O dobieraniu rodziców do dziecka, a nie dziecka do rodziców, gdyż w adopcji to ono jest najważniejsze z Barbarą Słomian rozmawia Magdalena Guziak-Nowak.
Kilka tygodni temu „Wysokie Obcasy” mocno przesadziły, publikując okładkę z napisem „Aborcja jest OK”. Kontrą do tej przerażającej narracji stała się internetowa akcja „Adopcja jest OK”. Choć zdobyła dużą popularność, coś mnie w niej razi. To tak, jakby ktoś postawił aborcję i adopcję w jednym szeregu i dał banalnie prosty wybór: albo jedno, albo drugie.
– Mnie również takie zestawienie wydaje się nieszczęśliwe. Z pewnością jest tak, że żadne dziecko nie musi umierać wskutek aborcji, bo są rodzice gotowi je przyjąć – wystarczy popatrzeć na kolejki w ośrodkach adopcyjnych. Możemy nawet powiedzieć, że nie ma dzieci niechcianych, bo każde życie może być upragnione, kochane i chronione – z tą różnicą, że jedne wychowają się w rodzinach biologicznych, inne w adopcyjnych. Jednak fakt, że są dzieci, które giną przed narodzeniem, nie może być postrzegany jako powinność moralna, jako zmuszanie do adopcji.
I szantaż emocjonalny na zasadzie: „Skoro jestem za pełną ochroną życia człowieka od poczęcia, to muszę adoptować dziecko uratowane od aborcji…”.
– Adopcja „bo powinnam, bo muszę” mogłaby tylko skrzywdzić dziecko. To decyzja, którą trzeba podjąć w zupełnej wolności, bez poczucia winy czy przymusu. W dodatku świadomie, bo choć rodzicielstwo adopcyjne jest piękne, to także wymagające.
Wymagające czego?
– Otwartości rodziców na często dramatyczne doświadczenia dziecka, włączenia ich we wspólną historię już po adopcji, gotowości do wspierania go niezależnie od tego, jak będzie się zachowywało, zwłaszcza w sytuacjach trudnych, nowych, granicznych. Przede wszystkim jednak rodzicielstwo adopcyjne wymaga dojrzałej miłości, która pomoże dziecku dźwigać ciężar porzucenia.
Właściwą motywacją do przyjęcia dziecka jest więc miłość?
– Tak, wyrażająca się w postawie: „Pragnę pokochać to dziecko i dać mu wszystko to, co mają dzieci urodzone i wychowujące się w rodzinach biologicznych, aby stało się dobrym człowiekiem”. Do takiej postawy się dojrzewa. Bywa, że kandydaci na rodziców adopcyjnych przychodzą do naszego ośrodka z mniej wzniosłymi, a bardziej ludzkimi motywacjami, które są odbiciem ich najgłębszych pragnień. Niektórzy dzielą się bagażem niepłodności, inni niosą w sercu swoje straty. Warsztaty są czasem, kiedy sami dochodzą do wniosku, że motywacja „W naszym domu jest tak pusto…” to za mało. Rodzice, którzy stracili swoje dzieci biologiczne przed narodzeniem, spostrzegają też, że adopcja nie może być czymś „zamiast”, że nie może być plastrem na ranę. Katarzyna Kotowska, autorka powieści, w których porusza problemy adopcji, napisała, że dopiero „zamknięcie żałoby pozwala wyciągnąć ręce po dziecko”. Wtedy można go zapragnąć dla niego samego.
Możemy więc powiedzieć, że każda adopcja zaczyna się od podwójnego rozczarowania i cierpienia: dziecka, i rodziców?
– Tak, bo jedni i drudzy zostali pozbawieni czegoś naturalnego. Adopcja to droga okupiona obustronnymi stratami i lękami. Rodzice tracą nadzieję na rodzicielstwo biologiczne, a nierzadko muszą się zmierzyć ze stratami dzieci nienarodzonych. Z kolei dziecko przeżywa separację od biologicznej mamy. Z okresu prenatalnego znało jej głos i słyszało bicie serca, a teraz dostaje zupełnie nowe osoby, których nie zna.
Trudno mu zaufać?
– Psychologia prenatalna pokazuje, w jaki sposób zaspokajanie potrzeb rozwojowych człowieka wpływa na rozwój jego osobowości. Dlatego tak ważne są emocje towarzyszące przyjęciu dziecka. Jeśli mama cieszy się z tego, że jest w ciąży, ta radość udziela się także jemu. Właściwe odżywianie mamy, dostosowanie jej rytmu dnia do potrzeb nienarodzonego dziecka i głęboka relacja z jego tatą, już na najwcześniejszym etapie rozwoju dają mu poczucie bezpieczeństwa i przynależności do rodziny. Mama to pierwsze środowisko życia. Jeśli ono jest dobre, dziecko rodzi się z gotowością do nawiązywania więzi, która jest najistotniejszym czynnikiem rozwoju każdego człowieka, jest warunkiem jego istnienia.
Ale dzieci trafiające do adopcji niejednokrotnie mają trudną historię prenatalną. Jeśli kobieta żyła w stresie, nie dbała o siebie i od początku nie chciała być matką, dziecko to czuło. Mówimy wówczas, że doświadczyło traumy prenatalnej.
Która nie mija wraz z narodzinami…
– Pamięć prenatalna sprawia, że w sytuacjach trudnych już po urodzeniu dziecko może zachowywać się niezrozumiale dla otoczenia, często nieadekwatnie do sytuacji. Skutek jest taki, że ma problem, by zaufać innym dorosłym, co z kolei jest kluczowe dla adaptacji dziecka do nowej rodziny. Takie zaufanie rodzi się powoli, dzień po dniu, w odpowiedzi na adekwatne reagowanie rodziców na potrzeby dziecka.
Czasem kandydaci do pełnienia funkcji rodziców adopcyjnych mówią: „Chcemy adoptować jak najmniejsze dziecko, aby niczego nie pamiętało”. To nie tak. Rodzice powinni dawać dziecku to, czego potrzebuje do rozwoju tu i teraz, ale też, co równie ważne, a może nawet ważniejsze, wrócić do tego, co było, do tej trudnej historii. Po to, by kompensować braki, zaspokajać potrzeby, na które wcześniej nikt nie odpowiadał. Tylko wtedy dziecko może pójść dalej.
Tym różni się rodzicielstwo biologiczne od adopcyjnego?
– Między innymi. Dziecko przysposobione bardziej niż biologiczne potrzebuje bliskości i reakcji na każdy sygnał. Nie można go pozostawić z brakiem odpowiedzi. Mamy adopcyjne mówią czasem: „Jestem bezsilna. Dziecko przewinięte, nakarmione, przytulone, a i tak ciągle płacze”. Płacz to znak, że nadal czegoś potrzebuje. I nawet jeśli nie odgadnie tej potrzeby, powinna przy nim być, dotykać, mówić łagodnym głosem, bo to dla dziecka znak, że go nie opuściła, jest w chwili trudnej. Adopcyjny tata nie może powiedzieć: „Jesteś wykąpany i najedzony, masz sucho, jeśli chwilkę popłaczesz, nic ci się nie stanie”, bo dziecko musi się nasycić miłością i poczuciem bezpieczeństwa, którego wcześniej nie miało. W ten właśnie sposób właśnie rodzi się zaufanie do nowych rodziców.
Rodzice adopcyjni muszą się też zmierzyć z trudnościami zdrowotnymi, na przykład płodowym zespołem alkoholowym. Dzieci z FAS nie siedzą grzecznie na krzesełku i nie uczą się tabliczki mnożenia w trzy dni. Trzeba się liczyć z ich możliwościami i tempem rozwoju.
Adoptowany nastolatek zwierzał się mojej znajomej: „Rodzice chcą dla mnie jak najlepiej, ale ja już nie daję rady, bo codziennie mam coś dodatkowego”.
– Czasem rodzice, kierując się szlachetnymi pobudkami, chcą bardzo szybko przekonać dzieci, że są wspaniałe i ze wszystkim sobie poradzą. Zapisują je więc na masę dodatkowych zajęć, bo przecież dzięki temu uwierzą w siebie. Oczekują przy tym najwyższej gotowości do działania, zapominając, że nawet dorośli miewają gorsze dni. Gdy wrzucone na głęboką wodę dziecko sobie nie radzi, bardzo szybko zaczyna myśleć: „Coś jest ze mną nie tak”. Trzeba więc uważać z tak radykalnymi sposobami podnoszenia dziecku samooceny i pamiętać, że już samo poznawanie nowej rodziny i budowanie przynależności do niej wymaga od niego sporo zaangażowania emocji, rozumu i ducha.
Jednak najważniejszym zadaniem rodziców adopcyjnych jest zbudowanie z dzieckiem więzi.
Posag na całe życie?
– Tak, właśnie o takie wyposażenie chodzi. Jeśli dziecko jest oczekiwane, kochane, a po urodzeniu otoczone prawidłową opieką i wspierane w rozwoju, zyskuje przekonanie, że z wieloma wyzwaniami potrafi sobie poradzić samodzielnie. Tworzy wtedy więź bezpieczną. Jeśli jednak niekoniecznie jest dzieckiem upragnionym, zamiast dobrego jedzenia dostawało w okresie prenatalnym używki, kiedy mama doświadczała jakiejś traumy, np. z powodu przemocy ze strony partnera, maleństwo rodzi się z wyposażeniem lękowym. Na znajome z okresu prenatalnego dźwięki reaguje płaczem, zasinieniem, strachem i jest nieufne w stosunku do kolejnych opiekunów. Dzieje się tak wówczas, gdy po urodzeniu rodzice nadal je zaniedbują i dziecko zostaje umieszczone w pieczy zastępczej. W takiej sytuacji tydzień przytulania nie wystarczy. Dziecko potrzebuje dużo czasu i uwagi ze strony nowych opiekunów, ale przede wszystkim adekwatnego zaspokajania potrzeb rozwojowych. Jeśli rodzice zastępczy nie będą wystarczająco otwarci na takie działanie, dziecko będzie funkcjonować w tzw. pozabezpiecznym stylu przywiązania, ale o tym bardzo trudno powiedzieć w kilku zdaniach.
Zachęcasz do jawności adopcji. Dlaczego?
– Bo prawda to najwyższa wartość. Ważne, by dziecko wiedziało, gdzie tkwią jego korzenie. Nikt nie chce być NN, znajdą albo podrzutkiem. Natomiast zadaniem na całe życie rodziców adopcyjnych jest pomoc dziecku w zaakceptowaniu swojego podwójnego pochodzenia: biologicznego i emocjonalnego, oraz zintegrowaniu go z własnym życiem. Owszem, budujemy na stracie i odrzuceniu, ale też pokazujemy dziecku, że szanujemy w nim jego korzenie. Dajemy sygnał: to było trudne doświadczenie, ale kochamy cię i jesteś dla nas bezcenny.
Ponownie dotykamy tu ważnego wątku – motywacji, gotowości rodziców do przysposobienia dziecka i pogodzenia się ze stratami. Rodzice muszą stworzyć przestrzeń psychiczną do przyjęcia dziecka, by ono ponownie mogło stać się czyimś – ich dzieckiem. Być może w okresie dojrzewania usłyszą: „Nie jesteś moją matką, nie jesteś moim ojcem!”. Będą mogli wtedy powiedzieć: „Urodziła cię inna kobieta, ale teraz jesteś naszym dzieckiem, a my jesteśmy twoimi rodzicami”. To trzeba powiedzieć z pełnym przekonaniem, by dziecko nie miało cienia wątpliwości.
Nie będzie wtedy dylematu, co jest ważniejsze: korzenie czy wychowanie.
– Człowiek nie może należeć do dwóch rodzin jednocześnie, musi być osadzony w swoim domu na sto procent i mieć przekonanie: „Do nich należę, tu pasuję”. Wspomniana już Katarzyna Kotowska pisała także, że dziecko musi poskładać siebie z kawałków. Rodzice adopcyjni budują więc pomost między tym, co biologiczne, a tym, co adopcyjne. Pomost łączy te dwa światy, składa dziecko w całość. To pomaga mu uzyskać tożsamość i przekonanie, kim jest.
Czasem też porównujesz dziecko do drzewa.
– Życie dziecka jest jak drzewo – korzenie to rodzina biologiczna, pień to rodzina zastępcza i dopiero konary symbolizują jego rodziców adopcyjnych. Nie można więc obciąć pnia albo wyciąć korzenia. Aby przeszczep się przyjął, należy dbać zarówno o korzenie, jak i pień – to wzmacnia koronę drzewa.
Prof. Maria Braun-Gałkowska mówiła, że adopcja to dalszy etap rodzenia przez wychowanie. Kto może się podjąć tego zadania?
– Małżeństwo lub osoba samotna, niepozostająca w związku partnerskim. Oczywiście, najlepszym środowiskiem dla rozwoju dziecka jest pełna rodzina, z mamą i tatą. Jacek Pulikowski powiedział w którymś z wywiadów, że dzieci potrzebują do rozwoju czterech rzeczy: miłości, miłości, miłości i miłości: miłości mamy, której nie da się zastąpić, miłości taty, która jest inna i również nie da się jej zastąpić, miłości wzajemnej rodziców, która jest konieczna do rozwoju dziecka, oraz pokazania miłości Pana Boga, aby dziecko wzrastało w przekonaniu, że dla Boga jest kimś najważniejszym i że On nigdy nie przestanie go kochać. Szczególnie dzieciom ze zdezorganizowanych domów, w których nie było mężczyzny-męża, pragniemy dać pełnię. Ale zdarzają się sytuacje, kiedy dziecko doświadczyło tak głębokich zranień ze strony mężczyzn, że proponujemy adopcję osobie samotnej. Ważne, aby miała wsparcie bliskich i by dziecko widziało kontekst dalszej rodziny.
Niektóre małżeństwa adoptują z braku – nie mają własnych dzieci. Inne z nadmiaru – mają dzieci biologiczne, ale chcą się podzielić nadmiarem miłości z kolejnymi. Którzy mają pierwszeństwo?
– Uważamy, że nie można dzielić ludzi na mających większe lub mniejsze prawa do obdarzenia dziecka miłością.
Pamiętam jednak z warsztatów dla kandydatów na rodziców adopcyjnych mamę, która sama nie mogła mieć dzieci i zarzucała rodzicom biologicznym, że zabierają miejsce. Cierpiała, odczuwała brak, który pragnęła szybko zaspokoić i dodatkowi ludzie jawili jej się jako „konkurencja”. Tak jak wielu innych rodziców myślała: „Ja chcę mieć dziecko”. Dopiero w trakcie warsztatów perspektywa rodziców się zmienia: „To dziecko potrzebuje mnie, a ja chcę je pokochać”.
O wspomnianych kolejkach krążą mity…
– Kiedy rodzice ukończą warsztaty i zostaną zakwalifikowani do adopcji, oczekują na moment, w którym zostaną „dobrani” jako rodzice dla dziecka zgłoszonego wcześniej do procedury adopcyjnej. Ich dokumenty są gromadzone w kolejności zgłoszenia do ośrodka. Nie oznacza to jednak, że dziecko na pewno trafi do pary, która czeka najdłużej, gdyż nigdy nie dobieramy dziecka do rodziców, ale zawsze rodziców do dziecka. Patrzymy na ich preferencje odnośnie do wieku, wrażliwość, otwartość i umiejętność „zawalczenia” o nowego członka rodziny, kiedy są trudności. Kierujemy się też specyficznymi potrzebami dziecka oraz zdolnością do nawiązania więzi w nowej rodzinie, które określamy w momencie diagnozowania go. Może się więc zdarzyć, że jedni kandydaci będą czekać kilka lat, a inni kilka miesięcy. To zależy od bardzo wielu czynników, ale zawsze na pierwszym miejscu jest dobro dziecka.
Magdalena Guziak-Nowak
Barbara Słomian Od 15 lat dyrektor Katolickiego Ośrodka Adopcyjnego i Opiekuńczego w Opolu. Towarzyszy rodzicom w drodze do adopcji, prowadząc warsztaty, diagnozując dzieci i dobierając je do nowych rodzin. Często powtarza: „Wchodzę w buty dziecka”
Artykuł pochodzi z:
13/2018