Tylko życie ma przyszłość!

dr inż. Antoni Zięba

Szukaj
Close this search box.

Poskładać dziecko z kawałków

Poskładać dziecko z kawałków

O do­bie­ra­niu ro­dzi­ców do dziec­ka, a nie dziec­ka do ro­dzi­ców, gdyż w ad­op­cji to ono jest naj­waż­niej­sze z Bar­ba­rą Sło­mian roz­ma­wia Mag­da­le­na Guziak-Nowak.

Kil­ka ty­go­dni te­mu „Wy­so­kie Ob­ca­sy” moc­no prze­sa­dzi­ły, pu­bli­ku­jąc okład­kę z na­pi­sem „Abor­cja jest OK”. Kontrą do tej prze­ra­ża­ją­cej nar­ra­cji sta­ła się in­ter­ne­to­wa ak­cja „Ad­op­cja jest OK”. Choć zdo­by­ła du­żą po­pu­lar­ność, coś mnie w niej ra­zi. To tak, jak­by ktoś po­sta­wił abor­cję i ad­op­cję w jed­nym sze­re­gu i dał ba­nal­nie pro­sty wy­bór: al­bo jed­no, al­bo drugie. 

– Mnie rów­nież ta­kie ze­sta­wie­nie wy­da­je się nie­szczę­śli­we. Z pew­no­ścią jest tak, że żad­ne dziec­ko nie mu­si umie­rać wsku­tek abor­cji, bo są ro­dzi­ce go­to­wi je przy­jąć – wy­star­czy po­pa­trzeć na ko­lej­ki w ośrod­kach ad­op­cyj­nych. Mo­że­my na­wet po­wie­dzieć, że nie ma dzie­ci nie­chcia­nych, bo każ­de ży­cie mo­że być upra­gnio­ne, ko­cha­ne i chro­nio­ne – z tą róż­ni­cą, że jed­ne wy­cho­wa­ją się w ro­dzi­nach bio­lo­gicz­nych, in­ne w ad­op­cyj­nych. Jed­nak fakt, że są dzie­ci, któ­re gi­ną przed na­ro­dze­niem, nie mo­że być po­strze­ga­ny ja­ko po­win­ność mo­ral­na, ja­ko zmu­sza­nie do adopcji.

I szan­taż emo­cjo­nal­ny na za­sa­dzie: „Sko­ro je­stem za peł­ną ochro­ną ży­cia czło­wie­ka od po­czę­cia, to mu­szę ad­op­to­wać dziec­ko ura­to­wa­ne od aborcji…”.

– Ad­op­cja „bo po­win­nam, bo mu­szę” mo­gła­by tyl­ko skrzyw­dzić dziec­ko. To de­cy­zja, któ­rą trze­ba pod­jąć w zu­peł­nej wol­no­ści, bez po­czu­cia wi­ny czy przy­mu­su. W do­dat­ku świa­do­mie, bo choć ro­dzi­ciel­stwo ad­op­cyj­ne jest pięk­ne, to tak­że wymagające.

Wy­ma­ga­ją­ce czego? 

– Otwar­to­ści ro­dzi­ców na czę­sto dra­ma­tycz­ne do­świad­cze­nia dziec­ka, włą­cze­nia ich we wspól­ną hi­sto­rię już po ad­op­cji, go­to­wo­ści do wspie­ra­nia go nie­za­leż­nie od te­go, jak bę­dzie się za­cho­wy­wa­ło, zwłasz­cza w sy­tu­acjach trud­nych, no­wych, gra­nicz­nych. Przede wszyst­kim jed­nak ro­dzi­ciel­stwo ad­op­cyj­ne wy­ma­ga doj­rza­łej mi­ło­ści, któ­ra po­mo­że dziec­ku dźwi­gać cię­żar porzucenia.

Wła­ści­wą mo­ty­wa­cją do przy­ję­cia dziec­ka jest więc miłość?

– Tak, wy­ra­ża­ją­ca się w po­sta­wie: „Pra­gnę po­ko­chać to dziec­ko i dać mu wszyst­ko to, co ma­ją dzie­ci uro­dzo­ne i wy­cho­wu­ją­ce się w ro­dzi­nach bio­lo­gicz­nych, aby sta­ło się do­brym czło­wie­kiem”. Do ta­kiej po­sta­wy się doj­rze­wa. By­wa, że kan­dy­da­ci na ro­dzi­ców ad­op­cyj­nych przy­cho­dzą do na­sze­go ośrod­ka z mniej wznio­sły­mi, a bar­dziej ludz­ki­mi mo­ty­wa­cja­mi, któ­re są od­bi­ciem ich naj­głęb­szych pra­gnień. Nie­któ­rzy dzie­lą się ba­ga­żem nie­płod­no­ści, in­ni nio­są w ser­cu swo­je stra­ty. Warsz­ta­ty są cza­sem, kie­dy sa­mi do­cho­dzą do wnio­sku, że mo­ty­wa­cja „W na­szym do­mu jest tak pu­sto…” to za ma­ło. Ro­dzi­ce, któ­rzy stra­ci­li swo­je dzie­ci bio­lo­gicz­ne przed na­ro­dze­niem, spo­strze­ga­ją też, że ad­op­cja nie mo­że być czymś „za­miast”, że nie mo­że być pla­strem na ra­nę. Ka­ta­rzy­na Ko­tow­ska, au­tor­ka po­wie­ści, w któ­rych po­ru­sza pro­ble­my ad­op­cji, na­pi­sa­ła, że do­pie­ro „za­mknię­cie ża­ło­by po­zwa­la wy­cią­gnąć rę­ce po dziec­ko”. Wte­dy moż­na go za­pra­gnąć dla nie­go samego.

Mo­że­my więc po­wie­dzieć, że każ­da ad­op­cja za­czy­na się od po­dwój­ne­go roz­cza­ro­wa­nia i cier­pie­nia: dziec­ka, i rodziców?

– Tak, bo jed­ni i dru­dzy zo­sta­li po­zba­wie­ni cze­goś na­tu­ral­ne­go. Ad­op­cja to dro­ga oku­pio­na obu­stron­ny­mi stra­ta­mi i lę­ka­mi. Ro­dzi­ce tra­cą na­dzie­ję na ro­dzi­ciel­stwo bio­lo­gicz­ne, a nie­rzad­ko mu­szą się zmie­rzyć ze stra­ta­mi dzie­ci nie­na­ro­dzo­nych. Z ko­lei dziec­ko prze­ży­wa se­pa­ra­cję od bio­lo­gicz­nej ma­my. Z okre­su pre­na­tal­ne­go zna­ło jej głos i sły­sza­ło bi­cie ser­ca, a te­raz do­sta­je zu­peł­nie no­we oso­by, któ­rych nie zna.

Trud­no mu zaufać?

– Psy­cho­lo­gia pre­na­tal­na po­ka­zu­je, w ja­ki spo­sób za­spo­ka­ja­nie po­trzeb roz­wo­jo­wych czło­wie­ka wpły­wa na roz­wój je­go oso­bo­wo­ści. Dla­te­go tak waż­ne są emo­cje to­wa­rzy­szą­ce przy­ję­ciu dziec­ka. Je­śli ma­ma cie­szy się z te­go, że jest w cią­ży, ta ra­dość udzie­la się tak­że je­mu. Wła­ści­we od­ży­wia­nie ma­my, do­sto­so­wa­nie jej ryt­mu dnia do po­trzeb nie­na­ro­dzo­ne­go dziec­ka i głę­bo­ka re­la­cja z je­go ta­tą, już na naj­wcze­śniej­szym eta­pie roz­wo­ju da­ją mu po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa i przy­na­leż­no­ści do ro­dzi­ny. Ma­ma to pierw­sze śro­do­wi­sko ży­cia. Je­śli ono jest do­bre, dziec­ko ro­dzi się z go­to­wo­ścią do na­wią­zy­wa­nia wię­zi, któ­ra jest naj­istot­niej­szym czyn­ni­kiem roz­wo­ju każ­de­go czło­wie­ka, jest wa­run­kiem je­go istnienia.

Ale dzie­ci tra­fia­ją­ce do ad­op­cji nie­jed­no­krot­nie ma­ją trud­ną hi­sto­rię pre­na­tal­ną. Je­śli ko­bie­ta ży­ła w stre­sie, nie dba­ła o sie­bie i od po­cząt­ku nie chcia­ła być mat­ką, dziec­ko to czu­ło. Mó­wi­my wów­czas, że do­świad­czy­ło trau­my prenatalnej.

Któ­ra nie mi­ja wraz z narodzinami…

– Pa­mięć pre­na­tal­na spra­wia, że w sy­tu­acjach trud­nych już po uro­dze­niu dziec­ko mo­że za­cho­wy­wać się nie­zro­zu­mia­le dla oto­cze­nia, czę­sto nie­ade­kwat­nie do sy­tu­acji. Sku­tek jest ta­ki, że ma pro­blem, by za­ufać in­nym do­ro­słym, co z ko­lei jest klu­czo­we dla ad­ap­ta­cji dziec­ka do no­wej ro­dzi­ny. Ta­kie za­ufa­nie ro­dzi się po­wo­li, dzień po dniu, w od­po­wie­dzi na ade­kwat­ne re­ago­wa­nie ro­dzi­ców na po­trze­by dziecka.

Cza­sem kan­dy­da­ci do peł­nie­nia funk­cji ro­dzi­ców ad­op­cyj­nych mó­wią: „Chce­my ad­op­to­wać jak naj­mniej­sze dziec­ko, aby ni­cze­go nie pa­mię­ta­ło”. To nie tak. Ro­dzi­ce po­win­ni da­wać dziec­ku to, cze­go po­trze­bu­je do roz­wo­ju tu i te­raz, ale też, co rów­nie waż­ne, a mo­że na­wet waż­niej­sze, wró­cić do te­go, co by­ło, do tej trud­nej hi­sto­rii. Po to, by kom­pen­so­wać bra­ki, za­spo­ka­jać po­trze­by, na któ­re wcze­śniej nikt nie od­po­wia­dał. Tyl­ko wte­dy dziec­ko mo­że pójść dalej.

Tym róż­ni się ro­dzi­ciel­stwo bio­lo­gicz­ne od adopcyjnego?

– Mię­dzy in­ny­mi. Dziec­ko przy­spo­so­bio­ne bar­dziej niż bio­lo­gicz­ne po­trze­bu­je bli­sko­ści i re­ak­cji na każ­dy sy­gnał. Nie moż­na go po­zo­sta­wić z bra­kiem od­po­wie­dzi. Ma­my ad­op­cyj­ne mó­wią cza­sem: „Je­stem bez­sil­na. Dziec­ko prze­wi­nię­te, na­kar­mio­ne, przy­tu­lo­ne, a i tak cią­gle pła­cze”. Płacz to znak, że na­dal cze­goś po­trze­bu­je. I na­wet je­śli nie od­gad­nie tej po­trze­by, po­win­na przy nim być, do­ty­kać, mó­wić ła­god­nym gło­sem, bo to dla dziec­ka znak, że go nie opu­ści­ła, jest w chwi­li trud­nej. Ad­op­cyj­ny ta­ta nie mo­że po­wie­dzieć: „Je­steś wy­ką­pa­ny i na­je­dzo­ny, masz su­cho, je­śli chwil­kę po­pła­czesz, nic ci się nie sta­nie”, bo dziec­ko mu­si się na­sy­cić mi­ło­ścią i po­czu­ciem bez­pie­czeń­stwa, któ­re­go wcze­śniej nie mia­ło. W ten wła­śnie spo­sób wła­śnie ro­dzi się za­ufa­nie do no­wych rodziców.

Ro­dzi­ce ad­op­cyj­ni mu­szą się też zmie­rzyć z trud­no­ścia­mi zdro­wot­ny­mi, na przy­kład pło­do­wym ze­spo­łem al­ko­ho­lo­wym. Dzie­ci z FAS nie sie­dzą grzecz­nie na krze­seł­ku i nie uczą się ta­blicz­ki mno­że­nia w trzy dni. Trze­ba się li­czyć z ich moż­li­wo­ścia­mi i tem­pem rozwoju.

Ad­op­to­wa­ny na­sto­la­tek zwie­rzał się mo­jej zna­jo­mej: „Ro­dzi­ce chcą dla mnie jak naj­le­piej, ale ja już nie da­ję ra­dy, bo co­dzien­nie mam coś dodatkowego”.

– Cza­sem ro­dzi­ce, kie­ru­jąc się szla­chet­ny­mi po­bud­ka­mi, chcą bar­dzo szyb­ko prze­ko­nać dzie­ci, że są wspa­nia­łe i ze wszyst­kim so­bie po­ra­dzą. Za­pi­su­ją je więc na ma­sę do­dat­ko­wych za­jęć, bo prze­cież dzię­ki te­mu uwie­rzą w sie­bie. Ocze­ku­ją przy tym naj­wyż­szej go­to­wo­ści do dzia­ła­nia, za­po­mi­na­jąc, że na­wet do­ro­śli mie­wa­ją gor­sze dni. Gdy wrzu­co­ne na głę­bo­ką wo­dę dziec­ko so­bie nie ra­dzi, bar­dzo szyb­ko za­czy­na my­śleć: „Coś jest ze mną nie tak”. Trze­ba więc uwa­żać z tak ra­dy­kal­ny­mi spo­so­ba­mi pod­no­sze­nia dziec­ku sa­mo­oce­ny i pa­mię­tać, że już sa­mo po­zna­wa­nie no­wej ro­dzi­ny i bu­do­wa­nie przy­na­leż­no­ści do niej wy­ma­ga od nie­go spo­ro za­an­ga­żo­wa­nia emo­cji, ro­zu­mu i ducha.

Jed­nak naj­waż­niej­szym za­da­niem ro­dzi­ców ad­op­cyj­nych jest zbu­do­wa­nie z dziec­kiem więzi.

Po­sag na ca­łe życie?

– Tak, wła­śnie o ta­kie wy­po­sa­że­nie cho­dzi. Je­śli dziec­ko jest ocze­ki­wa­ne, ko­cha­ne, a po uro­dze­niu oto­czo­ne pra­wi­dło­wą opie­ką i wspie­ra­ne w roz­wo­ju, zy­sku­je prze­ko­na­nie, że z wie­lo­ma wy­zwa­nia­mi po­tra­fi so­bie po­ra­dzić sa­mo­dziel­nie. Two­rzy wte­dy więź bez­piecz­ną. Je­śli jed­nak nie­ko­niecz­nie jest dziec­kiem upra­gnio­nym, za­miast do­bre­go je­dze­nia do­sta­wa­ło w okre­sie pre­na­tal­nym używ­ki, kie­dy ma­ma do­świad­cza­ła ja­kiejś trau­my, np. z po­wo­du prze­mo­cy ze stro­ny part­ne­ra, ma­leń­stwo ro­dzi się z wy­po­sa­że­niem lę­ko­wym. Na zna­jo­me z okre­su pre­na­tal­ne­go dźwię­ki re­agu­je pła­czem, za­si­nie­niem, stra­chem i jest nie­uf­ne w sto­sun­ku do ko­lej­nych opie­ku­nów. Dzie­je się tak wów­czas, gdy po uro­dze­niu ro­dzi­ce na­dal je za­nie­dbu­ją i dziec­ko zo­sta­je umiesz­czo­ne w pie­czy za­stęp­czej. W ta­kiej sy­tu­acji ty­dzień przy­tu­la­nia nie wy­star­czy. Dziec­ko po­trze­bu­je du­żo cza­su i uwa­gi ze stro­ny no­wych opie­ku­nów, ale przede wszyst­kim ade­kwat­ne­go za­spo­ka­ja­nia po­trzeb roz­wo­jo­wych. Je­śli ro­dzi­ce za­stęp­czy nie bę­dą wy­star­cza­ją­co otwar­ci na ta­kie dzia­ła­nie, dziec­ko bę­dzie funk­cjo­no­wać w tzw. po­za­bez­piecz­nym sty­lu przy­wią­za­nia, ale o tym bar­dzo trud­no po­wie­dzieć w kil­ku zdaniach.

Za­chę­casz do jaw­no­ści ad­op­cji. Dlaczego?

– Bo praw­da to naj­wyż­sza war­tość. Waż­ne, by dziec­ko wie­dzia­ło, gdzie tkwią je­go ko­rze­nie. Nikt nie chce być NN, znaj­dą al­bo pod­rzut­kiem. Na­to­miast za­da­niem na ca­łe ży­cie ro­dzi­ców ad­op­cyj­nych jest po­moc dziec­ku w za­ak­cep­to­wa­niu swo­je­go po­dwój­ne­go po­cho­dze­nia: bio­lo­gicz­ne­go i emo­cjo­nal­ne­go, oraz zin­te­gro­wa­niu go z wła­snym ży­ciem. Ow­szem, bu­du­je­my na stra­cie i od­rzu­ce­niu, ale też po­ka­zu­je­my dziec­ku, że sza­nu­je­my w nim je­go ko­rze­nie. Da­je­my sy­gnał: to by­ło trud­ne do­świad­cze­nie, ale ko­cha­my cię i je­steś dla nas bezcenny.

Po­now­nie do­ty­ka­my tu waż­ne­go wąt­ku – mo­ty­wa­cji, go­to­wo­ści ro­dzi­ców do przy­spo­so­bie­nia dziec­ka i po­go­dze­nia się ze stra­ta­mi. Ro­dzi­ce mu­szą stwo­rzyć prze­strzeń psy­chicz­ną do przy­ję­cia dziec­ka, by ono po­now­nie mo­gło stać się czy­imś – ich dziec­kiem. Być mo­że w okre­sie doj­rze­wa­nia usły­szą: „Nie je­steś mo­ją mat­ką, nie je­steś mo­im oj­cem!”. Bę­dą mo­gli wte­dy po­wie­dzieć: „Uro­dzi­ła cię in­na ko­bie­ta, ale te­raz je­steś na­szym dziec­kiem, a my je­ste­śmy two­imi ro­dzi­ca­mi”. To trze­ba po­wie­dzieć z peł­nym prze­ko­na­niem, by dziec­ko nie mia­ło cie­nia wątpliwości.

Nie bę­dzie wte­dy dy­le­ma­tu, co jest waż­niej­sze: ko­rze­nie czy wychowanie.

– Czło­wiek nie mo­że na­le­żeć do dwóch ro­dzin jed­no­cze­śnie, mu­si być osa­dzo­ny w swo­im do­mu na sto pro­cent i mieć prze­ko­na­nie: „Do nich na­le­żę, tu pa­su­ję”. Wspo­mnia­na już Ka­ta­rzy­na Ko­tow­ska pi­sa­ła tak­że, że dziec­ko mu­si po­skła­dać sie­bie z ka­wał­ków. Ro­dzi­ce ad­op­cyj­ni bu­du­ją więc po­most mię­dzy tym, co bio­lo­gicz­ne, a tym, co ad­op­cyj­ne. Po­most łą­czy te dwa świa­ty, skła­da dziec­ko w ca­łość. To po­ma­ga mu uzy­skać toż­sa­mość i prze­ko­na­nie, kim jest.

Cza­sem też po­rów­nu­jesz dziec­ko do drzewa.

– Ży­cie dziec­ka jest jak drze­wo – ko­rze­nie to ro­dzi­na bio­lo­gicz­na, pień to ro­dzi­na za­stęp­cza i do­pie­ro ko­na­ry sym­bo­li­zu­ją je­go ro­dzi­ców ad­op­cyj­nych. Nie moż­na więc ob­ciąć pnia al­bo wy­ciąć ko­rze­nia. Aby prze­szczep się przy­jął, na­le­ży dbać za­rów­no o ko­rze­nie, jak i pień – to wzmac­nia ko­ro­nę drzewa.

Prof. Ma­ria Braun-Gał­kow­ska mó­wi­ła, że ad­op­cja to dal­szy etap ro­dze­nia przez wy­cho­wa­nie. Kto mo­że się pod­jąć te­go zadania?

– Mał­żeń­stwo lub oso­ba sa­mot­na, nie­po­zo­sta­ją­ca w związ­ku part­ner­skim. Oczy­wi­ście, naj­lep­szym śro­do­wi­skiem dla roz­wo­ju dziec­ka jest peł­na ro­dzi­na, z ma­mą i ta­tą. Ja­cek Pu­li­kow­ski po­wie­dział w któ­rymś z wy­wia­dów, że dzie­ci po­trze­bu­ją do roz­wo­ju czte­rech rze­czy: mi­ło­ści, mi­ło­ści, mi­ło­ści i mi­ło­ści: mi­ło­ści ma­my, któ­rej nie da się za­stą­pić, mi­ło­ści ta­ty, któ­ra jest in­na i rów­nież nie da się jej za­stą­pić, mi­ło­ści wza­jem­nej ro­dzi­ców, któ­ra jest ko­niecz­na do roz­wo­ju dziec­ka, oraz po­ka­za­nia mi­ło­ści Pa­na Bo­ga, aby dziec­ko wzra­sta­ło w prze­ko­na­niu, że dla Bo­ga jest kimś naj­waż­niej­szym i że On ni­gdy nie prze­sta­nie go ko­chać. Szcze­gól­nie dzie­ciom ze zdez­or­ga­ni­zo­wa­nych do­mów, w któ­rych nie by­ło męż­czy­zny-mę­ża, pra­gnie­my dać peł­nię. Ale zda­rza­ją się sy­tu­acje, kie­dy dziec­ko do­świad­czy­ło tak głę­bo­kich zra­nień ze stro­ny męż­czyzn, że pro­po­nu­je­my ad­op­cję oso­bie sa­mot­nej. Waż­ne, aby mia­ła wspar­cie bli­skich i by dziec­ko wi­dzia­ło kon­tekst dal­szej rodziny.

Nie­któ­re mał­żeń­stwa ad­op­tu­ją z bra­ku – nie ma­ją wła­snych dzie­ci. In­ne z nad­mia­ru – ma­ją dzie­ci bio­lo­gicz­ne, ale chcą się po­dzie­lić nad­mia­rem mi­ło­ści z ko­lej­ny­mi. Któ­rzy ma­ją pierwszeństwo?

– Uwa­ża­my, że nie moż­na dzie­lić lu­dzi na ma­ją­cych więk­sze lub mniej­sze pra­wa do ob­da­rze­nia dziec­ka miłością.

Pa­mię­tam jed­nak z warsz­ta­tów dla kan­dy­da­tów na ro­dzi­ców ad­op­cyj­nych ma­mę, któ­ra sa­ma nie mo­gła mieć dzie­ci i za­rzu­ca­ła ro­dzi­com bio­lo­gicz­nym, że za­bie­ra­ją miej­sce. Cier­pia­ła, od­czu­wa­ła brak, któ­ry pra­gnę­ła szyb­ko za­spo­ko­ić i do­dat­ko­wi lu­dzie ja­wi­li jej się ja­ko „kon­ku­ren­cja”. Tak jak wie­lu in­nych ro­dzi­ców my­śla­ła: „Ja chcę mieć dziec­ko”. Do­pie­ro w trak­cie warsz­ta­tów per­spek­ty­wa ro­dzi­ców się zmie­nia: „To dziec­ko po­trze­bu­je mnie, a ja chcę je pokochać”.

O wspo­mnia­nych ko­lej­kach krą­żą mity…

– Kie­dy ro­dzi­ce ukoń­czą warsz­ta­ty i zo­sta­ną za­kwa­li­fi­ko­wa­ni do ad­op­cji, ocze­ku­ją na mo­ment, w któ­rym zo­sta­ną „do­bra­ni” ja­ko ro­dzi­ce dla dziec­ka zgło­szo­ne­go wcze­śniej do pro­ce­du­ry ad­op­cyj­nej. Ich do­ku­men­ty są gro­ma­dzo­ne w ko­lej­no­ści zgło­sze­nia do ośrod­ka. Nie ozna­cza to jed­nak, że dziec­ko na pew­no tra­fi do pa­ry, któ­ra cze­ka naj­dłu­żej, gdyż ni­gdy nie do­bie­ra­my dziec­ka do ro­dzi­ców, ale za­wsze ro­dzi­ców do dziec­ka. Pa­trzy­my na ich pre­fe­ren­cje od­no­śnie do wie­ku, wraż­li­wość, otwar­tość i umie­jęt­ność „za­wal­cze­nia” o no­we­go człon­ka ro­dzi­ny, kie­dy są trud­no­ści. Kie­ru­je­my się też spe­cy­ficz­ny­mi po­trze­ba­mi dziec­ka oraz zdol­no­ścią do na­wią­za­nia wię­zi w no­wej ro­dzi­nie, któ­re okre­śla­my w mo­men­cie dia­gno­zo­wa­nia go. Mo­że się więc zda­rzyć, że jed­ni kan­dy­da­ci bę­dą cze­kać kil­ka lat, a in­ni kil­ka mie­się­cy. To za­le­ży od bar­dzo wie­lu czyn­ni­ków, ale za­wsze na pierw­szym miej­scu jest do­bro dziecka.

 

Mag­da­le­na Guziak-Nowak

Bar­ba­ra Sło­mian Od 15 lat dy­rek­tor Ka­to­lic­kie­go Ośrod­ka Ad­op­cyj­ne­go i Opie­kuń­cze­go w Opo­lu. To­wa­rzy­szy ro­dzi­com w dro­dze do ad­op­cji, pro­wa­dząc warsz­ta­ty, dia­gno­zu­jąc dzie­ci i do­bie­ra­jąc je do no­wych ro­dzin. Czę­sto po­wta­rza: „Wcho­dzę w bu­ty dziecka”

Ar­ty­kuł po­cho­dzi z:

„Przewodnik Katolicki” www.przewodnik-katolicki.pl

13/2018

 

Udostępnij
Tweetnij
Wydrukuj

Polecamy artykuły: