Tylko życie ma przyszłość!

dr inż. Antoni Zięba

Szukaj
Close this search box.

Dom pełen miłości

Są mał­żeń­stwem od 24 lat. Ma­ją sze­ścio­ro dzie­ci, w tym jed­no w nie­bie. Dwóch ich sy­nów ma ze­spół Do­wna. Two­rzą szczę­śli­wą, ko­cha­ją­cą się ro­dzi­nę, w któ­rej od ra­na sły­chać ra­do­sne okrzy­ki: „Jest mi­łość, jest mi­łość! Ta­ta, ko­chaj mamę!”.

Pań­stwo Mar­ta i An­drzej Wi­tec­cy po­zna­li się w pa­ra­fial­nej wspól­no­cie Ru­chu Świa­tło-Ży­cie. Ich wspól­na dro­ga roz­po­czę­ła się od… gi­ta­ry. – Bar­dzo mi się po­do­ba­ło, że An­drzej grał na tym in­stru­men­cie. Za­ofia­ro­wał się na­cią­gnąć stru­ny w mo­jej gi­ta­rze. Póź­niej skle­ił w niej gryf. Tak się za­czę­ła hi­sto­ria na­szej zna­jo­mo­ści – wspo­mi­na pa­ni Marta. 

W przy­go­to­wa­niu do mał­żeń­stwa i za­ło­że­nia ro­dzi­ny po­mo­gli im bli­scy zna­jo­mi. – Zro­zu­mie­li­śmy, że mał­żeń­stwo nie po­le­ga na cią­głym wpa­try­wa­niu się so­bie w oczy, ale na pój­ściu rę­ką w rę­kę w tym sa­mym kie­run­ku. Wie­dząc, że waż­ny jest fun­da­ment, na któ­rym za­kła­da się ro­dzi­nę, po­sta­wi­li­śmy na Je­zu­sa – mó­wi pa­ni Mar­ta. W cza­sie na­rze­czeń­skich roz­mów po­ja­wił się te­mat licz­by dzie­ci. Pan An­drzej ma­rzył o troj­gu. Skąd ta­ka licz­ba? – Je­stem naj­star­szy z pię­cior­ga ro­dzeń­stwa. Wciąż pa­mię­tam ścisk pa­nu­ją­cy w do­mu – mó­wi. Z ko­lei pa­ni Mar­ta jest je­dy­nacz­ką i pra­gnę­ła więk­szej ro­dzi­ny. Pan An­drzej: – W koń­cu z na­szych roz­mów wy­ło­ni­ła się wspól­na wi­zja wie­lo­dziet­nej rodziny.

Ide­al­ny Jasio

Obo­je, bę­dąc jesz­cze na­rze­czo­ny­mi, ma­rzy­li o tym, by ich pierw­szy syn miał na imię Jan. – Wy­da­wa­ło mi się, że to imię dla ide­al­ne­go chłop­ca. Pa­mię­tam, że za­py­ta­łam An­drze­ja, co by się sta­ło, gdy­by nasz syn uro­dził się cho­ry. Chcia­łam wie­dzieć, czy nadał był­by Ja­siem. An­drzej od­parł, że oczy­wi­ście. Ta je­go go­to­wość do wy­cho­wy­wa­nia każ­de­go dziec­ka, tak­że cho­re­go, by­ła dla mnie nie­zwy­kle istot­na – wy­ja­śnia pa­ni Mar­ta. Zdro­wy Ja­sio uro­dził się po ślu­bie pań­stwa Witeckich.

Wspa­nia­ły Szymon

Dru­gi syn, Szy­mon, uro­dził się dwa la­ta póź­niej. Cią­ża prze­bie­ga­ła książ­ko­wo, jed­nak po po­ro­dzie pa­ni Mar­ta za­uwa­ży­ła, że po­łoż­ne za­czę­ły w po­śpie­chu szu­kać le­ka­rza. – Gdy po­da­no mi syn­ka, spoj­rza­łam na nie­go i po­wie­dzia­łam do mę­ża, że wy­glą­da, jak­by miał ze­spół Do­wna – opo­wia­da ma­ma. Ta­ta: – Choć po­cząt­ko­wo za­sta­na­wia­li­śmy się, dla­cze­go tak się sta­ło, rów­no­cze­śnie my­śle­li­śmy o tym, co mo­że­my w tej sy­tu­acji zro­bić, jak po­móc syn­ko­wi. Wie­rzy­li­śmy, że wszyst­kie sy­tu­acje spo­ty­ka­ją nas z Bo­żej wo­li i że Bóg da nam si­ły, by so­bie po­ra­dzić z każ­dą trudnością.

Le­ka­rze po­twier­dzi­li przy­pusz­cze­nia ro­dzi­ców, że Szy­mon uro­dził się z ze­spo­łem Do­wna, i po­mo­gli im. Szcze­gól­nie pa­ni dok­tor, or­dy­na­tor od­dzia­łu no­wo­rod­ko­we­go, któ­ra udzie­li­ła im wie­lu in­for­ma­cji o tej cho­ro­bie i skie­ro­wa­ła dziec­ko do od­po­wied­nich spe­cja­li­stów. Pa­ni Mar­ta do dzi­siaj ze wzru­sze­niem wspo­mi­na roz­mo­wę z tą le­kar­ką i jest za nią wdzięcz­na Bo­gu, gdyż wie, że wie­le ma­tek w po­dob­nej sy­tu­acji nie do­świad­czy­ło ta­kie­go wsparcia.

Obec­nie Szy­mon jest pra­wie dwu­dzie­sto­let­nim bar­dzo spo­koj­nym i wraż­li­wym męż­czy­zną, któ­ry chęt­nie każ­de­mu po­ma­ga. – Ma wy­obra­że­nie o świe­cie, ale nie wszyst­ko jest w sta­nie wy­ra­zić sło­wa­mi. Gdy był nie­mow­la­kiem, trud­no mi by­ło przy­pusz­czać, że gdy bę­dzie star­szy, bę­dzie­my tak du­żo rze­czy ro­bić wspól­nie. Jest wspa­nia­ły – za­chwy­ca się sy­nem Marta.

Ener­gicz­ny Jonatan

Dwa i pół ro­ku póź­niej Jan i Szy­mon zy­ska­li do wspól­nych za­baw bra­ta, Jo­na­ta­na. Pa­ni Mar­ta: – Try­ska­ją­cy ener­gią sy­nek, któ­ry za­czął cho­dzić, ma­jąc je­de­na­ście mie­się­cy, zmo­bi­li­zo­wał nie­prze­pa­da­ją­ce­go za gim­na­sty­ką Szy­mo­na do wie­lu ak­tyw­no­ści, w tym do jaz­dy na rowerze.

Ra­do­sny Kuba

Ma­jąc trzech sy­nów, pań­stwo Wi­tec­cy za­pra­gnę­li có­recz­ki. Po­sta­no­wi­li rów­nież zo­stać ro­dzi­ną za­stęp­czą. – Chcie­li­śmy dać dom dziec­ku z ja­kąś nie­peł­no­spraw­no­ścią a naj­le­piej z ze­spo­łem Do­wna, po­nie­waż dzię­ki Szy­mo­no­wi wie­dzie­li­śmy, jak ta­kie dziec­ko funk­cjo­nu­je i w ja­ki spo­sób moż­na mu po­móc – opo­wia­da pan An­drzej. Ku­pi­li miesz­ka­nie i wkrót­ce do­sta­li in­for­ma­cję, iż cze­ka na nich dziec­ko. Mie­li przy­je­chać i za­po­znać się z je­go do­ku­men­ta­cją. – Obie­cy­wa­li nam, że bę­dzie to dziew­czyn­ka, a do­sta­li­śmy do­ku­men­ty Ku­bu­sia – wspo­mi­na z uśmie­chem pa­ni Mar­ta. – Rok wcze­śniej ko­le­żan­ka po­wie­dzia­ła mi, że jej da­le­ka zna­jo­ma uro­dzi­ła bliź­nię­ta. Jed­no z nich, chłop­ca z ze­spo­łem Do­wna, zo­sta­wi­ła w szpi­ta­lu. Do do­mu wzię­ła dru­gie, zdro­we dziec­ko. Pa­mię­tam, że po­wie­dzia­łam wte­dy ko­le­żan­ce, że przy­ję­li­by­śmy te­go chłop­ca do sie­bie, gdy­by­śmy mie­li więk­sze miesz­ka­nie. Ja­kież by­ło mo­je zdzi­wie­nie, gdy w ośrod­ku ad­op­cyj­nym oka­za­ło się, że Ku­buś jest tym dziec­kiem, o któ­rym roz­ma­wia­łam z ko­le­żan­ką – wzru­sza się pa­ni Mar­ta. Za­py­ta­ła wte­dy mę­ża, czy to jest pro­blem, że to jest chło­piec a nie dziew­czyn­ka, o któ­rej ma­rzy­li. Usły­sza­ła od nie­go, że nie i że nie bę­dzie wal­czył z Pa­nem Bo­giem. Pa­ni Mar­ta: – Wte­dy wąt­pli­wo­ści znik­nę­ły i za­czę­ło się wspól­ne życie.

Ja­ki jest Ku­ba? Jest zu­peł­nym prze­ci­wień­stwem Szy­mo­na. To pe­łen ener­gii, ra­do­sny, ner­wo­wy, ale też wraż­li­wy chło­pak. – Uczy się nie tyl­ko od zdro­we­go ro­dzeń­stwa, ale tak­że od Szy­mo­na. Na­si sy­no­wie do­wo­dzą, że jed­no dziec­ko z ze­spo­łem Do­wna mo­że być na­uczy­cie­lem dla dru­gie­go – pod­kre­śla pa­ni Mar­ta i do­da­je, że ze­spół Do­wna nie de­fi­niu­je czło­wie­ka i nie jest je­go pod­sta­wo­wą cechą.

Dom pe­łen miłości

– Na co dzień nie od­róż­niam, że mam zdro­wych sy­nów i sy­nów z ze­spo­łem Do­wna. Ze wszyst­ki­mi swo­imi dzieć­mi mam iden­tycz­ną re­la­cję – za­zna­cza pan An­drzej. To Szy­mon i Ku­ba umac­nia­ją wię­zy ro­dzin­ne, przy­po­mi­na­jąc, jak waż­na jest mi­łość i jej pie­lę­gno­wa­nie. – Gdy ra­no mąż wi­ta mnie po­ca­łun­kiem, to Ku­ba wo­ła: „Jest mi­łość, jest mi­łość! Ta­ta ko­chaj ma­mę!”, by za chwi­lę do­dać: „Ja też was ko­cham”. Na­stęp­nie sły­szy­my Szy­mo­na mó­wią­ce­go: „I ja ko­cham”. Wte­dy każ­de­mu trze­ba dać ca­łu­sa. Dzię­ki Ku­bie i Szy­mo­no­wi nie mo­że­my za­po­mnieć, że nasz dom jest pe­łen mi­ło­ści – mó­wi z uśmie­chem pa­ni Marta.

Jak wy­glą­da ży­cie z dwo­ma cho­ry­mi sy­na­mi? Pa­ni Mar­ta: – Ja­ko lu­dzie ma­my ten­den­cję do na­rze­ka­nia i szu­ka­nia pro­ble­mów tam, gdzie ich nie ma. Uczę dzie­ci, że na­rze­kać mo­że­my do­pie­ro wte­dy, gdy nie ma­my za co dzię­ko­wać. A za­wsze ma­my za co dzię­ko­wać. Ku­bie i Szy­mo­no­wi nie­wie­le po­trze­ba do szczę­ścia. Cie­szą się z pro­stych rze­czy, „roz­ch­mu­rza­jąc” at­mos­fe­rę w na­szym do­mu. Są otwar­ci, bez­po­śred­ni i szczerzy.

Czas na dziewczynki

Po czte­rech chłop­cach przy­szedł czas na dziew­czyn­kę. Pa­ni Mar­ta uro­dzi­ła No­emi. – Gdy ode­tchnę­li­śmy z mę­żem po piąt­ce dzie­ci, to stwier­dzi­li­śmy, że jesz­cze nam zo­sta­ło tro­chę ener­gii na ko­lej­ne dziec­ko – opo­wia­da pa­ni Mar­ta. Cią­ża do po­ło­wy prze­bie­ga­ła bez­pro­ble­mo­wo. Póź­niej ma­ma mu­sia­ła tra­fić do szpi­ta­la, na od­dział pa­to­lo­gii cią­ży. Es­ter­ka uro­dzi­ła się ma­leń­ka. Wa­ży­ła za­le­d­wie 1300 gra­mów. Od ra­zu tra­fi­ła do inkubatora.

Wia­ra nas uratowała

Po­dob­nie jak wcze­śniej u Szy­mo­na pa­ni Mar­ta za­uwa­ży­ła u swo­jej có­recz­ki ce­chy, któ­re wska­zy­wa­ły na ja­kąś cho­ro­bę. Tym ra­zem nie był to jed­nak ze­spół Do­wna, lecz ze­spół Edward­sa. Po dwóch ty­go­dniach od na­ro­dzin có­recz­ki już mie­li pew­ność. Wy­ni­ki ba­dań nie­pod­wa­żal­nie po­twier­dzi­ły, że Es­ter­ka cier­pi na tę cho­ro­bę, któ­ra jest wa­dą letalną.

Pa­ni Mar­ta: – Ży­cie nam się wte­dy za­chwia­ło w po­sa­dach. Na szczę­ście je­go fun­da­men­tem od cza­sów na­rze­czeń­stwa jest Bóg. Mie­li­śmy więc pew­ność, że da­my so­bie ra­dę, po­mi­mo ogrom­ne­go hu­ra­ga­nu i bu­rzy, któ­re wstrzą­snę­ły na­szym do­mem. Pan An­drzej: – Tyl­ko wia­ra nas ura­to­wa­ła, po­nie­waż po ludz­ku nie moż­na by­ło te­go zrozumieć.

Cie­szyć się chwilą

Le­ka­rze nie ogra­ni­czy­li się do po­sta­wie­nia dia­gno­zy. Nie po­zo­sta­wi­li ro­dzi­ców bez wspar­cia. Udzie­li­li im cen­nych wska­zó­wek. Ka­za­li też cie­szyć się chwi­lą. – Od po­cząt­ku ko­cha­li­śmy có­recz­kę i chcie­li­śmy, że­by by­ła trak­to­wa­na z sza­cun­kiem. Do­świad­czy­li­śmy te­go od pie­lę­gnia­rek i po­zo­sta­łe­go per­so­ne­lu me­dycz­ne­go. Le­kar­ka pe­dia­tra i neo­na­to­log, któ­ra opie­ko­wa­ła się Es­ter­ką, oka­za­ła nam wie­le ser­ca. Otrzy­ma­li­śmy od niej rów­nież kon­takt do War­szaw­skie­go Ho­spi­cjum dla Dzie­ci – wspo­mi­na pa­ni Marta.

Ro­dzeń­stwo na medal

Po sze­ściu ty­go­dniach Es­ter­ka zo­sta­ła wy­pi­sa­na do do­mu i tra­fi­ła pod opie­kę ho­spi­cjum. Pań­stwo Wi­tec­cy cie­szy­li się, że ro­dzeń­stwo mo­gło po­znać sio­strzycz­kę. – Ca­łe ho­spi­cjum by­ło za­chwy­co­ne Jo­na­ta­nem, ma­ją­cym wte­dy 12 lat, któ­ry z kloc­ków Le­go Tech­nic skon­stru­ował po­daj­nik. Za­wi­sła na nim strzy­kaw­ka z mle­kiem dla Es­ter­ki, któ­ra by­ła z ko­lei pod­łą­czo­na do son­dy, dzię­ki któ­rej dziew­czyn­ka by­ła kar­mio­na. Dzię­ki po­daj­ni­ko­wi w cza­sie kar­mie­nia mo­głam gła­skać i do­ty­kać Es­ter­kę, da­jąc jej tym sy­gnał, że je­stem przy niej bar­dzo bli­sko – mó­wi z czu­ło­ścią pa­ni Marta.

Tak­że po­zo­sta­łe dzie­ci spi­sa­ły się na me­dal ja­ko star­sze ro­dzeń­stwo Es­ter­ki. No­emi, wów­czas ośmio­let­nia, bar­dzo chęt­nie włą­cza­ła się w opie­kę nad uko­cha­ną sio­strzycz­ką. Uczest­ni­czy­ła we wszyst­kich ką­pie­lach. Po­tra­fi­ła na­wet prze­wi­jać Es­ter­kę. Sie­dem­na­sto­let­ni Ja­nek spraw­dził się w two­rze­niu ta­be­lek, do któ­rych ro­dzi­ce wpi­sy­wa­li róż­ne in­for­ma­cje do­ty­czą­ce có­recz­ki, np. ilość zje­dzo­ne­go pokarmu.

Szy­mon i Ku­ba by­li nie­za­stą­pie­ni w wy­no­sze­niu brud­nych pie­lu­szek do ko­sza na śmie­ci. Pa­ni Mar­ta: – Roz­czu­la­ła mnie po­sta­wa Szy­mo­na. Py­tał nas, czy mo­że się po­mo­dlić za Es­ter­kę i po­wta­rzał nie­zbyt wy­raź­nie frag­ment z Księ­gi Wyj­ścia, któ­re­go na­uczył się na pa­mięć: „Ja, Pan, chcę być two­im le­ka­rzem”. Sia­dał przy sio­strzycz­ce, pa­trzył na nią z czu­ło­ścią i gła­skał ją po gło­wie. Z ko­lei Ku­ba wpa­dał do Es­ter­ki na chwi­lę i py­tał, czy sio­stra jesz­cze od­dy­cha. Gdy go za­pew­nia­łam, że tak, to go to uspo­ka­ja­ło i biegł da­lej do swo­ich za­dań. Nie­któ­rzy lu­dzie uwa­ża­ją, że cho­re dzie­ci nie po­win­ny żyć, że są one ob­cią­że­niem dla ro­dzi­ny. A ja pa­trzy­łam na Szy­mo­na i Ku­bę i ich ogrom­ną mi­łość do Es­ter­ki. Dzie­ci z ze­spo­łem Do­wna udo­wod­ni­ły, że są w sta­nie za­trosz­czyć się o dziec­ko z ze­spo­łem Edwardsa.

Oj­cow­ska miłość

Sto sie­dem­na­ście dni, któ­re Es­ter­ka prze­ży­ła po po­ro­dzie, by­ły trud­nym, ale pięk­nym cza­sem dla ca­łej ro­dzi­ny. – Cie­szy­li­śmy się, że có­recz­ka jest z na­mi. Wie­dzie­li­śmy jed­nak, że im bar­dziej się ona roz­wi­ja, tym bar­dziej od­cho­dzi – przy­wo­łu­je wspo­mnie­nia pan An­drzej. Oka­zy­wał on có­recz­ce ogrom­ne po­kła­dy oj­cow­skiej mi­ło­ści. Zda­rza­ło się, że zdą­żył po­spać za­le­d­wie pół go­dzi­ny, a już có­recz­ka go obu­dzi­ła, do­ma­ga­jąc się uwa­gi. Pan An­drzej: – No­ce spę­dzo­ne przy Es­ter­ce by­ły tak na­praw­dę nie­usta­ją­cym czu­wa­niem. Ja­ki­kol­wiek szmer do­cho­dzą­cy od niej po­wo­do­wał, że zry­wa­łem się na rów­ne nogi.

Bez bó­lu i z godnością

Gdy Es­ter­ka za­czę­ła mieć pro­ble­my z od­dy­cha­niem i za­czę­ła od­cho­dzić, po­mo­gło ho­spi­cjum. – Nie jest praw­dą, że gdy od­bie­rze­my dziec­ku ży­cie w ło­nie mat­ki, to nie bę­dzie ono cier­pia­ło. Róż­ne źró­dła po­da­ją, że dziec­ko od­czu­wa wte­dy ból. Praw­dą na­to­miast jest to, że dziec­ko pod opie­ką ho­spi­cjum nie cier­pi. Spe­cja­li­ści po­da­ją mu le­ki prze­ciw­bó­lo­we, spraw­dza­ją róż­ne pa­ra­me­try. Ho­spi­cjum po­ma­ga dziec­ku odejść w po­ko­ju, bez bó­lu i z god­no­ścią – pod­kre­śla pa­ni Marta.

Głęb­szy plan

Po śmier­ci Es­ter­ki pań­stwo Wi­tec­cy nie za­da­wa­li so­bie py­ta­nia: „Dla­cze­go?”. Pa­ni Mar­ta: – Wie­lu lu­dzi po śmier­ci dziec­ka za­trzy­mu­je się na tym py­ta­niu i nie do­sta­je na nie od­po­wie­dzi. Wie­dzia­łam, że Bóg nie ma żad­ne­go obo­wiąz­ku, od­po­wie­dzieć mi na nie. Być mo­że od­po­wie mi w nie­bie. Mo­że się też oka­zać, że wte­dy nie bę­dę po­trze­bo­wa­ła już wie­dzieć, dla­cze­go tak się sta­ło. Pan An­drzej uzu­peł­nia: – Do­świad­czy­li­śmy i do­świad­cza­my Bo­że­go dzia­ła­nia w na­szym ży­ciu. Je­ste­śmy prze­ko­na­ni o tym, że nie da­je nam On trud­niej­szych do­świad­czeń niż te, któ­re by­li­by­śmy w sta­nie znieść. Wiem, że jest głęb­szy plan w tym, że na­sza có­recz­ka uro­dzi­ła się z wa­dą le­tal­ną, choć w tym mo­men­cie nie jest on dla nas czy­tel­ny. Je­śli miał­bym nie pa­trzyć przez pry­zmat wia­ry, to ogrom­ną war­to­ścią by­ło to, że moż­li­wość przy­wi­ta­nia i po­że­gna­nia Es­ter­ki, a tak­że sa­ma jej cho­ro­ba, umoc­ni­ła i zjed­no­czy­ła na­szą ro­dzi­nę. W trak­cie jej od­cho­dze­nia i po jej śmier­ci pro­wa­dzi­li­śmy wszy­scy głę­bo­kie rozmowy.

Czy po odej­ściu Es­ter­ki dom pań­stwa Wi­tec­kich stał się do­mem ża­łob­nym? – Nie, tak się nie sta­ło, po­nie­waż był czas, któ­ry ona z na­mi spę­dzi­ła a my ra­zem z nią. W tym trud­nym cza­sie do­świad­czy­łam okry­cia przez Bo­ga je­go skrzy­dła­mi – pu­en­tu­je pa­ni Marta.

Przy­ja­cie­le życia

9 czerw­ca 2021 ro­ku pań­stwo Mar­ta i An­drzej Wi­tec­cy otrzy­ma­li sta­tu­et­kę Przy­ja­cie­la ży­cia, któ­rą przy­zna­je za­rząd Pol­skie­go Sto­wa­rzy­sze­nia Obroń­ców Ży­cia Czło­wie­ka. Sto­wa­rzy­sze­nie do­ce­ni­ło ich ja­ko ci­chych bo­ha­te­rów, któ­rych po­sta­wa pro-li­fe wy­ra­ża się w ich co­dzien­no­ści i mi­ło­ści ro­dzi­ciel­skiej. Wraz z ni­mi lau­re­ata­mi wy­róż­nie­nia zo­sta­li pań­stwo Ka­ta­rzy­na i Ma­te­usz Kło­sko­wie, któ­rzy pro­wa­dzą Fun­da­cję Na­sze Dzie­ci – Edu­ka­cja, Zdro­wie, Wia­ra i dla któ­rych ży­cie nie­na­ro­dzo­nych, cho­rych i bez­bron­nych osób sta­no­wi naj­wyż­szą war­tość. Ich fun­da­cja sta­ła się sze­ro­ko zna­na dzię­ki kam­pa­nii pro-li­fe, któ­rą prze­pro­wa­dzi­ła na bil­l­bo­ar­dach wie­lu pol­skich miast po wy­ro­ku Try­bu­na­łu Kon­sty­tu­cyj­ne­go w spra­wie abor­cji eu­ge­nicz­nej z 22 paź­dzier­ni­ka 2020 roku.

Udostępnij
Tweetnij
Wydrukuj