Z Mateuszem Kłoskiem, laureatem wyróżnienia Przyjaciel Życia, o kampanii billboardowej z dzieckiem w sercu i realnej pomocy małżeństwom rozmawia Magdalena Guziak-Nowak, dyrektor ds. edukacji Polskiego Stowarzyszenia Obrońców Życia Człowieka.
Niełatwo umówić się z Panem na rozmowę.
– Nie mam dużo do opowiadania.
Razem z żoną przygotowaliście Państwo prawdopodobnie największą kampanię społeczną w historii Polski. Studenci będą pisać o niej prace magisterskie, więc chyba jest o czym mówić.
– I tak, i nie. Zdajemy sobie sprawę z tego, że ostatecznie nasza inicjatywa zyskała ogromny zasięg i była szeroko dyskutowana, jednak początek tej akcji był prosty i spontaniczny. Zupełnie nie zapowiadało się na to, co później się wydarzyło. Pierwsze plakaty z dzieckiem w sercu pojawiły się w Raciborzu i Poznaniu. Zauważyliśmy, że ludzie o nich rozmawiają, jedni odbierają je pozytywnie, inni negatywnie. A o to nam chodziło – by zachęcić do refleksji, by pokazać inny punkt widzenia niż ten, który był promowany w mediach i na ulicach podczas protestów.
Po Poznaniu i Raciborzu zdecydowaliście się Państwo ruszyć w Polskę. Do wielkich miast i małych miasteczek. W sumie wynajęliście siedem tysięcy nośników. Można by pomyśleć, że nad akcją zakrojoną na tak szeroką skalę stał sztab PR-owców, a tymczasem wszystko było w rękach kilku osób.
– Samego serca poszukiwaliśmy w odpowiedzi na hasło: „Aborcja jest ok”. Zajmowaliśmy się tym z Jankiem, naszym grafikiem. Najpierw sami szukaliśmy nośników w Raciborzu i Poznaniu, potem skontaktowaliśmy się z firmami outdoorowymi. Kiedy widzieliśmy kobiety walczące o legalną aborcję bez ograniczeń, chcieliśmy napisać obok dziecka w sercu: „Tato, walcz o mnie!”. Plakat z tym hasłem wywiesiliśmy w jednym miejscu, ale zobaczyliśmy, że przekaz ten jest zbyt kontrowersyjny.
Niemieckie badania mówią, że aż 40 proc. kobiet jako główny powód aborcji podaje brak oparcia w mężczyźnie. Ale nie brakuje też ojców, którzy na drodze sądowej dochodzili praw rodzicielskich do swoich dzieci nienarodzonych.
– Postawa ojca ma bez wątpienia bardzo duże znaczenie. My nie chcieliśmy mu powiedzieć: „Walcz z matką”, ale: „Kochaj mnie, nie odpuszczaj. Nie walcz z matką, ale walcz o mnie. Zrób coś”. Jednak jak wspomniałem, przekaz ten wywołał skrajne emocje, dlatego kiedy nasza kampania miała przybrać znacznie szerszy zasięg, zdecydowaliśmy się drukować samą grafikę bez żadnych napisów, by było neutralnie.
Ale nawet to nie było neutralne.
– Tak. Odezwała się do nas autorka grafiki, napisała, że popiera aborcję. Kiedy zapytaliśmy, dlaczego stworzyła ilustrację afirmującą życie, powiedziała, że chciała pokazać piękno macierzyństwa. Jedno z drugim wzajemnie się wyklucza. Chcieliśmy tę grafikę zanimować, ale się na to nie zgodziła. Używaliśmy więc jej tylko w ramach licencji z serwisu stockowego, zgodnie z prawem.
Kampania była jak spektakl na oczach milionów widzów. Jak projektowaliście kolejne etapy?
– To był wyścig, by w szybkim tempie zdobyć jak najwięcej powierzchni reklamowych. Ja zajmowałem się negocjowaniem cen, a Janek wraz z moją córką Natalią odpowiadał na coraz liczniejsze pytania, które zaczęliśmy dostawać. W drugiej odsłonie do grafiki dołożyliśmy napis: „Hospicja perinatalne”.
Wiedzieliście o tym, że według badań z 2019 r. aż 89 proc. Polaków nie wiedziało, czym one są? Może dlatego tak wiele osób uwierzyło w propagandowe hasła, że to „umieralnie” i „obozy internowania dla kobiet”. Tymczasem hospicjum perinatalne to zwykły gabinet lekarski, w którym kobieta w ciąży z chorym dzieckiem otrzymuje najlepszą, wysokospecjalistyczną opiekę.
– Przyznam szczerze, że ja też nie wiedziałem, czym są hospicja perinatalne, a dowiedziałem się tego od mojej córki, która wtedy była w ciąży, a ona z kolei miała o nich wiedzę od swojej położnej. Kiedy serc z dzieckiem było już bardzo dużo, jedna z firm outdoorowych zasugerowała nam, żeby dołożyć do grafiki jakiś napis. Padło właśnie na hospicja, które zaczęliśmy też wspierać. Jednak one najbardziej potrzebują nie pomocy finansowej, ale promocji tej idei. Tak, aby każda mama w ciąży wiedziała, że w razie trudności może się zwrócić do takiego miejsca i że otrzyma tam najlepszą opiekę. Kilka tygodni temu jedna z byłych pracownic dowiedziała się, że jest w ciąży z dzieckiem z zespołem Downa. Od lekarza otrzymała informację, że może usunąć w Czechach. I tyle, nic więcej, żadnej innej „oferty” prawdziwej pomocy, w tym wsparcia psychologicznego. Zadzwoniła do mnie i od razu powiedzieliśmy jej o miejscu w Katowicach, w którym otrzyma realną pomoc.
W tym aspekcie kampania ma walor edukacyjny. A hasło: „Jestem zależny, ufam tobie”?
– Wybraliśmy je jako kolejne. Wielu osobom kojarzyło się to z napisem pod obrazem namalowanym według wizji św. siostry Faustyny Kowalskiej „Jezu, ufam Tobie”, i to było to dobre skojarzenie. Chcieliśmy powiedzieć, że naszą akcją kieruje Pan Bóg, że wyznajemy chrześcijańskie wartości.
Potem była „Naprotechnologia” – o istnieniu tej dziedziny medycyny dowiedzieliśmy się od naszej lekarki ogólnej, która, jak się okazało, jest też naprotechnologiem. Ponadto mama kolegi mojej młodszej córki prowadzi „ośrodek pro-life”. O tym, że naprotechnologia jest sensowną alternatywą dla in vitro czytałem też w książce „Wybierz więc życie”. Na billboardach pojawiały się też stópki dziecka w 11. tygodniu od poczęciu z napisem „Mam 11 tygodni”, na które licencji udzieliło nam Polskie Stowarzyszenie Obrońców Życia Człowieka. Następnie były hasła „Życie ma sens” oraz „Kochajcie się, mamo i tato” wraz z odesłaniem do strony wspólnoty Sychar dla małżeństw w kryzysie. Wspólnota ta pomogła mi i mojej żonie, kiedy kilka lat temu przechodziliśmy kryzys małżeński. Między innymi tam i z rekolekcji Jacka Pulikowskiego dowiedziałem się, że najpierw trzeba kochać żonę, a potem dzieci. Że tym, co scala dom, jest miłość między rodzicami. Młodsza córka mówiła: „Tato, napiszcie na plakacie: Kochajcie mnie, mamo i tato”, ale starsza słusznie podpowiedziała: „Nie. Kochajcie SIĘ, mamo i tato”. Wreszcie ostatnią odsłoną było hasło: „Przecież sam byłeś dzieckiem”. Tu inspirację dała nam młodsza córka, która widząc pomazane plakaty, powiedziała, że przecież wszyscy, którzy je niszczą, kiedyś byli dziećmi nienarodzonymi. Przypomniały mi się wtedy słowa Ronalda Reagana: „Zauważyłem, że wszyscy, którzy popierają aborcję, zdążyli się już urodzić”.
Skąd u Państwa miłość do dzieci nienarodzonych i zainteresowania pro-life?
– Kiedy mamy możliwość, aby zrobić coś dobrego, trzeba wykorzystywać te szanse. Każde dziecko ma prawo do życia, ale troszcząc się o nie, dbamy też o jego matkę. Nie ukrywam, że mój sposób myślenia jest też prosty, zwyczajny, pragmatyczny. Rodzi się niewiele dzieci. Prowadząc firmę, która zatrudnia kilka tysięcy osób, chciałbym mieć komu dać pracę.
Przy okazji z całej tej akcji wypłynęło takie dobro, że w naszej firmie zaczęliśmy wdrażać nowe, lepsze standardy, jeśli chodzi o ochronę kobiet w ciąży – by wiedziały, że po urlopie macierzyńskim będą miały gdzie wrócić, by nie bały się, że stracą swoich klientów i będą musiały zaczynać od zera.
Ponadto kryzys małżeński, którego doświadczyliśmy, także wpłynął na naszą wrażliwość na te sprawy.
Chcieliście pozostać anonimowi. Dlaczego?
– Taką umowę miałem z żoną. Kiedy rozpoczynaliśmy kampanię, powiedziała: „Ok, Mateusz, możemy coś zrobić, ale anonimowo”. Zresztą my w ogóle nie lubimy rozgłosu. Wolę, żeby mówiono o sprawie, a nie o nas. Ale w pewnym momencie jedna z agencji zaproponowała nam skorzystanie z rabatu społecznościowego, bardzo korzystnego. Był warunek: billboard musi być podpisany, bo owa agencja nie chciała, by to właśnie ją kojarzono z naszymi plakatami. Żona bardzo tego nie chciała, ale ostatecznie zgodziła się. Jednak ja nadal wolę coś robić, działać, niż występować w mediach. To nie jest moje naturalne środowisko.
Co Pana zdaniem jest wyzwaniem dla ruchu pro-life?
– Pomoc rodzinie, bo jeśli ona jest silna, to poradzi sobie z różnymi życiowymi trudnościami. Mówiąc „pomoc rodzinie”, mam na myśli wsparcie narzeczonych w przygotowaniu do małżeństwa, a potem małżonków i rodziców w takich problemach jak rozwody, aborcja, uzależnienia. Chodzi mi o praktyczne działanie, dzięki któremu uda się uratować konkretnych ludzi przed tragedią, dzięki którym uda się posklejać małżeństwa w kryzysie.
Jakie miejsce w Państwa życiu zajmuje wiara?
– Kluczowe. Od kilku lat to nasz motor do działania. Wiara to nasz sposób na życie. Dzięki niej można być lepszym małżonkiem, rodzicem, pracodawcą. Lepszym człowiekiem.