Wybraliśmy życie
Różyczka urodziła się i była z nami parę godzin, które były jednymi z najtrudniejszych i zarazem najpiękniejszych na świecie.
Wakacje w 2012 roku dla naszej rodziny zapowiadały się bardzo interesująco. Nie mogliśmy doczekać się wczasów, które chcieliśmy spędzić w górach, w naszych rodzinnych stronach, razem z naszymi 4‑letnimi córkami bliźniaczkami. Przed wyjazdem zostało nam tylko pójść na badanie kontrolne do ginekologa, aby sprawdzić, jak rozwija się Różyczka, która żyła już pod sercem Ewci. Postanowiliśmy, że na USG zabierzemy dziewczynki i pokażemy im siostrzyczkę w brzuchu mamy, później przejedziemy się karocą po krakowskim Rynku, a potem wyruszymy na wakacje. Jednak podczas badania, które miało być dla nas świętem i frajdą, zapadła wydłużona, niepokojąca cisza. Lekarz powiedział, że podejrzewa przepuklinę przeponową. Ale ze spokojem, trzeba iść do specjalisty. Nic z tego wtedy nie rozumieliśmy, ale dało się wyczuć, że sytuacja jest bardzo poważna. Dzieci nie można okłamywać, słowa trzeba dotrzymywać, więc po badaniu była obiecana karoca, choć krakowskie ulice wydawały się jakieś smutne.
Cisza
Krótko potem wybraliśmy się na dokładniejsze badania, aby sprawdzić postawioną diagnozę. Podczas badań prenatalnych zostały u Różyczki rozpoznane ciężkie wady wrodzone, które były tak poważne, że po urodzeniu nie miała szans na przeżycie. Wtedy lekarz specjalista, u którego konsultowaliśmy diagnozę, „z troską” doradził nam aborcję, dodając przy tym, że trzeba się śpieszyć, bo zgodnie z prawem można usunąć ciążę do dwunastego tygodnia. Szok, niedowierzanie, strach, lęk, płacz, druzgocąca niemoc – tego wszystkiego doświadczyliśmy tego dnia, gdy lekarz zaproponował nam zabicie naszego dziecka. Fakt, że ginekolog zaproponował aborcję, wprawił nas w osłupienie – do tej pory sądziliśmy, że powołaniem lekarza jest leczenie, a nie zabijanie. Zapytaliśmy, jaki jest plan, jeśli nie zgodzimy się na aborcję, ale wtedy lekarz napadł na nas: „Nie rozumiecie, że to nieuleczalne?!”. Potem dodał: „Będziemy wspierać każdą państwa decyzję”, co brzmiało jak sucha, wyuczona formułka typu: „Przed zażyciem leku skonsultuj się z farmaceutą”.
W tej niekończącej się chwili wydawało się nam, że nie pozostaje nic innego jak podążyć za ponaglającą sugestią autorytetu lekarskiego… Zdesperowani zaczęliśmy podważać medyczne rozpoznanie, szukać pomocy.
Wielka miłość
Konsultacje u wybitnych profesorów potwierdziły smutną diagnozę: przepuklina przeponowa, poważna wada serca, zanik żył. Na szczęście trafiliśmy do hospicjum perinatalnego, w którym usłyszeliśmy: „Dobrze, że nie zdecydowaliście się na aborcję”. Wybraliśmy życie. Różyczka urodziła się i była z nami parę godzin, które były jednymi z najtrudniejszych i zarazem najpiękniejszych na świecie. Gdy ma się na rękach bezbronne dziecko i wie się, że ono za chwilę umrze, to doświadcza się tak wielkiej miłości, że nie jest się w stanie jej przyjąć i cały czas płacze się ze szczęścia i smutku jednocześnie. Różyczka była z nami tylko chwilę, ale dzięki niej zrozumieliśmy tak naprawdę, jaki jest sens życia i otworzyła nas na kolejne dziecko. Córka pokazała nam odpowiednią perspektywę. Gdy mamy jakiś problem, to przypominamy sobie o Różyczce i kłopoty, o których wcześniej myśleliśmy, że nas przygniotą, stają się zaledwie niedogodnościami. Dzięki Różyczce mamy świadomość, że każda chwila to dar. Kiedyś nam się wydawało, że będziemy żyć 100 lat. Tymczasem mamy tylko tę chwilę, która jest teraz i nie wiemy tak naprawdę, co zdarzy się jutro. Córka scementowała nasze małżeństwo oraz sprawiła, że każdy dzień traktujemy jak dar, cieszymy się życiem w pięcioosobowej rodzinie pod skrzydłami naszego Aniołka i czekamy na dzień, kiedy znowu się z nią spotkamy.
Dar
Przypominamy sobie to wszystko za każdym razem, gdy odwiedzamy grób Różyczki i zapalamy światełko na jej pamiątkę. Nigdy nie żałowaliśmy tego, że nasza Córeczka się urodziła. Trudno nam sobie nawet wyobrazić, jakbyśmy się teraz czuli, żyjąc ze świadomością, że zabiliśmy własne dziecko. Życie jest darem, więc za każdym razem za nim będziemy się opowiadać.
Ewa i Tomasz Stachurowie