Tylko życie ma przyszłość!

dr inż. Antoni Zięba

Szukaj
Close this search box.

Pokazali kłamstwa aborcjonistów

Never Again – Irlandia 2012. Fot.: William Murphy / Wikimedia Commons

Dziec­ko, o któ­rym mó­wio­no, że za­bi­ło wła­sną mat­kę, mo­gło ją uratować.

Ir­lan­dia, rok 2018. Spo­łe­czeń­stwo, o któ­rym mó­wi się, że jest kon­ser­wa­tyw­ne i pra­wi­co­we, wy­kre­śla w dro­dze re­fe­ren­dum tzw. Ósmą po­praw­kę do kon­sty­tu­cji. Sku­tek: wpro­wa­dze­nie abor­cji na ży­cze­nie. Jed­ni są zszo­ko­wa­ni i nie do­wie­rza­ją, in­ni za­cie­ra­ją rę­ce, że sta­ry sce­na­riusz zno­wu się spraw­dził. Po co przy­po­mi­nam te­raz tę hi­sto­rię? By po­ka­zać, w ja­ki spo­sób śmierć mat­ki w cią­ży mo­że być pro­pa­gan­do­wo użyteczna.

Śmierć z tezą

Opo­wiem tę hi­sto­rię, ba­zu­jąc na fil­mie do­ku­men­tal­nym „A si­lent kil­ler: Savita’s sto­ry”. Jest rok 2012 r. Ir­landz­kim spo­łe­czeń­stwem wstrzą­sa śmierć Sa­vi­ty Ha­lap­pa­na­var. Ko­bie­ta po­cho­dzi­ła z In­dii, wraz z mę­żem prze­nio­sła się do Ir­lan­dii w 2008 r. Mia­ła 31 lat i ocze­ki­wa­ła na­ro­dzin swo­je­go pierw­sze­go dziec­ka. Zmar­ła w szpi­ta­lu w wy­ni­ku wstrzą­su sep­tycz­ne­go. Ja­ko win­ne­go wska­za­no pra­wo chro­nią­ce ży­cie. Tłu­ma­czo­no, że Sa­vi­ta zgło­si­ła się do szpi­ta­la i bła­ga­ła o wy­ko­na­nie abor­cji, jed­nak z po­wo­du obo­wią­zu­ją­cych prze­pi­sów – po­nie­waż ser­ce jej dziec­ka bi­ło – szpi­tal od­mó­wił ra­to­wa­nia jej ży­cia. Po­twier­dził to mąż Sa­vi­ty, któ­ry to­wa­rzy­szył jej w szpi­ta­lu. Twier­dził, że je­go żo­nę trak­to­wa­no w nie­ludz­ki, wręcz bar­ba­rzyń­ski spo­sób i po­zo­sta­wio­no sa­mą, aby umar­ła. A jak by­ło naprawdę?

Hi­sto­ria Savity

W 2012 r. ir­landz­kie pra­wo nie ze­zwa­la­ło na abor­cję na ży­cze­nie. W tym kra­ju umie­ral­ność ko­biet przy po­ro­dach wy­no­si­ła 8 ko­biet na 100 tys. ży­wych uro­dzeń. W Pol­sce śmier­tel­ność oko­ło­po­ro­do­wa ko­biet jest jesz­cze niż­sza. Rów­no­cze­śnie w In­diach, skąd po­cho­dzi­ła Sa­vi­ta i gdzie ko­bie­ty mo­gły wy­ko­ny­wać abor­cję na ży­cze­nie bez żad­nych ogra­ni­czeń, śmier­tel­ność ko­biet przy po­ro­dach wy­no­si­ła 212 ko­biet na 100 tys. ży­wych uro­dzeń, czy­li po­nad 26 ra­zy wię­cej. Miej­my te da­ne w pa­mię­ci, gdyż za chwi­lę wie­lo­krot­nie pad­nie „ar­gu­ment”, że pra­wo chro­nią­ce i mat­ki, i dzie­ci przed abor­cją zabija.

Sa­vi­ta Ha­lap­pa­na­var zgło­si­ła się do szpi­ta­la dwu­krot­nie w 17. ty­go­dniu cią­ży z po­wo­du na­si­la­ją­ce­go się bó­lu w ple­cach. W trak­cie dru­gie­go ba­da­nia stwier­dzo­no, że jest w trak­cie po­ro­nie­nia sa­mo­ist­ne­go (mia­ła o tym świad­czyć roz­sze­rzo­na szyj­ka ma­ci­cy), więc szpi­tal przy­jął ko­bie­tę na ob­ser­wa­cję. Sa­vi­ta i jej mąż by­li przy­gnę­bie­ni. Po­bra­no prób­kę krwi do ana­li­zy – w wy­ni­ku otrzy­ma­no pod­wyż­szo­ny po­ziom bia­łych krwi­nek. W tam­tym mo­men­cie był to naj­waż­niej­szy pa­ra­metr, bo po­ka­zy­wał roz­wi­ja­ją­cy się w or­ga­ni­zmie mat­ki stan za­pal­ny. Wy­nik ten nie zo­stał jed­nak od­no­to­wa­ny w do­ku­men­ta­cji me­dycz­nej, co mia­ło tra­gicz­ne kon­se­kwen­cje. Gdy­by wy­nik od­no­to­wa­no, po­wtó­rzo­no ba­da­nie, po­szu­ka­no źró­dła in­fek­cji i po­da­no an­ty­bio­tyk, któ­ry mógł­by za­trzy­mać jej roz­wój, być mo­że i ma­ma, i jej dziec­ko zo­sta­li­by ura­to­wa­ni. Tak się jed­nak nie sta­ło. Za­miast wal­ki z za­ka­że­niem wdro­żo­no stan­dar­do­we po­stę­po­wa­nie w przy­pad­ku po­ro­nie­nia w 17. ty­go­dniu cią­ży. Sa­vi­ta otrzy­ma­ła środ­ki prze­ciw­bó­lo­we i jed­no­oso­bo­wy po­kój, w któ­rym to­wa­rzy­szył jej mąż.

W tym dniu po­łoż­na nie za­uwa­ży­ła ja­kich­kol­wiek ob­ja­wów in­fek­cji, a po­ziom bó­lu, któ­ry zgła­sza­ła pa­cjent­ka, od­po­wia­dał te­mu, któ­re­go do­świad­cza­ją ko­bie­ty w trak­cie po­ro­nie­nia. W trak­cie ob­cho­du le­karz po­in­for­mo­wał ro­dzi­ców o przy­ję­tym po­stę­po­wa­niu tzw. watch and wa­it, co ozna­cza, że ob­ser­wu­je się pa­ra­me­try pa­cjent­ki i po­zwa­la dzia­łać na­tu­rze. Jest to stan­dar­do­wa pro­ce­du­ra dla po­ro­nień w II try­me­strze cią­ży u pa­cjen­tek bez ob­ja­wów in­fek­cji. Ta­kie wy­tycz­ne ma­my też w Pol­sce i tych wszyst­kich kra­jach, o któ­rych są­dzi­my, że ma­ją lep­szą opie­kę zdro­wot­ną niż my: w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, w Niem­czech, Wiel­kiej Bry­ta­nii, we Fran­cji… Je­dy­nie w przy­pad­ku in­fek­cji lub kom­pli­ka­cji le­karz ma po­dej­mo­wać ak­tyw­ne dzia­ła­nie. Tych – w przy­pad­ku Sa­vi­ty – nie za­uwa­żo­no. Pra­cow­ni­cy szpi­ta­la, któ­rzy od­wie­dza­li ją w tym cza­sie, wy­ra­ża­li swo­je współ­czu­cie z po­wo­du stra­ty dziec­ka, co – jak przy­znał póź­niej mąż – po­zwo­li­ło jej po­czuć się tro­chę le­piej. Na tym eta­pie ho­spi­ta­li­za­cji nikt z pra­cow­ni­ków nie stwier­dził, że Sa­vi­ta czu­je się źle.

W no­cy ok. godz. 00.30 ode­szły wo­dy pło­do­we, a Sa­vi­ta wy­mio­to­wa­ła. We­zwa­ła per­so­nel dzwon­kiem alar­mo­wym, a pra­cow­ni­cy stwier­dzi­li, że po­ro­nie­nie po­stę­pu­je i po­win­no się za­koń­czyć po 48–72 go­dzi­nach. Ra­no po­łoż­na stwier­dzi­ła, że ci­śnie­nie Sa­vi­ty jest nie­znacz­nie ob­ni­żo­ne, a puls pod­wyż­szo­ny, ale nie uzna­no tych zmian za waż­ne. W trak­cie ob­cho­du le­karz wy­ja­śnił pa­cjent­ce, że zo­sta­nie skie­ro­wa­na na USG do oce­ny ak­cji ser­ca dziec­ka. Dziec­ko ży­ło. Pro­fi­lak­tycz­nie wdro­żo­no an­ty­bio­tyk, co po­now­nie jest stan­dar­do­wym po­stę­po­wa­niem po prze­rwa­niu błon pło­do­wych, aby za­po­bie­gać wdar­ciu się bak­te­rii. Le­ka­rze nie wie­dzie­li jesz­cze, że bak­te­ria, któ­rą za­ra­zi­ła się Sa­vi­ta, by­ła bar­dzo opor­na na le­cze­nie stan­dar­do­wy­mi antybiotykami.

Ko­lej­ne­go po­ran­ka le­karz na­dal stwier­dzał po­ro­nie­nie w to­ku. Pa­cjent­ka nie skar­ży­ła się na ból, nie mia­ła też in­nych do­le­gli­wo­ści. Po­now­nie wy­ko­na­no USG dziec­ka, bo i ono by­ło pa­cjen­tem. Sa­vi­ta za­py­ta­ła o moż­li­wość otrzy­ma­nia środ­ków przy­spie­sza­ją­cych po­ro­nie­nie i jest to naj­bar­dziej nie­ja­sny mo­ment jej ho­spi­ta­li­za­cji. We­dług mę­ża Sa­vi­ty mia­ła ona za­żą­dać na­tych­mia­sto­we­go wy­ko­na­nia abor­cji, bo nie chcia­ła już cze­kać na po­ro­nie­nie dziec­ka. Tak­że we­dług je­go re­la­cji – le­karz miał od­po­wie­dzieć, że Ir­lan­dia to ka­to­lic­ki kraj i zwią­za­ny jest prze­pi­sa­mi pra­wa; nie mo­że wy­ko­nać abor­cji, bo dziec­ko na­dal żyje.

Póź­niej, pod­czas do­cho­dze­nia w spra­wie śmier­ci Sa­vi­ty, wer­sja jej mę­ża oka­za­ła się zmy­ślo­na. Le­karz po­in­for­mo­wał pa­cjent­kę, że w trak­cie po­ro­nie­nia sa­mo­ist­ne­go w 17. ty­go­dniu cią­ży nie wy­ko­nu­je się abor­cji, gdy ży­ciu pa­cjent­ki nie za­gra­ża nie­bez­pie­czeń­stwo. Ten sam le­karz, gdy już wy­kry­to bak­te­rię, wy­ja­śnił ko­bie­cie i jej mę­żo­wi, iż po­mi­mo na­dal bi­ją­ce­go ser­ca dziec­ka, je­śli in­fek­cja nie zo­sta­nie opa­no­wa­na, bę­dzie mu­siał wy­ko­nać abor­cję (!). Czy za­tem ktoś od­mó­wił abor­cji ko­bie­cie, któ­rej ży­cie by­ło za­gro­żo­ne, „bo to ka­to­lic­ki kraj”?

Do­cho­dze­nie ujaw­ni­ło jesz­cze je­den fakt. W pew­nym mo­men­cie Sa­vi­ta po­pro­si­ła po­łoż­ną, by za­prze­sta­ła spraw­dza­nia ak­cji ser­ca dziec­ka i po­da­ła jej „lek” na za­trzy­ma­nie pra­cy ser­ca. Do­da­ła przy tym, że wraz z mę­żem są Hin­du­sa­mi i ma­ją ta­ki sto­su­nek do abor­cji. Po­łoż­na od­po­wie­dzia­ła: „nie ro­bi­my tu ta­kich rze­czy, to ka­to­lic­kie po­dej­ście”. Ze­zna­jąc w trak­cie śledz­twa, wy­ja­śni­ła, że od­po­wie­dzia­ła tak z po­wo­du uwag pa­cjent­ki o hin­du­izmie i prze­pro­si­ła za ten ko­men­tarz. Pod­kreśl­my raz jesz­cze, że ir­landz­kie pra­wo ze­zwa­la­ło na abor­cję, je­śli kon­ty­nu­acja cią­ży za­gra­ża­ła­by ży­ciu mat­ki. W II try­me­strze cią­ży od­by­wa­ła się ona po­przez wy­wo­ła­nie przed­wcze­sne­go po­ro­du i uro­dze­nie dziec­ka np. w przy­pad­ku wid­ma sep­sy. Ale me­dia po­da­ły tę spra­wę zu­peł­nie ina­czej – jak już wspo­mnia­łam – „Sa­vi­cie od­mó­wio­no abor­cji, bo Ir­lan­dia to ka­to­lic­ki kraj”. Wie­lu lu­dzi uwie­rzy­ło, że le­ka­rze ma­ją zwią­za­ne rę­ce, że nie mo­gą ra­to­wać umie­ra­ją­cej ko­bie­ty. Praw­da le­ża­ła zu­peł­nie gdzie in­dziej: le­ka­rze od­mó­wi­li abor­cji, bo nie za­uwa­ży­li oznak in­fek­cji. Są­dzi­li, że ma­ją do czy­nie­nia z kla­sycz­nym sa­mo­ist­nym poronieniem.

Nie­ocze­ki­wa­ne (nie­zau­wa­żo­ne) pogorszenie

Wie­czo­rem prak­ty­kant­ka za­uwa­ży­ła przy­spie­szo­ny puls u pa­cjent­ki. Był to je­den z czte­rech ob­ja­wów roz­wi­ja­ją­cej się sep­sy (przy­spie­szo­ny puls, ob­ni­żo­ne ci­śnie­nie, wy­so­ka tem­pe­ra­tu­ra i pod­wyż­szo­na licz­ba bia­łych krwi­nek) i kry­tycz­ny mo­ment w jej ho­spi­ta­li­za­cji. Tu też w re­la­cji szpi­ta­la po­ja­wi­ły się roz­bież­no­ści: po­łoż­na ze­zna­ła, że po­in­for­mo­wa­ła o tym le­ka­rza, za­nim skoń­czy­ła dy­żur o godz. 21.00. Z ko­lei le­karz twier­dził, że przej­mu­jąc dy­żur o godz. 21.00, usły­szał, iż wszyst­kie pa­ra­me­try ży­cio­we pa­cjent­ki są w normie.

Sep­sa jest trud­na do le­cze­nia. Każ­dy le­karz przy­zna, że nie jest moż­li­we ura­to­wa­nie wszyst­kich pa­cjen­tów. Ogól­no­do­stęp­ne źró­dła mó­wią, że na świe­cie co trzy se­kun­dy umie­ra czło­wiek, nie­rzad­ko zdro­wy i w si­le wie­ku, wła­śnie z po­wo­du sep­sy. Pro­ce­du­ry me­dycz­ne do­ty­czą­ce sep­sy wska­zu­ją na da­le­ko idą­cą ostroż­ność i po­dejrz­li­wość w oce­nie sta­nu pa­cjen­tów. Po okre­sie względ­nie do­bre­go sa­mo­po­czu­cia na­stę­pu­je u nich gwał­tow­ne za­ła­ma­nie bez wy­raź­nych wcze­śniej­szych symp­to­mów. I tak by­ło z Sa­vi­tą Ha­lap­pa­na­var. Tej no­cy by­ła w dość do­brej for­mie, mi­mo że wy­da­wa­ła się osła­bio­na, a puls był przy­spie­szo­ny. W trak­cie noc­ne­go ob­cho­du pa­cjent­ka i mąż spa­li, więc le­karz po­sta­no­wił ich nie bu­dzić. Nad ra­nem mąż Sa­vi­ty zgło­sił, że ze­psu­ło się ogrze­wa­nie i jest im zim­no. Pie­lę­gniar­ka przy­nio­sła ko­ce i spraw­dzi­ła tem­pe­ra­tu­rę u pa­cjent­ki – wy­no­si­ła 37,7 stop­ni. Nie­ste­ty, w no­cy nie mo­ni­to­ro­wa­no jej pa­ra­me­trów (pul­su i ci­śnie­nia) wbrew za­le­ce­niom, aby od­no­to­wy­wać po­mia­ry w do­ku­men­ta­cji co czte­ry go­dzi­ny. Gdy po­łoż­na przy­nio­sła do po­ko­ju ko­ce, drże­nie Sa­vi­ty zin­ter­pre­to­wa­no ja­ko wy­nik wy­chło­dze­nia po­ko­ju. Okry­to ją ko­cem i po­da­no lek na go­rącz­kę. Choć osła­bio­na, nie wy­glą­da­ła na cho­rą i tej no­cy by­ła jed­ną z naj­le­piej czu­ją­cych się pa­cjen­tek na od­dzia­le. Ta sa­ma po­łoż­na nad ra­nem znów spraw­dzi­ła tem­pe­ra­tu­rę – Sa­vi­ta czu­ła się dość do­brze. Nie zba­da­no jed­nak pul­su i ciśnienia.

Nie­dłu­go po­tem tem­pe­ra­tu­ra cia­ła Sa­vi­ty gwał­tow­nie wzro­sła, puls był wy­so­ki, ci­śnie­nie ni­skie, sta­ła się sła­ba i obo­la­ła. Za­alar­mo­wa­ny le­karz zle­cił ba­da­nie krwi, tak­że na po­siew, po­da­nie tle­nu i kro­plów­ki. Bez wy­ni­ków te­stów krwi le­karz mógł na tym eta­pie zdia­gno­zo­wać tyl­ko za­pa­le­nie błon pło­do­wych i ło­ży­ska. Po­da­no no­wy an­ty­bio­tyk. W trak­cie ob­cho­du le­karz po­in­for­mo­wał Sa­vi­tę i jej mę­ża o po­waż­nej, roz­wi­ja­ją­cej się in­fek­cji, o zle­co­nych ba­da­niach. Za­po­wie­dział, że je­śli nie zi­den­ty­fi­ku­je źró­dła in­fek­cji, bę­dzie zmu­szo­ny do ra­to­wa­nia mat­ki kosz­tem ży­cia dziecka.

Nie­ste­ty, w cią­gu kil­ku na­stęp­nych go­dzin by­ło już bar­dzo źle. Jed­na z pie­lę­gnia­rek ze­zna­ła, że ni­gdy nie mia­ła na od­dzia­le pa­cjent­ki, któ­rej stan po­gor­szył się tak gwał­tow­nie. Po otrzy­ma­niu wy­ni­ków krwi po­da­no Sa­vi­cie dwa no­we an­ty­bio­ty­ki. Jak oka­za­ło się znacz­nie póź­niej, do­pie­ro te le­ki mo­gły zwal­czyć bak­te­rię, któ­rą za­ra­żo­na by­ła Sa­vi­ta. Na­zy­wa­na „su­per­bak­te­rią”, jest opor­na na dzia­ła­nie stan­dar­do­wych an­ty­bio­ty­ków. Po godz. 13.00 zde­cy­do­wa­no o za­koń­cze­niu cią­ży. Sa­vi­tę prze­wie­zio­no na od­dział in­ten­syw­nej te­ra­pii, gdzie po­mi­mo le­cze­nia zmarła.

Dziec­ko mo­gło ją uratować

Za­nim prze­pro­wa­dzo­no do­cho­dze­nie w tej spra­wie, me­dia wy­da­ły wer­dykt: Sa­vi­ta zmar­ła z po­wo­du pra­wa chro­nią­ce­go ży­cie dziec­ka. W rze­czy­wi­sto­ści przy­czy­ną tej tra­ge­dii by­ły za­nie­dba­nia w opie­ce nad pa­cjent­ką. To nie pra­wo ogra­ni­cza­ło le­ka­rzy; to per­so­nel wie­lo­krot­nie zlek­ce­wa­żył ob­ja­wy roz­wi­ja­ją­cej się in­fek­cji. Mat­ka czu­ła się do­brze, wy­da­wa­ła się jed­ną z naj­bar­dziej sta­bil­nych pa­cjen­tek, na od­dzia­le by­ło wie­le ko­biet wy­ma­ga­ją­cych pil­nych in­ter­wen­cji, w cza­sie jed­ne­go z dy­żu­rów in­na pa­cjent­ka zmarła…

Ale co naj­bar­dziej pa­ra­dok­sal­ne – to wła­śnie dziec­ko, o któ­rym w pod­tek­ście mó­wio­no, że za­bi­ło wła­sną mat­kę, mo­gło ją ura­to­wać. Zgło­si­ła się do szpi­ta­la praw­do­po­dob­nie dla­te­go, że by­ła w cią­ży; być mo­że w in­nej sy­tu­acji zba­ga­te­li­zo­wa­ła­by pierw­sze ob­ja­wy. Mia­ła więc szan­sę na szyb­szą dia­gno­zę i szyb­sze le­cze­nie. Dziec­ko, o któ­re chcia­ła się za­trosz­czyć, mo­gło ura­to­wać jej życie.

Film do­ku­men­tal­ny „A si­lent kil­ler: Savita’s sto­ry” moż­na bez­płat­nie obej­rzeć w internecie.

 

Mag­da­le­na Guziak-Nowak

 

Udostępnij
Tweetnij
Wydrukuj