W liście z okazji Światowego Dnia Chorego papież Franciszek pisze m.in. „W czasie, kiedy panuje kultura odrzucania, a życie nie zawsze jest uznawane za godne przyjęcia i przeżywania, (katolickie instytucje opieki zdrowotnej), jako domy miłosierdzia, mogą być przykładem ochrony i troski o każde istnienie, nawet najbardziej kruche, od jego początku aż po naturalny kres.”
Jak bardzo agresywna jest kultura odrzucenia życia mogliśmy się przekonać w ciągu ostatniego roku w Europie kilkukrotnie. Eutanazję zalegalizowały Portugalia i Hiszpania. Komentatorzy wytykali, że Hiszpania uregulowała kwestie związane z eutanazją, chociaż „znajduje się w ogonie Europy” pod względem opieki paliatywnej. Aż 60 proc. pacjentów na końcowym etapie życia umiera tam bez tego rodzaju opieki.
Jednak prawo obowiązuje i w ciągu niecałego roku przeprowadzono przynajmniej 50 eutanazji. Czy Hiszpania zabrnie tam gdzie Holandia? Tam można zabijać także dzieci między 12. a 16. rokiem życia. Jak się okazuje to wciąż za mało, bo aż 84 proc. pediatrów chce, by wspomagane zabójstwo było dostępne także dla dzieci w wieku od pierwszego do dwunastego roku życia.
Jakie są skutki brnięcia w tę ślepą uliczkę, pokazuje też przykład Belgii. W październiku ubiegłego roku czasopismo British Medical Journal przedstawiło dane statystyczne dotyczące śmiertelności niemowląt w północnej Belgii. Wyniki są druzgocące: co dziesiąta śmierć dziecka jest spowodowana celowym działaniem lekarzy. Czytamy: „odsetek niemowląt umierających po podaniu leków z wyraźną intencją skrócenia życia jest uderzający.” Dzieciobójstwo staje się normalną praktyką pseudomedyczną. Dzieci zostały celowo zabite, ponieważ lekarze wierzyli, że „nie ma dla nich nadziei na znośną przyszłość”.
Z eutanazyjnym absurdem mamy do czynienia w Nowej Zelandii, gdzie prawo do eutanazji zostało rozszerzone na chorych na Covid, jeśli pozostało im mniej niż sześć miesięcy życia. Trafnie skomentował to Finlay de Llandaff, profesor medycyny paliatywnej z Wielkiej Brytanii: „To dziwaczne, że kraj, który próbował chronić swoich obywateli poprzez zamknięcie ich całkowicie z powodu wirusa, z którego ludzie mogą w pełni wyzdrowieć (…), teraz sugeruje, że ci pacjenci powinni być zabici przez swoich lekarzy. To wywraca etykę medyczną do góry nogami”.
Poważna debata na temat eutanazji toczy się we Włoszech. Pod apelem o przeprowadzenie referendum w tej sprawie podpisało się już 1 mln 300 tys. Włochów. Co ciekawe w dyskusję włączyła się wieloletnia propagatorką „prawa do śmierci” – onkolog Sylvie Menard. Teraz, gdy sama wyszła z ciężkiej choroby, diametralnie zmieniła swój stosunek do opieki paliatywnej, mówi: „Zalegalizowanie we Włoszech eutanazji byłoby końcem naszej cywilizacji” oraz „Nikt nie ma prawa decydować o ludzkim życiu. Mnie lekarze dawali trzy lata, a tymczasem od zdiagnozowania nowotworu minęło już szesnaście”. Dalej wskazuje: „Kiedy działa system opieki paliatywnej, masz możliwość uśmierzenia bólu, a wokół ludzi, którym na tobie zależy przestajesz myśleć o śmierci. Niestety w naszych społeczeństwach człowiek chory i pozbawiony pełni sił przedstawiany jest jedynie jako ciężar i obciążenie finansowe, stąd tak wielkie ideologiczne naciski, by wszystko szybko rozwiązać „śmiertelnym zastrzykiem”.
I jeszcze dwie wypowiedzi nawróconej lekarki: „Łatwiej jest zapewnić zestawy do eutanazji niż dobrą opiekę paliatywną. Nie oznacza to jednak wcale, że nawet bardzo chorzy ludzie chcą umierać. To my często im wmawiamy, że tego pragną”. „Gdy zgodzimy się teraz we Włoszech na zabijanie ludzi w stanie terminalnym, szybko przyjdzie kolej na osoby z depresją, niepełnosprawnych ruchowo, czy «niegodne» życie chorych na Alzheimera, a potem na dzieci rodzące się z jakimkolwiek upośledzeniem. Kto będzie w stanie postawić granicę między tym, któremu człowiekowi mamy pomóc, a którego uśmiercić”.
Warto przypomnieć historię chłopczyka Charliego Garda. Chorował na rzadkie schorzenie genetyczne. Jego rodzice zebrali 1,3 mln funtów na leczenie syna za granicą, ale londyński szpital, w który przebywał Charlie, argumentował, że w najlepszym interesie dziecka jest odłączenie go od aparatury podtrzymującej życie. W imieniu rodziców interweniowali Papież Franciszek i ówczesny prezydent Stanów Zjednoczonych (USA) Donald Trump, ale Sąd Najwyższy poparł lekarzy. Charlie został zabity.
Rok później niemal identyczna sprawa Alfiego Evansa zelektryzowała opinię publiczną na całym świecie. I tutaj rodzice dziecka zostali uwikłani w bitwę sądową po tym, jak szpital i sędziowie zablokowali próbę przeniesienia go do watykańskiej placówki Bambino Gesù w Rzymie. Chłopiec zmarł w wyniku odłączenia go od respiratora.
Ale może Wielka Brytania się ocknęła? Politycy są o krok od tzw. Prawa Charliego. Poprawka do ustawy ma przywrócić rodzicom śmiertelnie chorych dzieci możliwość decydowania o ich leczeniu.
W obliczu cierpienia i choroby ciągle mamy wiele do zrobienia. Prawo chroniące życie i dobra opieka medyczna są ważne, musimy o nie zabiegać. Nie zapominając, by po prostu kochać tych, którzy żyją obok nas.
MN