Przyszła na świat w 27. tygodniu życia (26 kwietnia 2017 r.), ważąc jedynie 830 gramów, bo dalsza ciąża zagrażała życiu zarówno jej, jak i matki. Jej mama Joanna miała bardzo wysokie ciśnienie i zatrucie organizmu, gdy trafiła na stół operacyjny. Wiedziała, że liczy się każda chwila, na początku stwierdzono bowiem u niej Zespół HELLP (który ostatecznie wykluczono) i dziecko mogło umrzeć w każdej chwili.
Nagle i niespodziewanie z bezpiecznego miejsca pod sercem matki maleńka została zmuszona do przedwczesnych narodzin. Jej malutki organizm musiał się zmierzyć z otaczającą rzeczywistością i przyzwyczaić do sztucznych warunków inkubatora. Dla Aleksandry Anny – bo tak rodzice ochrzcili ją później w szpitalu, gdy umierała – rozpoczął się bardzo trudny okres walki o życie. Oleńka, która wtedy była ciut większa od myszki, nie poddawała się i dzielnie walczyła, czym bardzo zaskoczyła lekarzy w szpitalu na Starynkiewicza w Warszawie.
Krańcowy wcześniak
Choć jej stan był z początku stabilny, to lekarze nastawiali rodziców, że „wszystko może się zdarzyć” i żeby „zawsze mieli z tyłu głowy, że to jest krańcowy wcześniak”. Oznaczało to, że stan Oli w każdej chwili może ulec załamaniu. Mama i tata codziennie u niej byli, z bólem serca patrzyli, jak jej niewielkie ciało spowijają dziesiątki kabli podłączonych do różnych urządzeń, które monitorowały jej stan. Minęło dużo czasu, zanim mogli dotknąć Olę.
Gdy wracali do domu, pytali siebie z niepokojem, jak to się skończy, czy Oli nic nie będzie. Lekarki, które zajmowały się ich córką, wlewały nadzieję w serca rodziców i bardzo ich wspierały. Podkreślały jednocześnie, że gdyby zadzwoniły, nawet w nocy, to muszą szybko przyjeżdżać, jeśli chcą zdążyć się z nią pożegnać.
Taki telefon miał miejsce, gdy ojciec Oli był w pracy. Zwolnił się z niej i wraz z żoną szybko zjawił się w szpitalu. Ola była reanimowana, bo jej serduszko stanęło… Tych załamań stanu zdrowia, których z punktu widzenia medycyny Ola nie miała prawa przeżyć, było kilka. Mała pacjentka miała m.in. zapalenie płuc, mały wylew w mózgu, wstrząs septyczny, retinopatię. Miała także odciągany płyn z osierdzia, przetaczaną krew oraz przeszła śmierć kliniczną. Jej organizm był tak zatruty, że wynik CRP wyniósł u niej 312 przy normie 5! To był pierwszy przypadek w tym szpitalu, że dziecko nie umarło. Zwykle zgony następowały już przy CRP 100.
Ciepły uśmiech Matki Bożej
Ola żyła, a jej rodzice nieustannie modlili się za nią. Już w dniu narodzin zawierzyli ją Matce Bożej, prosząc, by maleńką uratowała. O stanie córki ojciec powiadomił także na swoim profilu na Facebooku znajomych i rodzinę, prosząc o wsparcie modlitewne. Nie spodziewał się tak wielkiego odzewu. Za Olę modlono się i odprawiano Msze Święte nie tylko w Polsce, m.in. w Łagiewnikach i na Jasnej Górze, lecz także za granicą od Nazaretu w Ziemi Świętej począwszy, na Guadalupe w Meksyku i Fatimie w Portugalii, gdzie modlono się za wstawiennictwem św. Franciszka i św. Hiacynty, skończywszy. Mimo, że stan Oli wciąż był niestabilny – dlatego też rodzice poprosili księdza z pobliskiej parafii o chrzest córki w szpitalu – to mieli w sercu coraz większy pokój.
Oleńka przeżyła. Gdy wyszła ze szpitala, tylko kilka razy miała bezdech i przeszła operację laserową jednego oczka. Dziś 3,5 letnia Ola, jest zupełnie zdrowa. Czytając jej historię choroby, lekarze nie chcą wierzyć, że dotyczy ona dziecka, które mają przed sobą. „To cud, prawdziwy cud. Wiemy, że Matka Boża uratowała nasze słoneczko” – mówi mama Oli. „Praktycznie nie rozstawałem się z różańcem, bo odmawiałem za życie i zdrowie Oli Nowennę Pompejańską. Ten cud przyszedł tak zwyczajnie, był jak ciepły uśmiech Matki Bożej. To nasze czwarte dziecko, Oleńka, jest dla nas jak jasny promyk z nieba” – dodaje tata
Piotr Czartoryski-Sziler
Źródło: dobrenowiny.pl