Niemcy chcą znieść zakaz reklamowania aborcji. W świecie, w którym zabrania się zabraniać to bardzo nośna idea. Jakie mogą być skutki społeczne tego pomysłu, czyli m.in. jak daleko jesteśmy od zamknięcia ust pro-liferom?
177 stron liczy umowa koalicyjna zawarta przez niemiecką SPD, Zielonych i liberałów z FDP. Dokument zatytułowany „Odważyć się na więcej postępu” wiele miejsca poświęca kwestiom ekonomicznym takim jak wzrost płacy minimalnej, budowa mieszkań czy zakaz podnoszenia czynszów. Nas jednak najbardziej interesują dziś kwestie obyczajowe i społeczne, bo rząd Olafa Scholza proponuje kulturowy przewrót, choć pewnie wielu z nas wydaje się niemożliwe, by w promocji rozwiązłości pójść jeszcze dalej.
Propozycje rządzących są nielogiczne i ze sobą sprzeczne – bo jak pogodzić prawną zgodę na sprzedaż konopi indyjskich do celów konsumpcyjnych w licencjonowanych sklepach z równoczesną deklaracją: „Zaostrzymy przepisy dotyczące marketingu i sponsoringu alkoholu, nikotyny i marihuany”? Ale propozycje nowych niemieckich władz są też skrajnie niebezpieczne. Na reformę czeka prawo rodzinne. Na przykład związki dwóch matek mają mieć w prawie rodzicielskim taki sam status jak rodziny złożone z kobiety i mężczyzny, matki i ojca. W umowie koalicyjnej napisano: „Jeśli dziecko urodzi się w małżeństwie dwóch kobiet, obie są automatycznie prawnymi matkami dziecka, chyba że ustalono inaczej”. Ponadto, koszty w związku ze zmianą płci mają być w całości pokrywane przez ustawowe ubezpieczenie zdrowotne. Koalicjanci deklarują: „Bierzemy pod uwagę potrzeby słabszych grup społecznych, takich jak kobiety niepełnosprawne, kobiety-uchodźcy, a także osoby queer”, czyli osoby – jak o sobie mówią – z tzw. płynną tożsamością seksualną. Oczywiście, stosowne zapisy przypominają o konieczności zwalczania mowy nienawiści przeciwko osobom LGBTQ: w celu „przeciwdziałania wrogości wobec osób queer opracowujemy i wdrażamy (…) Krajowy Plan Działań na rzecz Akceptacji i Ochrony Różnorodności Płciowej i Seksualnej”. Nowy rząd proponuje tęczową edukację w publicznych szkołach, lepszy dostęp do „usług dla starszych osób LGBT oraz zarządzanie różnorodnością w świecie pracy”. Diversity – różnorodność – staje się nową religią (to już nie jest cytat z dokumentu, ale moje dopowiedzenie).
Trzy partie koalicyjne chcą się też skupić na polepszeniu dostępu do aborcji. Zgodnie z ustaleniami ma zostać zniesiony zakaz reklamowania aborcji, o którym stanowi paragraf 219a kodeksu karnego. „Lekarze powinni mieć możliwość udzielania publicznych informacji na temat aborcji bez obawy przed oskarżeniem. W związku z tym skreślimy § 219a” – głosi umowa. Czytamy w niej również, że „aborcje powinny być częścią edukacji medycznej i szkoleń”. I nad tym się przez chwilę zatrzymajmy.
Wspomniany paragraf od dawna rozgrzewa środowiska proaborcyjne do czerwoności. Do tej pory podjęto wiele prób jego łagodzenia lub wycofania. Np. w 2019 roku Berlin proponował, by kontrowersyjny zapis został uzupełniony o akapit, zgodnie z którym lekarze i szpitale mogą informować, że przeprowadzają zabiegi usuwania ciąży. Lekarze mogliby udzielać dalszych informacji na temat tzw. przerywania ciąży pod warunkiem, że nie czerpią z tego korzyści majątkowych. Ale to za mało. Nowy rząd chce dbać o tych, którzy do aborcji namawiają. Lekarz, zamiast chronić życie każdego pacjenta, ma być ambasadorem segregacji prenatalnej. Co może być skutkiem? Jeszcze większa presja na rodziców, którzy nie chcą dokonać aborcji z powodu podejrzenia choroby u dziecka. Większy nacisk na wykonywanie inwazyjnych badań prenatalnych, które w skrajnych przypadkach mogą prowadzić do poronienia. Utrudniony dostęp do informacji o terapiach wewnątrzmacicznych, czyli sposobach leczenia małego pacjenta w łonie matki. W dalszej perspektywie zapewne także większa rozwiązłość seksualna i zwiększone zainteresowanie aborcją jako jedną z metod… antykoncepcyjnych. Cóż, planowana ustawa ma zostać po czterech latach zweryfikowana pod kątem „skutków społecznych”. Szkoda, że nie wróci to życia ani jednemu nienarodzonemu dziecku.
Wydaje się też, niestety, że jesteśmy blisko od zamknięcia ust organizacjom pro-life. Koalicjanci chcą się sprzeciwić tzw. chodnikowemu nękaniu, jak nazywają protesty obrońców życia człowieka przed gabinetami lekarskimi. Skoro będzie można reklamować aborcję i promować ją jako świadczenie zdrowotne, to niezrozumiałe będą się wydawały jakiekolwiek głosy sprzeciwu. Operacja wyrostka albo onkologiczna są procedurami medycznymi ratującymi życie, świadczeniami zdrowotnymi. Czy ktokolwiek słyszał, by jakaś grupa protestowała przeciw operacjom wyrostka? No właśnie. To po co protestują przeciw aborcji, skoro to życie i zdrowie?
I niech nas nie uspokaja, że to nie Polska, że daleko stąd, że tylko Niemcy. Nasz zachodni sąsiad aspirujący do podporządkowania sobie całej Unii Europejskiej na pewno zaproponuje te rozwiązania na arenie międzynarodowej. Albo narzuci siłą.
MG‑N