„Mówiono nam, że to nasze upominanie się o jego życie, o jego ratowanie, jest „nieetyczne”. Mówiono nam to prosto w oczy” – powiedziała w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” siostra Polaka, który przed kilkoma dniami zmarł w szpitalu w brytyjskim Plymouth.
Siostra zmarłego Polaka zapytana o zakres czynności jakie zostały podjęte ze strony polskiej na drodze dyplomatycznej i prawnej, powiedziała że: „Naszym zdaniem nie wszystko zostało zrobione. Mamy trochę żalu, szczególnie do Ministerstwa Spraw Zagranicznych”. Korzystnie oceniła natomiast działania dokonywane przez ministra Marcina Warchoła. Zdaniem kobiety niesioną pomoc bardzo utrudniała strona brytyjska: „W Anglii, na miejscu, mieliśmy utrudnione zadanie, między innymi ze względu na sądowy zakaz wypowiadania się dla tutejszych mediów nawet po śmierci mojego brata. Brat na samym początku utrzymywany był dodatkowo na wspomaganym oddechu, ale po odłączeniu tej aparatury okazało się, że jest w stanie oddychać samodzielnie. To wodę i żywienie odłączano w sumie cztery razy. Ze stanu śpiączki wyszedł po jakichś dziesięciu dniach od zawału. Wcześniej faktycznie był w śpiączce – i to też jest przekłamanie. Ja nie wiem, dlaczego w mediach pojawiały się informacje o tym, że przebywa w śpiączce”- wyjaśniała kobieta.
Siostra zmarłego Polaka zwróciła także uwagę na słowa jej córki, która mówiła że jeszcze po pierwszej sprawie sądowej wicekonsul RP mówił o zaakceptowaniu jakiegokolwiek wyroku sądowego w tej sprawie: „…na ostatniej rozprawie prawnik z naszego konsulatu przepraszał za to, że w Polsce zrobił się wokół tego taki szum. Strasznie przykro było tego słuchać. A sąd zebrał się bardzo szybko, chyba tylko po to, by orzec, że brata może odwiedzać tylko rodzina i żeby zabronić konsulowi wejścia na teren szpitala. Mam wrażenie, że mojego brata potraktowano gorzej niż przestępcę”- stwierdziła kobieta.
Zapytana o status dyplomatyczny odparła, że jej prawnikom zależało na liście potwierdzającym wydanie takiego statusu, aby przedstawić to sądowi i wymóc podłączenie na nowo wody i jedzenia: „To już był dziesiąty dzień. I od piątku – bezskutecznie. Dzwoniliśmy, wysyłaliśmy e‑maile do konsulatu, do ministerstwa, próbował interweniować też minister Warchoł, ale nie wydano nam takiego dokumentu. W końcu to minister Warchoł, a nie MSZ, napisał dla nas taki list. Ale było już za późno”-opowiadała siostra Polaka.
Zdaniem kobiety lekarze postanowili odłączyć jej brata od aparatury już po czterech dniach od zawału. Wtedy też podjęta została decyzja o wykorzystaniu organów. Szpital bardzo szybko sprawdził, że mężczyzna w Polsce był zarejestrowany w spisie tzw. dawców organów. W Anglii zgodnie z prawem obowiązuje domyślna zgoda na pobranie organów: „Trzeba oficjalnie zgłosić sprzeciw – i my teraz z mężem to uczyniliśmy. Tak, że bardzo szybko podjęli taką decyzję i może dlatego konsekwentnie trzymali się jej do końca”- wyjaśniła.
Dodała również, że wiele razy słyszała od lekarzy, że nie następuje żadna poprawa: „Zaczął otwierać oczy – a my słyszeliśmy: „bez zmian”. Gdy pojawiły się inne odruchy świadczące o tym, że następuje poprawa – ciągle to samo: „No changes”. Proszę sobie wyobrazić, że mówiono nam, że to nasze upominanie się o jego życie, o jego ratowanie, jest „nieetyczne”. Mówiono nam to prosto w oczy. I nie dopuszczano do konsultowania opinii innych neurologów, nie chciano nam też powiedzieć, kto w szpitalu podjął taką, a nie inną decyzję”.
Kobieta zapytana o działania jakie planuje podjąć, powiedziała że starają się teraz o oficjalną sekcję zwłok mężczyzny, w czym pomaga minister Warchoł i tymczasowy pełnomocnik zmarłego: „Niektórzy mówią, że powinniśmy już tylko się modlić, ale nie chcemy, żeby ta ofiara naszego brata poszła na marne. Może ta jego historia pozwoli na podjęcie odpowiednich działań w innych przypadkach w przyszłości, gdy będzie znowu chodziło o ratowanie naszego rodaka” – powiedziała siostra Polaka zmarłego w szpitalu w Plymouth.
Było to morderstwo w majestacie prawa, mężczyzna został zagłodzony na śmierć. Życie uznane zostało za mniej użyteczne i potrzebne. Była to śmierć celowo sprowokowana przez tych, którzy powinni nieść pomoc i opiekę. Wykorzystywanie prawa do spowodowania śmierci chorych jest wynikiem postępującej praktyki eutanatycznej. Przypominamy, że odżywianie i nawadnianie nie są terapią medyczną, ale stanowią formę pielęgnacji należnej osobie pacjenta, pierwotną i niezbywalną.
JB
Źródło: „Nasz Dziennik”/radiomaryja.pl