– Każdemu prowadzę zeszycik – nazywam go księgą życia – w którym zapisuję wszystko od początku. Jak się dziecko wychowywało, jak jadło. Po kolei opisuję etapy rozwoju – kiedy wyszły ząbki, kiedy przeszło choroby. Księgę daję rodzicom razem z ulubionymi zabawkami dziecka – mówi Brygida Mazgaj, prowadząca pogotowie opiekuńcze.
Wiem, że moja rola w życiu tych dzieci jest chwilowa. Jedno dziecko było u mnie tylko na weekend. Najczęściej jest to kilka miesięcy. Gdy przychodzą rodzice adopcyjni, to czuję, że właśnie zaczyna się nowy etap w życiu tego dziecka i mogę się z nim ze spokojem rozstać. To są cudne i pełne miłości chwile, kiedy mama i tata adopcyjni po raz pierwszy biorą swoje dziecko w ramiona. Dziecko, na które czekali nie dziewięć miesięcy, ale bardzo często kilka lat. Rodzice adopcyjni przyjeżdżają codziennie przez kilka tygodni. Na początku maluszek jest u mnie na kolanach, a oni tylko patrzą. Potem już chodzę naokoło albo siedzę w innym pokoju, żeby dziecko było z nimi. Żeby ich więź była na tyle mocna, że gdy dziecko pójdzie do nowego domu, to wszystko będzie inne, ale rodzice już będą swoi.
Ja cię znalazłam
Najdłużej byłam z Ewą – pięć lat. Wtedy oprócz pogotowia rodzinnego byłam też rodziną zastępczą. Przywieźliśmy ją, gdy miała 19 dni. Już nie mieszkamy razem. Zachorowałam i wyszły złe wyniki, że to złośliwe i trzeba się szybko operować. Powiedziałam wtedy lekarzowi, że nie dam rady przyjść do szpitala. Mam pracę: jedną jako pielęgniarka, drugą w pogotowiu rodzinnym i nie mam z kim dziecka zostawić. On popatrzył na mnie i woła: „Ale przecież ma pani raka, trzeba się ratować!”. Poszłam więc do MOPS‑u i przedstawiłam sytuację. Że jestem chora i że trzeba Ewie rodzinę znaleźć. „Nie martw się, coś wymyślimy. Zajmij się sobą” – usłyszałam.
Parę minut po mnie przyjechała do MOPS‑u Agnieszka. Poznałam ją w przedszkolu specjalistycznym, gdzie jeździła ze swoim podopiecznym z zespołem Downa, starszym od Ewy o cztery lata. Agnieszka jest specjalistką psychologiem ds. osób niepełnosprawnych intelektualnie, podobnie jak jej mąż. Panie z MOPS‑u spytały ją, co ona na to? Agnieszka się zgodziła. Najpierw spotykaliśmy się razem, a potem musiałam zostawić Ewę i pojechać na operację. Przyjeżdżałam cały czas. Ewcia widziała, że jestem łysa i sprawdzała włoski pod chusteczką. Teraz chodzi do drugiej klasy szkoły specjalistycznej. Słabo i bardzo mało mówi, ale potrafimy się porozumieć. Ciągle ją odwiedzam. Dzisiaj jadę do niej na urodziny.
W pierwszym spojrzeniu
Kiedyś przyszli młodzi rodzice adopcyjni i mówią, że się boją, czy pokochają dziecko. A przecież gdy tylko weszli do domu, to ja w pierwszym spojrzeniu zobaczyłam całą ich miłość i całe serce!
Żeby dziecko nauczyło się nawiązywać więzi. Żeby się dowiedziało, że drugi człowiek to ktoś, kto pomoże.
Dzieci się bardzo przywiązują. Zresztą my do dzieci też. Gdy jadę po dziecko i biorę je na ręce, to już je kocham. Na tym to polega. Tak ma być – żeby dziecko nauczyło się nawiązywać więzi. Żeby się dowiedziało, że drugi człowiek to ktoś, kto pomoże.
Stąd ten nacisk, aby dzieci trafiały do rodziny a nie do placówki. Do nowej rodziny, gdzie znajdą miłość; lub do starej, gdzie ją odbudują. Czasem pobyt dziecka w pogotowiu opiekuńczym to taki kuksaniec w życiu, nauczka dla rodziców. Choć patrząc z boku, to niesprawiedliwe, że rodzic nabroi, a dziecko idzie w „odsiadkę”. Czasami rodzice się ogarniają i wszystko jest dobrze.
Gdzie mój syn?
Pamiętam historię jednego chłopca, którym się opiekowałam. Jego mama urodziła go jako dziecko pozamałżeńskie. Po paru godzinach mówi, że wychodzi ze szpitala do domu. Musiała wracać o tej godzinie, o której zwykle przychodziła z pracy, bo nikt nie wiedział, że była w ciąży. I wyszła. Ale zapomniała uregulować do końca sprawy i po sześciu tygodniach przyszedł list z sądu. Otworzył mąż: Jakie dziecko? Co ty zrobiłaś? Gdy mu wszystko opowiedziała, mąż, jak stał, tak wyszedł z domu. Została sama. Wtedy powiedziała prawdę biologicznemu ojcu, a ten: Gdzie mój syn? Bierzmy go jak najszybciej! Ja się tobą zajmę, twoją małą zaadoptuję, ale mojego syna bierzmy z powrotem. Dziś są rodziną, długo przysyłali mi zdjęcia. A chłopak do mnie dzwonił i mówił: „Ciociu, chodzę do przedszkola, a pani mówi, że nawet biegam!”.
Rodzinne pogotowie opiekuńcze
Pogotowie opiekuńcze może założyć małżeństwo lub osoba samotna, jeżeli spełniają określone wymagania – ważne są tu m.in. warunki lokalowe, gdyż dziecko zamieszkuje w domu opiekuna. Takie pogotowia są potrzebne głównie w sytuacjach, gdy dziecku coś zagraża w domu rodzinnym – alkohol, przemoc, narkotyki. Pogotowie pełni opiekę nad dzieckiem do czasu, aż jego sytuacja zostanie uregulowana – np. przez sąd. W pogotowiu opiekuńczym może przebywać maksymalnie troje dzieci, nie dłużej niż 12–15 miesięcy. Prowadzący pogotowie otrzymują od państwa środki finansowe na zapewnienie dziecku opieki. Rodzinne pogotowie opiekuńcze to najbardziej wymagająca forma rodzicielstwa zastępczego. Ciągle brakuje osób, które chcą się podjąć tej niełatwej misji.
Córcia, gdzie to dziecko masz?
Innym razem w piątek odbierałam maluszka z porodówki, a w poniedziałek rano zadzwoniła pani z ośrodka adopcyjnego. Dokumenty nie poszły do sądu, biologiczna mama zrezygnowała z oddania chłopca. Bierze małego z powrotem! Był u mnie tylko trzy dni, na weekend. Śliczny chłopczyk, ślicznie zjadał. Rodzice dziewczyny, która urodziła, nic nie wiedzieli. Ukryła ciążę. Zaczynała studia, więc myślała, że nie może mieć dziecka. Bała się: Jak się przyznać? Kto jej pomoże? Urodziła, zostawiła dziecko i przyjechała do domu. Mama ją przyuważyła: Córeczko, co z tobą jest? Co się dzieje? Boże! przecież tyś dziecko urodziła. Córcia, gdzie to dziecko masz? Córcia, przecież my ci pomożemy, przecież to nasz wnuk. Bardzo byli dziadkowie i za mamą, i za dzieckiem. Przyjechali, podziękowali za opiekę i wzięli chłopca. To jest siła rodziny.
Co kosztuje za dużo?
Dla rodziców utrata dzieci to szok. Z boku może się wydawać, że ktoś sobie zasłużył. Ale to jest dalej dziecko tego człowieka i on często nadal je kocha i chce z nim być. Przyszła do mnie dziewczynka. Miała trzy miesiące i zespół dziecka maltretowanego. Sińce na twarzy, zmiany w mózgu z powodu duszenia. Po ponad dwóch latach odchodziła śpiewająca. Biologiczny ojciec miał wyrok w zawieszeniu. Cała rodzina przeszła terapię. Psycholodzy i psychiatrzy pracowali i z mamą, i tatą. Mała wróciła do rodziców.
Czasem kobieta nie chce oddać dziecka, ale jest sama, bez pracy, mieszkania, wsparcia. W te rzeczy staram się nie wchodzić. To mnie w tej pracy dużo kosztuje. Najtrudniejsze nie są nieprzespane noce przy dzieciach, ale właśnie emocje. Tak samo jak trudne są pożegnania dzieci z biologicznymi rodzicami. Jestem na spotkaniu dziecka z mamą, która już ostatecznie zadecydowała, że oddaje je do adopcji. Ostatni raz w życiu je widzi. I nie może go odłożyć, pyta, czy można jeszcze 15 minut? Oczywiście. A jeszcze 15 minut? Ktoś to musi skończyć. Proszę odłożyć małego do wózka, jest bardzo zmęczony, musimy odjechać.
Dużo spokoju
Jestem z dzieciaczkami już wiele, wiele lat. Dobrze się z tym czuję. Dużo w tym jest spokoju. O wszystkich tych maluchach codziennie pamiętam w modlitwie. Nie, nie wymieniam wszystkich 33 imion. Po prostu wzdycham za dzieci, które się u nas wychowywały.
Kasia Urban