Tylko życie ma przyszłość!

dr inż. Antoni Zięba

Szukaj
Close this search box.

Serce z książki

Serce z książki. Fot.: archiwum rodzinne

Dla nie­któ­rych le­ka­rzy ser­ce Ani by­ło tak bez­war­to­ścio­we, że za­słu­gi­wa­ło je­dy­nie na abor­cję. A po­tem by­ły dwa cu­dy. Pierw­szy to spo­tka­nie le­ka­rza, któ­ry po­dej­mie się ope­ra­cji. Dru­gi to fakt, że ope­ra­cji jed­nak nie będzie…

Agniesz­ka i An­drzej Jan­czu­ro­wie miesz­ka­ją pod Wro­cła­wiem z dzieć­mi: Ka­ro­lem, Anią i Jo­asią. Spo­koj­ni, zwy­czaj­ni i nie­roz­po­zna­wal­ni na uli­cy, choć ser­ce ich cór­ki jest zna­ne na ca­łym świecie.

„Czekać albo aborcja”

Cią­ża z Ka­ro­lem by­ła pod­ręcz­ni­ko­wa, pra­wie jak z kre­do­wych ma­ga­zy­nów: pięk­na, uśmiech­nię­ta ma­ma głasz­czą­ca krą­gły brzuch. – My­śle­li­śmy, że za dru­gim ra­zem bę­dzie po­dob­nie – mó­wi Agniesz­ka – ale szyb­ko tra­fi­łam do szpi­ta­la z moc­nym krwa­wie­niem. My­śla­łam, że dziec­ka nie da się ura­to­wać, bo po­ja­wił się krwiak pod­ko­smów­ko­wy. Le­ka­rze da­wa­li 50 proc. szans, że dziec­ko do­ży­je do po­ro­du – wspo­mi­na. Jed­nak dzię­ki Mszy św. od­pra­wio­nej na­stęp­ne­go dnia w Go­dzi­nę Mi­ło­sier­dzia Bo­że­go krwiak, któ­ry (je­śli dziec­ko prze­ży­je) miał się wchła­niać wie­le ty­go­dni, po pro­stu zniknął.

Po wyj­ściu ze szpi­ta­la w 10. ty­go­dniu cią­ży ro­dzi­ce zde­cy­do­wa­li się na nie­in­wa­zyj­ne ba­da­nia pre­na­tal­ne. Wte­dy po raz pierw­szy usły­sze­li, że Ania ma cho­re ser­ce. Le­kar­ka stwier­dzi­ła nie­pra­wi­dło­wy prze­pływ na za­staw­ce trój­dziel­nej. – „Są dwie opcje: cze­kać al­bo abor­cja” – po­wie­dzia­ła. Na to my ka­te­go­rycz­nie, że abor­cja nie wcho­dzi w grę – opo­wia­da Andrzej.

Ko­lej­ne ba­da­nie po­twier­dzi­ło wa­dę ser­dusz­ka, któ­re ro­sło, więc moż­na by­ło „wy­czy­tać” z nie­go co­raz wię­cej. – Te­raz le­kar­ka wprost na­ma­wia­ła nas do prze­rwa­nia cią­ży. By­ło dla niej oczy­wi­ste, że „ta­kie dzie­ci” się usu­wa. „Ta­kie”, czy­li cier­pią­ce na HLHS – ze­spół nie­do­ro­zwo­ju le­wej ko­mo­ry ser­ca. Do­pó­ki dziec­ko jest w brzu­chu, ko­rzy­sta z tle­nu z krwi mat­ki. Po uro­dze­niu bez ope­ra­cji ży­je mak­sy­mal­nie trzy dni – do­da­je ta­ta. – Oczy­wi­ście, kon­sul­to­wa­li­śmy dia­gno­zę z in­ny­mi le­ka­rza­mi. Naj­lep­szy­mi we Wro­cła­wiu, War­sza­wie. Mó­wio­no o trzech eta­pach ope­ra­cji: jed­na mia­ła się od­być za­raz po uro­dze­niu, dru­ga po trzech mie­sią­cach i trze­cia po trzech la­tach. Wte­dy na­stą­pi­ła­by peł­na ko­rek­ta, ale nie peł­nia zdro­wia, bo ope­ra­cje są bar­dzo inwazyjne.

Bry­tyj­skie ba­da­nia prze­pro­wa­dzo­ne na 3000 abor­to­wa­nych dzie­ci po­ka­za­ły, że dia­gno­za le­ka­rzy co do sta­nu ich zdro­wia by­ła praw­dzi­wa je­dy­nie w 39 proc. przy­pad­ków (za: In­de­pen­dent, 23.5.2006).

Agniesz­ka i An­drzej do­wie­dzie­li się tak­że, że kil­ka­na­ście lat te­mu dzie­ci z HLHS umie­ra­ły, po­nie­waż nie prze­pro­wa­dza­no tak skom­pli­ko­wa­nych za­bie­gów. Usły­sze­li, że na Za­cho­dzie dzie­ci ta­kie jak Ania ro­dzą się rzad­ko al­bo w ogó­le – tam je­dy­nym „wyj­ściem” wy­da­je się aborcja.

W poniedziałek u mnie

Pod ko­niec cią­ży ser­ce Ani by­ło już bar­dzo sła­be. Aby po­czuć ru­chy ma­łej, Agniesz­ka ko­ły­sa­ła ją w brzu­chu, że­by dziec­ko się po­huś­ta­ło, a ma­ma po­czu­ła, że cór­ka na­dal ży­je. W tam­tym cza­sie Jan­czu­ro­wie prze­czy­ta­li o prof. Edwar­dzie Mal­cu, kar­dio­lo­gu, o któ­rym mó­wi się, że jest „pol­skim do­brem na­ro­do­wym”. – Pro­fe­sor pra­co­wał wte­dy w Niem­czech. Za­dzwo­ni­li­śmy do kli­ni­ki, ode­bra­ła Po­lka, roz­ma­wia­li­śmy pół go­dzi­ny. Wy­sła­li­śmy ba­da­nia, dys­ku­to­wa­li­śmy z prof. Mal­cem, któ­ry po­twier­dził dia­gno­zę i zde­cy­do­wał się prze­pro­wa­dzić ope­ra­cję. Za­zna­czył jed­nak: „W po­nie­dzia­łek mu­si­cie być u mnie. Dziec­ka nie mo­że­cie prze­wieźć tu­taj do­pie­ro po uro­dze­niu”. Mu­sie­li­śmy tak­że za­pła­cić 300 ty­się­cy zło­tych za ope­ra­cję i po­byt w nie­miec­kim szpi­ta­lu. Mnó­stwo pie­nię­dzy jak na na­sze wa­run­ki. To był cud, iż w week­end uda­ło nam się ze­brać tę kwo­tę. Dzwo­ni­li­śmy do ca­łej ro­dzi­ny, zna­jo­mych, przy­ja­ciół. Krew­ni po­ży­cza­li od ko­go mo­gli, by móc po­ży­czyć nam. Po­za tym mo­dli­li­śmy się o ura­to­wa­nie na­sze­go nie­na­ro­dzo­ne­go dziecka.

Książkowe serce

Po przy­jeź­dzie do Nie­miec le­ka­rze wy­wo­ła­li po­ród. Kie­dy ser­ce Ani za­czę­ło sta­wać, na­tych­miast zde­cy­do­wa­no o ce­sar­skim cię­ciu. – Bar­dzo za­le­ża­ło nam na chrzcie. Przy­wio­złam w sło­icz­ku wo­dę świę­co­ną. Za­py­ta­li­śmy, czy An­drzej bę­dzie mógł ochrzcić. Usły­sze­li­śmy, że nie, bo le­ka­rze mu­szą na­tych­miast pod­piąć dziec­ko pod apa­ra­tu­rę, że­by prze­ży­ło do ope­ra­cji. Ale je­śli so­bie ży­czy­my, to któ­ryś z le­ka­rzy ochrzci na­szą cór­kę. Wrzu­ci­li­śmy więc for­muł­kę „Ja cie­bie chrzczę…” do trans­la­to­ra Google’a, na kart­ce wy­rwa­nej z ze­szy­tu na­pi­sa­li­śmy, co zro­bić i da­li­śmy le­ka­rzom – re­la­cjo­nu­ją ro­dzi­ce. – Po­wie­dzie­li nam, że po go­dzi­nie bę­dzie­my mo­gli zo­ba­czyć dziec­ko. Nie by­ła to go­dzi­na, ani dwie, ani trzy. Do­pie­ro po czte­rech go­dzi­nach za­dzwo­ni­li, że mo­że­my przy­je­chać. Wcho­dzi­my do sa­li peł­nej le­ka­rzy. Wszy­scy się śmie­ją. Na ogrom­nych mo­ni­to­rach ser­ce Ani. Pięk­ne, zdro­we serce.

Wszystko zniknęło

Prof. Ma­lec mó­wi: – Oooo, pro­szę pań­stwa, dzi­siaj wszyst­ko wy­glą­da zu­peł­nie ina­czej niż wczo­raj. Praw­do­po­dob­nie obej­dzie się bez ope­ra­cji. Wszyst­ko znik­nę­ło. Le­wa ko­mo­ra się po­ja­wi­ła, pra­wa zma­la­ła do swo­ich roz­mia­rów, za­staw­ki dzia­ła­ją książ­ko­wo, a po prze­wę­że­niu aor­ty nie ma śla­du. Nic, nic, nic.

Nie­miec­cy le­ka­rze ca­ły czas mó­wi­li: – Ta­kie rze­czy się nie zda­rza­ją. To jest nie­moż­li­we! Trzy­ma­li nas tam o wie­le dłu­żej niż dzie­ci, któ­re prze­cho­dzi­ły ope­ra­cje. I cią­gle tyl­ko ba­da­li i ba­da­li. W kół­ko sły­sze­li­śmy: fa­szi­nie­rend, fa­szi­nie­rend, a gdy py­ta­li­śmy, czy wszyst­ko do­brze, od­po­wia­da­li: „Spo­koj­nie, wszyst­ko do­brze. Tyl­ko to ta­kie fascynujące”.

Agniesz­ka i An­drzej: – Każ­de­go le­ka­rza py­ta­li­śmy, co się wła­ści­wie sta­ło? Co się za­dzia­ło w tym ser­cu? Od­po­wia­da­li: „Nie wie­my, ciesz­cie się”. Prof. Ma­lec gdy wy­cho­dzi­li­śmy ze szpi­ta­la, po­wie­dział: „Tyl­ko Bo­gu dzię­kuj­cie”. Stwier­dził, że me­dycz­nie się nie da te­go wy­tłu­ma­czyć. Dzi­siej­szy świat jest tak bar­dzo ra­cjo­nal­ny. Wszyst­ko trze­ba zba­dać, zmie­rzyć. Szan­se Ani też zmie­rzo­no. I nie da­wa­no na­wet jed­ne­go pro­cen­ta szan­sy na to, że jej ser­ce za­cznie funkcjonować.

 

Ulot­ka do po­bra­nia i roz­po­wszech­nia­nia: Ser­ce z książki

Udostępnij
Tweetnij
Wydrukuj