Niedawno stwierdziłam, że gdybym była na miejscu lewicy, pierwszą kwestią, którą zajęłabym się po wyborach, na pewno byłaby edukacja seksualna. Dlaczego? By od najmłodszych lat, na obowiązkowych lekcjach w szkole, promować własną wizję świata. Bo czym skorupka za młodu nasiąknie… Potem nie trzeba byłoby tracić energii na przekonywanie społeczeństwa do tabletek dzień po, do aborcji, seksu bez zobowiązań – bo taki styl życia stałby się dla naszej młodzieży normą. Moje przewidywania szybko się sprawdzają. Na scenę polityczną wkracza propozycja nowego szkolnego przedmiotu – wiedzy o zdrowiu.
Ponieważ zawsze lubię szukać tego, co dzieli, z radością stwierdzam, że zgadzam się z lewicą co do jednego – przekonania, że edukacja seksualna jest potrzebna. Problem w tym, że rozjeżdżają się nasze wizje jej kształtu.
W roku 2001 Amerykańska Akademia Pediatrii wyodrębniła trzy główne modele edukacji seksualnej – A, B oraz C. Ja jestem zwolenniczką modelu A, który opiera się na wychowaniu do wstrzemięźliwości seksualnej przed ślubem (kościelnym czy cywilnym) oraz wierności jednemu partnerowi przez całe życie. Jest tu też miejsce na naukę anatomii, fizjologii, metod rozpoznawania płodności, antykoncepcji, ale podana wiedza nie ogranicza się do suchych faktów, lecz jest osadzona w kontekście miłości i odpowiedzialności za drugiego człowieka. Ten model jest w Polsce realizowany od roku 1998 w ramach szkolnego przedmiotu „wychowanie do życia w rodzinie”. Z kolei lewica dąży do wprowadzenia w szkołach edukacji seksualnej typu B. Ten model zakłada przekazywanie uczniom wiedzy, w tym o dostępności do środków antykoncepcyjnych czy aborcyjnych, bez promocji jakichkolwiek zasad moralnych. W pewnym sensie ten model nauczania wyczerpuje się w technicznym instruktażu współżycia. Funkcjonuje np. w Szwecji, Niemczech czy Wielkiej Brytanii.
Po tym krótkim wstępie – gdzie jesteśmy dziś? Od dawna wiadomo, że przedmiot „wychowanie do życia w rodzinie” – prowadzony dla uczniów od IV klasy szkoły podstawowej, aż do liceum; nieobowiązkowy i niewliczający się do średniej – jest solą w oku lewicowych polityków i grup proaborcyjnych. Co rusz wyśmiewają treści zawarte w dedykowanych mu podręcznikach, wyrywają fragmenty z kontekstu, utyskują, że brakuje promocji Tęczowych Piątków, związków homoseksualnych, aborcji i tzw. bezpiecznego seksu. Lewica, nastawiona na wychowywanie młodzieży do niczym nieograniczonej swobody seksualnej, na pewno będzie chciała pozbyć się wychowania do życia w rodzinie. I kiedy spodziewałam się majstrowania przy tym przedmiocie, zupełnie nieoczekiwanie dla mnie Rzecznik Praw Pacjenta wystąpił do minister edukacji pani Barbary Nowackiej o rozważenie wprowadzenia do szkół wiedzy o zdrowiu. W piśmie rzecznika do pani minister z 23 stycznia czytamy: „Programy edukacji zdrowotnej pozwalają uczniom na nabycie umiejętności, które będą użyteczne do podejmowania właściwych wyborów związanych m.in. ze zdrowiem, prawidłowym odżywianiem się przez całe życie, prawami ale i obowiązkami pacjenta, rozumienia znaczenia działań profilaktycznych czy wreszcie oceny skuteczności szczepień ochronnych…” Tu spory akapit o tym, że tylko 60% Polaków zaszczepiło się na covid. Dalej czytamy: „Edukacja zdrowotna pozwoli także na poruszenie takich tematów jak seksualność człowieka, profilaktyka związana ze zdrowiem psychicznym, szacunek dla osób LGBT i ich seksualności”.
Tydzień po liście rzecznika na temat edukacji zdrowotnej wypowiedziała się na konferencji także minister zdrowia Izabela Leszczyna – że będzie. Na razie mówi się o tym, że od września zagadnienia te mają być realizowane podczas godziny wychowawczej. Najprawdopodobniej w dłuższej perspektywie powstanie podstawa programowa, podręczniki i uczniowie dostaną nowy przedmiot. Z pewnością jako obowiązkowy. Czyli po to resort edukacji zwalnia z zadań domowych i odchudza podstawę programową, żeby w planie lekcji zmieściło się przekonywanie młodzieży, że współżycie nastolatków jest pozytywne i neutralnego, o ile tylko jest dobrowolne i z użyciem antykoncepcji? Profesor Aleksander Nalaskowski powiedział kiedyś: „Bezpieczny seks nastolatków to taki, którego nie ma, do którego nie dochodzi. Tylko takie stanowisko może zajmować normalny, dorosły człowiek”.
Magdalena Guziak-Nowak
sekretarz zarządu i dyrektor ds. edukacji