Z dr n. med. Ewą Ślizień-Kuczapską, lekarzem specjalistą położnikiem-ginekologiem prezesem Polskiego Stowarzyszenia Nauczycieli Naturalnego Planowania Rodziny, instruktorem i medycznym konsultantem metod rozpoznawania płodności, wykładowcą akademickim, współautorką wielu publikacji oraz Laureatką nagrody „Przyjaciel Życia” przyznawanej przez Zarząd Polskiego Stowarzyszenia Obrońców Życia Człowieka osobom, które budują cywilizację życia i miłości, rozmawia Agata Gołda.
„Dziecko od początku życia jest osobą. Dlatego już w stanie zarodkowym przynależy mu zwrot: TY. Od swego zaistnienia jest to KTOŚ, a nie coś”. To słowa prof. Włodzimierza Fijałkowskiego. Od początku swojej kariery zawodowej wzięła sobie pani do serca naukowy fakt, że życie człowieka zaczyna się od poczęcia?
Zawsze było dla mnie oczywiste, że życie człowieka zaczyna się od momentu połączenia komórki jajowej z plemnikiem, czyli zapłodnienia prowadzącego do powstania zygoty, najwcześniejszej embrionalnej fazy naszego – ludzkiego życia. Dowiedziałam się tego na wykładach z embriologii i fizjologii w czasie studiów, które kończyłam na przełomie lat 80. i 90. XX wieku w Warszawie. Zaczynając pracę zawodową, nie myślałam o tym, że wybrana przeze mnie specjalność będzie wiązać się z różnymi definicjami dotyczącymi początku życia, a w toku mej pracy będę świadkiem podważania faktów biologicznych. Praca i kontakt z ludźmi (pacjentkami oraz kolegami) uświadomiły mi, że jeżeli chcę uczciwie wykonywać zawód, to warto być w tym wypadku bezkompromisowym i zgodnie z współczesną nauką wyjaśniać nawet najbardziej podstawowe zagadnienia. Przekonałam się, że nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, jak działa antykoncepcja i dlaczego jej stosowanie może narazić życie dziecka w fazie przed implantacją, w czasie jej trwania i postimplantacyjnie, czyli po zagnieżdżeniu, na śmierć.
Szybko zrozumiałam też, że w swojej pracy będę musiała przeciwstawiać się kolegom i pacjentkom, którzy inaczej myślą. Gdy po studiach i stażu w trakcie specjalizacji zaczęłam pracować w przychodni, kobiety prosiły mnie o wypisywanie tabletek antykoncepcyjnych. Odmawiałam. Zaczęły się wtedy tworzyć duże kolejki do mnie, bo wizyty trwały znacznie dłużej z powodu wyjaśniania mechanizmów działania antykoncepcji oraz jej szkodliwości. Czułam, że jako lekarz powinnam dbać o zdrowie kobiet i nie narażać ich na potencjalne powikłania łącznie z możliwością działań przeciwzagnieżdzeniowego i wczesnoporonnego tych środków. To wywoływało w przychodni sporą konsternację. Ostatecznie zostałam z niej zwolniona, bo nie spełniałam oczekiwań.
Od trzydziestu lat pracuje pani w szpitalu jako specjalista ginekologii i położnictwa. Kiedy postanowiła pani, że zrobi tę specjalizację i dlaczego wybrała pani właśnie ją spośród wielu innych?
Będąc na szóstym roku studiów na stażu w Stanach Zjednoczonych, uświadomiłam sobie, że to jest chyba najpiękniejszy zawodowy kierunek. Łączy opiekę nad dorosłymi ludźmi przyszłymi rodzicami – mężczyzną i kobietą, z opieką nad ich dzieckiem, które rozwija się pod sercem matki. To właśnie perinatologia, dopiero rodząca się wtedy w Polsce, nowa specjalizacja tak mnie zachwyciła i przyciągnęła. Ponadto idea wspólnych rodzinnych porodów, które obserwowałam podczas stażu w Stanach Zjednoczonych, bardzo mnie zainspirowała. W czasie kiedy kończyłam studia, sale porodowe w Warszawie i nie tylko wyglądały dramatycznie i poród miał niewiele wspólnego z godnością każdej ludzkiej istoty oraz wspólnym wraz z ojcem dziecka przeżyciem jednego z najważniejszych momentów w ludzkim życiu.
Po tym zagranicznym stażu wierzyłam, że również w Polsce będzie podobnie. Tak się stało. Gdy kończyłam studia rozpoczęła się dziś powszechnie znana społeczna akcja „Rodzić po Ludzku”. Zapoczątkowała ona ogromne zmiany, również w szpitalu, w którym pracuję aż do dzisiaj. Powstały szpitale przyjazne rodzicom i dziecku… Praktycznie na moich oczach dokonała się nieprawdopodobna przemiana, można by powiedzieć rewolucja, w położnictwie. I to było piękne. Zaczęłam uczestniczyć w różnych dodatkowych kursach dotyczących m.in. edukacji prenatalnej w zakresie przygotowania do dwurodzicielstwa od poczęcia oraz karmienia naturalnego w Instytucie Matki i Dziecka w Warszawie. Miałam przyjemność poznać osobiście prof. Włodzimierza Fijałkowskiego, twórcę polskiego modelu szkół rodzenia i naturalnych porodów, prof. Michała Troszyńskiego, byłego konsultanta krajowego ds. położnictwa i ginekologii oraz dr Hannę Cerańską-Goszczyńską, pediatrę, pierwszą prezes Polskiego Stowarzyszenia Nauczycieli Naturalnego Planowania Rodziny i świetnego wykładowcę akademickiego. To m.in. te osoby kształtowały moją postawę lekarza i człowieka wobec troski o życie każdego człowieka.
Na pewno jest jeszcze wciąż wiele rzeczy do zrobienia w ginekologii i położnictwie w naszym kraju.
Niewątpliwie. Zaczynając od reformy służby zdrowia i systemu opieki nad pacjentem, tak żeby lekarz był rzeczywiście w stanie pomagać pacjentkom i mógł je wspierać w różnych, czasem bardzo trudnych sytuacjach. Potrzeba tu różnych udoskonaleń. Przydałoby się utworzyć system opieki oraz zespoły wielospecjalistyczne wspierające kobiety i ich bliskich w trudnych sytuacjach np.: niepomyślnej diagnozy prenatalnej, ciężkiej patologii ciąży czy rozpoznania choroby nowotworowej w ciąży. Warto by było również wprowadzić systemowe rozwiązania prowadzące do poprawy stanu edukacji zarówno studentów, jaki i lekarzy w zakresie profilaktyki zaburzeń zdrowia prokreacyjnego, leczenia przyczynowego zaburzeń płodności, ochrony płodności ludzkiej a nade wszystko budowania społecznej świadomości, że rodzicielstwo winno stawać się pierwszą karierą dla wielu par, gdyż fizjologii nie da się oszukać i prawa biologii prokreacji są ściśle określone.
Co w pracy zawodowej sprawia pani największą radość? Jakie momenty bywają najtrudniejsze?
Kocham swoją pracę. Bardzo lubię kontakt z człowiekiem i to, że praca stawia przede mną wyzwania. Ciągle napotykam na różne wydarzenia pozornie podobne, ale jednak przeżywane odmiennie przez każdą rodzinę. Bardzo dużo uczę się od moich pacjentek. Wielką satysfakcją i przede wszystkim radością jest dla mnie to, że mogę pomagać im i je wspierać. To dla mnie zaszczyt i przywilej, że jestem dopuszczona do tak dużej intymności. Dzięki temu czujemy się jedną wielką rodziną.
Trudne jest to, że wiele rzeczy się nie udaje, wciąż się uczę a jednak są sytuacje bardzo skomplikowane, gdzie nie sposób na dziś pomóc, co wynika zarówno z niemocy systemowych, ale też z nieuleczalności, nieodwracalności pewnych schorzeń.
Jest pani również lekarzem po kursie NaProTECHNOLOGY, instruktorką metod rozpoznawania płodności i wykładowcą. Z której pracy czerpie pani najwięcej satysfakcji?
Jestem bardzo dumna z tego, że od wielu lat jestem prezesem Polskiego Stowarzyszenia Nauczycieli Naturalnego Planowania Rodziny. To jedna z najstarszych, bo ponad trzydziestoletnia, niedochodowa i pozarządowa organizacja, która zajmuje się promocją i edukacją społeczną w zakresie zdrowia prokreacyjnego. Jest tu ogrom pracy zwłaszcza, że nadal brak podstawowej wiedzy dotyczącej płodności… a rzesza dobrze wykształconych nauczycieli niestety pozostaje zupełnie niewykorzystana w przestrzeni służby zdrowia. Szkoda…
NaProTECHNOLOGY to nowatorska dziedzina wiedzy, która otworzyła nowe perspektywy tzw. przyczynowego leczenia zaburzeń płodności. Zajmuję się nią od 2011 r. Bardzo pomogły mi w pogłębieniu wiedzy na jej temat kursy w Stanach Zjednoczonych, Irlandii, Włoszech oraz w Polsce. Ta część mojej pracy stawia przede mną wiele wyzwań i daje mi ogromną satysfakcję. To dziedzina bardzo prężnie się rozwijająca, co sprawia, że należy wciąż doskonalić wiedzę i być na bieżąco, na co liczą nasi pacjenci… Części pacjentów udaje się pomóc i to jest fantastyczne, ale jakiejś części nie i to bywa frustrujące. Mimo to uważam, że warto to robić…
Wykładanie też bardzo lubię. Ludzie mówią mi, że dobrze się mnie słucha i że potrafię prostym językiem wyjaśniać skomplikowane sprawy. Staram się zatem i ten talent wykorzystywać.
Najważniejszą częścią mojego życia jest moja rodzina, mój mąż i dzieci. Bardzo ich kocham i jestem wdzięczna za ich pomoc, wsparcie i zrozumienie. Bez tego nie mogłabym łączyć tak wielu spraw i obowiązków. Żyją jeszcze moi rodzice, którym dziękuję za wychowanie, przekazanie wartości i ideałów oraz umożliwienie ukończenia studiów w niełatwych czasach.
Trudno jest być lekarzem pro-life w świecie, który dąży do legalizacji aborcji, wprowadza in vitro? Czy spotyka się pani z ostracyzmem zawodowym z powodu pani przekonań? Niestety, mam wrażenie, że większość ginekologów wspiera raczej opcję pro-choice niż pro-life.
Teraz już raczej nie spotykam się z ostracyzmem zawodowym. Jestem zadowolona z tego, że od początku swojej kariery zawodowej postępuję w zgodzie ze swoim sumieniem. Bardzo pomagają mi w tym moi pacjenci, którzy dziękują mi za wsparcie w trudnych dla nich chwilach. Oni też są dla mnie znakiem, że jestem na właściwej drodze.
Nigdy nie traktowałam i nie traktuję lekarzy mających inne poglądy w kwestii ochrony ludzkiego życia jako wrogów, tylko ludzi, którzy są w drodze. Część z nich jest przekonana, że np. dzięki antykoncepcji ludzie czują się wolni lub proponując techniki rozrodu wspomaganego (in vitro) realizują ich marzenia o dziecku. Chciałabym, żeby ci lekarze, którzy reprezentują opcję pro-choice, dostrzegli i zrozumieli, najlepiej jak najszybciej, dlaczego ich wybory pozornie tylko przynoszą rozwiązania określonych problemów. Dziś dostępne są badania wskazujące zarówno na szkodliwość, jak i niebezpieczeństwo określonych działań. Naczelną zasadą lekarską jest postępować zgodnie z wiedzą lekarską, z własnym sumieniem. Nie szkodzić pacjentom, ale chronić ich zdrowie i życie.
Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jestem w stanie przekonać wszystkich do swojego punktu widzenia. Bywało, że spotykałam w szpitalu kobiety, które decydowały się na przerwanie ciąży i nie byłam w stanie skłonić ich do rezygnacji z zabiegu. One już tę decyzję przemyślały, „przerobiły” we własnych głowach, konsultowały. Wręcz miały mi za złe, że jeszcze z nimi na ten temat chcę rozmawiać. Musiałam uszanować ich decyzję, choć jestem przeciwniczką aborcji. Podobnie, wiele kobiet i mężczyzn marzy o tym, żeby zostać rodzicami i są gotowi na mnóstwo wyrzeczeń, łącznie z wyborem technik sztucznego rozrodu. Muszę zostawić im tę decyzję chociaż wiem, że efektywność postępowania przyczynowego opartego na żmudnej optymalizacji zdrowia obojga jest wysoka, chociaż nie dla wszystkich. Czasem pozostaje rodzicielstwo serca – adopcja, do której nie wszyscy są gotowi.
Czego potrzebuje współczesna medycyna, by zobaczyła człowieka w bezbronnym, nienarodzonym człowieku?
Humanizacji, czyli powrotu do korzeni. Tradycyjna przysięga Hipokratesa wskazuje, że najważniejszym zadaniem lekarza jest dobro chorego. Obecnie, jak już wspomniałam, powszechnie dostępne są dowody zarówno z dziedziny genetyki, jak i embriologii, że życie człowieka zaczyna się od momentu połączenia komórki jajowej z plemnikiem. Niestety temat ten, podobnie jak inne pokrewne zagadnienia, podlega upolitycznieniu i ideologizacji. Dążąc do prawdy w medycynie, powinniśmy opierać się na EBM (ang. evidence based medicine), czyli badaniach naukowych i faktach biologicznych. W życiu zaś poszukujemy źródła uniwersalnego, czyli dobra i piękna.
Człowiek zawsze stoi w centrum medycyny. Człowiek nie jest rzeczą, jak mówiła dr Wanda Półtawska. Jest istotą żywą, z duszą i ciałem. Nie możemy traktować go jak przedmiotu.
Medycyna to nauka o ciele ludzkim, o duszy ludzkiej, o tym, jak to ciało funkcjonuje od poczęcia do naturalnej śmierci. Naszym zadaniem jako lekarzy jest służyć i chronić życie, oraz pomagać, zwłaszcza gdy jest ONO bardzo kruche i słabe i nie może się samodzielnie bronić, co ma miejsce w obu skrajnych jego fazach. Życie ludzkie jest darem.