wa­ne dzie­ci i wnu­ki. W mo­no­to­nii i sku­pie­niu prze­su­wa­ją się weł­nia­ne ni­ci, ko­ły­szą się le­ni­wie na ko­la­nach bab­ci w bu­ja­nym fo­te­lu w ryt­mie je­go skrzy­pie­nia i ty­ka­nia ze­ga­ra. Sen­na i sta­tycz­na at­mos­fe­ra za­czy­na co­raz da­lej wy­su­wać swo­je mac­ki. Tyl­ko w od­da­li, za fi­ran­ką moż­na jesz­cze do­strzec ja­kiś ruch. Wszyst­ko to trwa jesz­cze chwi­lę, a li­czo­ne oczka zgod­nie chwy­ta­ją się sie­bie, ukła­da­ją w co­raz więk­szy ka­wa­łek ro­bót­ki. Zda­wać by się mo­gło, że nie bę­dzie mia­ła koń­ca, lecz to tyl­ko złu­dze­nie, bo skrzy­pie­nie fo­te­la z na­gła uci­cha i ro­bo­ta zo­sta­je odło­żo­na na póź­niej. Wcze­sne zi­mo­we przed­po­łu­dnie cie­ka­wie wy­glą­da zza szy­by, jak­by chcia­ło wejść do środ­ka, a że nie mo­że, ba­wi oczy wi­ru­ją­cy­mi płat­ka­mi śnie­gu ku utra­pie­niu prze­chod­niów na dole.

Bab­cia po­wo­li pod­cho­dzi do okna, nie­znacz­nym szu­ra­niem za­głu­sza­jąc ty­ka­nie ze­ga­ra. Ca­ła uprzed­nia sen­ność pierz­chła w jed­nej se­kun­dzie, nie zo­sta­wia­jąc na­wet śla­du swo­jej obec­no­ści. Fi­ran­ka lek­ko po­ru­szy­ła się, a oczy ko­bie­ty na­tych­miast po­dą­ży­ły wzdłuż uli­cy, któ­ra na­gle ukry­ła się prze­sło­nię­ta ro­giem blo­ku. Że­by choć kil­ka cen­ty­me­trów, to o te kil­ka cen­ty­me­trów wi­dzia­ło­by się wcze­śniej – my­śla­ła nie­raz sta­rusz­ka. Spoj­rze­nie jej wie­dzia­ło, że z tej stro­ny nie­ba­wem ktoś na­dej­dzie, ktoś bar­dzo waż­ny, kto wart był co­dzien­ne­go od­pro­wa­dza­nia i przy­pro­wa­dza­nia, cho­ciaż­by wzrokiem.

Uli­cą prze­cho­dzi­ło mnó­stwo lu­dzi. Wy­glą­da­li ni­czym mrów­ki, któ­re wę­dru­ją utar­ty­mi ścież­ka­mi, w po­śpie­chu no­sząc drob­ne pa­tycz­ki na bu­do­wę mro­wi­ska, cią­gle się spie­sząc, by szyb­ciej skoń­czyć bu­do­wę. Po­ja­wia­li się i po chwi­li zni­ka­li po dru­giej stro­nie dro­gi, każ­dy in­ny, uni­ka­to­wy. To znów nik­nę­li w drzwiach skle­pów, sku­sze­ni barw­ny­mi wi­try­na­mi, by po chwi­li znów wyjść na uli­cę, któ­ra po­dob­nie jak wszyst­kie w mie­ście cza­ro­wa­ła prze­chod­niów przed­świą­tecz­ną at­mos­fe­rą. Czy praw­dzi­wa, czy nie, w tym wy­pad­ku mia­ła wy­łącz­nie pod­nieść do­cho­dy skle­pów. Dziś już nikt nie za­wa­ha się i sprze­da wszyst­ko, na­wet to, co le­ży gdzieś za­ku­rzo­ne w ką­cie, bo to ten czas. Czas za­ku­pów, nie­ko­niecz­nie prze­my­śla­nych… Mi­mo jaw­nych i bez­czel­nych oszustw oraz wszę­do­byl­skiej ob­łu­dy te wszyst­kie ozdo­by, cho­in­ki, ko­lę­dy, wszech­obec­na biel śnie­gu, przy­po­mi­na­ły, że la­da mo­ment bę­dzie moż­na usiąść ze wszyst­ki­mi przy jed­nym sto­le, z ty­mi, na któ­rych co dzień się cze­ka, któ­rzy cho­ciaż są obok, to jak­by ich nie by­ło i jest się sa­me­mu w pu­stym do­mu ocze­ki­wa­nia, za­wie­szo­nym w cza­sie, gdzie li­sty przy­cho­dzą co­raz rza­dziej, a te­le­fon nie­zno­śnie mil­czy. Kie­dy po­ja­wia się na­dzie­ja, że bę­dzie, jak daw­niej, my­śli, jak stę­sk­nio­ne pta­ki wra­ca­ją w ułam­kach do za­ku­rzo­nych dat. Znów ob­ra­zy i sło­wa krą­żą obok, są bli­sko, tak bar­dzo bli­sko i czu­je się tam­tą ra­dość i strach, smu­tek i wzru­sze­nie, lecz mi­mo trud­nych chwil wszy­scy są ra­zem, nie bra­ku­je ni­ko­go, są star­si, młod­si i ci cał­kiem ma­li. Wszy­scy sta­ją przy sto­le, na­wet ci, któ­rych dzi­siaj już nie ma, cią­gle ży­ją na tym ob­ra­zie i żyć już bę­dą w pa­mię­ci, za­wsze uśmiech­nię­ci i mło­dzi, ta­cy, jak ich za­pa­mię­ta­no. I wresz­cie wszyst­ko to ma wró­cić. Cho­ciaż bę­dą in­ne oso­by, to prze­cież są tak sa­mo waż­ne, wró­cą te sa­me uczu­cia. A prze­cież dzi­siaj jest ła­twiej niż wte­dy. Znów spo­ty­ka­ją się wszy­scy, nie za­brak­nie ni­ko­go i nikt już nie bę­dzie sam. Cho­ciaż przez te kil­ka dni – my­śla­ła ko­bie­ta. Śnieg po ci­chu okry­wał pu­chem mia­sto, za­sła­niał ko­lo­ro­we lamp­ki i skle­po­we wy­sta­wy, jak­by chciał ukryć wszyst­ko to, co sztucz­ne i nie­praw­dzi­we po­ta­ku­jąc, że przy­ja­dą bli­scy i znów bę­dzie tak zgod­nie i ro­dzin­nie, jak we wspo­mnie­niach sprzed czter­dzie­stu lat.

Zgrzyt klu­cza w zam­ku obu­dził sta­rusz­kę z za­my­śle­nia. Urwa­ła się, pry­sła nie­ocze­ki­wa­nie tam­ta myśl, po­zo­sta­wia­jąc bab­cię sam na sam z te­raź­niej­szo­ścią i go­dzi­na­mi nie­pew­ne­go ocze­ki­wa­nia na przy­szłość wy­peł­nio­ną na­dzie­ją. Ko­bie­ta jesz­cze raz spoj­rza­ła w dół i ze spo­ko­jem za­sło­ni­ła okno. I przy­je­dzie Ro­bert z Zo­sią i dzieć­mi, prze­cież obie­cał – do­da­ła, jak­by chcia­ła się upew­nić i wy­szła do przed­po­ko­ju. Za­bie­ga­ny, za­krę­co­ny świat, któ­ry go­ni za jed­ną se­kun­dą, my­śląc, że coś zy­ska, tym­cza­sem tra­ci wię­cej. Prze­lot­ne „dzień do­bry”, któ­re jest łącz­ni­kiem tych sa­mot­nych ło­dzi ki­pią­cych od nad­mia­ru swych spraw. A każ­dy z lu­dzi za­my­ka się w swo­ich my­ślach, od­gra­dza ni­by ścia­ną ze szkła, obo­jęt­nie pa­trzy na in­nych, sły­szy ich co­raz mniej, aż nad­cho­dzi dzień, że choć się chce, nie mo­że do nich do­trzeć. Czło­wiek czło­wie­ko­wi tak bli­sko, a tak bar­dzo obcy.

- Cór­ciu, chcia­łam… – Nie te­raz, ma­mo, je­stem za­ję­ta – prze­rwa­ła z iry­ta­cją cór­ka, ja­sno da­jąc do zro­zu­mie­nia, że sta­ra mat­ka, czy chce, czy nie chce mu­si to zro­zu­mieć i uszanować.

Tyl­ko, że to „nie te­raz” trwa wiecz­nie, a upra­gnio­ne „póź­niej” ni­gdy nie chce na­dejść. Z dnia na dzień, z ty­go­dnia na ty­dzień prze­cho­dzą nie­odby­te roz­mo­wy w zapomnienie.

Pa­da śnieg, świat po­kry­wa bie­lą, po­tem pła­czą desz­cze i mgły su­ną le­ni­wi porankiem.

Słoń­ce z uśmie­chem za­glą­da w pół­sen­ne okna i znów pła­czą desz­cze, umy­ka­ją­ce przed go­nią­cą je bie­lą, co kry­je wszyst­kie łzy i sza­rość, uspo­ka­ja i utu­la każ­dy płacz. Za szy­bą wciąż wszyst­ko się zmie­nia, przy­cho­dzi wy­cze­ka­ne przez dzie­ci i do­ro­słych. Gdzie za­tem po­dzia­ło się tam­to „póź­niej” oku­pio­ne ogrom­ną cier­pli­wo­ścią? Nie chce odejść zła go­dzi­na, z ogrom­nym upo­rem wstrzy­mu­je wska­zów­ki ze­ga­ra, pa­zu­ra­mi trzy­ma się naj­moc­niej jak po­tra­fi, lu­dzi, krad­nie naj­cen­niej­sze chwi­le, bez­kar­nie za­miesz­ku­jąc i ma­miąc świat.

Bez sło­wa pro­te­stu, bez jed­nej łzy sta­rusz­ka wró­ci­ła do po­ko­ju i już za drzwia­mi do­koń­czy­ła ci­cho: – … chcia­łam tyl­ko po­roz­ma­wiać o świętach.

I znów zo­sta­ła sa­ma ze śnie­giem za oknem i ster­tą sta­rych fo­to­gra­fii. Na­dzie­ja, jak ma­ły pło­mień świe­cy roz­świe­ca­ła smut­ne my­śli, któ­re z po­wro­tem po­czę­ły błą­dzić po prze­szłych wy­da­rze­niach. Nie drgnę­ły jed­nak z ra­do­ścią ani na kro­ki zię­cia, ani wnu­ka, zdra­dzo­ne i oszu­ka­ne ko­lej­ny już raz. La­wi­na przy­szło­ści po­czę­ła się zsu­wać, po­cząt­ko­wo de­li­kat­nie i nie­mal­że bez­sze­lest­nie. Jed­nym ru­chem moż­na jesz­cze ją za­trzy­mać, zmie­nić tor jej ru­chu, lecz krok ten wy­ma­ga od­wa­gi. O wie­le ła­twiej by­ło roz­po­cząć jej bieg, cho­ciaż wsty­dem, stra­chem i nie­pew­no­ścią był tka­ny. Wszyst­ko na tej krę­tej dro­dze jest tyl­ko spra­wą, za­da­niem do wy­ko­na­nia, bez na­my­słu, war­to­ści, za każ­dą ce­nę. Nikt nie przy­pusz­czał­by, że ma­rze­nie mo­że być pro­ble­mem, więk­szym, że je­go nie­wy­ko­nal­ność mo­men­tal­nie nik­nie w oczach, kie­dy zo­sta­je ska­za­ne na znisz­cze­nie. Czas nie zna li­to­ści i nie­prze­ku­pio­ny brnie do przo­du. Nie po­cze­ka ni chwi­li, nie­ubła­ga­nie szki­cu­jąc hi­sto­rię, co­raz szyb­ciej przy­bli­żał lu­dzi do wspól­nie spę­dzo­nych chwil przy cho­in­ce, nio­sąc owe „póź­niej”, lecz ko­muś innemu.

- Mi­chał, mu­si­my po­roz­ma­wiać o świę­tach, o ma­mie – roz­po­czę­ła cór­ka sta­rusz­ki. – Już mó­wi­łem, nie bę­dę się za nią wsty­dził. Do­brze wiesz, że przy­jeż­dża sio­stra mo­jej bra­to­wej. Brat mó­wił mi, że Ba­si jest za­in­te­re­so­wa­na za­ło­że­niem spół­ki z na­szym synem.

Za­wsze to ro­dzi­na. Od te­go, jak ją przyj­mie­my za­le­ży, czy ze­chce za­in­we­sto­wać pie­nią­dze w przy­szłą fir­mę Zbysz­ka, czy nie. Gdzie chło­pak znaj­dzie dru­gą ta­ka oka­zję? Prze­cież kre­dy­tu nie do­sta­nie. A ma­ma jak zwy­kle za­ło­ży te swo­je kwie­ci­ste chu­s­ty, jak­by za­po­mnia­ła, że już daw­no nie miesz­ka na wsi. Za­cznie te swo­je opo­wie­ści o kro­wach, psze­ni­cy, wy­kop­kach, a Ba­sia w ży­ciu na­wet na wsi nie by­ła. Na­to­miast wsty­dzić się za to wszyst­ko bę­dzie­my my! – od­rzekł mąż.

- To co ja mam ma­mie po­wie­dzieć? Prze­pra­szam, ale nie mo­żesz spę­dzić z na­mi świąt, bo przy­jeż­dża Ba­sia i jej pie­nią­dze są dla nas waż­niej­sze? – spy­ta­ła z iro­nią. – Rób, co chcesz. To two­ja mat­ka. Tyl­ko po­myśl, że masz jesz­cze sy­na, któ­re­mu mo­żesz za­pew­nić start w ży­cie, a ona? Co ona za­czy­na? No i te jej opo­wie­ści, ja się nie bę­dę za nią wsty­dził! No i co so­bie po­my­śli Ba­sia! – od­po­wie­dział Michał.

- Jak zwy­kle ze wszyst­kim zo­sta­ję sa­ma, a to prze­cież tak­że twój syn! – rze­kła już lek­ko zdenerwowana.

- Spo­koj­nie. Trze­ba do­brze po­my­śleć – odpowiedział.

- Nad czym tu my­śleć, wie­dzia­łam, że za­bie­ra­jąc ją do nas to tyl­ko sa­me kło­po­ty i zmar­twie­nia. Wal­dek jej nie weź­mie, a tym bar­dziej Ma­ry­sia. Jest nas czwo­ro, ale u mnie bę­dzie naj­le­piej, by­le nie za­bie­rać ma­my do sie­bie. Jak zwy­kle wszyst­ko na mo­jej gło­wie, mam już ser­decz­nie dość te­go wszyst­kie­go! – syk­nę­ła cór­ka sta­rusz­ki. – A jak­by ją od­dać do szpi­ta­la? W koń­cu ma swo­je la­ta, a star­si lu­dzie cho­ru­ją. – po­wie­dział po chwi­li na­my­słu Michał.

- Ow­szem, ma­ma cier­pi na nad­ci­śnie­nie, ale bie­rze le­ki. Pój­dę z nią do le­ka­rza i co mu po­wiem? Na­wet jak coś wy­my­ślę, to ma­ma wszyst­kie­mu za­prze­czy i wyj­dę na oszust­kę! – po­wie­dzia­ła żona.

- Po­myśl tro­chę. Kto ci ka­że kła­mać? Gdy­by­śmy tak raz nie da­li jej tych le­ków, po­czu­ła­by się tro­chę go­rzej… – Zwa­rio­wa­łeś?! Chcesz ją wpę­dzić do gro­bu? – obu­rzył się kobieta.

- Daj mi skoń­czyć. Ja­kie­go gro­bu? Jak raz nie weź­mie tych le­ków to nic jej się nie sta­nie. Ot, po­czu­je się tro­chę go­rzej, od­wie­zie się ją szyb­ciut­ko do szpi­ta­la, a tam już się nią zaj­mą. Bę­dzie mia­ła bar­dzo do­brą opie­kę, na­wet lep­szą niż w do­mu i nie po­wie, że się do­brze czu­je. Zo­sta­nie na ob­ser­wa­cję, po­zna ja­kichś mi­łych star­szych lu­dzi i na­wet nie za­uwa­ży, że już mi­nę­ły świę­ta, a my po­zbę­dzie­my się pro­ble­mu – wy­ja­śnił Mi­chał. – Sa­ma nie wiem – za­wa­ha­ła się kobieta.

- Nie ma się nad czym za­sta­na­wiać. Pod­ło­żysz jej ja­kieś wi­ta­mi­ny za­miast tam­tych le­karstw. Je­stem te­raz ca­ły czas w do­mu, więc jak tyl­ko za­cznie się coś dziać, za­wio­zę ją do szpi­ta­la. Po­myśl o Zbysz­ku. W tym wy­pad­ku to naj­lep­sze roz­wią­za­nie. No chy­ba, że chcesz jej po­wie­dzieć wprost – za­koń­czył mąż.

Noc do­brze kry­je wszyst­kie złe za­mia­ry, dla­te­go po­zwa­la my­śleć, mil­czy. Za dnia pod­ję­cie de­cy­zji by­ło­by o wie­le mniej oczy­wi­ste, gdy na sza­li sta­wia się dwie bli­skie osoby.

Po­zor­nie tyl­ko cier­pieć bę­dą tak sa­mo. Nie­wy­słu­cha­ne ma­rze­nie szy­bu­je gdzieś w od­da­li, jak bań­ka my­dla­na, co ba­wi oczy ko­lo­ra­mi tę­czy, lecz cią­gle ucie­ka. Je­den gwał­tow­niej­szy po­dmuch wia­tru, nie­ostroż­ny ruch i tak ła­two mo­że pęk­nąć, znik­nąć, wpra­wia­jąc w zdu­mie­nie ob­ser­wu­ją­ce ją dziec­ko. Mo­że tak­że ist­nieć chwi­lę dłu­żej. Tak wie­le za­le­ży, lecz nie od niej. Ty­sią­ce lu­dzi sta­ją te­raz nad prze­pa­ścią tej de­cy­zji, za­sta­na­wia­jąc się, czy to na pew­no je­dy­na dro­ga. Pó­ki się stoi, moż­na jesz­cze za­wró­cić. Wi­chry tar­ga­ją my­śla­mi, to za­głu­sza­ją jed­ne, to dru­gie, a nad prze­pa­ścią nie ma żad­nej kład­ki. Aż w koń­cu za­czy­nie świ­tać i ze­gar od­mie­rzy ostat­nie se­kun­dy. Znów wró­ci rze­czy­wi­stość, te­raź­niej­szość, od któ­rej tak bar­dzo za­le­ży ju­tro. Jest ono jak trze­pot skrzy­deł pta­ka. Kie­dy chce le­cieć, za­wsze mu­si wy­ko­nać ten sam ruch. Ni­gdy nie prze­ko­na się, czy pod­jął do­brą de­cy­zję, pó­ki nie po­le­ci. I wresz­cie na­dej­dzie ten po­ra­nek, po­ra­nek pró­by przej­ścia na dru­gą stro­nę bądź po­wro­tu, lecz ona już wy­bra­ła. Cór­ka jesz­cze raz za­wa­ha­ła się, lecz zdu­siw­szy w so­bie reszt­ki noc­nych roz­wa­żań za­czę­ła szu­kać wi­ta­min i przy­go­to­wy­wać od­po­wied­nią ilość ta­ble­tek. Ona te­raź­niej­szość, na któ­re tak bar­dzo cze­ka­ła jej mat­ka, jed­nej rozmowy.

Ko­bie­ta z po­zor­nym spo­ko­jem, jak co dzień za­nio­sła le­ki mat­ce i jak zwy­kle nie mia­ła cza­su po­roz­ma­wiać. Wy­szła wcze­śniej niż nor­mal­nie, pró­bu­jąc jesz­cze w bie­gu wy­my­ślić set­ki uspra­wie­dli­wień. Wszyst­kie by­ły ta­kie bła­he i nie­po­waż­ne. Nie po­tra­fi­ły na­wet w ułam­ku uci­szyć te­go, co mia­ło się stać. Sta­rusz­ka nie­świa­do­mie cią­gle ży­ła swo­im ma­rze­niem, któ­re tak ła­two mia­ło pry­snąć. Po­wta­rza­jąc co­dzien­ny po­rzą­dek dnia ko­bie­ta za­ży­ła le­ki i po śnia­da­niu na no­wo roz­po­czę­ła swo­ją ro­bót­kę. Znów ni­ci prze­pla­ta­ły się po­słusz­nie, ukła­da­ły w oczka i pę­tel­ki, chwy­ta­ły się jed­ne dru­gich. Pra­ca, któ­ra po­cząt­ko­wo szła tak spraw­nie, po­wo­li za­czy­na­ła być co­raz trud­niej­sza. Oczka gu­bi­ły się zu­chwa­le, a od­po­wied­nie uło­że­nie ni­ci wy­ma­ga­ło co­raz więk­sze­go sku­pie­nia. Sil­ny ból gło­wy nie­mal­że roz­sa­dzał czasz­kę, a po­gar­sza­ją­ce się sa­mo­po­czu­cie za­czę­ło znacz­nie utrud­niać funkcjonowanie.

- Mi­chał! Mi­chał! – Co się sta­ło ma­mo? – od­po­wie­dział zięć.

- Dziw­nie się czu­ję. Bar­dzo bo­li mnie gło­wa – po­skar­ży­ła się sta­rusz­ka. – Zmie­rzę ma­mie ci­śnie­nie. Mo­że to ma ja­kiś zwią­zek – mó­wiąc to z uda­wa­ną tro­ską Mi­chał się­gnął po ciśnieniomierz.

- Ma­mo, 220 na 110, za du­że! Tyl­ko dla­cze­go ta­kie du­że? Bra­ła ma­ma le­ki? – spy­tał. – Tak – od­po­wie­dzia­ła mu.

- Za­wio­zę ma­mę do szpi­ta­la – zde­cy­do­wał zięć.

Cie­pła i lep­ka stróż­ka krwi na­gle po­pły­nę­ła ko­bie­cie z nosa.

Wszyst­ko przy­kry­te złud­ną tro­ską, ni­czym te da­chy do­mów, co je śnieg z wol­na otu­la. Tak pięk­nie i efek­tow­nie wy­glą­da­ją, tak baj­ko­wo, lecz nie po­trze­bu­ją ni jed­nej śnie­żyn­ki. One sa­me chro­nią do­my i to wła­śnie od zgub­ne­go śnie­gu. W szpi­ta­lu na­tych­miast za­ję­to się cho­rą, wni­kli­wie po­szu­ku­jąc przy­czy­ny złe­go sa­mo­po­czu­cia. Po­zo­sta­ła ona jed­nak za­gad­ką, któ­rej ro­dzi­na z pew­no­ścią wo­la­ła­by jed­nak nie roz­wią­zy­wać. – Zo­sta­wia­my pa­nią na kil­ka dni, na ob­ser­wa­cję i je­że­li nic się nie po­wtó­rzy, na świę­ta mo­że pa­ni wra­cać do do­mu – po­wie­dział cie­pło lekarz.

- Bar­dzo się cie­szę, bo wie pan, ma przy­je­chać mój młod­szy syn z żo­ną i dzieć­mi, obie­cał mi to i … Jej głos po­wo­li nik­nął w szu­mie ko­ry­ta­rza. De­li­kat­ny i wą­tły pło­myk na­dziei tlił się co­raz moc­niej. Tak bar­dzo się ba­łam, że przez to nie­szczę­śli­we zda­rze­nie omi­nie mnie to, na co tak dłu­go cze­ka­łam – po­my­śla­ła już co­raz bar­dziej spo­koj­na. Biel szpi­tal­nej sa­li lek­ko prze­ra­ża­ła ko­bie­tę. Tak bar­dzo nie chcia­ła być w te świę­ta sama.

- Ma­mo, pój­dę już. Mam jesz­cze szki­ce do skoń­cze­nia, ale nic się nie martw. Po­wiem Ha­li­nie, że tu je­steś i przyj­dzie­my od­wie­dzić cię jesz­cze dziś – po­wie­dział Mi­chał. – Do­brze. Prze­cież wiem, że masz du­żo pra­cy, a ja ci tu jesz­cze ta­kie pro­ble­my spra­wiam – od­po­wie­dzia­ła kobieta.

- Ża­den pro­blem. Do­brze, że już się le­piej czu­jesz – rzu­cił tyl­ko i wyszedł.

Nie miał od­wa­gi po­wie­dzieć, że je­go pro­blem wła­śnie się roz­wią­zał. Ca­łą dro­gę po­wrot­ną my­ślał o tym, po­szu­ku­jąc uspra­wie­dli­wień, to znów obar­cza­jąc wi­ną żo­nę. Nie są­dził, że uspra­wie­dli­wie­nie się bę­dzie trud­niej­sze niż po­cząt­ko­wo przy­pusz­czał. Jed­nak im dłu­żej my­ślał, tym bar­dziej uda­wa­ło mu się prze­ko­nać sie­bie, że po­stą­pił słusz­nie i już cał­kiem spo­koj­ny po­wia­do­mił żo­nę o zdarzeniu.

Nad­szedł wie­czór i stę­sk­nio­ne oczy sta­rusz­ki po­czę­ły nie­cier­pli­wie prze­mie­rzać głę­bię ko­ry­ta­rza. Na­ra­sta­ją­cy nie­po­kój ka­zał co­raz in­ten­syw­niej czu­wać i cze­kać. Że­by uj­rzeć cho­ciaż jed­ną uko­cha­ną po­stać, bo­daj zna­jo­my za­rys. Prze­cież obie­ca­li – szep­nę­ła. Noc dłu­ży­ła się nie­zno­śnie. Dziw­ny lęk po­wo­li za­kra­dał się do ser­ca, stop­nio­wo za­ma­zu­jąc wi­zję wspól­nych świąt. Lecz po chwi­li wstę­po­wa­ła otu­cha, ma­leń­ki pro­my­czek na­dziei, któ­ry spo­koj­nie i le­ni­wie pa­lił się, jak błysz­czą­ce gwiaz­dy w tę mroź­ną noc. Ko­lej­ne­go dnia ko­bie­ta już od ra­na cze­ka­ła na dzie­ci. Obiet­ni­ca oka­za­ła się pu­stą i nic nie­zna­czą­cą, a ra­ni­ła bar­dziej niż ostry ka­wa­łek me­ta­lu. Sta­rusz­ka co chwi­lę wy­cho­dzi­ła z sa­li na ko­ry­tarz i spa­ce­ro­wa­ła nim, usil­nie wie­rząc, że dzi­siaj na pew­no przyj­dą. Na­stęp­ne­go dnia sy­tu­acja po­wtó­rzy­ła się, a do Wi­gi­lii zo­stał już tyl­ko je­den dzień. Ma­rze­nie mia­ło pry­snąć w jed­nej chwi­li. Każ­dy szcze­gół od­sła­niał swe praw­dzi­we ob­li­cze i do­pa­so­wy­wał się do ca­ło­ści ukła­dan­ki. Z każ­dą go­dzi­ną na­dzie­ja ga­sła, a wiel­kie łzy roz­cza­ro­wa­nia i smut­ku pły­nę­ły wart­ko po twa­rzy, co chwi­la ukrad­kiem wy­cie­ra­ne rę­ka­wem, gdy nikt nie wi­dział. – Chy­ba bę­dzie mu­sia­ła pa­ni spę­dzić z na­mi świę­ta. Nic złe­go się z pa­nią nie dzie­je i mo­gli­by­śmy wy­pi­sać pa­nią do do­mu, ale nie mo­że­my do­dzwo­nić się do pa­ni cór­ki – wy­ja­śnił lekarz.

Łzy ogrom­ne­go za­wo­du i smut­ku po­czę­ły pa­dać jed­na za dru­gą. Tak bar­dzo cze­ka­ła na te świę­ta. Na­wet śnieg pa­dał jak tam­tej Wi­gi­lii przed la­ty, kie­dy wszy­scy mi­mo pro­ble­mów i trud­no­ści by­li przez tych kil­ka dni szczę­śli­wi. Wszy­scy, któ­rych ko­cha­ła zo­sta­wi­li ją. Jej po­świę­ce­nie, mi­łość i trud wy­rzu­ci­li do ko­sza, za­mie­ni­li na bez­dusz­ne pie­nią­dze. – Niech się pa­ni nie mar­twi – rzekł po­now­nie mło­dy le­karz. To bar­dzo smut­ne, wiem i na­wet nie wiem jak to po­wie­dzieć, ale wo­lę naj­gor­szą praw­dę niż pięk­ne kłam­stwo – zła­pał od­dech i ci­chut­ko do­dał. Wie­lu lu­dzi jest od­da­wa­nych na świę­ta do szpi­ta­la. Ro­dzi­ny nie chcą zaj­mo­wać się swo­imi bab­cia­mi, dziad­ka­mi, cza­sem chcą wy­je­chać i ucie­ka­ją się do oszustw i pod­ło­ści, a my nic nie mo­że­my zro­bić. Wiem, że to przy­kre, ale jak już po­wie­dzia­łem – jest w szpi­ta­lu wię­cej ta­kich osób jak pa­ni i ja też spę­dzam ten wy­jąt­ko­wy wie­czór tu­taj na od­dzia­le. Mo­że ra­zem ja­koś spę­dzi­my ten czas? Prze­cież w świę­ta nikt nie po­wi­nien być sam, a tym bar­dziej nie po­wi­nien pła­kać – po­wie­dział. Na ko­ry­ta­rzu da­ło się sły­szeć czy­jeś kro­ki. Sta­wa­ły się co­raz gło­śniej­sze, sta­wia­ne tro­chę nie­pew­nie. W koń­cu w drzwiach sta­nę­ła mło­da ko­bie­ta i uśmiech­nę­ła się sła­bo. Na jej wi­dok oczy sta­rusz­ki po­czę­ły błysz­czeć i na­dzie­ja na no­wo na­peł­ni­ła jej du­szę za­pa­łem. Bab­cia moc­no przy­tu­li­ła dziew­czy­nę, a drżą­ce z wzru­sze­nia usta od­wza­jem­ni­ły uśmiech. – Pa­nie dok­to­rze. To jest Go­sia, mo­ja są­siad­ka, a wła­ści­wie to ta­ka „przy­szy­wa­na” wnu­sia, po­ma­ga­ła mi po śmier­ci mę­ża, aż do cza­su kie­dy Ha­li­na za­bra­ła mnie do mia­sta, mó­wi­łam pa­nu – po­wie­dzia­ła jed­nym tchem babcia.

Le­karz uśmiech­nął się tyl­ko, nie chcąc przeszkadzać.

- Ro­zu­miem, że mam przy­go­to­wać wy­pis? – spy­tał cią­gle uśmie­cha­jąc się. – Ależ oczy­wi­ście, prze­cież w świę­ta nikt nie po­wi­nien być sam, praw­da bab­ciu? – od­po­wie­dzia­ła dziewczyna.

Ma­rze­nia tak de­li­kat­ne i kru­che, jak bomb­ki na cho­in­ce, zi­ści­ło się. Wró­ci­ło wspo­mnie­nie sprzed wie­lu lat. Cho­ciaż te­raz zo­sta­ły tyl­ko dwie oso­by, ob­raz nie mniej barw­ny za­pi­sał się w pa­mię­ci i z pew­no­ścią po­zo­sta­nie tam przez dłu­gie lata.

Wszyst­ko, co za­po­mnia­ne przy­wró­cił czas. Bań­ki my­dla­ne, znów wi­ru­ją na wie­trze, cie­sząc oczy pa­trzą­cych. Mie­nią się w pro­mie­niach słoń­ca i swą ulot­no­ścią przy­cią­ga­ją uwa­gę wi­dzów. Wi­ru­jąc opa­da­ją z wdzię­kiem i na­wet je­śli pęk­ną, to z ta­ką ma­gią iż wy­da­je się, że spa­da­ją­ca kro­pla mie­ni się jesz­cze bar­dziej niż wte­dy gdy by­ła tyl­ko tę­czo­wym bą­blem na wie­trze. Kro­pel­ka, któ­ra upa­da na dy­wan bia­łe­go pu­chu ro­bi to tyl­ko po ty, by at­mos­fe­ra praw­dzi­wych świąt za­miesz­ki­wa­ła w każ­dym z nas. W świę­ta nikt nie po­wi­nien być sam… Hi­sto­ria ta wy­da­rzy­ła się na­praw­dę, Gie­nia dziś mia­ła­by 97 lat… nie­ste­ty ode­szła od nas rok te­mu. Do ostat­nich chwil by­ła z na­mi w do­mu,( ode­szła w śnie) mo­ja ma­ma ni­gdy by nie po­zwo­li­ła na to by bab­cia tra­fi­ła do do­mu opie­ki czy szpi­ta­la. Sa­ma jest pie­lę­gniar­ką i w swej pra­cy na co dzień nie­ste­ty spo­ty­ka się z bez­dusz­no­ścią i obo­jęt­no­ścią ludzi.

Oczy­wi­ście zda­rza­ją się sy­tu­acje kie­dy po­byt w szpi­ta­lu jest ko­niecz­no­ścią i wte­dy nie ma wyj­ścia… ale je­że­li moż­na za­pew­nić opie­kę star­szym oso­bom w do­mu, to jest oczy­wi­ście dla nich kom­for­to­wa sytuacja.

Bar­dzo chcia­łam by Pań­stwo po­zna­li na­szą ba­bu­nię, oso­bę któ­ra nie tyl­ko mi – da­ła wie­le mi­ło­ści, mą­dro­ści, a przede wszyst­kim ogrom­ną si­łę, któ­ra na­dal pcha mo­ją osób­kę w do­brym kie­run­ku. Bab­cia uczy­ła mnie jak wal­czyć o sie­bie i jak być sil­ną w dzi­siej­szym za­bie­ga­nym i ob­łud­nym świe­cie. Szcze­rze wie­rzę, że to nie przy­pa­dek, że na­sze dro­gi się prze­cię­ły. Dzię­ku­ję Bo­gu za moż­li­wość ży­cia, śmia­ło mo­gę na­pi­sać w wie­lo­po­ko­le­nio­wej ro­dzi­nie, któ­ra jest dla mnie pod­po­rą i tar­czą. Wiem, że z nią mo­gę „prze­no­sić gó­ry”. Na­wet gdy przy­cho­dzi zwąt­pie­nie, nie­po­wo­dze­nie czy roz­cza­ro­wa­nie to mu­szę pa­mię­tać, że kie­dyś ktoś mi po­wie­dział: „dasz ra­dę i pró­buj do skut­ku, bo war­to, a jak mi nie wie­rzysz to spójrz na mo­je ży­cie… war­to wnu­siu, war­to”. Mo­głam ca­ły­mi go­dzi­na­mi słu­chać opo­wie­ści ba­bu­ni o jej ży­ciu na wsi, o cięż­kiej pra­cy, o woj­nie, ty­le prze­ży­ła i do­świad­czy­ła… Bar­dzo nam wszyst­kim bra­ku­je Gie­ni, jej cie­pła, do­bro­ci, uśmie­chu, opowieści.

Tę­sk­ni­my za do­ty­kiem spra­co­wa­nych dło­ni, ci­chym szep­tem wie­czor­nej roz­mo­wy z Bo­giem. Już na za­wsze po­zo­sta­nie w na­szych ser­cach, a do pu­ki bę­dzie­my ją wspo­mi­nać, do­tąd bę­dzie żyć o niej myśl. To dzię­ki niej stwo­rzy­li­śmy swój azyl tu na zie­mi – ko­cha­ją­cą ro­dzi­nę, cie­pło, mi­łość i zro­zu­mie­nie. Ta­ki nasz ma­leń­ki szczę­śli­wy świat… szko­da, że jej już za­bra­kło w nim.

Go­six

Szko­ły pod­sta­wo­we VII-VIII

I miej­sce: Zu­zan­na Lam­brecht, Ka­to­lic­ka Szko­ła Pod­sta­wo­wa z Od­dzia­ła­mi In­te­gra­cyj­ny­mi im. Ste­fa­na kar­dy­na­ła Wy­szyń­skie­go SPSK w Czer­wien­nem
II miej­sce: Na­ta­lia Mo­dła, Szko­ła Pod­sta­wo­wa nr 37 w Szcze­ci­nie
III miej­sce: Ales­san­dro Ric­ciu­ti, Ze­spół Szkół Sa­le­zjań­skich w Ostró­dzie
Wy­róż­nie­nie: Grze­gorz Sob­kie­wicz, Pu­blicz­na Szko­ła Pod­sta­wo­wa nr 12 im. Ja­na Paw­ła II w Sta­lo­wej Wo­li
Wy­róż­nie­nie: Zu­zia Wa­li­gó­ra, Ze­spół Szkol­no-Przed­szkol­ny im. Ks. B. Mar­kie­wi­cza w Pe­we­li Ślemieńskiej

I miejsce: Zuzanna Lambrecht, Katolicka Szkoła Podstawowa z Oddziałami Integracyjnymi im. Stefana kardynała Wyszyńskiego SPSK w Czerwiennem

„Ży­cie za życie”

„Daw­no, daw­no te­mu za sied­mio­ma gó­ra­mi i sied­mio­ma la­sa­mi…” Tak za­czy­na­ją się każ­de ba­śnie. Póź­niej jest księż­nicz­ka, król i kró­lo­wa, któ­rzy bar­dzo ko­cha­ją księż­nicz­kę al­bo i nie, róż­nie by­wa… Oczy­wi­ście dwa­na­ścio­ro ro­dzeń­stwa, kot­ki i pie­ski, co mó­wią, do­bra wróż­ka i jej zła sio­stra, a w do­dat­kach zły smok i ksią­żę, któ­ry jest tyl­ko po to, by ura­to­wać księż­nicz­kę, do­pro­wa­dzić fan­ki tej ba­śni do omdle­nia, a na ko­niec wziąć ślub z księż­nicz­ką w na­gro­dę i żyć dłu­go i lu­kro­wo. To zna­czy szczę­śli­wie, w koń­cu to jest praw­dzi­wa sza­nu­ją­ca się baśń. Mo­ja baśń by­ła tro­chę in­na, ale mo­że od początku.

Daw­no, daw­no te­mu, za sied­mio­ma wie­żow­ca­mi i jed­ną rze­ką Wi­słą, ży­ła so­bie księż­nicz­ka, a jej ży­cie to był ist­ny cud, miód i tru­skaw­ki, w koń­cu tru­skaw­ki są pysz­ne. Miesz­ka­ła z kró­lem i kró­lo­wą na naj­wyż­szym pię­trze, w ślicz­nym wie­żow­cu. Jej kró­lew­skim ro­dzi­com do­brze się wio­dło, a ona za­miast te­go dwa­na­ścior­ga ro­dzeń­stwa by­ła je­dy­nacz­ką, co jej jak naj­bar­dziej od­po­wia­da­ło. Jej ro­dzi­ce pra­co­wa­li w ja­kichś po­rząd­nych, ame­ry­kań­skich fir­mach, a ona cho­dzi­ła do pry­wat­nej szko­ły, gdzie też wszy­scy trak­to­wa­li ją jak księż­nicz­kę. Pod­su­mo­wu­jąc, jej ży­cie by­ło cu­dow­ne i wszyst­kie­go jej tyl­ko po­zaz­dro­ścić, aż pew­ne­go ra­zu, księż­nicz­ka skoń­czy­ła czter­na­ście lat i w tam­tym mo­men­cie baj­ka się skoń­czy­ła, a za­czę­ło życie.

Wró­ci­łam ze szko­ły, w do­mu o dzi­wo by­li już ro­dzi­ce i sie­dzie­li przy sto­le w kuch­ni, a ich mi­ni by­ły gro­bo­we. Czu­łam, jak krew od­pły­wa z mo­jej twa­rzy, a rę­ce za­czy­na­ją się trząść, tak już mia­łam, gdy za­czy­na­łam się stre­so­wać, a w tej chwi­li czu­łam, że wy­da­rzy­ło się coś okropnego.

- Mu­si­my po­roz­ma­wiać – za­czął ta­ta, a ja sły­sząc te dwa ma­gicz­ne sło­wa, któ­re by­ły ja­kimś uśmier­ca­ją­cym za­klę­ciem dla każ­de­go na­sto­lat­ka, za­czę­łam za­sta­na­wiać się, czy cho­dzi o tę je­dyn­kę z mat­my, któ­rą dzi­siaj po­pra­wia­łam i cał­kiem moż­li­we, że nie wspo­mnia­łam o jej ist­nie­niu, czy o to, że nie po­szłam wczo­raj na lek­cje skrzy­piec; bła­gam, kto nor­mal­ny ma­jąc do wy­bo­ru lek­cje skrzy­piec, a za­ku­py wy­bie­ra skrzyp­ce? Ca­ła ze­stre­so­wa­na usia­dłam przy sto­le, sta­ra­jąc się uspo­ko­ić bi­cie serca.

– Coś się sta­ło? – za­py­ta­łam nie­win­nie, cho­ciaż w środ­ku ki­pia­łam z ner­wów, jak za dłu­go go­to­wa­ne ziemniaki.

- Mo­że się na­pi­jesz her­ba­ty? – za­py­ta­ła ma­ma, a ja po­ki­wa­łam gło­wą pa­trząc, jak mi ją nalewa.

- Więc chce­my ci z ma­mą po­wie­dzieć, że bar­dzo cię ko­cha­my i po­sta­no­wi­li­śmy po­dzie­lić się tą mi­ło­ścią z kimś jesz­cze – za­czął ta­ta, a ja my­śla­łam, że umrę, je­śli nie prze­sta­ną ga­dać za­gad­ka­mi i bu­do­wać napięcie.

- Je­stem w cią­ży! – nie wy­trzy­ma­ła ma­ma, wy­krzy­ku­jąc to chy­ba na ca­łe mia­sto, a ja pa­trząc na ich ura­do­wa­ne mi­ny, za­sta­na­wia­łam się, jak bar­dzo nie­wła­ści­wie bę­dzie wy­buch­nąć pła­czem, więc ca­łą si­łą wo­li wy­ją­ka­łam ja­kieś zda­nie. 2

- Któ­ry mie­siąc? – a po­tem by­ła już tyl­ko ciemność.

***

Kie­dy się ock­nę­łam, zo­ba­czy­łam nad so­bą dwie zmar­twio­ne twa­rze ro­dzi­ców i kie­dy przy­po­mnia­ła mi się ostat­nia roz­mo­wa, my­śla­łam, że zno­wu ze­mdle­ję al­bo zwymiotuję.

- Wszyst­ko w po­rząd­ku? – za­py­ta­ła ma­ma, po­ma­ga­jąc mi wstać. – My­śle­li­śmy, że bę­dziesz się cieszyć.

- Ależ ja się cie­szę, tyl­ko… – pró­bo­wa­łam zna­leźć od­po­wied­nie sło­wa, by ich nie ura­zić. – Prze­ży­łam lek­ki szok, więc któ­ry miesiąc?

- Czwar­ty – od­po­wie­dzia­ła ma­ma, a ze szczę­ścia wręcz pro­mie­nio­wa­ła i czy tyl­ko mi prze­szło przez gło­wę, że pro­mie­nio­wa­nie mo­że do­pro­wa­dzić do śmier­ci lub ja­kiejś cho­ro­by? Przyj­rza­łam się jej uważ­nie i w su­mie od ja­kie­goś cza­su za­cho­wy­wa­ła się dziw­nie. Ku­po­wa­ła więk­sze roz­mia­ry ubrań, za­chwy­ca­ła się nad każ­dym mi­ja­nym dziec­kiem i ja­dła za dwóch, a co naj­dziw­niej­sze mniej pra­co­wa­ła, a daw­niej by­ła wręcz pra­co­ho­licz­ką. Po­za tym jak jej się te­raz tak uważ­niej przyj­rzeć, to by­ło wi­dać już lek­ko za­okrą­glo­ny brzuch, co pró­bo­wa­ła za­ma­sko­wać luź­ną koszulą.

- To lu­kro­wo – po­wie­dzia­łam, sta­ra­jąc się, by za­brzmia­ło to szcze­rzę, a na­wet wy­si­li­łam się na uśmiech. – Ale tro­chę mi się jesz­cze krę­ci w gło­wie, chy­ba pój­dę się po­ło­żyć – mruk­nę­łam, idąc chwiej­nie do pokoju.

- My­ślisz, że ja­koś się z tym po­go­dzi? – usły­sza­łam jesz­cze za so­bą głos ma­my i za­trza­snę­łam za so­bą drzwi do po­ko­ju, w mie­dzy cza­sie ocie­ra­jąc łzy z policzków.

- Nie, nie po­go­dzę się z tym – po­wie­dzia­łam na głos. – Jesz­cze ten tekst o dzie­le­niu się mi­ło­ścią, prze­cież to oczy­wi­ste, że dla mnie jej za­brak­nie, bo ma­łe dzie­ci są słod­kie, ma­lut­kie i nie ogar­nia­ją jesz­cze świa­ta, więc trze­ba je ko­chać, jak naj­moc­niej, nic się z ni­mi nie ro­bi tyl­ko ko­cha, a wte­dy dla star­sze­go ro­dzeń­stwa bra­ku­je tej mi­ło­ści, ale spo­koj­nie ma­mo, ja­koś so­bie po­ra­dzę… Cał­kiem sa­ma! – a kie­dy w koń­cu to z sie­bie wy­rzu­ci­łam, pa­dłam na łóż­ko, roz­rzu­ca­jąc wo­kół sie­bie po­dusz­ki i za­czę­łam pła­kać i bar­dzo chcia­łam, by we­szli ma­ma z ta­tą i po­wie­dzie­li, że to tyl­ko głu­pi żart, że bar­dzo mnie ko­cha­ją i nie pró­bu­ją mnie za­stą­pić now­szym mo­de­lem, bo dla mnie to jak wy­mia­na sta­rych adi­da­sów na no­we naj­ki, czy­li nikt nie bę­dzie tę­sk­nić. Nikt nie przy­szedł, na­wet nie po to, by po­wie­dzieć, że żad­ne­go dzie­cia­ka nie bę­dzie, ale po to, by spraw­dzić, jak się czu­ję i za­pew­nić, że mnie mi­mo wszyst­ko na­dal ko­cha­ją naj­bar­dziej na świe­cie, ale ja już czu­łam, że mo­ja baśń do­bie­ga koń­ca, o ile już się nie skoń­czy­ła, uro­dzi się ko­lej­na księż­nicz­ka czy ksią­żę i ko­lej­ne hi­sto­rie bę­dą o niej czy tam o nim. Bę­dzie­my słu­chać ba­śni o pierw­szych ząb­kach, kro­kach, czy sło­wach, obo­wiąz­ko­wo mu­szą one brzmieć „ma­ma”, a ja bę­dę po pro­stu sta­ła obok, te­mu wszyst­kie­mu się przy­glą­da­jąc, bo to już nie mo­ja bajka.

Mi­ja­ły dni, ty­go­dnie, aż w koń­cu mi­nął mie­siąc i by­ło co­raz mniej cza­su do po­ro­du, a ro­dzi­ce cie­szy­li się na myśl, że już nie­dłu­go ich dru­ga ma­ła księż­nicz­ka przyj­dzie na świat, nie­spo­dzian­ka, bę­dę mia­ła sio­strę! Kto by się spo­dzie­wał? Czas le­ciał nie­ubła­ga­nie, a ro­dzi­ce cią­gle uda­wa­li, że jesz­cze się mną przej­mu­ją, choć da­ło się wy­czuć, że kie­dy py­ta­ją o spraw­dzian z pol­skie­go, gdzieś tam, tak na­praw­dę pa­ku­ją już tor­bę do szpi­ta­la czy 3

coś. Po pro­stu dziec­ko by­ło naj­waż­niej­sze i ty­le. Wszyst­ko by­ło pięk­nie, gdy pew­ne­go ra­zu zła wróż­ka, wście­kła na swo­ją sio­strę, któ­ra czu­wa­ła nad jesz­cze nie­na­ro­dzo­nym dziec­kiem, rzu­ci­ła klą­twę, ale że gdzieś w głę­bi du­szy by­ła do­bra, da­ła kró­lo­wej wy­bór, mo­gła ra­to­wać sie­bie lub dziec­ko i chy­ba każ­da mat­ka wie, co wy­bra­ła… Wró­ci­łam do do­mu dum­na z sie­bie i wy­ni­ków mo­ich prób­nych eg­za­mi­nów, gdy za­sta­łam ta­tę przy sto­le w kuch­ni, wy­glą­dał de­li­kat­nie mó­wiąc źle.

- Gdzie ma­ma? – za­py­ta­łam zmartwiona.

- W szpi­ta­lu – od­po­wie­dział, a mi zro­bi­ło się sła­bo. Usia­dłam na­prze­ciw­ko nie­go i po­pa­trzy­łam mu w oczy.

- Co się dzie­je? – za­py­ta­łam szep­tem, tak że le­d­wo mnie usłyszał.

- Za­nim ci co­kol­wiek po­wiem, mu­sisz obie­cać, że usza­nu­jesz de­cy­zję swo­jej mat­ki. Mo­że ona te­go nie wi­dzia­ła al­bo tyl­ko uda­wa­ła, że nie wi­dzi, ale ja za­uwa­ży­łem, że wbrew po­zo­rom nie ma­rzy­łaś o rodzeństwie.

- Obie­cu­ję – mruk­nę­łam, a ta­ta wziął głę­bo­ki od­dech i za­czął opo­wia­dać, ale ja już wie­dzia­łam, czu­łam, że zła wróż­ka przy­pro­wa­dzi­ła do nas śmierć.

- Le­ka­rze wy­kry­li u two­jej ma­my bia­łacz­kę – oznaj­mił, a ja po­czu­łam, że ser­ce mi się za­trzy­mu­ję. – Li­wia, zna­czy two­ja ma­ma, chcę ra­to­wać dziec­ko – do­dał, a w je­go oczach zo­ba­czy­łam łzy. – Stwier­dzi­ła, że trze­ba mieć w ży­ciu prio­ry­te­ty, a ona nie za­mie­rza po­zwo­lić jej umrzeć.

- Ma­ma umrze? – za­py­ta­łam, a w mo­im gar­dle za­trzy­ma­ła się ja­kaś gu­la, ale mu­sia­łam być sil­na, praw­dzi­we księż­nicz­ki są silne.

- Mo­gli­by ją ra­to­wać, ale le­ki za­szko­dzą dziec­ku. Mu­sisz zro­zu­mieć, że oso­by cho­re na bia­łacz­kę też umierają.

- Ale ma­ją szan­se się wy­le­czyć, a ma­ma od tak z niej re­zy­gnu­je! Re­zy­gnu­je ze mnie, od chwi­li gdy do­wie­dzia­ła się o tej głu­piej cią­ży, wszyst­ko krę­ci się wo­kół niej! – i wte­dy się roz­pła­ka­łam, a po chwi­li po­czu­łam, jak ta­ta mnie moc­no przy­tu­la i w koń­cu po­czu­łam, że ktoś się mną przej­mu­je. – Nie po­wiem jej te­go, ale uwa­żam, że po­peł­nia błąd – po­wie­dzia­łam, gdy już tro­chę się uspo­ko­iłam i choć ta­ta nic mi nie od­po­wie­dział, czu­łam, że w tej baj­ce to on jest do­brą wróż­ką i się ze mną nie zga­dza, bo ko­cha nas wszyst­kie trzy, ale je­śli ko­cha nas wszyst­kie, jak od tak mo­że zre­zy­gno­wać z ma­my? Po tej roz­mo­wie, na­stą­pił dziw­ny okres w mo­im ży­ciu, kie­dy wszyst­ko by­ło po­plą­ta­ne, nie wie­dzieć kie­dy prze­szłam przez drzwi do Na­rni czy po­je­cha­łam do Ha­zel Wo­od, cho­ciaż do­brze wie­dzia­łam, że wte­dy w ba­śniach dzie­ją się złe rze­czy. Mi­ja­ły ko­lej­ne mie­sią­ce, a ja wi­dy­wa­łam się z ma­mą, głów­nie w szpi­ta­lach. To by­ło jak od­wie­dza­nie księż­nicz­ki w za­mknię­tej wie­rzy. Wi­dzia­łam ją, ale ani ra­zu szcze­rze nie po­roz­ma­wia­ły­śmy. Z każ­dą mo­ją wi­zy­tą by­ło co­raz go­rzej, wy­pa­da­ły jej wło­sy, aż w koń­cu po­pro­si­ła mnie, bym je jej zgo­li­ła. Wła­śnie mnie, jak­by nie wie­dzia­ła, że to mnie też za­bo­li. Go­ląc pierw­sze pa­smo jej ślicz­nych, gru­bych, mod­nie ob­cię­tych wło­sów, mia­łam łzy w oczach, bo tra­ci­łam ko­lej­ną cząst­kę jej, ale ona trzy­ma­ła się za­ska­ku­ją­co do­brze. Za­wszy gdy z nią roz­ma­wia­łam, jej rę­ka jak na au­to­pi­lo­cie gła­ska­ła ten głu­pi brzuch i się uśmie­cha­ła jak ja do tru­ska­wek z bi­tą śmie­ta­ną. Tyl­ko, że ja już nie cie­szy­łam się tru­skaw­ka­mi, nie wpla­ta­łam w wia­do­mo­ści i zda­nia słów­ka „lu­kro­we”, bo już nic nie by­ło lu­kro­we. Nie przej­mo­wa­łam 4

się oce­na­mi ani ni­czym, Li­czy­ło się tyl­ko to, że ma­ma umie­ra, a za­miast niej do­sta­nę ja­kie­goś ba­cho­ra, któ­ry ma być mo­ją sio­strą. Jak to zwy­kle w ba­śniach by­wa, nie moż­na się zbyt dłu­go nu­dzić, to głów­nie dla­te­go Śnież­ka zja­da jabł­ko, Kop­ciu­szek gu­bi pan­to­fe­lek, a mo­ja ma­ma od­cho­dzi. Tro­chę źle to opi­sa­łam, więc mo­że tak… Kie­dy ze­gar wy­bił rów­ną pół­noc i roz­po­czę­ły się Wa­len­tyn­ki, za­dzwo­nił te­le­fon. W pierw­szym od­ru­chu mia­łam go wy­rzu­cić przez okno, na­wet nie spraw­dza­jąc, ko­go po­win­nam udu­sić za to bu­dze­nie mnie o pół­no­cy. Za to w dru­gim, zdez­o­rien­to­wa­na ga­pi­łam się na sło­wo „Ma­ma” na wy­świe­tla­czu. Od kie­dy wy­lą­do­wa­ła w szpi­ta­lu ni­gdy nie dzwo­ni­ła do mnie.

- Ga­brie­la? – usły­sza­łam głos ma­my, w chwi­li gdy odebrałam.

- Tak?

- Wiesz, że dzi­siaj czu­ję obec­ność złej wróż­ki? – za­czę­ła w spo­sób, któ­ry tyl­ko ja mo­głam zro­zu­mieć. – Wiem, że od chwi­li gdy do­wie­dzie­li­śmy się o mo­jej cho­ro­bie, szcze­rze nie roz­ma­wia­ły­śmy, więc chy­ba czas to zrobić.

- Chy­ba tak – mruk­nę­łam, bo­jąc się co usłyszę.

- Wiesz, tu nie ma, co tłu­ma­czyć, jak bę­dziesz mat­ką, zro­zu­miesz, ale te­raz chcę, byś wie­dzia­ła, że bar­dzo moc­no cię ko­cham i ni­gdy nie przestanę.

- Ja cie­bie też – prze­rwa­łam jej, a po mo­im po­licz­ku spły­nę­ła łza.

- Po pro­stu słoń­ce, od­po­wiedz so­bie na jed­no py­ta­nie. Czy mo­gła­byś żyć, sły­sząc ci­chut­ki głos gdzieś z da­le­ka, któ­ry py­ta „Dla­cze­go mnie za­bi­łaś, ma­mo?” i tak ca­ły czas, do koń­ca ży­cia, raz gło­śniej, raz ci­szej, ale za­wsze gdzieś tam za to­bą bę­dzie, da­ła­byś ra­dę? Bo ja nie, nie mo­gła­bym za­bić żad­ne­go dziec­ka, wi­dząc przed ocza­mi cie­bie, mo­ją ma­łą księż­nicz­kę, po pro­stu nie mo­gła­bym żyć, wie­dząc, że za­bi­łam ta­ki skarb. Prze­myśl to i do­bra­noc, śpij lu­kro­wo – roz­łą­czy­ła się, koń­cząc na­szą roz­mo­wę mo­im ulu­bio­nym słów­kiem, a ja pa­dłam na łóż­ku i za­czę­łam pła­kać, bo wie­dzia­łam, że to by­ła mo­ja ostat­nia roz­mo­wa z ma­mą, po pro­stu to czu­łam, a mię­dzy wer­sa­mi wy­czy­ta­łam, że pro­si­ła mnie, bym za­opie­ko­wa­ła się mo­ją sio­strą, bo ona już nie bę­dzie mogła.

Kil­ka dni póź­niej do do­mu wró­ci­ły dwie oso­by, mo­ja sio­stra Li­wia i mój ta­ta. Bę­dę szcze­ra, dziew­czy­na jest okrop­na, ca­ła czer­wo­na i cią­gle pła­cze, ale cza­sa­mi, jak prze­sta­je, na­wet ład­nie­je i ma ślicz­ne ciem­no­nie­bie­skie oczy, więc jest na­wet zno­śna. Za to mo­ja ma­ma też wró­ci­ła, ja­ko nasz Anioł Stróż, ca­łej ro­dzi­ny. Z te­go co wiem, w ba­śniach nie ma Anio­łów, więc za­łóż­my, że to ga­da­ją­cy kot lub do­bra wróż­ka i w tym miej­scu na­stę­pu­ję na­sze ży­li dłu­go i szczę­śli­wie, a dwie kró­lew­skie sio­stry, choć oby­dwie pró­bo­wa­ły się wy­mor­do­wać na­wza­jem, otruć lub za­mie­nić w ża­bę z mniej­szym lub więk­szym po­wo­dze­niem, gdzieś tam w głę­bi du­szy się ko­cha­ły, po pro­stu czu­ły, że sie­bie po­trze­bu­ją. Szcze­gól­nie pier­wo­rod­na księż­nicz­ka, któ­ra za­wsze choć wie­dzia­ła, że ma­ma czu­wa, tę­sk­ni­ła za nią, a tę wiel­ką dziu­rę po jej utra­cie za­le­wa­ła tę­sk­no­ta, ale ra­zem we trój­kę, ży­li dłu­go i lu­kro­wo swo­im wie­żow­cu, zna­czy się zamku.


II miejsce: Natalia Modła, Szkoła Podstawowa nr 37 w Szczecinie

„Każ­dy ma pra­wo do życia”

Dzień był mroź­ny i chy­lił się ku koń­co­wi. Płat­ki śnie­gu spa­da­ły le­ni­wie z nie­ba, a ostat­nie pro­mie­nie słoń­ca oświe­tla­ły ma­ły, uro­czy do­mek. Bia­ły puch okrył wszyst­ko do­oko­ła. Świat wy­glą­dał pięk­nie. Przy­po­mi­nał ilu­stra­cję z baj­ki o Kró­lo­wej Śnie­gu. Ten bło­gi wi­dok zmą­ci­ła smut­na, ko­bie­ca po­stać prze­my­ka­ją­ca chod­ni­kiem. Zmie­rza­ła do uro­cze­go dom­ku. Po przej­ściu przez furt­kę, ner­wo­wo wy­cią­gnę­ła z to­reb­ki klucz, otwo­rzy­ła drzwi i we­szła do środ­ka. W przed­po­ko­ju zdję­ła płaszcz, osu­nę­ła się na zie­mię i wy­bu­chła spa­zma­tycz­nym pła­czem. Mia­ła wra­że­nie, że jej ży­cie to pa­smo nie­koń­czą­cych się nie­szczęść. Nie­ca­łe trzy mie­sią­ce te­mu w wy­pad­ku sa­mo­cho­do­wym zgi­nął jej uko­cha­ny mąż i ro­dzi­ce. Mie­siąc póź­niej do­wie­dzia­ła się, że jest w cią­ży. Łu­dzi­ła się, że ten cud po­mo­że jej wró­cić do nor­mal­ne­go ży­cia. Nie­ste­ty, kil­ka dni te­mu, bę­dąc u gi­ne­ko­lo­ga, usłyszała:

- Jest pa­ni w cią­ży bliź­nia­czej. Nie mam do­brych in­for­ma­cji. Po­dej­rze­wam, że dzie­ci ma­ją ze­spół Do­wna. Na USG wi­dzę nie­pra­wi­dło­wo­ści. Mu­si Pa­ni pil­nie wy­ko­nać test PAPP‑A. To prze­sie­wo­we ba­da­nie pre­na­tal­ne w kie­run­ku ze­spo­łu Do­wna, Edward­sa i Pa­tau. Ba­da­nie wy­ko­nu­je się z prób­ki krwi. Je­śli wyj­dzie po­zy­tyw­nie, to po­win­na Pa­ni roz­wa­żyć abor­cję. De­cy­zję trze­ba pod­jąć szyb­ko, po­nie­waż pło­dy bę­dą mia­ły wkrót­ce dwa­na­ście ty­go­dni. Je­śli zde­cy­du­je się Pa­ni na za­bieg, to po­win­ni­śmy go wy­ko­nać naj­póź­niej do koń­ca trze­cie­go mie­sią­ca ciąży.

An­na nic wię­cej już nie sły­sza­ła, po­mi­mo że le­karz tłu­ma­czył jej coś przez na­stęp­ne pięt­na­ście mi­nut. Przez jej gło­wę prze­bie­ga­ło ty­siąc my­śli na se­kun­dę, a w każ­dej z nich klu­czo­we by­ło sło­wo „down”. Wy­raz ten ata­ko­wał jej zmę­czo­ny, a za­ra­zem bez­rad­ny umysł.

- Jak ja so­bie z tym wszyst­kim po­ra­dzę? – szep­ta­ła. – Dwo­je cho­rych dzie­ci… Nie dam ra­dy! Nie mam ni­ko­go do po­mo­cy! Co robić?!

Dzi­siaj An­na ode­bra­ła wy­nik te­stu i by­ła na kon­sul­ta­cji u swo­je­go le­ka­rza. Nie­ste­ty, ba­da­nie wy­szło źle. Przez ostat­nie dni ży­ła jak w tran­sie. Wszyst­kie czyn­no­ści wy­ko­ny­wa­ła au­to­ma­tycz­nie. Nie by­ła w sta­nie pra­co­wać, spać, jeść ani my­śleć. Za czte­ry dni wy­zna­czo­no jej ter­min za­bie­gu. W za­sa­dzie gi­ne­ko­log pod­jął de­cy­zję za nią. Stwier­dził, że wy­cho­wy­wa­nie dwój­ki dzie­ci z ze­spo­łem Do­wna przez sa­mot­ną ko­bie­tę to pra­ca po­nad jej si­ły. Do­dał, że abor­cję mo­że prze­pro­wa­dzić w pią­tek o go­dzi­nie dzie­sią­tej. An­na tyl­ko bez­wied­nie przy­tak­nę­ła gło­wą i wy­szła z ga­bi­ne­tu. Nie pa­mię­ta­ła na­wet, jak prze­mie­rzy­ła dro­gę do do­mu. Sie­dząc na pod­ło­dze w przed­po­ko­ju, za­sta­na­wia­ła się, co te­raz bę­dzie. Śmierć mę­ża i ro­dzi­ców za­ła­ma­ła ją. Cią­ża spra­wi­ła, że po­czu­ła, iż mąż po­da­ro­wał jej naj­pięk­niej­szy pre­zent na świe­cie. Dziec­ko jest prze­cież je­go cząst­ką. Przez chwi­lę wy­da­wa­ło się jej, że od­zy­ska­ła go. A te­raz… co bę­dzie te­raz? An­na utra­ci­ła po­czu­cie cza­su, po­grą­ża­jąc się w co­raz to więk­szej roz­pa­czy. Nie pa­mię­ta­ła, kie­dy wsta­ła z pod­ło­gi i po­ło­ży­ła się na łóż­ku w sy­pial­ni. Nie wie­dzia­ła też, kie­dy za­snę­ła. Sku­lo­na, co chwi­lę ner­wo­wo prze­wra­ca­ła się na łóż­ku z jed­ne­go bo­ku na dru­gi. Śni­ło się jej, że jest w swo­im brzu­chu i wi­dzi dwie ma­łe istot­ki wiel­ko­ści fa­sol­ki. Ich ser­dusz­ka bi­ją gło­śno i szyb­ko. W pew­nym mo­men­cie jed­na z fa­so­lek rze­kła do drugiej:

- Sły­sza­łaś? Ten pan, u któ­re­go by­ła ma­ma po­wie­dział, że je­ste­śmy chore!

- Cho­re? Jak to cho­re?- z za­cie­ka­wie­niem od­po­wie­dzia­ła dru­ga fasolka.

- Po­wie­dział, że ma­my Do­wna – rze­kło pierw­sze maleństwo.

-Down? Ja­ki Down?! – krzyk­nę­ła dru­ga istotka.

- Mam nóż­ki? Mam! Mam rącz­ki? Mam! Mam gło­wę? Mam! A ty?

-Też mam! – po­twier­dził pierw­szy okru­szek i wy­szep­tał:- Nie ro­zu­miem za­tem, dla­cze­go ten pan po­wie­dział ma­mie, że mu­si nas usunąć.

- Usu­nąć?! Co to zna­czy usu­nąć? Po­zbyć się nas? To zna­czy za­bić?! Wy­rzu­cić na śmiet­nik?! Czy to bę­dzie bo­la­ło?!- za­py­ta­ła dru­ga fasolka.

- No nie wiem? Pew­nie tak ‑od­rzekł pierw­szy okruszek.

- Prze­cież ja ko­cham ma­mu­się ca­łym ser­cem. Mo­im naj­więk­szym ma­rze­niem jest ją zo­ba­czyć i wtu­lić się w jej ra­mio­na. Są­dzi­łem, że ma­mu­sia ko­cha mnie tak sa­mo i ni­gdy, prze­nig­dy nie po­zwo­li mnie skrzyw­dzić! – stwier­dził dru­gi bą­czek, po czym dodał:

- Czy za­wsze jest tak, że jak dziec­ko za­cho­ru­je, to ma­ma prze­sta­je je ko­chać i po­zby­wa się go? A gdy­by­śmy by­li zdro­wi, uro­dzi­li się, a po­tem sta­li się cho­rzy, to ma­ma po­zwo­li­ła­by nas za­bić?! Czy za­wsze każ­da ro­dzi­na po­zby­wa się cho­re­go jej członka?

- Już ci mó­wi­łem, że nie wiem – od­parł smut­no pierw­szy okru­szek i dodał:

- A mo­że jak za­cznie­my ma­mu­się bar­dzo pro­sić, że­by zmie­ni­ła zda­nie, to po­zwo­li nam się uro­dzić! Mo­że też nas pokocha?

- Mo­że – od­rzekł zre­zy­gno­wa­ny dru­gi maluszek.

- W ta­kim ra­zie, że­by ma­mu­sia nas usły­sza­ła, kop moc­no no­ga­mi i gło­śno krzycz ra­zem ze mną: – Ma­mu­siu, ma­mu­siu ko­cham cię! Pro­szę, nie po­zwól nas za­bić! – po­wie­dzia­ła pierw­sza fasolka.

- Do­brze. To za­czy­na­my na raz, dwa, trzy- krzyk­nął dru­gi okruszek.

- Ma­mu­siu, ma­mu­siu, ko­cham cię! Pro­szę, nie po­zwól nas za­bić! Ma­mu­siu, ma­mu­siu, ko­cham cię! Pro­szę, nie po­zwól nas za­bić! Ma­mu­siu, ma­mu­siu, ko­cham cię! Pro­szę, nie po­zwól nas zabić!

An­na wi­dzia­ła, jak oba ma­leń­stwa, roz­pacz­li­wie krzy­cząc, wierz­ga­ły ener­gicz­nie swo­imi ma­leń­ki nóż­ka­mi. Ich mi­kro­sko­pij­ne ser­dusz­ka bi­ły gło­śno i szyb­ko, jak­by za chwi­lę mia­ły wy­sko­czyć z pier­si. Prze­ra­żo­na prze­bu­dzi­ła się na chwi­lę, po czym po­now­nie za­pa­dła w sen. Tym ra­zem śni­ło się jej, że sie­dzi na ław­ce w par­ku. Obok jest mąż. Ży­je – prze­żył wy­pa­dek. An­na jest szczę­śli­wa. Na­gle mąż wsta­je i idzie w kie­run­ku dwój­ki dzie­ci. Ich dzie­ci. Chło­piec i dziew­czyn­ka, chi­cho­cząc, wpa­da­ją w ra­mio­na ta­ty, któ­ry pod­no­si każ­de z nich po ko­lei i pod­rzu­ca do gó­ry. Szczę­śli­we ma­lu­chy bie­gną w kie­run­ku An­ny, rzu­ca­ją się jej na szy­ję i krzy­czą jed­no przez drugie:

– Ko­cham cię, mamusiu!

Oczy ma­ją w kształ­cie mig­da­łów, cha­rak­te­ry­stycz­ne dla ze­spo­łu Do­wna. Dzie­ci ca­łu­ją An­nę po po­licz­kach, a na­stęp­nie bie­gną na po­bli­ski plac za­baw. Mąż w tym cza­sie pod­cho­dzi do An­ny i szepcze:

- Ko­cham cię. Na­sze dzie­ci są naj­wspa­nial­sze na świe­cie. Nie wy­obra­żam so­bie bez nich życia.

W tym mo­men­cie alarm bu­dzi­ka wy­rwał An­nę ze snu. By­ła go­dzi­na siód­ma ra­no. Mu­sia­ła wstać i iść do pra­cy. Dzień mi­nął jej szyb­ko. Wszyst­kie czyn­no­ści wy­ko­ny­wa­ła au­to­ma­tycz­nie. Nie za­sta­na­wia­ła się nad ni­mi. Przed ocza­mi ca­ły czas wi­dzia­ła mę­ża i ich chi­cho­czą­ce, szczę­śli­we dzie­ci. W dro­dze z pra­cy do do­mu zda­ła so­bie spra­wę, że mi­ja park. Ten sam, któ­ry wi­dzia­ła we śnie. Czu­ła, że mu­si do nie­go wejść. W od­da­li za drze­wa­mi do­strze­gła plac za­baw i ław­kę. Jak w amo­ku po­dą­ży­ła w tam­tym kie­run­ku. Po­mi­mo że by­ła zi­ma, na pla­cu uj­rza­ła mło­dą ko­bie­tę, któ­ra ubi­ja­ła ło­pat­ką śnieg w ma­łej pla­sti­ko­wej fo­rem­ce. Na­stęp­nie szyb­kim ru­chem od­wra­ca­ła ją i kła­dła na brze­gu drew­nia­nej obu­do­wy pia­skow­ni­cy, ro­biąc z niej śnież­ną bab­kę. Obok ko­bie­ty na wóz­ku in­wa­lidz­kim sie­dział ma­ły chło­piec. Miał oko­ło pię­ciu lat. Je­go twarz wy­krzy­wiał gry­mas. Rę­ce wy­gi­na­ły się dziw­nie w róż­nych kie­run­kach, tak jak­by ich wła­ści­ciel nie pa­no­wał nad nimi.

An­na po­czu­ła, że mu­si do nich po­dejść. Zbli­ży­ła się po­wo­li i nie­śmia­ło rzekła:

- Dzień do­by. Na­zy­wam się An­na. Czy mo­gę z pa­nią chwil­kę po­roz­ma­wiać? Je­stem w bar­dzo trud­nej sy­tu­acji. Nie wiem, co mam ro­bić i nie mam ni­ko­go, kto mógł­by mi po­móc. Wi­dzę, że pa­ni ma cho­re dziec­ko. Ja rów­nież mam cho­re dzie­ci. Je­stem w cią­ży – w cią­ży bliź­nia­czej. Obo­je ma­ją ze­spół Do­wna. Je­stem sa­ma. Chy­ba nie dam ra­dy ich uro­dzić i wy­cho­wać. Le­karz su­ge­ru­je mi, że po­win­nam do­ko­nać abor­cji. Jak pa­ni so­bie ra­dzi z nie­peł­no­spraw­nym dziec­kiem? Czy roz­wa­ża­ła pa­ni aborcję?

Ko­bie­ta z par­ku uśmiech­nę­ła się lek­ko i ze smut­kiem w oczach odpowiedziała:

- Nie – nie roz­wa­ża­łam. Nie mu­sia­łam. Mo­je dziec­ko uro­dzi­ło się zdro­we. Je­go stan jest wy­ni­kiem wy­pad­ku sa­mo­cho­do­we­go. Ale na­wet gdy­bym wie­dzia­ła wcze­śniej, że mój syn bę­dzie cho­ry, to uro­dzi­ła­bym go. Prze­cież nikt nie wie, co cze­ka go w przy­szło­ści. Ro­dząc zdro­we dziec­ko, nie ma­my pew­no­ści, że za­wsze bę­dzie zdro­we i peł­no­spraw­ne. Dzie­ci trze­ba ko­chać za­wsze. Sko­ro mat­ka w cią­ży de­cy­du­je się na abor­cję z po­wo­du wa­dy pło­du, to idąc tym to­kiem ro­zu­mo­wa­nia – mat­ka, któ­ra uro­dzi­ła zdro­we dziec­ko, a sta­ło się ono cho­re i nie­peł­no­spraw­ne, po­win­na do­ko­nać je­go eu­ta­na­zji. Moż­na po­wie­dzieć, że nie­za­leż­nie od te­go, czy je­steś pło­dem, ma­łym dziec­kiem czy do­ro­słym, w sy­tu­acji, kie­dy sta­jesz się nie­peł­no­spraw­ny, nie po­wi­nie­neś istnieć.

Po­nad­to ko­bie­ta dodała:

- Czy nie są­dzi pa­ni, że każ­dy ma pra­wo do życia?

An­na uśmiech­nę­ła się i ski­nę­ła gło­wą. Na­stęp­nie odpowiedziała:

- Dzię­ku­ję. Roz­mo­wa z pa­nią po­ukła­da­ła mi my­śli w gło­wie. Chy­ba już wiem, co po­win­nam zro­bić. Ży­czę pa­ni i syn­ko­wi du­żo zdro­wia. Do widzenia.

An­na, gła­dząc przez płaszcz swój brzuch, uda­ła się w kie­run­ku do­mu. W jej gło­wie brzę­cza­ły my­śli „Je­śli zdro­we dziec­ko sta­nie się nie­peł­no­spraw­ne, to prze­cież mat­ka się go nie po­zby­wa”. Abor­cja, eu­ta­na­zja – prze­cież to pra­wie to sa­mo. W jed­nym i dru­gim przy­pad­ku po­zba­wia się ko­goś ży­cia. An­na by­ła pew­na, że gdy­by zna­la­zła się w ta­kiej sa­mej sy­tu­acji, jak ko­bie­ta w par­ku, to ko­cha­ła­by swo­je dziec­ko bez­gra­nicz­ną mi­ło­ścią i zro­bi­ła­by dla nie­go wszyst­ko, co tyl­ko jest moż­li­we. By­ła już też pew­na, że uro­dzi te dzie­ci. Po­ra­dzi so­bie ze wszyst­kim. Jesz­cze nie wie­dzia­ła jak, ale na pew­no po­ra­dzi so­bie. Ko­cha te dzie­ci i zro­bi, co w jej mo­cy, aby by­ły szczę­śli­we. One za­słu­gu­ją na ży­cie, tak jak wszyst­kie in­ne dzieci.

Na­stęp­ne­go dnia ra­no An­na od­wo­ła­ła piąt­ko­wą wi­zy­tę u le­ka­rza. W in­ter­ne­cie zna­la­zła kon­takt do sto­wa­rzy­sze­nia zrze­sza­ją­ce­go ro­dzi­ców dzie­ci cho­rych na ze­spół Do­wna. Uzy­ska­ła od nich kon­takt do wspa­nia­łe­go le­ka­rza, któ­ry po­pro­wa­dził jej cią­żę. Zy­ska­ła tak­że no­wych przy­ja­ciół – oso­by, któ­re zna­la­zły się w ta­kiej sa­mej sy­tu­acji jak ona. Mia­ły dzie­ci cho­re na ze­spół Do­wna. Ich wspar­cie i cen­ne ra­dy po­zwo­li­ły An­nie przy­go­to­wać się na przyj­ście na świat jej dzie­ci. Jed­na z no­wych przy­ja­ció­łek An­ny uświa­do­mi­ła jej po­nad­to, że po­win­na spró­bo­wać od­no­wić kon­tak­ty z ro­dzi­ca­mi mę­ża. Ko­bie­ta nie wi­dzia­ła ich od po­grze­bu. Ni­dy nie mia­ła z ni­mi do­bre­go kon­tak­tu. Obo­je nie to­le­ro­wa­li jej i by­li prze­ciw­ni ślu­bo­wi. Uwa­ża­li, że ich syn za­słu­gu­je na lep­szą żo­nę. Ob­wi­nia­li ją o je­go śmierć. Prze­cież to po nią je­chał tam­te­go dnia. Padł deszcz, a ona nie chcia­ła wra­cać z pra­cy do do­mu au­to­bu­sem. Po­pro­si­ła go, aby po nią przy­je­chał i po dro­dze za­brał jej ro­dzi­ców. Za­pro­si­ła ich na obiad. An­na od­da­ła­by wszyst­ko, by móc cof­nąć czas. Nie­ste­ty, cof­nąć się go nie da. Trze­ba żyć dalej.

An­na na kil­ka dni przed po­ro­dem się­gnę­ła po słu­chaw­kę te­le­fo­nu i wy­krę­ci­ła nu­mer do ro­dzi­ców mę­ża. Peł­na na­pię­cia, roz­dy­go­ta­na, usły­sza­ła głos teściowej:

- Słu­cham?

- Dzień do­bry. To ja An­na – rze­kła. – Wiem, że je­stem ostat­nią oso­bą na świe­cie, z któ­rą chcie­li­by­ście roz­ma­wiać, ale mu­szę wam o czymś powiedzieć.

W słu­chaw­ce pa­no­wa­ła ci­sza. An­na nie­śmia­ło wyszeptała:

- Je­stem w dzie­wią­tym mie­sią­cu cią­ży. Bę­dę mia­ła bliź­nia­ki. To są wa­sze wnu­ki. Dzie­ci są cho­re. Ma­ją ze­spół Do­wna. Ni­cze­go od was nie ocze­ku­ję. Po pro­stu uwa­żam, że po­win­ni­ście wiedzieć.

W słu­chaw­ce na­dal pa­no­wa­ła ci­sza. An­na zre­zy­gno­wa­na prze­rwa­ła po­łą­cze­nie. Trzy dni póź­niej sta­wi­ła się w szpi­ta­lu. Ze wzglę­du na stan zdro­wia mia­ła mieć prze­pro­wa­dzo­ne ce­sar­skie cię­cie. Po ope­ra­cji na se­kund­kę po­ka­za­no jej dzie­ci. To by­ła dziew­czyn­ka i chło­piec. Obo­je wy­glą­da­li uro­czo. Na­stęp­nie ko­bie­ta zo­sta­ła prze­wie­zio­na na swo­ją sa­lę. Zmę­czo­na, ale szczę­śli­wa, za­pa­dła w głę­bo­ki sen. Obu­dzi­ła ją ra­no pie­lę­gniar­ka, któ­ra po­mo­gła jej wstać z łóż­ka, wziąć prysz­nic i prze­brać się. An­na nie­cier­pli­wie cze­ka­ła na ob­chód le­kar­ski i mo­ment, w któ­rym przy­wio­zą jej dzie­ci. Drzwi sa­li otwo­rzy­ły się z pi­skiem, ale za­miast le­ka­rzy zo­ba­czy­ła swo­ich teściów.

- Pro­szę pań­stwa, o tej po­rze nie wol­no jesz­cze od­wie­dzać pa­cjen­tów. Do­pie­ro po go­dzi­nie dwu­na­stej – krzyk­nę­ła do nich pie­lę­gniar­ka z holu.

- Pro­szę pa­ni, ale to jest bar­dzo pil­na spra­wa. My tyl­ko na mo­ment – od­po­wie­dział teść An­ny i wpa­ro­wał na sa­lę ra­zem z te­ścio­wą, igno­ru­jąc roz­łosz­czo­ną pielęgniarkę.

- An­no – po­wie­dzia­ła te­ścio­wa. – Dzię­ku­je­my ci, że do nas za­dzwo­ni­łaś. Prze­pra­sza­my cię za na­sze za­cho­wa­nie. Wie­my, że nie je­steś win­na śmier­ci na­sze­go sy­na. Ból i roz­pacz po je­go stra­cie spo­wo­do­wa­ły, że nie my­śle­li­śmy roz­sąd­nie. Chce­my ci po­móc w wy­cho­wy­wa­niu dzieci.

- An­no, je­steś na­szą cór­ką – rzekł teść. – Zro­bi­my wszyst­ko, że­byś by­ła ra­zem z dzieć­mi szczę­śli­wa. Obie­cu­je­my! Bądź­my ro­dzi­ną, Anno.

Ko­bie­ta roz­chy­li­ła w nie­do­wie­rza­niu usta i wyszeptała:

- Ale dzie­ci są cho­re. Ma­ją ze­spół Do­wna. Czy….?

- An­no! – sta­now­czo krzyk­nę­ła te­ścio­wa. – To są dzie­ci na­sze­go sy­na. Bę­dzie­my je ko­chać z ca­łe­go serca.

W tym mo­men­cie drzwi sa­li otwo­rzy­ły się i wszedł le­karz, któ­ry pro­wa­dził cią­żę An­ny. Za nim po­dą­ża­ły dwie pie­lę­gniar­ki z dzieć­mi. Jed­na z pie­lę­gnia­rek zło­wiesz­czo spoj­rza­ła na te­ściów An­ny i przez zę­by wycedziła:

- Pro­szę na­tych­miast opu­ścić sa­lę. Od­wie­dzi­ny są po go­dzi­nie dwunastej.

Le­karz uśmiech­nął się pod wą­sem. Znał sy­tu­ację An­ny i do­my­ślił się, że to są ro­dzi­ce jej zmar­łe­go męża.

- Spo­koj­nie – po­wie­dział. – My­ślę, że to jest wy­jąt­ko­wa sy­tu­acja i pań­stwo mo­gą chwil­kę jesz­cze zo­stać, je­śli pa­ni An­na wy­ra­ża na to zgodę.

An­na ski­nę­ła gło­wą twierdząco.

- Pa­ni An­no – rzekł le­karz. – To są pa­ni dzie­ci. Dziew­czyn­ka i chło­piec. Zda­rzył się cud. Dziew­czyn­ka jest zdro­wa! Tyl­ko chło­piec ma ze­spół Downa.

Pie­lę­gniar­ki po­da­ły zszo­ko­wa­nej An­nie naj­pierw jed­no, a po­tem dru­gie dziec­ko. Obie kru­szyn­ki wy­glą­da­ły jak jej mąż na zdję­ciach, kie­dy był ma­ły. An­na uca­ło­wa­ła swo­je dzie­ci i spoj­rza­ła na te­ściów. Mie­li łzy w oczach i pa­trzy­li z wiel­ką mi­ło­ścią na swo­je wnu­ki. An­na wie­dzia­ła już, że wszyst­ko bę­dzie do­brze. Z ich po­mo­cą da so­bie ra­dę ze wszystkim.


III miejsce: Alessandro Ricciuti, Zespół Szkół Salezjańskich w Ostródzie

Ży­cie jest cudem

Hi­sto­ria, któ­rą chcę opo­wie­dzieć, wy­da­rzy­ła się na­praw­dę. To hi­sto­ria mo­ja, mo­jej sio­stry, na­szej rodziny.

Moi ro­dzi­ce sta­ra­li się o dziec­ko kil­ka lat. W koń­cu się uda­ło. Na świat miał przyjść chłopiec.

Ma­ma bar­dzo dba­ła o zdro­wie swo­je i ma­lusz­ka. Bra­ła wi­ta­mi­ny. Mia­ła wie­le wi­zyt le­kar­skich, ul­tra­so­no­gra­fię i in­ne skom­pli­ko­wa­ne ba­da­nia, bo dzi­dziuś chciał szyb­ko z brzu­cha ucie­kać. A prze­cież nie dał­by ra­dy na ze­wnątrz, dla­te­go trze­ba go by­ło w ło­nie ja­koś „prze­trzy­mać”. Ma­ma, mi­mo bło­go­sła­wio­ne­go sta­nu, za­czę­ła mieć kło­po­ty ze zdro­wiem. Mi­mo to wszy­scy by­li bar­dzo szczęśliwi.

Kie­dy ma­ma by­ła w 5 mie­sią­cu cią­ży, po­sta­no­wi­ła od­wie­dzić ro­dzi­nę w Pol­sce i zro­bić ba­da­nia w ko­lo­rach oraz 4D. To by­ła no­wość! Wszy­scy z nie­cier­pli­wo­ścią cze­ka­li na na­gra­nie, któ­re po­ka­że dzi­dziu­sia. Już moż­na by­ło okre­ślić, do ko­go jest po­dob­ny. Niesamowite.

Wte­dy oka­za­ło się, że dziec­ko ma w gło­wie gu­za. Dla po­rów­na­nia, był on więk­szy niż ko­ści no­so­we. Nie no­sek, ale ko­ści. Za­czę­ło się szu­ka­nie pomocy.

Przy­ja­ciół­ka ma­my zna­la­zła le­ka­rza od­da­lo­ne­go o 300 ki­lo­me­trów, któ­ry miał po­móc. Pra­co­wał w szpi­ta­lu zna­nym i ce­nio­nym w ca­łej Pol­sce. Ma­ma my­śla­ła, że zo­pe­ru­ją syn­ka w brzu­chu. Na miej­scu oka­za­ło się, że nic z tym nie moż­na zro­bić. Dziec­ko uro­dzi się śmier­tel­nie cho­re al­bo mar­twe, dla­te­go spe­cja­li­ści pro­po­nu­ją za­koń­czyć cią­żę. Co chwi­la do sa­li przy­cho­dzi­li le­ka­rze, pro­fe­so­ro­wie a na­wet stu­den­ci i pró­bo­wa­li na­kło­nić ma­mę do za­bie­gu. Wte­dy ma­ma ucie­kła na nie­uczęsz­cza­ną klat­kę scho­do­wą, usia­dła na scho­dach, mo­dli­ła się i bar­dzo dłu­go pła­ka­ła. Póź­niej za­dzwo­ni­ła do ta­ty, któ­ry był za gra­ni­cą, i po­wie­dzia­ła, że mi­mo wszyst­ko chce uro­dzić dzie­ciąt­ko. Ta­ta rów­nież nie miał żad­nych wątpliwości.

Ty­le lat się sta­ra­li, cze­ka­li, ca­ła ro­dzi­na pro­si­ła o tę cią­żę w mo­dli­twach, m.in. w Wa­ty­ka­nie – tak bar­dzo wszy­scy te­go dziec­ka pra­gnę­li. De­cy­zja nie mo­gła być inna.

Na sa­li ma­ma by­ła ze star­szy­mi pa­nia­mi, któ­re udzie­la­ły swo­ich rad. Każ­da z nich uwa­ża­ła, że to ego­istycz­ne i nie­od­po­wie­dzial­ne ro­dzić „ta­kie” dzie­ci. By­ły też prze­ko­na­ne, że ta­ta zo­sta­wi ma­mę i bę­dzie ona sa­ma z „tym pro­ble­mem” czy­li cho­rym dziec­kiem. Po­dob­no każ­dy fa­cet tak ro­bi. Nie po­tra­fi­ły zro­zu­mieć, dla­cze­go mło­da dziew­czy­na psu­je so­bie ży­cie. One ty­le sły­sza­ły, ty­le wiedziały…

Na­stęp­nie ma­ma po­pro­si­ła le­ka­rzy o na­tych­mia­sto­wy wy­pis. Wró­ci­ła do do­mu i przy­go­to­wy­wa­ła się do po­ro­du. Ni­cze­go się nie bała.

Sa­mo przyj­ście na świat dziec­ka, we­dług mnie, by­ło prze­ra­ża­ją­ce, ale ma­ma twier­dzi, że był to naj­pięk­niej­szy czas. Ak­cja roz­wi­ja­ła się tak szyb­ko, że po­łoż­ne tro­chę prze­ga­pi­ły ten mo­ment i ma­ma uro­dzi­ła syn­ka, słu­cha­jąc tyl­ko sie­bie, swo­je­go in­stynk­tu, a przy niej był tyl­ko mój ta­ta. Żad­ne­go me­dy­ka. By­ło na­tu­ral­nie i pięk­nie. Do­pie­ro po wszyst­kim ma­mą za­ję­li się le­ka­rze i położne.

Po 5 la­tach moi ro­dzi­ce spo­dzie­wa­li się dru­gie­go dziec­ka. Znów bar­dzo dłu­go cze­ka­li. Tym ra­zem mia­ła uro­dzić się dziew­czyn­ka. Po­dob­na sy­tu­acja jak wcze­śniej, dzi­dzię trze­ba by­ło „przy­trzy­mać” w brzu­chu z po­mo­cą róż­nych le­ków i na­rzę­dzi, tyl­ko tym ra­zem dziec­ko mia­ło być zdrowe.

Chło­piec, któ­re­go opi­sa­łem wy­żej, to ja – Alessandro.

Guz się wchło­nął przed sa­my­mi na­ro­dzi­na­mi. Uro­dzi­łem się du­ży i zdro­wy. Mam 12 lat, do­brze się uczę, je­stem sil­ny i od­por­ny, na­wet się nie prze­zię­biam, a mo­gło­by mnie nie być…Dzięki mo­im cu­dow­nym ro­dzi­com je­stem tu i pi­szę tę historię.

Na­to­miast mo­ja sio­stra uro­dzi­ła się z rzad­ką cho­ro­bą ge­ne­tycz­ną. Mo­ja wy­mo­dlo­na pod każ­dym krzy­żem, świę­tą fi­gur­ką, każ­dym na­po­tka­nym ko­ścio­łem – sio­strzycz­ka, ma śmier­tel­ną cho­ro­bę. Mo­dli­łem się i pro­si­łem Bo­ga o ro­dzeń­stwo. Nie tak to so­bie ja­ko pię­cio­la­tek wyobrażałem.

Dia­gno­za by­ła okrut­na – ma­lu­szek bę­dzie żyć do roku.

Na­sze ży­cie bar­dzo się zmie­ni­ło. An­to­nia wpro­wa­dzi­ła wie­le ra­do­ści, wie­le mi­ło­ści. Na­uczy­ła do­strze­gać i cie­szyć się z naj­drob­niej­szych rze­czy. Ty­le szczę­ścia chy­ba nie da­ło­by żad­ne zdro­we dziecko.

Nie za­wsze jest ła­two, ale jest! Jest ona! Wła­śnie koń­czy sie­dem lat. Sie­dem trud­nych, ale cu­dow­nych lat. Ona jest cu­dem! Praw­dzi­wym, cho­dzą­cym cudem.

Do­dam jesz­cze, że te wy­żej wspo­mi­na­ne pa­nie ze szpi­ta­la bar­dzo się po­my­li­ły. Mój ta­ta jest od­waż­nym i od­po­wie­dzial­nym oj­cem. Ni­gdy by nas nie opu­ścił. An­to­nia to je­go oczko w gło­wie. Mo­je też! Dla­te­go nie je­stem za­zdro­sny. Uwiel­biam się nią zaj­mo­wać, przy­tu­lać, po­ka­zy­wać no­we rzeczy.

Gdy przy­cho­dzą do mnie ko­le­dzy i ko­le­żan­ki, ona jest za­wsze z na­mi. Wszy­scy wie­dzą, że choć nie mó­wi, sa­mo­dziel­nie nie cho­dzi, uży­wa pie­lusz­ki, cza­sem się ośli­ni, to jej obec­ność jest naj­lep­szym to­wa­rzy­stwem. Moi zna­jo­mi wie­dzą, jak bar­dzo ją ko­cham a jej uśmiech roz­czu­la wszyst­kich, dla­te­go jest bar­dzo lu­bia­na i nikt nie po­mi­ja jej w za­ba­wie. Dba­ją o nią, o na­sze Słoneczko.

Ma­ma i ta­ta trosz­czą się rów­nież o mnie i swo­je mał­żeń­stwo. Roz­dzie­la­ją czas. Wy­cho­dzą na rand­ki, a mi nie po­zwa­la­ją, bym czuł się sa­mot­ny czy stał gdzieś z bo­ku. Po­świę­ca­ją rów­nie du­żo cza­su na mo­je za­in­te­re­so­wa­nia czy kło­pot­ki. Czu­wa­ją na­de mną i nad swo­im mał­żeń­stwem. To jest pięk­ne i wierz­cie mi – do wykonania!

Cza­sa­mi za­sta­na­wia­my się z ro­dzi­ca­mi czy ten przy­pa­dek z mo­im gu­zem, z na­ma­wia­niem na prze­rwa­nie cią­ży, nie by­ło ta­ką pró­bą, al­bo przy­go­to­wa­niem do cho­ro­by mo­jej siostrzyczki.

Je­stem pe­wien, że moi ro­dzi­ce pod­ję­li­by słusz­ną de­cy­zję. Dzie­ci to cud. Zdro­we czy nie, każ­dy ma pra­wo żyć, a na przy­kła­dzie mo­jej sio­stry – An­to­nii, wiem, że każ­de ży­cie, na­wet te bar­dzo kru­che mo­że dać nam szczę­ście, jak nikt i nic dotąd!

Ales­san­dro Riccuti 

Szko­ły pod­sta­wo­we IV-VI

I miej­sce: An­to­ni­na Mro­wiec, Pu­blicz­na Szko­ła Pod­sta­wo­wa nr 12 im. Ja­na Paw­ła II w Sta­lo­wej Wo­li
II miej­sce: Bar­ba­ra Ka­lit­ka, Szko­ła Pod­sta­wo­wa nr 3 im Zbi­gnie­wa Her­ber­ta we Wron­kach
III miej­sce: To­masz Bo­chiń­ski, Szko­ła Pod­sta­wo­wa im. Eli­zy Orzesz­ko­wej w War­sza­wie
Wy­róż­nie­nie: Aga­ta Krę­żo­łek, Nie­pu­blicz­na Szko­ła Pod­sta­wo­wa Do­mo­wa Szko­ła im. Dzie­ci z Fa­ti­my w Lublinie 

I miejsce: Antonina Mrowiec, Publiczna Szkoła Podstawowa nr 12 im. Jana Pawła II w Stalowej Woli

Go­rą­ce ryt­my przyjaźni

W nie­dziel­ne mroź­ne po­po­łu­dnie, sie­dząc przy biur­ku, pi­sa­łam opowiadanie. 

By­ła to hi­sto­ria opar­ta na fak­tach, ubra­na w cie­ka­wą fa­bu­łę… Pi­sa­na prze­ze mnie pra­ca kon­kur­so­wa by­ło przed­sta­wie­niem wzru­sza­ją­cej hi­sto­rii wiel­kiej przy­jaź­ni, któ­ra z bie­giem cza­su mia­ła szan­sę prze­ro­dzić się w mi­łość. Mia­ła szan­sę, lecz nie­ste­ty to się nie sta­ło. Jak dotąd…

Jesz­cze nic stra­co­ne­go, jed­nak nie­po­ko­iłam się tro­chę… Już bez ma­ła pół go­dzi­ny sie­dzia­łam bez­rad­nie wpa­tru­jąc się w okno, szu­ka­jąc na­tchnie­nia do dal­szej pra­cy li­te­rac­kiej. Jak zwy­kle w ta­kich sy­tu­acjach, za­zdro­snym wzro­kiem wpa­try­wa­łam się w blask błę­kit­nej ta­fli miej­skie­go lo­do­wi­ska. Na gład­kiej, szkli­stej po­wierzch­ni gro­mad­ka dzie­ci star­to­wa­ła w pierw­szych w swo­im ży­ciu za­wo­dach łyż­wiar­skich, pre­zen­tu­jąc ‑ocze­ku­ją­cym na nie ro­dzi­com- pierw­szy pi­ru­et, mon­do, ina bau­er. Raz po raz wśród grom­kich braw kła­nia­ły się i dzię­ko­wa­ły za aplauz. Ileż to szczę­ścia ma­lo­wał na twa­rzach dzie­ci każ­dy do­wód uzna­nia i sza­cun­ku ze stro­ny do­ro­słych. Uśmie­chom i pod­sko­kom nie by­ło końca…zupełnie ina­czej niż w mo­im po­ko­ju. Pa­nu­ją­ca w nim at­mos­fe­ra by­ła bar­dzo gę­sta. Po­czu­cie za­nie­po­ko­je­nia upły­wa­ją­cym ter­mi­nem zgło­sze­nia pra­cy kon­kur­so­wej nie po­ma­ga­ło w zna­le­zie­niu na­tchnie­nia. Ły­piąc jed­nym okiem w no­tat­nik, a dru­gim w okno, bez­wied­nie za­czę­łam stu­kać dłu­go­pi­sem w grzej­nik. By­ły to ćwierć­nu­ty, rytm pod­sta­wo­wy mo­jej ulu­bio­nej gorr­rą­cej pio­sen­ki„Pa­try­cja cza cza” Stu­ka­jąc ćwierć­nu­ty, mi­mo­cho­dem za­czę­łam nu­cić li­nię me­lo­dycz­ną śpie­wa­jąc dźwię­ki: – c1 e1 g1 c2 c2 c2 a1 h1 h1 h1 g1 a1 a1… d1 f1 g1h1 h1 h1 g1 a1a1 a1 f1 g1 g1… c1 e1 g1 a1 g1 e1 a1 g1 f1… d1 e1 f1 g1 f1d1 g1 f1 d1 e1… Me­lo­dia ta to­wa­rzy­szy­ła mi prak­tycz­nie przez ca­łe ży­cie. Usły­sza­łam ją po raz pierw­szy na we­se­lu mo­je­go ku­zy­na Kry­stia­na. Gdy or­kie­stra za­in­to­no­wa­ła ten szla­gier, mój ta­ta pod­szedł do mnie i za­py­tał: – Czy mo­gę pięk­ną pa­nią po­pro­sić do tań­ca? – Ależ oczy­wi­ście – od­par­łam bez wahania.

Od te­go dnia „Pa­try­cja cza cza” sta­ła się mo­ją ulu­bio­ną me­lo­dią. Przy­wo­ław­szy w my­ślach prze­mi­łe wspo­mnie­nia, z uśmie­chem na twa­rzy po raz ko­lej­ny wy­stu­ku­jąc ćwierć­nu­ty, za­in­to­no­wa­łam dru­gą wol­tę: – c1e1g1a1g1e1a1g1f1…d1e1f1g1a1h1g1c2…- urwa­łam, lecz ku mo­je­mu zdzi­wie­niu ktoś„dostukał” po pau­zie 2 ósem­ki i ćwierć­nu­tę na„c2”, jak­by chciał dośpiewać„cza cza cza”.

To by­ło nie­sa­mo­wi­te… Czy to mógł być przy­pa­dek? Te­go dnia sy­tu­acja po­wtó­rzy­ła się jesz­cze kil­ka ra­zy i sku­tecz­nie za­sia­ła w mo­im ser­cu niepokój.

Pod­czas wie­czor­nej ko­la­cji by­łam ja­kaś za­my­ślo­na. Moi ro­dzi­ce po­dej­rze­wa­li na­wet, że mo­gę być cho­ra na omi­kro­na, naj­now­szą z od­mian ko­ro­na­wi­ru­sa. Tak wie­le sły­szy się te­raz na ten te­mat, że każ­da nie­co­dzien­na do­le­gli­wość bu­dzi w nas wła­śnie ta­kie sko­ja­rze­nia. Nie czu­łam się jed­nak źle…Zastanawiało mnie, dla­cze­go w ru­rach od ogrze­wa­nia sły­szę stu­ka­nie w mo­men­cie lo­gicz­nie naj­od­po­wied­niej­szym. Jak­by ktoś wy­ko­ny­wał ten utwór ra­zem ze mną…Ale jak to moż­li­we? Sy­tu­acja po­wta­rza­ła się przez ko­lej­ne dni, jed­nak z oba­wy przed po­są­dze­niem o dzi­wac­twa, ni­ko­mu nie wspo­mi­na­łam o mo­ich roz­ter­kach. W śro­dę póź­nym po­po­łu­dniem, gdy ra­zem z ta­tą wra­ca­łam ze szko­ły mu­zycz­nej, nie wytrzymałam.

-Ta­tuś? Czy my­ślisz, że ktoś mo­że słu­chać co ro­bię w po­ko­ju? – Dla­cze­go py­tasz có­recz­ko? Wte­dy opo­wie­dzia­łam ta­cie tę dziw­ną sytuację.

- My­ślę, że je­śli je­steś agent­ką ob­ce­go wy­wia­du lub waż­nym po­li­ty­kiem, mo­żesz mieć za­ło­żo­ny podsłuch.

- Co to za po­mysł? – spytałam.

Ta­ta za­śmiał się życzliwie.

- Bar­dziej jed­nak praw­do­po­dob­ne jest, że ktoś zna tę sa­mą me­lo­dię co ty i nu­ci ją ra­zem z to­bą, a śpiew i stu­ka­nie w grzej­ni­kach mo­że roz­no­sić się po ca­łym bu­dyn­ku po ru­rach. Uwa­żam, że nie po­win­naś się bać. Mo­żesz wy­ja­śnić tę za­gad­kę, szu­ka­jąc kto to mo­że być. Sam je­stem cie­kaw. Wie­dzia­łam, że mój ta­tuś za­wsze po­tra­fi do­ra­dzić w trud­nej sy­tu­acji. Przez ko­lej­ne dni pró­bo­wa­łam na­wią­zać kon­takt ze współ­wy­ko­naw­cą, jed­nak bez­sku­tecz­nie. W so­bo­tę usły­sza­łam stu­ka­nie in­ne­go ryt­mu, bar­dziej do­nio­słe, jak­by sil­niej­sze, me­ta­licz­ne. Za­ło­ży­łam kurt­kę i wy­szłam z do­mu. Dźwięk za­pro­wa­dził mnie do piw­ni­cy blo­ku, w któ­rym miesz­kam. Na sa­mym koń­cu ciem­ne­go ko­ry­ta­rza usły­sza­łam cięż­ki od­dech, jak­by sa­pa­nie. Prze­ra­zi­łam się, ale coś nie po­zwa­la­ło mi zi­gno­ro­wać za­sta­nej sy­tu­acji. Ksiądz Sta­ni­sław – mój ka­te­che­ta – pro­wa­dząc lek­cje re­li­gii za­wsze ma­wia: „Ni­gdy nie mo­że­my zi­gno­ro­wać oka­zji do czy­nie­nia do­bra!” Ta sy­tu­acja wy­glą­da­ła mi na me­ga oka­zję, choć wy­da­wa­ła się być bar­dzo tajemnicza.

Po­de­szłam do le­go­wi­ska, a tam z gło­wą opar­tą o ple­cak, przy­tu­lo­na do grzej­ni­ka le­ża­ła mło­da dziew­czy­na. Za­uwa­ży­łam, że ma du­ży brzu­szek. Na pierw­szy rzut oka wi­dać by­ło, że jest w ciąży.

Stu­ka­ła mia­ro­wo zgię­tym pal­cem w grzej­nik, a za­ło­żo­ny na jej pal­cu srebr­ny ró­ża­niec wy­da­wał me­ta­licz­ny dźwięk. Po­de­szłam jesz­cze bli­żej. Bez słów wy­stu­ka­łam rytm mo­jej me­lo­dii na grzej­ni­ku, a dziew­czy­na bez wa­ha­nia za­nu­ci­ła ją…Byłam pew­na, że wy­ja­śni­łam mo­ją zagadkę.

- Co tu­taj ro­bisz? – za­py­ta­łam nieśmiało.

- To mo­ja ba­za wy­pa­do­wa – od­par­ła.- Zbli­ża się ter­min na­ro­dzin Zosi.

Dziew­czy­na ze łza­mi w oczach spoj­rza­ła na swój brzu­szek. Ja rów­nież za­uwa­ży­łam de­li­kat­ne ru­chy dziecka.

- Mo­gę do­tknąć? – spytałam.

Ski­nie­niem gło­wy nie­zna­jo­ma da­ła mi znak, że nie ma nic prze­ciw­ko temu.

Od ra­zu po­czu­łam de­li­kat­ne kop­nię­cia. By­łam bar­dzo wzru­szo­na, tym bar­dziej, że ja­ko je­dy­nacz­ka ni­gdy nie mia­łam oka­zji do ta­kich przeżyć.

Nie da­wa­łam za wy­gra­ną: – Jak masz na imię? Dla­cze­go je­steś tu­taj sa­ma? – Mam na imię Pa­try­cja. Kil­ka mie­się­cy te­mu po­zna­łam bar­dzo mi­łe­go chło­pa­ka. On jest na­praw­dę wspa­nia­ły. Ro­zu­mie­li­śmy się bez słów, był mo­im przy­ja­cie­lem, mo­głam po­wie­rzyć mu swo­je tro­ski i wy­ża­lić się z pro­ble­mów do­mo­wych. Mój ta­ta przez wie­le lat na­uży­wał al­ko­ho­lu, urzą­dzał w do­mu awan­tu­ry, po­dej­mo­wał się je­dy­nie oka­zjo­nal­nych prac do­ryw­czych, któ­re nie po­zwa­la­ły na god­ne ży­cie. Wte­dy ma­ma po­sta­no­wi­ła wy­je­chać na se­zo­no­we pra­ce do Włoch. Przez pierw­sze mie­sią­ce czę­sto nas od­wie­dza­ła, jed­nak ostat­nio jej wi­zy­ty by­ły co­raz rzad­sze, aż w koń­cu cał­ko­wi­cie ze­rwa­ła kon­takt z ro­dzi­ną. Zo­sta­łam z oj­cem sa­ma. Ta­ta spo­ty­kał się z ko­le­żan­ka­mi i nie miał dla mnie cza­su, dla­te­go gdy po­ja­wił się Pio­trek, po­czu­łam ogrom­ne szczęście.

Wie­rzy­łam, że mo­je ży­cie się od­mie­ni, wresz­cie po­czu­łam się dla ko­goś waż­na. Po kil­ku mie­sią­cach, oka­za­ło się, że je­stem w cią­ży. Do pew­ne­go mo­men­tu wspól­nie cie­szy­li­śmy się z te­go fak­tu. Po­tem jed­nak ro­dzi­ce Piotr­ka za­czę­li go zmu­szać do roz­sta­nia ze mną. Uzna­li, że jest jesz­cze zbyt mło­dy na trwa­ły zwią­zek. Do­szło na­wet do te­go, że je­go ta­ta przy­szedł do mo­je­go i za­pro­po­no­wał mu dwa­dzie­ścia ty­się­cy zło­tych w za­mian za prze­ko­na­nie mnie do aborcji.

Naj­gor­sze jest to, że za­miast od ra­zu od­mó­wić mój oj­ciec za­czął się za­sta­na­wiać. Nie mo­głam uwie­rzyć w to, co wi­dzia­łam. Osta­tecz­nie nie przy­jął tych pie­nię­dzy, ale na­sze re­la­cje bar­dzo się po­gor­szy­ły. Ta­ta po­wie­dział, że zo­sta­wia mi wol­ny wy­bór, ale je­śli uro­dzę to dziec­ko, mu­szę ra­dzić so­bie sa­ma – w tym mo­men­cie dziew­czy­na za­mil­kła, a po chwi­li roz­pła­ka­ła się, mnie wprost za­mu­ro­wa­ło. Nie wie­dzia­łam co mam zro­bić i jak się za­cho­wać. Usia­dłam obok niej i za­czę­łam pocieszać.

- Gdy­bym mo­gła cof­nąć czas, na pew­no ina­czej po­kie­ro­wa­ła­bym swo­im ży­ciem- kon­ty­nu­owa­ła Pa­try­cja.- Cóż, mu­szę te­raz po­nieść kon­se­kwen­cje swo­ich błęd­nych de­cy­zji. Pio­trek mnie zostawił.

Po­słu­chał swo­ich ro­dzi­ców. Na­kła­nia mnie do prze­rwa­nia ży­cia Zo­si, ale ja już na­wet nie od­bie­ram te­le­fo­nów od nie­go. Nie chcę go na­wet wi­dzieć. Ca­ły­mi po­po­łu­dnia­mi pró­bu­je mnie na­mie­rzyć pod mo­im blo­kiem, a ja nie chcąc z nim roz­ma­wiać, błą­kam się po blo­kach dzień w dzień. Bo­ję się, że mo­że zmu­sić mnie do za­bi­cia Zosi.

- Mu­si być ci bar­dzo cięż­ko.. Skąd czer­piesz si­łę do zno­sze­nia te­go wszyst­kie­go? – Kie­dyś przy spo­wie­dzi otrzy­ma­łam od jed­ne­go za­kon­ni­ka ten me­ta­lo­wy ró­ża­niec i my­ślę, że tyl­ko dzię­ki nie­mu zdo­ła­łam prze­trwać ten cięż­ki czas. Cie­szę, się że mnie tu zna­la­złaś- wy­zna­ła Patrycja.

- Przy­wio­dła mnie tu­taj mo­ja ulu­bio­na pio­sen­ka- po­wie­dzia­łam.- Chy­ba też jest ci bli­ska. Skąd ją znasz? – Usły­sza­łam ją po raz pierw­szy na mo­lo w So­po­cie, gdy ma­ły sak­so­fo­ni­sta wraz z ko­le­ga­mi wy­ko­ny­wał ją bra­wu­ro­wo wśród grom­kich owa­cji tu­ry­stów. Od ra­zu wpa­dła mi w ucho.

Po roz­mo­wie z Pa­try­cją blo­ko­wej brud­nej piw­ni­cy, po­sta­no­wi­łam, że i ja przy­dam się świa­tu. Za­pra­gnę­łam po­móc no­wej ko­le­żan­ce, naj­le­piej jak tyl­ko bę­dę mo­gła. Po­pro­si­łam ją, by na­stęp­ne­go po­po­łu­dnia przy­szła zno­wu pod mo­ją klat­kę. Na po­że­gna­nie wy­mie­ni­ły­śmy się nu­me­ra­mi telefonów.

Nad­szedł czas ko­la­cji. Ma­ma przy­go­to­wa­ła pysz­ną sa­łat­kę i za­pro­si­ła nas do sto­łu. Bar­dzo chcia­łam opo­wie­dzieć ro­dzi­com o dzi­siej­szym spo­tka­niu z Pa­try­cją, ale nie wie­dzia­łam od cze­go zacząć.

- Wiesz, ta­to. Uda­ło mi się roz­wi­kłać za­gad­kę go­rą­cych ryt­mów z grzej­ni­ka- po­wie­dzia­łam z entuzjazmem.

- Po­waż­nie?- za­py­tał zdzi­wio­ny.- Jak te­go do­ko­na­łaś? – Za two­ją ra­dą cho­dzi­łam wzdłuż rur, w któ­rych sły­sza­łam dźwię­ki, aż do­tar­łam do blo­ko­wej piw­ni­cy. Tam spo­tka­łam ko­goś niezwykłego.

Ro­dzi­ce by­li wy­raź­nie za­in­te­re­so­wa­ni, więc zre­la­cjo­no­wa­łam im prze­bieg roz­mo­wy z Patrycją.

Opo­wie­dzia­łam jej smut­ną hi­sto­rię, któ­ra wy­wo­ła­ła wzru­sze­nie na ich twa­rzach. Za­pro­po­no­wa­li, że­bym ju­tro za­pro­si­ła no­wą ko­le­żan­kę na obiad.

Zgod­nie z umo­wą Pa­try­cja po­ja­wi­ła się na­za­jutrz pod mo­ją klatką.

- Chodź, idzie­my! Po­ka­żę ci swój po­kój- zawołałam.

- Chęt­nie sko­rzy­stam z za­pro­sze­nia- od­par­ła nie­co za­wsty­dzo­na nastolatka.

Po­czła­pa­ły­śmy ra­zem w kie­run­ku win­dy. Pa­try­cja mia­ła ze so­bą tyl­ko wierzch­nią pi­ko­wa­ną kurt­kę oraz ple­cak wy­peł­nio­ny książ­ka­mi, by­ła nie­co zmie­sza­na, oba­wia­ła się re­ak­cji i osą­dów ze stro­ny mo­ich ro­dzi­ców. Wy­je­cha­ły­śmy ra­zem na naj­wyż­sze piętro…weszłyśmy do miesz­ka­nia. Ma­ma przy­wi­ta­ła na­sze­go go­ścia ser­decz­nym uśmiechem.

Pa­try­cja nie­śmia­ło od­wi­nę­ła sza­lik i po­wie­dzia­ła: – Dzień do­bry pań­stwu, mam na imię Pa­try­cja… Ta­ta opu­ścił ga­ze­tę i wy­ło­nił się z sa­lo­nu. Przy­wi­taw­szy się, za­pro­sił nas wszyst­kich do stołu.

Ma­ma po­da­ła go­rą­cą zu­pę i pach­ną­cą za­pie­kan­kę z kur­cza­kiem. W cza­sie po­sił­ku Pa­try­cja da­ła się po­znać od jak naj­lep­szej stro­ny. Oka­za­ło się, że jej wiel­ką pa­sją jest ma­lo­wa­nie. To bar­dzo spodo­ba­ło się ma­mie, w któ­rej tak­że tkwi­ła uśpio­na du­sza artysty.

- Cie­szę się, że mo­gli­śmy cię po­znać- po­wie­dział ta­ta.- Praw­dę mó­wiąc my­śla­łem, że mo­jej có­recz­ce nad­mier­nie roz­bu­ja­ła wy­obraź­nia, ale jak się oka­zu­je w na­szej piw­ni­cy rze­czy­wi­ście za­miesz­kał ja­kiś do­bry duszek.

Ro­dzi­ce bar­dzo prze­ję­li się trud­ną sy­tu­acją dziew­czy­ny i po dłuż­szej roz­mo­wie obie­ca­li zro­bić wszyst­ko, co w ich mo­cy, by po­móc Patrycji.

- Je­stem pań­stwu ta­ka wdzięcz­na, dzię­ku­ję że oka­zu­je­cie mi ty­le zrozumienia.

Od te­go dnia Pa­try­cja przy­cho­dzi­ła do nas co­dzien­nie. Za­miast w piw­ni­cy spę­dza­ła po­po­łu­dnia ra­zem z na­mi. Po szko­le ja­dły­śmy obiad, spa­ce­ro­wa­ły­śmy i od­ra­bia­ły­śmy pra­ce domowe.

Wie­czo­rem ra­zem z ta­tą szli­śmy od­pro­wa­dzić Pa­try­cję do jej domu.

Pew­ne­go dnia ro­dzi­ce po roz­mo­wie z dziew­czy­ną do­szli do wnio­sku, że po­win­na zna­leźć miej­sce, w któ­rym oto­czo­na zo­sta­nie fa­cho­wą po­mo­cą i wspar­ciem ma­te­rial­nym po uro­dze­niu dziec­ka, zwłasz­cza że ter­min po­ro­du zbli­żał się wiel­ki­mi krokami.

Mój ta­ta po­sta­no­wił po­waż­nie po­roz­ma­wiać z oj­cem Pa­try­cji. Za­pro­po­no­wał, że zor­ga­ni­zu­je dla mło­dej ma­my od­po­wied­nią po­moc. Pan Ju­rek przy­stał na ten po­mysł, zgo­dził się na prze­pro­wadz­kę swo­je­go dziec­ka, sam nie po­tra­fił bo­wiem za­pew­nić na­le­ży­tej opie­ki cię­żar­nej cór­ce. Ta­ta wspól­nie z pa­nem Wojt­kiem, rad­nym na­szej dziel­ni­cy, zdo­ła­li upro­sić sio­strę Mał­go­rza­tę, by zna­la­zła miej­sce dla Pa­try­cji w – pro­wa­dzo­nym przez Zgro­ma­dze­nie Sióstr Al­ber­ty­nek- Do­mu Sa­mot­nej Mat­ki. Pa­try­cja bar­dzo chęt­nie na to przystała.

Po­ma­ga­łam jej z wiel­ką ra­do­ścią w prze­pro­wadz­ce. Mo­ja ma­ma tak­że za­an­ga­żo­wa­ła się w przy­go­to­wa­nie wy­praw­ki dla, ma­ją­cej się na­ro­dzić, ma­leń­kiej Zosi.

- Nie wiem jak mam wam wszyst­kim za to dzię­ko­wać. To cu­dow­nie, że bę­dę mo­gła tu prze­by­wać tak dłu­go jak bę­dzie trzeba…Nie znaj­du­ję słów, by wy­ra­zić mo­ją wdzięcz­ność…- mó­wi­ła Pa­try­cja, roz­kła­da­jąc swo­je dro­bia­zgi w no­wym pokoiku.

Z ro­dzi­ca­mi by­li­śmy bar­dzo wzruszeni…To by­ły wy­jąt­ko­wo pięk­ne chwile.

- Mar­tyn­ko, sko­ro ty się tak przy­jaź­nisz z Pa­try­cją, to my­ślę, że bę­dzie to przy­jaźń już na ca­łe ży­cie. Pew­nie i wa­si przy­szli mę­żo­wie bę­dą mo­gli na sie­bie liczyć.

- Tak ma­mu­siu, je­stem pew­na, że masz ra­cje. Prze­cież ni­gdy się nie my­lisz… – Pa­try­cja, obie­caj mi, że na­dal bę­dziesz nas od­wie­dzać i dzwo­nić!- nalegałam.

- Obie­cu­ję Mar­tyn­ko, obie­cu­ję!- przy­rze­kła przyjaciółka.

Po kil­ku dniach otrzy­ma­li­śmy wy­cze­ki­wa­ny te­le­fon. To by­ła in­for­ma­cja, że w szpi­ta­lu im. Ja­na Paw­ła II dzi­siej­szej no­cy przy­szła na świat ma­leń­ka Zo­sia. Wa­ży trzy ki­lo­gra­my i jest oka­zem zdro­wia. Nie­ste­ty ze wzglę­du na pa­nu­ją­cą pan­de­mię nie mo­gli­śmy od­wie­dzić Pa­try­cji i Zo­si w szpi­ta­lu, jed­nak gdy tyl­ko wyj­dą do do­mu spo­tka­my się znów wszy­scy ra­zem, świę­tu­jąc na­sze spo­tka­nie i szczę­śli­we za­koń­cze­nie tej jak­że trud­nej hi­sto­rii. Na szczę­ście ko­lej­ne nie­win­ne ży­cie zo­sta­ło ura­to­wa­ne. Jak wi­dać, przy odro­bi­nie wspar­cia, każ­da sy­tu­acja mo­że mieć szczę­śli­we za­koń­cze­nie. Tak wła­śnie sta­ło się w przy­pad­ku Pa­try­cji i jej có­recz­ki Zo­si, jed­nej z naj­bar­dziej bez­bron­nych istot na świecie.

Głę­bo­ko wie­rzę, że wła­śnie wia­ra i ser­ce otwar­te na bez­in­te­re­sow­ną po­moc bez­bron­ne­mu w po­trze­bie spra­wi­ły, że zy­ska­łam znacz­nie wię­cej niż mo­głam przy­pusz­czać- no­wą przyjaźń.

A prze­cież ta przy­gnę­bia­ją­co za­po­wia­da­ją­ca się hi­sto­ria mło­dej mat­ki, wca­le nie mu­sia­ła za­koń­czyć się ta­necz­nym hap­py endem…w go­rą­cym ryt­mie cza-cza.

 

II miejsce: Barbara Kalitka, Szkoła Podstawowa nr 3 im Zbigniewa Herberta we Wronkach

Ro­dzi­na cudów

Otwie­ram po­wo­li oczy… Po­ran­ne pro­mie­nie słoń­ca prze­dzie­ra­ją się przez za­słon­ki. Wo­kół pa­nu­je bło­ga ci­sza… Sły­chać tyl­ko mia­ro­wy ty­kot ze­ga­ra. Szyb­ko pró­bu­ję so­bie przy­po­mnieć jest dzi­siaj dzień. No tak so­bo­ta. Od­wra­cam gło­wę na bok, aby spoj­rzeć na bu­dzik. Już dzie­wią­ta! Wzdy­cham cięż­ko i sia­dam na ro­gu łóż­ka. Ni­by ta­kie pro­ste, zwy­czaj­ne rze­czy: od­dy­cha­nie, mru­ga­nie ocza­mi, sia­da­nie, je­dze­nie. Ale nie dla wszystkich…

Je­stem Ba­sia i mam 12 lat. Dziś jest waż­ny dzień. So­bo­ta. Naj­pierw po­sprzą­tam swój po­kój, po­tem pój­dę na zbiór­kę har­cer­ską, a na­stęp­nie spę­dzę ca­ły dzień z Ali­cją. Alu­sią. Alu­nią. Kim jest Ala?

Przed­sta­wię Wam hi­sto­rię ro­dzin­ną, któ­rą opo­wie­dzia­ła mi mo­ja bab­cia kil­ka lat te­mu. Gdy pierw­szy raz ją usły­sza­łam dłu­go nie mo­głam za­snąć. Tar­ga­ły mną wiel­kie emo­cje, bo prze­cież wciąż je­stem dziec­kiem. Dziś mo­gę stwier­dzić, że uro­dzi­łam się w ro­dzi­nie peł­nej cu­dów. Ale od początku.

Mo­ja ma­ma ma je­dy­ną sio­strę. Cio­cia jest młod­sza od mo­jej ma­my o 3 la­ta, ale za­wsze by­ły ze so­bą bar­dzo zży­te jak bliź­niacz­ki. Cho­ciaż nie są do sie­bie po­dob­ne i ma­ją róż­ne cha­rak­te­ry za­wsze bar­dzo się wspie­ra­ją. Mo­ja ma­ma czę­sto kie­ru­je się ser­cem, a cio­cia ro­zu­mem – tak mó­wi mo­ja bab­cia. Tak się zło­ży­ło, że w tym sa­mym ro­ku po­zna­ły swo­ich chło­pa­ków, a póź­niej po­sta­no­wi­ły wyjść za mąż.

Moi ro­dzi­ce, mi­mo że bar­dzo się ko­cha­li i chcie­li mieć dzie­ci, wciąż nie mo­gli się ich do­cze­kać. Obo­je żar­li­wie się mo­dli­li, aby zda­rzył się ja­kiś cud. Ma­ma bar­dzo mo­dli­ła się do Mat­ki Bo­skiej Gó­rec­kiej o uko­cha­ne dziec­ko. Mój ta­ta bar­dzo wspie­rał ma­mę i wspól­nie wy­bra­li się na­wet na pie­szą piel­grzym­kę do Czę­sto­cho­wy w tej intencji.

Nie­ste­ty cio­cia też nie mo­gła zajść w cią­żę. Wraz ze swo­im mę­żem jeź­dzi­li du­żo po le­ka­rzach, ro­bi­li wie­le ba­dań, pró­bo­wa­li róż­nych te­ra­pii, ale nic z te­go wynikało.

Mi­ja­ły la­ta i ca­ła ro­dzi­na po­go­dzi­ła się z tym, że nie do­cze­ka­ją się po­tom­stwa. Mo­ja ma­ma stwier­dzi­ła, że chy­ba Bóg tak chciał, ale nie usta­wa­ła da­lej w mo­dli­twach o dziec­ko dla sie­bie i swo­jej sio­stry. Cio­cia na­to­miast ja­ko umysł ści­sły stwier­dzi­ła, że na­uka oraz ge­ny za­wio­dły i ty­le. Naj­wy­żej ku­pią so­bie z wuj­kiem psa.

Po sied­miu la­tach mał­żeń­stwa mo­im ro­dzi­ców i cio­ci zda­rzył się jed­nak cud. Oka­za­ło się, że mo­ja ma­ma i jej sio­stra są w cią­ży. Wszy­scy nie­sa­mo­wi­cie się cie­szy­li i snu­li opo­wie­ści, jak to bę­dzie faj­nie mieć dzie­ci w tym sa­mym wie­ku. Ra­zem bę­dą się ba­wić, uczyć jeź­dzić na ro­wer­ku, pod­ja­dać sło­dy­cze, sie­dzieć w jed­nej ław­ce szkol­nej, cho­dzić na dyskoteki.

Gdy moi ro­dzi­ce cie­szy­li się spo­koj­nym prze­bie­giem cią­ży, cio­cia tra­fi­ła do szpi­ta­la. Oka­za­ło się, że jej dziec­ko nie roz­wi­ja się pra­wi­dło­wo. Ra­dość mo­ich ro­dzi­ców przy­ga­sła. Cóż mia­ła po­wie­dzieć mo­ja ma­ma, gdy po­zna­ła płeć dziec­ka w cza­sie, gdy jej sio­stra nie wie­dzia­ła czy uro­dzi zdro­we dziecko?

Ma­mu­sia po­mi­mo wszyst­kie­go jeź­dzi­ła do swo­jej sio­stry do szpi­ta­la. Wspie­ra­ła ją ze wszyst­kich sił psy­chicz­nie i du­cho­wo. Jed­nak naj­gor­sze by­ło przed nią. Pew­ne­go wie­czo­ra oka­za­ło się dziec­ko cio­ci uro­dzi się nie­peł­no­spraw­ne, je­śli w ogó­le uro­dzi się ży­we. Obie wów­czas bar­dzo to prze­ży­ły i nie­sa­mo­wi­cie pła­ka­ły. Cio­cia i wu­jek by­li załamani.

Ma­ma po po­wro­cie do do­mu bar­dzo gor­li­wie się mo­dli­ła o jesz­cze je­den cud – aby dziec­ko oka­za­ło się zdro­we. Gdy po ty­go­dniu ra­zem z ta­tą po­je­cha­li od­wie­dzić cio­cię, za­sta­li przy niej wuj­ka. Obo­je by­li bar­dzo po­waż­ni i za­smu­ce­ni, a cio­cia nie­obec­na du­chem. Po­in­for­mo­wa­li ich, że nie chcą cho­re­go dziec­ka, nie po­tra­fią go po­ko­chać i nie wy­obra­ża­ją so­bie ca­łe­go dal­sze­go ży­cia peł­ne­go wy­rze­czeń i po­świę­ceń. I co się sta­nie z tym dziec­kiem jak ich zabraknie?

Moi ro­dzi­ce by­li zdru­zgo­ta­ni. Ale jak to? Oni ni­gdy nie po­my­śle­li w ten spo­sób. Na­wet gdy­by cią­ża ma­my by­ła za­gro­żo­na, a dziec­ko mia­ło uro­dzić się cho­re, to już wcze­śniej pod­ję­li de­cy­zję, że zro­bią wszyst­ko, aby ich dziec­ko się uro­dzi­ło. To prze­cież ich cząst­ka, zro­dzo­na z ich mi­ło­ści, ich po­to­mek, ich skarb…

Ma­ma dłu­go nie mo­gła po­go­dzić się z tą sy­tu­acją. Sło­wo „abor­cja” bu­dzi­ło w niej skraj­nie ne­ga­tyw­ne emo­cje. By­ła zła, roz­ża­lo­na i wstrzą­śnię­ta za­cho­wa­niem swo­jej sio­stry. Nie tak wy­cho­wa­ła je bab­cia. Nie ta­kie war­to­ści im prze­ka­za­ła. Ma­ma zno­wu po­pro­si­ła Naj­ja­śniej­szą Pa­nien­kę o po­moc. Aby jej sio­stra w nie­na­ro­dzo­nej isto­cie zo­ba­czy­ła swo­je uko­cha­ne i dłu­go ocze­ki­wa­ne dziec­ko – cud życia.

Na dru­gi dzień za­dzwo­ni­ła cio­cia ze szpi­ta­la, że dziec­ko uło­ży­ło się w no­cy w ta­ki spo­sób, że moż­na zro­bić bar­dziej szcze­gó­ło­we ba­da­nia. Mo­ja ma­mu­sia wzię­ła to za do­bry znak. Ktoś chy­ba jed­nak czu­wa nad na­szą rodziną.

W kwiet­niu tam­te­go ro­ku na świat przy­szłam ja ja­ko wcze­śniak, a ro­dzi­ce zwa­rio­wa­li na mo­im punk­cie. Ma­ma w cza­sie mo­je­go po­ro­du do­sta­ła krwo­tok i pra­wie umar­ła, ale na pew­no ura­to­wał ją ró­ża­niec, któ­ry mia­ła ze so­bą i spadł z szaf­ki, jak stra­ci­ła przy­tom­ność. Na szczę­ście po­łoż­ne szyb­ko zo­rien­to­wa­ły się co się dzie­je i le­ka­rze ura­to­wa­li mamę.

Ra­dość z mo­ich na­ro­dzin przy­ga­szał w ro­dzi­nie zły stan zdro­wia cio­ci i jej nie­na­ro­dzo­ne­go dziec­ka. Przez więk­szość cią­ży mu­sia­ła ona le­żeć w szpi­ta­lu. Oka­za­ło się rów­nież, że po­ród od­bę­dzie się po­przez ce­sar­skie cię­cie, bo dziec­ko jest uło­żo­ne nóż­ka­mi w dół. Te­go dla cio­ci by­ło chy­ba za wie­le, bo wpa­dła w de­pre­sję i nikt nie wie­dział jak jej pomóc.

Pew­nej go­rą­cej lip­co­wej no­cy za­dzwo­nił te­le­fon. To wu­jek dzwo­nił ze szpi­ta­la z wia­do­mo­ścią, że zo­stał ta­tą pięk­nej dziew­czyn­ki. Bar­dzo pła­kał do słu­chaw­ki i mój ta­ta mu­siał go uspo­ka­jać. Nie­ste­ty cio­cia mia­ła de­pre­sję i nie mo­gła kar­mić dziec­ka. Na ra­tu­nek przy­szła mo­ja ma­ma, któ­ra dzie­li­ła po­karm mię­dzy mnie a ku­zyn­kę. Tak przez 3 mie­sią­ce kar­mi­ła dwie dziew­czyn­ki, więc je­ste­śmy pra­wie jak siostry.

Ta pięk­na dziew­czyn­ka to wła­śnie Ali­cja – mo­ja naj­uko­chań­sza ku­zyn­ka. Ma wie­le scho­rzeń, cho­ru­je m. in. na cho­ro­bę Le­śniow­skie­go – Croh­na. Bę­dzie ca­łe ży­cie oso­bą z nie­peł­no­spraw­no­ścią, ale ro­dzi­ce ko­cha­ją ją ca­łym ser­cem i nie wy­obra­ża­ją so­bie ży­cia bez niej.

Do­brze, że w od­po­wied­nim mo­men­cie ży­cia cio­cia za­mie­ni­ła ro­zum na ser­ce i pod­ję­ła do­brą de­cy­zję. Nie mam ro­dzeń­stwa i Alu­sia jest mi naj­bliż­sza. Nie ba­wi­ły­śmy się ra­zem ja­ko ma­lusz­ki, bo Ala dłu­go nie cho­dzi­ła. Nie jeź­dzi­my ra­zem na ro­we­rach, bo Ala ma po­krzy­wio­ne nóż­ki. Nie sie­dzi­my w jed­nej ław­ce, bo Alu­nia cho­dzi do kla­sy in­te­gra­cyj­nej. Nie zje­my ra­zem cze­ko­la­dy, bo Ala ma ści­słą dietę.

Za to wspól­nie przy­stą­pi­ły­śmy do I Ko­mu­nii Świę­tej i był to nasz wspól­ny dzień ra­do­ści. Cie­szy­my się z każ­dej wspól­nej so­bo­ty spę­dzo­nej ra­zem, każ­da ma swój sposób.

Ko­cham ją ta­ka ja jest, tak jak Bóg ko­cha wszyst­kie swo­je dzie­ci. Ży­cie cu­dem jest.

Ali­cja jest cu­dem życia.

 

III miejsce: Tomasz Bochiński, Szkoła Podstawowa im. Elizy Orzeszkowej w Warszawie

Oca­lić bez­bron­ne­go. Ci­si bo­ha­te­ro­wie dnia codziennego.

Oca­lić bez­bron­ne­go… Kim jest bez­bron­ny – to oso­ba lub stwo­rze­nie, któ­re nie mo­że się sa­mo­dziel­nie sku­tecz­nie obro­nić przed złem na przy­kład ma­łe dziec­ko, oso­ba cho­ra, star­sza, bez­pań­skie zwie­rzę. Po­trze­bu­je wspar­cia od in­nych, aby żyć bezpiecznie.

Pra­wie co­dzien­nie moż­na zo­ba­czyć w te­le­wi­zji, al­bo prze­czy­tać w ga­ze­cie, lub na por­ta­lach in­ter­ne­to­wych o bo­ha­te­rach, któ­rzy ura­to­wa­li ko­goś z po­ża­ru, wy­cią­gnę­li z wo­dy to­ną­ce­go. Wszy­scy zna­ją pa­nią Ja­ni­nę Ochoj­ską, pa­na Je­rze­go Owsia­ka, sły­sze­li choć­by o śp. pa­nu Mar­ku Ko­tań­skim. Są oni twór­ca­mi, twa­rza­mi, wiel­kich ak­cji po­mo­cy lu­dziom w po­trze­bie. Na­to­miast ja uwa­żam, że nie do­ce­nia­my czę­sto osób ży­ją­cych obok nas, dzię­ki któ­rym te wiel­kie ak­cje ma­ją szan­są po­wo­dze­nia i re­al­nej po­mo­cy. Nie wi­dzi­my w nich lu­dzi wiel­kich ser­cem i du­chem. Przy­kład? Sza­lik. Ta­ki zwy­kły, z włócz­ki. A ra­czej nie­zwy­kły, bo stał się on czę­ścią cze­goś wiel­kie­go – pró­by po­bi­cia re­kor­du świa­ta dla Wiel­kiej Or­kie­stry Świą­tecz­nej Po­mo­cy. Je­den sza­lik o dłu­go­ści 150 cen­ty­me­trów na szy­deł­ku wy­dzier­ga­ła na szy­deł­ku mo­ja bab­cia, lat pra­wie 77, a dru­gi pół­to­ra­me­tro­wy zro­bi­łem z ma­mą na dru­tach. Szcze­rze – więk­szość ro­bi­ła ma­ma, cier­pli­wie po­pra­wia­jąc opusz­czo­ne oczka i ucząc mnie jak wy­glą­da­ją wzo­ry. Każ­de oczko, ko­lej­ny rzą­dek, zwięk­sza­ły szan­sę na to, że się uda. Uda­ło się. W ra­mach tej ak­cji po­wstał szal o dłu­go­ści po­nad 4 ki­lo­me­trów i zo­stał wy­li­cy­to­wa­ny za po­nad trzy ty­sią­ce zło­tych na au­kcji. Do­dat­ko­wo zwy­cięz­ca ma prze­ka­zać sza­li­ki na rzecz po­trze­bu­ją­cych. Oczko do oczka, rzą­dek do rząd­ka, sza­lik do sza­li­ka – dzię­ki wie­lu dzie­cia­kom, ko­bie­tom i męż­czy­znom, któ­rzy po­świę­ci­li kil­ka go­dzin swo­je­go cza­su, włócz­ki zna­le­zio­ne w do­mu, ko­muś bę­dzie cie­plej, ktoś prze­trwa zim­ną noc, a ja­kieś dziec­ko bę­dzie mia­ło szan­sę na oglą­da­nie świa­ta zdro­wy­mi oczami.

Po­sta­no­wi­łem się ro­zej­rzeć wo­kół sie­bie, zgod­nie z bi­blij­nym nie­wi­dze­niem bel­ki w swym wła­snym oku. I od­kry­łem, że ota­cza­ją mnie ci­si bohaterowie.

Wła­śnie w tej chwi­li przy­szedł do mnie mój sza­ry pies. To je­den z na­szych trzech fu­trza­ków. Po­dob­no zna­le­zio­ny gdzieś pod la­sem ja­ko ma­ły szcze­niak, do nas tra­fił z do­mu tym­cza­so­we­go ja­ko dru­gi z ko­lei. Pa­mię­tam go z po­cząt­ków byt­no­ści u nas – prze­ra­żo­ny, chu­dy psi pod­ro­stek na dłu­gich ła­pach, o umasz­cze­niu wil­ka, na któ­re­go wi­dok we­te­ry­narz za­ła­mał rę­ce. A po­wi­nien mieć wpra­wę, bo pierw­sza by­ła na­sza sucz­ka, nie­speł­na 2 kg wiej­skie­go szcze­nia­ka żyw­cem zże­ra­ne­go przez pchły ( po­nad 100 z niej spa­dło, a do­kład­niej po set­nej ro­dzi­com znu­dzi­ło się li­cze­nie), z du­żym brzu­chem wy­peł­nio­nym ro­ba­la­mi. Naj­więk­szy był dłuż­szy od niej. A po kil­ku la­tach do­łą­czył do nich star­szy psi pan ze schro­ni­ska- strasz­nie śmier­dzą­cy i cho­ry, przy­wie­zio­ny przez ta­tę znie­nac­ka. Nie­spo­dzian­ka, że hej. Ru­dy sa­miec wiel­ko­ści la­bra­do­ra, bo­ją­cy się czło­wie­ka i kła­pią­cy zę­ba­mi ze stra­chu. Coś o tym wiem, bo i ja ni­mi obe­rwa­łem. Wie­le osób wy­rzu­ci­ło­by ta­kie­go psa z do­mu. A tak na­praw­dę każ­de­go z na­szych psów-su­kę trze­ba by­ło wszyst­kie­go uczyć, jak to szcze­nia­ka, pa­rę rze­czy znisz­czy­ła. Sza­re­go na po­cząt­ku ro­dzi­ce kar­mi­li po tro­chu z rę­ki, co kil­ka go­dzin, go­to­wa­li spe­cjal­nie dla nie­go, że­by mu nie uszko­dzić bar­dziej żo­łąd­ka i je­lit. A ru­dy, po ko­lej­nym kłap­nię­ciu zę­ba­mi i dziab­nię­ciu mnie w no­gę, usły­szał od ma­my – „Je­steś mój, je­steś w swo­im do­mu i cię nie od­dam, ale nie po­zwo­lę ci ni­ko­go w tym do­mu gryźć. Jesz­cze raz i bę­dziesz sie­dział w ka­gań­cu al­bo we­te­ry­narz spi­łu­je ci kły”. Mó­wią, że zwie­rzę­ta nie ro­zu­mie­ją ludz­kiej mo­wy, na­to­miast ni­gdy wię­cej on ni­ko­go nie ugryzł spe­cjal­nie. A z psa bo­ją­ce­go się do­ty­ku rę­ki, te­raz jest osob­ni­kiem wy­sta­wia­ją­cym brzuch do gła­ska­nia sto­pą 😊. Wiem ile wy­sił­ku, cza­su i pie­nię­dzy kosz­to­wa­ło i kosz­tu­je spra­wie­nie, że te fu­trza­ki są szczę­śli­we i że ży­ją w zdro­wiu. Wie­le osób po­wie, że to tyl­ko psy, zwie­rzę­ta, że ty­lu lu­dziom dzie­je się krzyw­da, ale to na­si bra­cia mniej­si, któ­rzy za­słu­gu­ją na na­szą opie­kę, bo sa­mi są bez­bron­ni wo­bec ota­cza­ją­ce­go ich świata.

Jed­nak, oprócz tej trój­ki, trud­no mi po­li­czyć ile osób ura­to­wa­li moi ro­dzin­ni bo­ha­te­ro­wie. Jak wia­do­mo, ro­dzi­na za­czy­na się od po­łą­cze­nia się dwóch osób, któ­re chcą dzie­lić ze so­bą ży­cie, to one spla­ta­ją dwa sznur­ki w jed­ną li­nę. I to oni da­ją przy­kład i uczą ko­lej­ne po­ko­le­nia jak być do­brym dla in­nych. Dla mnie są to moi ro­dzi­ce. Mnie uczy­li, że nie wol­no ła­mać ga­łę­zi, dep­tać mró­wek czy stra­szyć go­łę­bi. I że trze­ba pod­nieść z chod­ni­ka wy­cień­czo­ną psz­czo­łę, za­jąć się star­szą pa­nią z roz­bi­tą gło­wą i we­zwać po­go­to­wie, czy zro­bić za­ku­py są­siad­ce z pię­tra. Obo­je, a tak­że mo­ja do­ro­sła już sio­stra są za­re­je­stro­wa­ni w ba­zie daw­ców szpi­ku. Cze­ka­ją na te­le­fon, aby po­móc ko­muś, ko­go nie zna­ją. Ta­ta przez wie­le lat re­gu­lar­nie od­da­wał krew. Kil­ka­na­ście li­trów naj­cen­niej­sze­go da­ru, któ­re­go nie da się za­stą­pić ani sztucz­nie wy­two­rzyć. Ilu oso­bom po­mógł? Te­go nie wie nikt. Dał do­bry przy­kład – te­raz krew za­czę­ła od­da­wać mo­ja sio­stra. Je­stem z niej dum­ny-prze­mo­gła swo­ją nie­chęć do igieł i lęk przed po­bra­niem krwi, aby po­ma­gać in­nym. Oprócz te­go dzia­ła w Czer­wo­nym Krzy­żu i bie­rze udział w ak­cjach dla dzie­ci: uczy je udzie­la­nia pierw­szej po­mo­cy- ukoń­czy­ła w tym ce­lu kwa­li­fi­ko­wa­ny kurs, prze­pro­wa­dza ak­cje prób­nych ewa­ku­acji w przy­pad­ku róż­nych za­gro­żeń: ata­ku ter­ro­ry­stycz­ne­go, po­ża­ru la­su itp. Jeź­dzi z ni­mi na obo­zy i po­ka­zu­je jak mło­dzież mo­że pre­zen­to­wać swo­je umie­jęt­no­ści, aby mie­li więk­sze szan­se na zdo­by­cie wy­ma­rzo­nej pra­cy, sty­pen­dium czy gran­tu. Uczy się ko­lej­nych ję­zy­ków ob­cych. A mi­mo to znaj­du­je czas, że­by ze mną po­ga­dać przez zoo­ma, obej­rzeć ra­zem film, czy po­móc mi z lek­cja­mi. I wzo­rem ro­dzi­ców przy­gar­nę­ła ze swo­im uko­cha­nym bez­pań­ską sucz­kę w da­le­kim kra­ju 😊. I o ile od­da­wa­nie krwi mo­ja sio­stra ma po ta­cie, to chy­ba po ma­mie odzie­dzi­czy­ła bra­nie udzia­łu w róż­nych akcjach.

No tak, mo­ja ma­ma – a to pie­cze pasz­te­ty na ba­zar­ki cha­ry­ta­tyw­ne i za­ga­nia mnie do po­mo­cy w mie­le­niu ma­szyn­ką, to ro­bi spin­ki dla dziew­czy­nek i na­uczy­cie­lek na dzień dziew­czyn­ki, dzia­ła w ra­dzie ro­dzi­ców, wiecz­nie ktoś do niej dzwo­ni, że­by się wy­ża­lić al­bo po­ra­dzić. O róż­nych po­rach dnia i no­cy. Kie­dyś mnie to de­ner­wo­wa­ło, ale wy­tłu­ma­czy­ła mi, że na tym po­le­ga przy­jaźń i mi­łość, że są oso­by do któ­rych się wie, że moż­na dzwo­nić za­wsze, bo ży­cie jest nie­prze­wi­dy­wal­ne. Oj jest – nie­dłu­go póź­niej o 3 nad ra­nem, w pierw­szym szczy­cie pan­de­mii, za­dzwo­ni­ła bab­cia, że się prze­wró­ci­ła i chy­ba zła­ma­ła no­gę. Oka­za­ło się że na­praw­dę zła­ma­ła, a dzię­ki te­mu, że ma­ma ode­bra­ła te­le­fon w środ­ku no­cy, bab­cia nie czu­ła się sa­ma. Mi­mo te­go za­bie­ga­nia znaj­du­je czas na na­sze wspól­ne oglą­da­nie Star Wars, na roz­mo­wy o wszyst­kim i o ni­czym. I przy­jąć na sie­bie ude­rze­nie wóz­ka na to­rze sa­necz­ko­wym za­cią­ga­jąc ha­mu­lec po to, aby mi się nie sta­ła krzyw­da, bo je­cha­łem w wóz­ku przed nią. Po­tra­fi też za­sko­czyć ca­łą ro­dzi­nę – jak choć­by de­cy­zją o od­da­niu wło­sów na pe­ru­ki dla osób po che­mio­te­ra­pii. Wy­obraź­cie so­bie-wy­szła ma­ma w ku­cy­ku do po­ło­wy ple­ców, a wra­ca po dwóch go­dzi­nach z fry­zu­rą na chło­pa­ka. Zro­bi­ła to dwa ra­zy, z tym że za dru­gim ra­zem wło­sy od­da­ła też mo­ja sio­stra. Cięż­ko by­ło się przy­zwy­cza­ić do ich no­we­go wyglądu.

Ta­cy są naj­waż­niej­si w mo­im ży­ciu bo­ha­te­ro­wie. Mo­że nie do­sta­ją me­da­li, nie mó­wią o nich w te­le­wi­zji, ale to dzię­ki nim ży­ję ja i wie­le in­nych osób oraz stwo­rzeń. We­dług Tal­mu­du „je­śli czło­wiek nisz­czy jed­no ży­cie, to jest tak, jak gdy­by znisz­czył ca­ły świat. A je­śli czło­wiek ra­tu­je jed­no ży­cie, to jest tak, jak gdy­by ura­to­wał ca­ły świat”. I to chy­ba naj­le­piej opi­su­je ci­chych bo­ha­te­rów-oni ra­tu­ją świat i nie do­pusz­cza­ją do te­go, aby ktoś go zniszczył.

 

Arkusz zgłoszeniowy na konkurs Pomóż ocalić życie bezbronnemu

Uwa­ga! Pra­ce li­te­rac­kie i mul­ti­me­dial­ne przyj­mo­wa­ne są wy­łącz­nie on-li­ne w for­mie elek­tro­nicz­nej o ob­ję­to­ści do 512 MB, w for­ma­tach: pdf, doc, docx, odt, ppt, pptx, pps, ppsx, odp, jpg, gif, tif, mpg, mp4, mov, mp3, wav, tak­że skom­pre­so­wa­ne w for­mie pli­ków zip lub rar. W przy­pad­ku pli­ków o więk­szej ob­ję­to­ści, prze­sy­ła­nie mo­że trwać od­po­wied­nio dłużej. 

W przy­pad­ku pli­ków o więk­szej ob­ję­tość niż 512 MB, np. dłuż­szych fil­mów, na­le­ży prze­słać jej na pły­cie DVD lub pendrivie. 

Da­ne Uczest­ni­ka Kon­kur­su (Au­to­ra Pracy):

Da­ne opie­ku­na pra­cy (na­uczy­cie­la / ka­te­che­ty / rodzica):

Da­ne szkoły:

Po wy­sła­niu for­mu­la­rza, bar­dzo pro­si­my o spraw­dze­nie, czy e‑mail z od­po­wie­dzią nie tra­fił do ka­ta­lo­gu ze spamem.

Prze­sła­ny ar­kusz zgło­sze­nio­wy na­le­ży wy­dru­ko­wać, pod­pi­sać i wy­słać tra­dy­cyj­ną pocz­tą na ad­res Sto­wa­rzy­sze­nia (tak­że w przy­pad­ku prac prze­sła­nych przez in­ter­net). Uwa­ga! Pro­si­my nie na­kle­jać ar­ku­sza na pra­cę. Do te­go prze­zna­czo­na jest na­klej­ka znaj­du­ją­ca się na dru­giej stronie.

Pra­ce kon­kur­so­we wraz z ar­ku­szem zgło­sze­nio­wym pro­si­my prze­sy­łać pod ad­res: Pol­skie Sto­wa­rzy­sze­nie Obroń­ców Ży­cia Czło­wie­ka, ul. Kro­wo­der­ska 24/1, 31–142 Kra­ków.

Patronat honorowy:

Partnerzy:

Kra­jo­we
Dusz­pa­ster­stwo
Na­uczy­cie­li

Partnerzy medialni:

Wybrane, nagrodzone prace z poprzednich edycji konkursu:

Ka­te­go­ria li­te­rac­ka (klik­nij)

Ka­te­go­ria plastyczna:

Kategoria multimedialna (rozwiń playlistę):

Uwa­ga! W związ­ku z licz­ny­mi py­ta­nia­mi do­ty­czą­cy­mi wpi­sów na świa­dec­twach osią­gnięć lau­re­atów Ogól­no­pol­skie­go Kon­kur­su dla mło­dzie­ży o na­gro­dę im. bł. ks. Je­rze­go Po­pie­łusz­ki „Po­móż oca­lić ży­cie bez­bron­ne­mu” w ka­te­go­rii szkół pod­sta­wo­wych in­for­mu­je­my, iż:

  • wpis osią­gnię­cia do­ty­czy tyl­ko lau­re­ata konkursu,
  • lau­re­ata­mi w ro­zu­mie­niu re­gu­la­mi­nu są oso­by, któ­re za­ję­ły miej­sca pierw­sze, dru­gie i trze­cie w po­szcze­gól­nych ka­te­go­riach artystycznych,
  • na świa­dec­twie ukoń­cze­nia szko­ły pod­sta­wo­wej wpi­su­je się osią­gnię­cia ucznia w okre­sie by­cia w szko­le. Przy­kła­do­wo, je­śli uczeń zo­sta­nie lau­re­atem kon­kur­su w kl. 7 lub niż­szej, to to osią­gnię­cie po­win­no mu zo­stać wpi­sa­ne tak­że na świa­dec­twie ukoń­cze­nia szkoły,
  • zgod­nie z art. 148 usta­wy Pra­wo oświa­to­we, wo­je­wódz­ki ku­ra­tor oświa­ty co­rocz­nie po­da­je do pu­blicz­nej wia­do­mo­ści wy­kaz za­wo­dów wie­dzy, ar­ty­stycz­nych i spor­to­wych or­ga­ni­zo­wa­nych przez ku­ra­to­ra oświa­ty lub in­ne pod­mio­ty dzia­ła­ją­ce na te­re­nie szko­ły, któ­re mo­gą być wy­mie­nio­ne na świa­dec­twie ukoń­cze­nia szko­ły pod­sta­wo­wej oraz okre­śla miej­sca uzna­ne za zwy­cię­skie w tych za­wo­dach (przez za­wo­dy ro­zu­mie się: róż­ne­go ro­dza­ju for­my współ­za­wod­nic­twa m.in.: kon­kur­sy, za­wo­dy spor­to­we, prze­glą­dy, roz­gryw­ki, tur­nie­je, mistrzostwa).

Laureaci poprzednich edycji konkursu:

Udostępnij
Tweetnij
Wydrukuj