Kiedy dyskusja o aborcji z różnych powodów znów nabiera tempa, dobrze na chwilę przystanąć i zastanowić się: co będzie dalej? Grupy anti-life nie zatrzymają się w pół drogi. Nie powiedzą: wreszcie mamy to, co chcieliśmy. Aborcja jest zaledwie wstępem do eugeniki noworodków. Szokujące? Owszem. Ale i prawdziwe.
Punktem wyjścia do debaty na temat aborcji jest pytanie o podmiot. O kim lub o czym my rozmawiamy? Naukowcy nie mają dziś wątpliwości – w łonie matki od zapłodnienia rozwija się nowa osoba ludzka. Rozwój prenatalny nie oznacza, że coś staje się czymś, że przedmiot zamienia się w człowieka. Małe dziecko, choć na początku swego rozwoju całkowicie zależne od organizmu matki, jest więc nowym człowiekiem. Zatem aborcja, dla zmydlenia oczu nazywana „zabiegiem”, „terminacją płodu”, „sztucznym poronieniem” czy wreszcie „przerwaniem ciąży”, jest to w istocie zamierzona procedura, mająca na celu zabicie człowieka w łonie matki od poczęcia do urodzenia główki dziewięciomiesięcznego dziecka.
Nie, nie tylko do 12. czy 13. tygodnia ciąży, na który się umawiamy, bo z jakiegoś powodu tak właśnie nam pasuje. W końcu aborcja to po prostu umowa społeczna – tak jak umówiliśmy się na podatki, tak dogadaliśmy się w sprawie zabijania w majestacie prawa. Są miejsca na mapie świata, gdzie zabija się dzieci tuż przed narodzinami. Bez znieczulenia, choć zapobieganie bólowi to podstawowe prawo człowieka. Bez prawa do pogrzebu. Bez serca.
Człowiek w swej źle pojętej wolności może pójść jeszcze dalej. Aborcja postnatalna, z angielskiego after birth abortion, to uśmiercanie dzieci już po porodzie, w szczególności tych obarczonych nieuleczalną wadą genetyczną, lecz nie tylko. Niektóre osoby uważające się za „naukowców” znajdują moralne usprawiedliwienie dla zabicia noworodka, który jest tylko „potencjalną osobą”, a zatem nie posiada wszystkich atrybutów istoty ludzkiej i nie ma „moralnego prawa do życia”. I tak np.: aborcja postnatalna powinna być legalna także w przypadku dzieci zdrowych, gdyby ich obecność „oznaczała zbyt duże obciążenie dla rodziców, jak również dla społeczeństwa” – to cytat z dwóch włoskich „myślicieli”, których nazwiska nie warto wymieniać, by nie robić darmowej reklamy.
Gdy polskimi ulicami maszerowały skrajnie lewicowe feministki ze swoimi wulgarnymi hasłami, wiele razy pytałam: „A jaką macie propozycję dla matki chorego dziecka, którego niepełnosprawność zdiagnozowano dopiero po porodzie?” Pytanie to pozostawało bez odpowiedzi, choć przecież pomysł z tzw. aborcją noworodków nie jest niczym nowym. Czołowy promotor tej strasznej idei, niejaki profesor Peter Singer z Australii, postuluje ją od ponad 20 lat! W jednej ze swoich książek, wydanych już dawno temu, pisze: „Ludzkie dzieci nie rodzą się samoświadome ani zdolne do zrozumienia, że istnieją z biegiem czasu. Nie są osobami”. Twierdzi, że „życie noworodka ma mniejszą wartość niż życie świni, psa czy szympansa”, co tłumaczy sposobem odczuwania cierpienia. Dorosłej krowy zabić nie można, bo cierpi – więc Singer jest weganem. Noworodka zabić można – i podobno mamy do tego prawo minimum przez 28 dni po jego narodzinach – bo noworodek to coś w rodzaju przedczłowieka.
Tego typu teorie zawsze mają swój początek w dehumanizacji. Bez uznania, że ofiary nie są ludźmi, nie byłoby Auschwitz, nie byłoby też zgody na mordy w Rwandzie czy na rzeź Ormian. Dokładnie tak samo jest w przypadku aborcji. Promotorzy utylitaryzmu za nic mają biologię, medycynę, nawet prawo. Dla Singera warunkiem otrzymania statusu osoby jest samoświadomość oraz świadomość istnienia w czasie, co zakłada pamięć. Inni rozszerzają listę „warunków” o rozumność, zdolność do miłości, wychowania i wzajemność moralną. Oczywistym jest, że takie założenia pozbawiają ochrony nie tylko nienarodzonych, ale także noworodki czy dzieci.
Na koniec trzy wnioski. Pierwszy: jeśli ktokolwiek miał jeszcze resztki nadziei, że zwolennicy aborcji są zainteresowani jakimś kompromisem, pora się otrząsnąć. Drugi: aborcja postnatalna, ale też eutanazja czy eksperymenty na embrionach mają zawsze ten sam punkt wyjścia – zanegowanie człowieczeństwa dziecka w łonie matki. Odebranie mu bezwarunkowego prawa do życia sprawia, że staczamy się po równi pochyłej. I wniosek trzeci: postulat tzw. aborcji noworodków naprawdę nie wziął się z powietrza. Doprowadziły do niego mniejsze i większe ustępstwa, kapitulacja w debacie publicznej katolików, którzy zbyt często zwalniają się z rzeczowej argumentacji i aktywnej dyskusji z drugą stroną, zadowalając się tym, że mają rację. Należy cieszyć się, że polskie prawo chroni życie dzieci nienarodzonych. Na cóż nam jednak dobre samopoczucie, gdy ciągle trzeba być gotowym, aby tego prawa bronić?
MG‑N