Tylko życie ma przyszłość!
dr inż. Antoni Zięba
Szukaj
Close this search box.

Nie myślę o swoich ograniczeniach

Nie myślę o swoich ograniczeniach. Fot.: Zuzanna Pankowska

Ży­ję tak, jak chcę. Ro­bię to, co lu­bię – mó­wi Alek­san­dra Zie­liń­ska w roz­mo­wie o szczę­ściu, nie­peł­no­spraw­no­ści i pod­no­sze­niu ciężarów.

Uro­dzi­ła się Pa­ni z prze­pu­kli­ną opo­no­wo-rdze­nio­wą (roz­sz­czep krę­go­słu­pa). Jak to wpły­wa na Pa­ni życie?

– Przede wszyst­kim tak, że jeż­dżę na wóz­ku in­wa­lidz­kim. Krót­kie dy­stan­se mo­gę po­ko­ny­wać na no­gach, ale przez zwich­nię­te sta­wy bio­dro­we mój chód jest tzw. kacz­ko­wa­ty, czy­li dziw­ny i bar­dzo mę­czą­cy. Cięż­ko jest mi cho­dzić po scho­dach. To du­że utrud­nie­nie, bo ma­ło bu­dyn­ków jest do­sto­so­wa­nych do po­trzeb osób nie­peł­no­spraw­nych. Mo­ja cho­ro­ba ob­ja­wia się też wi­zu­al­nie. Jak każ­da ko­bie­ta chcia­ła­bym mieć faj­ną fi­gu­rę i ład­nie wy­glą­dać, a nie za­wsze jest to moż­li­we, gdy się jeź­dzi na wóz­ku. Sta­ram się jed­nak ubie­rać ko­bie­co, że­by po­ka­zać, że mo­ja nie­peł­no­spraw­ność mi nie przeszkadza.

Czy mia­ła Pa­ni trud­no­ści z za­ak­cep­to­wa­niem swo­jej choroby?

– To­wa­rzy­szy mi ona od za­wsze. Do­ra­sta­łam z nią. Nie znam in­ne­go ży­cia. Był jed­nak etap ja­kiejś nie­zgo­dy. My­śla­łam: „Dla­cze­go ja? Dla­cze­go kil­ka uszko­dzo­nych ner­wów tak bar­dzo wpły­wa na mo­je ży­cie?”. Szcze­gól­nie w okre­sie do­ra­sta­nia, w li­ceum i na po­cząt­ku stu­diów, czu­łam się gor­sza. Te­raz doj­rza­łam i mo­ja nie­peł­no­spraw­ność już tak bar­dzo mi nie prze­szka­dza. Na­uczy­łam się, że pew­ne rze­czy moż­na obejść i że to nie jest tak, że każ­dy ma wszyst­ko, a je­że­li się cze­goś nie ma, to moż­na pró­bo­wać to so­bie ja­koś zastąpić.

Czy to wła­śnie z uwa­gi na swo­je prze­ży­cia w okre­sie do­ra­sta­nia zo­sta­ła Pa­ni psychologiem?

– Nie. Za­wsze bar­dzo chcia­łam pra­co­wać z ludź­mi i ro­bić coś, co po­ma­ga­ło­by im w co­dzien­nym ży­ciu. Chcia­łam każ­de­go dnia wi­dzieć efek­ty swo­jej pra­cy. Po­sta­no­wi­łam zo­stać le­ka­rzem. Jed­nak mój ta­ta, le­karz, po­wie­dział mi, że nie tę­dy dro­ga, bo w me­dy­cy­nie czę­sto trze­ba kon­cen­tro­wać się na przy­pad­ku cho­ro­bo­wym np. cho­rej ner­ce. Wy­ja­śnił, że psy­cho­lo­gia bar­dziej od­po­wia­da­ła­by mo­im pra­gnie­niom. Zbie­gło się to w cza­sie z ma­tu­rą i na­uką che­mii, któ­rej nie umia­łam prze­sko­czyć. Po­sta­wi­łam na psy­cho­lo­gię i nie ża­łu­ję te­go wyboru.

Chcia­ła Pa­ni po­ma­gać nie­peł­no­spraw­nym osobom?

– Ab­so­lut­nie nie. Wszy­scy my­śle­li, że na pew­no tak jest, ale ja ma­rzy­łam o pra­cy z oso­ba­mi cho­ry­mi na de­pre­sję. Obec­nie pra­cu­ję z oso­ba­mi z au­ty­zmem i nie­peł­no­spraw­ny­mi in­te­lek­tu­al­nie. Bar­dzo lu­bię swo­ją pra­cę, choć spe­cja­li­za­cję wy­bra­łam przez przy­pa­dek – to od­kry­cie z koń­ca mo­ich stu­diów. W ra­mach za­jęć z ana­li­zy za­cho­wa­nia po­szli­śmy do szko­ły spe­cjal­nej, w któ­rej uczy­ły się dzie­ci i mło­dzież z au­ty­zmem. Idąc tam, ję­cza­łam w du­chu, a… za­ko­cha­łam się.

W czym?

– W tym miej­scu, lu­dziach, któ­rzy tam pra­cu­ją i przede wszyst­kim w uczniach, któ­rzy oka­za­li się fan­ta­stycz­ni. Zu­peł­nie zmie­ni­li mo­je my­śle­nie o au­ty­zmie i nie­peł­no­spraw­no­ści in­te­lek­tu­al­nej. Przez ko­lej­ny rok po­wta­rza­łam, że bar­dzo bym chcia­ła tam pra­co­wać. Zo­sta­łam wo­lon­ta­riusz­ką w tej szko­le i uda­ło się. Za­raz po stu­diach zna­la­złam tam pracę.

Jest Pa­ni psy­cho­lo­giem, spor­tow­cem i stu­diu­je Pa­ni po­dy­plo­mo­wo. Czy ist­nie­ją dla Pa­ni ja­kie­kol­wiek ograniczenia?

– Nie za­sta­na­wiam się nad tym. Na co dzień sta­ram się je wszyst­kie ob­cho­dzić. Mam po­dob­ny spo­sób by­cia jak król Ju­lian z fil­mu „Ma­da­ga­skar”, któ­ry ma­wiał: „Te­raz pręd­ko, za­nim do­trze do nas, że to bez sen­su”. Wie­le rze­czy ro­bię w myśl tej za­sa­dy. Czę­sto za­nim za­cznę się za­sta­na­wiać nad tym, czy w ogó­le dam ra­dę, już je­stem w po­ło­wie dzia­ła­nia. To do­bra tech­ni­ka. Nie my­ślę o swo­ich ogra­ni­cze­niach, więc le­piej mi się żyje.

Dla­cze­go za­czę­ła Pa­ni tre­no­wać wy­ci­ska­nie sztan­gi w leżeniu?

– W wie­ku 14 lat za­czę­łam cho­dzić na si­łow­nię w ra­mach re­ha­bi­li­ta­cji. Na środ­ku sa­li sta­ła ław­ka do ćwi­czeń. Za­in­te­re­so­wa­ła mnie, za­sta­na­wia­łam się, do cze­go słu­ży. Ta­ta po­ka­zał mi, jak na niej ćwi­czyć. Po­cząt­ko­wo pod­no­si­łam sa­mą sztan­gę, ale po­tem stop­nio­wo do­kła­da­łam ko­lej­ne cię­ża­ry. W wie­ku 15 lat pod­no­si­łam 50 kg. Wcią­gnę­ło mnie to. Gdy mia­łam 18 lat, tre­ner za­brał mnie na Pu­char Pol­ski. Pod­no­si­łam wte­dy oko­ło 80 kg, ale nie zdo­by­łam do­bre­go miej­sca. Kil­ka mie­się­cy póź­niej by­ły mi­strzo­stwa Pol­ski do lat 18 w wy­ci­ska­niu. Po­je­cha­łam na nie z my­ślą, że ostat­ni raz bio­rę udział w za­wo­dach. Wy­gra­łam. Wte­dy zro­dzi­ła się mo­ja mi­łość do te­go sportu.

Nie uwa­ża Pa­ni, że to ty­po­wo mę­ska dyscyplina?

– Coś w tym jest. Na za­wo­dy w Pol­sce przy­jeż­dża oko­ło 40 ko­biet, a męż­czyzn po­nad 100, ale to ste­reo­typ, że ko­bie­ty upra­wia­ją­ce ten sport wy­glą­da­ją jak ba­bo­chło­py. Po­zna­łam wie­le za­wod­ni­czek. Wie­le z nich jest bar­dzo ład­nych i dziew­czę­cych. Kie­dyś je­den ko­le­ga po­wie­dział mi, że cho­ciaż wy­ci­skam wię­cej niż nie­je­den męż­czy­zna, to je­stem bar­dzo ko­bie­ca. Te­go się trzymam.

Jest Pa­ni wie­lo­let­nią re­kor­dzist­ką i mi­strzy­nią Pol­ski. Lu­bi Pa­ni rywalizację?

– Tak, ale waż­niej­sze od niej jest dla mnie po­ko­ny­wa­nie sie­bie. Zda­rzy­ło mi się wy­grać za­wo­dy i po­pła­kać się, że po­szło mi fatalnie.

Dla­cze­go Pa­ni płakała?

– To by­ły mi­strzo­stwa Pol­ski. Na tre­nin­gach wy­ci­ska­łam oko­ło 140 kg (w spe­cjal­nym sprzę­cie, któ­ry po­ma­ga w pod­no­sze­niu ta­kich cię­ża­rów). Na za­wo­dach w pierw­szym po­dej­ściu z trzech zro­bi­łam 120 kg, ale mia­łam kon­tu­zję i nie za­li­czy­łam wię­cej po­dejść. To mnie do­bi­ło. Mia­łam nie­do­syt, bo wie­dzia­łam, że stać mnie na więcej.

Czy by­cie psy­cho­lo­giem po­ma­ga Pa­ni w sporcie?

– Ła­twiej ko­muś coś wy­tłu­ma­czyć, niż sa­me­mu so­bie prze­ga­dać pew­ne rze­czy. Czę­sto emo­cje bio­rą u mnie gó­rę. Naj­le­piej mi się wy­ci­ska sztan­gę w le­że­niu, je­śli nie wiem, ja­ki cię­żar pod­no­szę, a jesz­cze le­piej, je­śli my­ślę, że mam mniej niż jest w rze­czy­wi­sto­ści. W tym spo­rcie wie­le za­le­ży od psy­chi­ki. Mam pięt­no dru­gie­go lub trze­cie­go po­dej­ścia (w wy­ci­ska­niu sztan­gi są trzy pró­by). Gdy mam już dwa za­li­czo­ne, to czę­sto spi­nam się i nie za­li­czam ostat­nie­go, więc kie­dyś cie­szy­łam się z czwar­te­go miej­sca, bo wy­gra­łam sa­ma ze so­bą i za­li­czy­łam trzy po­dej­ścia. To by­ły jed­ne z lep­szych za­wo­dów dla mnie. Ten sport poj­mu­ję ja­ko dą­że­nie do te­go, że­by wy­ni­ki by­ły co­raz lep­sze, że­bym by­ła sil­niej­sza i że­bym wy­gry­wa­ła sa­ma ze so­bą. Sta­ram się wy­ci­skać le­piej niż po­tra­fię, a każ­dy wy­nik lep­szy od po­przed­nie­go roz­pa­tru­ję ja­ko mój wła­sny rekord.

Mam po­dob­ny spo­sób by­cia jak król Ju­lian z fil­mu Ma­da­ga­skar: „Te­raz pręd­ko, za­nim do­trze do nas, że to bez sen­su”. Czę­sto za­nim za­cznę się za­sta­na­wiać nad tym, czy w ogó­le dam ra­dę, już je­stem w po­ło­wie dzia­ła­nia. To do­bra technika.

Speł­nia się Pa­ni w swo­im życiu?

– Tak. Ży­ję tak, jak chcę. Ro­bię to, co lu­bię. Ostat­nio wró­ci­łam do na­uki ła­ci­ny. Czer­pię przy­jem­ność z ucze­nia się i ob­co­wa­nia z tym ję­zy­kiem. Przy nim za­po­mi­nam o ca­łym świecie.

Czy szczę­ście za­le­ży od spraw­no­ści fizycznej?

– Trze­ba by zde­fi­nio­wać, co ta „spraw­ność” ozna­cza. Czy trze­ba bie­gać jak Usa­in Bolt, pły­wać jak Mi­cha­el Phelps lub brać na kla­tę ty­le, ile Ma­riusz Pu­dzia­now­ski? Spraw­ność fi­zycz­na nie idzie w pa­rze ze szczę­ściem. Są lu­dzie, któ­rzy są cho­dzą­cym szczę­ściem, choć są nie­peł­no­spraw­ni. Przy­kła­dem jest Nick Vu­ji­cic. Krót­ko­me­tra­żo­wy film z je­go udzia­łem pt. „Cyrk mo­ty­li” po­mógł mi, gdy mia­łam pro­ble­my z ni­skim po­czu­ciem wła­snej wartości.

Co by Pa­ni po­wie­dzia­ła oso­bom, któ­re po­pie­ra­ją abor­cję eugeniczną?

– Je­stem za tym, by by­ła praw­nie za­ka­za­na. By­cie czło­wie­kiem nie­peł­no­spraw­nym nie wy­klu­cza by­cia szczę­śli­wym. Nikt z nas nie wie, co go cze­ka i ja­ka cho­ro­ba na nie­go kie­dyś spad­nie. Nie da się unik­nąć cier­pień i trud­no­ści w ży­ciu. Trze­ba im sta­wiać czo­ła. Cho­rych się le­czy, a nie zabija.

 

Aga­ta Gołda

Udostępnij
Tweetnij
Wydrukuj