Tylko życie ma przyszłość!
dr inż. Antoni Zięba
Szukaj
Close this search box.

Różyczka

Różyczka taka, jaka była. Fot.: Robert Krawczyk

Wybraliśmy życie

Ró­życz­ka uro­dzi­ła się i by­ła z na­mi pa­rę go­dzin, któ­re by­ły jed­ny­mi z naj­trud­niej­szych i za­ra­zem naj­pięk­niej­szych na świecie.

Wa­ka­cje w 2012 ro­ku dla na­szej ro­dzi­ny za­po­wia­da­ły się bar­dzo in­te­re­su­ją­co. Nie mo­gli­śmy do­cze­kać się wcza­sów, któ­re chcie­li­śmy spę­dzić w gó­rach, w na­szych ro­dzin­nych stro­nach, ra­zem z na­szy­mi 4‑letnimi cór­ka­mi bliź­niacz­ka­mi. Przed wy­jaz­dem zo­sta­ło nam tyl­ko pójść na ba­da­nie kon­tro­l­ne do gi­ne­ko­lo­ga, aby spraw­dzić, jak roz­wi­ja się Ró­życz­ka, któ­ra ży­ła już pod ser­cem Ew­ci. Po­sta­no­wi­li­śmy, że na USG za­bie­rze­my dziew­czyn­ki i po­ka­że­my im sio­strzycz­kę w brzu­chu ma­my, póź­niej prze­je­dzie­my się ka­ro­cą po kra­kow­skim Ryn­ku, a po­tem wy­ru­szy­my na wa­ka­cje. Jed­nak pod­czas ba­da­nia, któ­re mia­ło być dla nas świę­tem i fraj­dą, za­pa­dła wy­dłu­żo­na, nie­po­ko­ją­ca ci­sza. Le­karz po­wie­dział, że po­dej­rze­wa prze­pu­kli­nę prze­po­no­wą. Ale ze spo­ko­jem, trze­ba iść do spe­cja­li­sty. Nic z te­go wte­dy nie ro­zu­mie­li­śmy, ale da­ło się wy­czuć, że sy­tu­acja jest bar­dzo po­waż­na. Dzie­ci nie moż­na okła­my­wać, sło­wa trze­ba do­trzy­my­wać, więc po ba­da­niu by­ła obie­ca­na ka­ro­ca, choć kra­kow­skie uli­ce wy­da­wa­ły się ja­kieś smutne.

Cisza

Krót­ko po­tem wy­bra­li­śmy się na do­kład­niej­sze ba­da­nia, aby spraw­dzić po­sta­wio­ną dia­gno­zę. Pod­czas ba­dań pre­na­tal­nych zo­sta­ły u Ró­życz­ki roz­po­zna­ne cięż­kie wa­dy wro­dzo­ne, któ­re by­ły tak po­waż­ne, że po uro­dze­niu nie mia­ła szans na prze­ży­cie. Wte­dy le­karz spe­cja­li­sta, u któ­re­go kon­sul­to­wa­li­śmy dia­gno­zę, „z tro­ską” do­ra­dził nam abor­cję, do­da­jąc przy tym, że trze­ba się śpie­szyć, bo zgod­nie z pra­wem moż­na usu­nąć cią­żę do dwu­na­ste­go ty­go­dnia. Szok, nie­do­wie­rza­nie, strach, lęk, płacz, dru­zgo­cą­ca nie­moc – te­go wszyst­kie­go do­świad­czy­li­śmy te­go dnia, gdy le­karz za­pro­po­no­wał nam za­bi­cie na­sze­go dziec­ka. Fakt, że gi­ne­ko­log za­pro­po­no­wał abor­cję, wpra­wił nas w osłu­pie­nie – do tej po­ry są­dzi­li­śmy, że po­wo­ła­niem le­ka­rza jest le­cze­nie, a nie za­bi­ja­nie. Za­py­ta­li­śmy, ja­ki jest plan, je­śli nie zgo­dzi­my się na abor­cję, ale wte­dy le­karz na­padł na nas: „Nie ro­zu­mie­cie, że to nie­ule­czal­ne?!”. Po­tem do­dał: „Bę­dzie­my wspie­rać każ­dą pań­stwa de­cy­zję”, co brzmia­ło jak su­cha, wy­uczo­na for­muł­ka ty­pu: „Przed za­ży­ciem le­ku skon­sul­tuj się z farmaceutą”.

W tej nie­koń­czą­cej się chwi­li wy­da­wa­ło się nam, że nie po­zo­sta­je nic in­ne­go jak po­dą­żyć za po­na­gla­ją­cą su­ge­stią au­to­ry­te­tu le­kar­skie­go… Zde­spe­ro­wa­ni za­czę­li­śmy pod­wa­żać me­dycz­ne roz­po­zna­nie, szu­kać pomocy.

Wielka miłość

Kon­sul­ta­cje u wy­bit­nych pro­fe­so­rów po­twier­dzi­ły smut­ną dia­gno­zę: prze­pu­kli­na prze­po­no­wa, po­waż­na wa­da ser­ca, za­nik żył. Na szczę­ście tra­fi­li­śmy do ho­spi­cjum per­ina­tal­ne­go, w któ­rym usły­sze­li­śmy: „Do­brze, że nie zde­cy­do­wa­li­ście się na abor­cję”. Wy­bra­li­śmy ży­cie. Ró­życz­ka uro­dzi­ła się i by­ła z na­mi pa­rę go­dzin, któ­re by­ły jed­ny­mi z naj­trud­niej­szych i za­ra­zem naj­pięk­niej­szych na świe­cie. Gdy ma się na rę­kach bez­bron­ne dziec­ko i wie się, że ono za chwi­lę umrze, to do­świad­cza się tak wiel­kiej mi­ło­ści, że nie jest się w sta­nie jej przy­jąć i ca­ły czas pła­cze się ze szczę­ścia i smut­ku jed­no­cze­śnie. Ró­życz­ka by­ła z na­mi tyl­ko chwi­lę, ale dzię­ki niej zro­zu­mie­li­śmy tak na­praw­dę, ja­ki jest sens ży­cia i otwo­rzy­ła nas na ko­lej­ne dziec­ko. Cór­ka po­ka­za­ła nam od­po­wied­nią per­spek­ty­wę. Gdy ma­my ja­kiś pro­blem, to przy­po­mi­na­my so­bie o Ró­życz­ce i kło­po­ty, o któ­rych wcze­śniej my­śle­li­śmy, że nas przy­gnio­tą, sta­ją się za­le­d­wie nie­do­god­no­ścia­mi. Dzię­ki Ró­życz­ce ma­my świa­do­mość, że każ­da chwi­la to dar. Kie­dyś nam się wy­da­wa­ło, że bę­dzie­my żyć 100 lat. Tym­cza­sem ma­my tyl­ko tę chwi­lę, któ­ra jest te­raz i nie wie­my tak na­praw­dę, co zda­rzy się ju­tro. Cór­ka sce­men­to­wa­ła na­sze mał­żeń­stwo oraz spra­wi­ła, że każ­dy dzień trak­tu­je­my jak dar, cie­szy­my się ży­ciem w pię­cio­oso­bo­wej ro­dzi­nie pod skrzy­dła­mi na­sze­go Anioł­ka i cze­ka­my na dzień, kie­dy zno­wu się z nią spotkamy.

Dar

Przy­po­mi­na­my so­bie to wszyst­ko za każ­dym ra­zem, gdy od­wie­dza­my grób Ró­życz­ki i za­pa­la­my świa­teł­ko na jej pa­miąt­kę. Ni­gdy nie ża­ło­wa­li­śmy te­go, że na­sza Có­recz­ka się uro­dzi­ła. Trud­no nam so­bie na­wet wy­obra­zić, jak­by­śmy się te­raz czu­li, ży­jąc ze świa­do­mo­ścią, że za­bi­li­śmy wła­sne dziec­ko. Ży­cie jest da­rem, więc za każ­dym ra­zem za nim bę­dzie­my się opowiadać.

 

Ewa i To­masz Stachurowie

Udostępnij
Tweetnij
Wydrukuj