W momencie oddania do druku bieżącego numeru Wychowawcy” bulwersująca pseudodebata wokół tabletki „dzień po” jeszcze się toczy. 22 lutego posłowie zagłosowali za przywróceniem łatwego dostępu do owej pigułki, która kilka lat temu, wskutek protestów środowisk medycznych, została wpisana na listę leków na receptę (słowo „lek” pasuje tu, za przeproszeniem, jak wół do karety). 6 marca także Senat zagłosował „za”. Prezydent Andrzej Duda zapowiedział, że wnikliwie przeczyta ustawę, gdy ta trafi na jego biurko, ale dokumentu uderzającego w dobro nastolatek, nie podpisze. Nie ma się jednak z czego cieszyć, bo Izabela Leszczyna, minister zdrowia, zapowiada, że „ma plan B”, którego szczegółów na razie nie zdradza, ale „tabletka i tak będzie dostępna bez recepty”. Poinformowała: „Chciałabym zrobić to do końca kwietnia, aby od 1 maja było już nowe prawo”. Stąd już blisko do siania dezinformacji w szkołach; pojawiały się wszak głosy, by w każdej klasie przeprowadzić obowiązkową lekcję na temat pigułki „dzień po”. Byłoby to dla młodzieży bardzo pożyteczne – pod warunkiem, że usłyszy prawdę.
Definicyjne zamieszanie
Skąd się wzięło to definicyjne pomieszanie z poplątaniem? Jedni mówią, że tzw. antykoncepcja awaryjna (postkoitalna – po stosunku; z ang. morning after pill) nie działa wczesnoporonnie, lecz zawsze antykoncepcyjnie. Z kolei część lekarzy i organizacje prorodzinne wyjaśniają, że środek może doprowadzić do śmierci zarodka na najwcześniejszym etapie jego życia. O co w tym chodzi?
Odpowiedź znajdziemy w ustaleniach WHO z 1965 roku. Wtedy to owa agenda wprowadziła nowe definicje zapłodnienia, poczęcia i poronienia. Czy to oznacza, że od 1965 roku prenatalny rozwój człowieka przebiega inaczej, niż było to w poprzednich stuleciach? Nie, takie posunięcie było zagraniem politycznym i ideologicznym. Proszę zerknąć do ramki i porównać definicje zaczerpnięte ze słownika Polskiej Akademii Nauk z nowymi definicjami WHO, która ni stąd, ni zowąd stwierdziła, że z ciążą mamy do czynienia dopiero od zagnieżdżenia zarodka w macicy, następującego ok. 7 dni po zapłodnieniu, a nie od zapłodnienia! Lekarze wychowani na nowej definicji będą więc przekonywać, że każda ingerencja w ludzki zarodek (!) do momentu jego implantacji w macicy, jest działaniem antykoncepcyjnym. Choć z łaciny anti conceptio to zapobieganie zapłodnieniu. A zapłodnienie to połączenie komórki jajowej z plemnikiem w bańce jajowodu. Ale już WHO stwierdzi, że to „implantacja blastocysty”, co nie tylko jest zaklinaniem rzeczywistości, ale wyrafinowaną manipulacją wiedzą medyczną.
Jak działa?
Dziennikarze pytają mnie, w jaki sposób – moim zdaniem – działa tabletka „dzień po”. Tylko że moja opinia nie ma tu żadnego znaczenia. Jeśli chcemy poznać działanie octanu uliprystalu, czyli substancji czynnej preparatu, zapytajmy biochemików lub farmaceutów, a nie publicystów czy polityków.
Pigułka „dzień po” może zadziałać na trzy sposoby w zależności od dnia cyklu, w którym zostanie zażyta. Jeśli dziewczyna lub kobieta sięgnie po środek przed owulacją (uwolnieniem z jajnika dojrzałej do zapłodnienia komórki jajowej, rys. 1), uwidoczni się mechanizm antykoncepcyjny. Tabletka zablokuje owulację, nie dojdzie do poczęcia.
Jeżeli użytkowniczka współżyła seksualnie i połknie specyfik tuż po owulacji (rys. 2), kiedy komórka jajowa wydostała się z jajnika i w jajowodzie mogła połączyć się z plemnikiem, dając początek nowej osobie ludzkiej, wówczas tabletka może zadziałać antynidacyjne (przeciwzagnieżdżeniowo). Octan uliprystalu w taki sposób zmieni śluzówkę macicy, że zarodek nie będzie mógł się w niej zagnieździć i zostanie wydalony z kobiecego organizmu.
Jeśli natomiast kobieta zażyje środek w fazie niepłodności poowulacyjnej (rys. 3), kiedy z fizjologicznego punktu widzenia poczęcie dziecka jest niemożliwe, bo wysoki progesteronu blokuje dojrzewanie kolejnej komórki jajowej, to pigułka tak zadziała, że… nie zadziała ani antykoncepcyjnie, ani antynidacyjnie. Współżycie w tym okresie i tak nie doprowadziłoby do ciąży.
Co ciekawe, w ulotce dołączonej do preparatu, zatwierdzonej na rynek europejski, znajdziemy informację jedynie o działaniu antykoncepcyjnym. Z kolei w ulotce amerykańskiej przeczytamy o potencjalnym działaniu przeciwzagnieżdżeniowym. Preparat dopuszczony w Europie ma ten sam skład, co tabletka dla Amerykanek…
Tabletka a… przemoc seksualna?
Gdyby ktoś się upierał, że początek życia człowieka to kwestia konfesyjna, to przeciw pigułce krzyczą też inne argumenty, choćby skutki uboczne, najbardziej dojmujące dla młodego organizmu. Po drugie, wolny obrót tabletką „dzień po” ułatwia wczesną inicjację seksualną, może wywołać wzrost zakażeń chorobami przenoszonymi drogą płciową i narazić młodzież na inne zachowania ryzykowne. Inne, bo i seks 15-latków nie jest normą, choć tak przekonuje lewica. Najnowsze dane mówią, że współżycie seksualne w wieku 15 lat rozpoczyna w Polsce 16,4 proc. chłopców i 10,1 proc. dziewcząt (dla porównania w Wielkiej Brytanii jest to odpowiednio 55 i 45 proc.).
Tym, czego obawiam się najbardziej, jest „pomoc” sprawcom przemocy seksualnej na niepełnoletnich dziewczynkach (i dorosłych kobietach także). Wprowadzenie tabletki „dzień po” do wolnego obrotu wyposaży sprawców przemocy w narzędzie do jej tuszowania. Czy zmuszenie dziewczynki lub kobiety do zażycia tego środka lub podstępne podanie go bez jej wiedzy i zgody faktycznie służy dobru kobiet?
Jasnym też jest, iż ograniczenie wieku kupujących produkt powyżej 15. roku życia nie stanowi skutecznej profilaktyki upowszechnienia farmaceutyku pośród nastoletnich dziewcząt. Kupująca środek piętnastolatka może bez żadnej kontroli przekazać go dziewczętom młodszym od siebie. Czy rządzącym tak trudno przewidzieć, że to sama młodzież, poza jakąkolwiek kontrolą rodziców, wychowawców i lekarzy, będzie przekazywać sobie tabletkę „dzień po” z rąk do rąk?
Mam więc wrażenie, że pomysłodawcom takiego rozwiązania chodzi o wprowadzenie preparatu do środowiska nastoletnich dzieci, i to w dodatku rękoma samych dzieci. W ten sposób kształtuje się nowy rynek zbytu w tej grupie wiekowej i formuje się nawyk stosowania antykoncepcji od najwcześniejszych lat. To idealne rozwiązanie dla producentów antykoncepcji, bo gwarantuje pozyskanie stałego odbiorcy na lata. Najważniejsze, by zaczął jak najwcześniej!
Magdalena Guziak-Nowak
Źródło: Wychowawca