Tylko życie ma przyszłość!

dr inż. Antoni Zięba

Szukaj
Close this search box.

Biorę na ręce i już kocham

Biorę na ręcę i już kocham. Fot.: archwum rodzinne Brygidy Mazgaj

– Każ­de­mu pro­wa­dzę ze­szy­cik – na­zy­wam go księ­gą ży­cia – w któ­rym za­pi­su­ję wszyst­ko od po­cząt­ku. Jak się dziec­ko wy­cho­wy­wa­ło, jak ja­dło. Po ko­lei opi­su­ję eta­py roz­wo­ju – kie­dy wy­szły ząb­ki, kie­dy prze­szło cho­ro­by. Księ­gę da­ję ro­dzi­com ra­zem z ulu­bio­ny­mi za­baw­ka­mi dziec­ka – mó­wi Bry­gi­da Ma­zgaj, pro­wa­dzą­ca po­go­to­wie opiekuńcze.

Wiem, że mo­ja ro­la w ży­ciu tych dzie­ci jest chwi­lo­wa. Jed­no dziec­ko by­ło u mnie tyl­ko na week­end. Naj­czę­ściej jest to kil­ka mie­się­cy. Gdy przy­cho­dzą ro­dzi­ce ad­op­cyj­ni, to czu­ję, że wła­śnie za­czy­na się no­wy etap w ży­ciu te­go dziec­ka i mo­gę się z nim ze spo­ko­jem roz­stać. To są cud­ne i peł­ne mi­ło­ści chwi­le, kie­dy ma­ma i ta­ta ad­op­cyj­ni po raz pierw­szy bio­rą swo­je dziec­ko w ra­mio­na. Dziec­ko, na któ­re cze­ka­li nie dzie­więć mie­się­cy, ale bar­dzo czę­sto kil­ka lat. Ro­dzi­ce ad­op­cyj­ni przy­jeż­dża­ją co­dzien­nie przez kil­ka ty­go­dni. Na po­cząt­ku ma­lu­szek jest u mnie na ko­la­nach, a oni tyl­ko pa­trzą. Po­tem już cho­dzę na­oko­ło al­bo sie­dzę w in­nym po­ko­ju, że­by dziec­ko by­ło z ni­mi. Że­by ich więź by­ła na ty­le moc­na, że gdy dziec­ko pój­dzie do no­we­go do­mu, to wszyst­ko bę­dzie in­ne, ale ro­dzi­ce już bę­dą swoi.

Ja cię znalazłam

Naj­dłu­żej by­łam z Ewą – pięć lat. Wte­dy oprócz po­go­to­wia ro­dzin­ne­go by­łam też ro­dzi­ną za­stęp­czą. Przy­wieź­li­śmy ją, gdy mia­ła 19 dni. Już nie miesz­ka­my ra­zem. Za­cho­ro­wa­łam i wy­szły złe wy­ni­ki, że to zło­śli­we i trze­ba się szyb­ko ope­ro­wać. Po­wie­dzia­łam wte­dy le­ka­rzo­wi, że nie dam ra­dy przyjść do szpi­ta­la. Mam pra­cę: jed­ną ja­ko pie­lę­gniar­ka, dru­gą w po­go­to­wiu ro­dzin­nym i nie mam z kim dziec­ka zo­sta­wić. On po­pa­trzył na mnie i wo­ła: „Ale prze­cież ma pa­ni ra­ka, trze­ba się ra­to­wać!”. Po­szłam więc do MOPS‑u i przed­sta­wi­łam sy­tu­ację. Że je­stem cho­ra i że trze­ba Ewie ro­dzi­nę zna­leźć. „Nie martw się, coś wy­my­śli­my. Zaj­mij się so­bą” – usłyszałam.

Pa­rę mi­nut po mnie przy­je­cha­ła do MOPS‑u Agniesz­ka. Po­zna­łam ją w przed­szko­lu spe­cja­li­stycz­nym, gdzie jeź­dzi­ła ze swo­im pod­opiecz­nym z ze­spo­łem Do­wna, star­szym od Ewy o czte­ry la­ta. Agniesz­ka jest spe­cja­list­ką psy­cho­lo­giem ds. osób nie­peł­no­spraw­nych in­te­lek­tu­al­nie, po­dob­nie jak jej mąż. Pa­nie z MOPS‑u spy­ta­ły ją, co ona na to? Agniesz­ka się zgo­dzi­ła. Naj­pierw spo­ty­ka­li­śmy się ra­zem, a po­tem mu­sia­łam zo­sta­wić Ewę i po­je­chać na ope­ra­cję. Przy­jeż­dża­łam ca­ły czas. Ew­cia wi­dzia­ła, że je­stem ły­sa i spraw­dza­ła wło­ski pod chu­s­tecz­ką. Te­raz cho­dzi do dru­giej kla­sy szko­ły spe­cja­li­stycz­nej. Sła­bo i bar­dzo ma­ło mó­wi, ale po­tra­fi­my się po­ro­zu­mieć. Cią­gle ją od­wie­dzam. Dzi­siaj ja­dę do niej na urodziny.

W pierw­szym spojrzeniu

Kie­dyś przy­szli mło­dzi ro­dzi­ce ad­op­cyj­ni i mó­wią, że się bo­ją, czy po­ko­cha­ją dziec­ko. A prze­cież gdy tyl­ko we­szli do do­mu, to ja w pierw­szym spoj­rze­niu zo­ba­czy­łam ca­łą ich mi­łość i ca­łe serce!

Że­by dziec­ko na­uczy­ło się na­wią­zy­wać wię­zi. Że­by się do­wie­dzia­ło, że dru­gi czło­wiek to ktoś, kto pomoże.

Dzie­ci się bar­dzo przy­wią­zu­ją. Zresz­tą my do dzie­ci też. Gdy ja­dę po dziec­ko i bio­rę je na rę­ce, to już je ko­cham. Na tym to po­le­ga. Tak ma być – że­by dziec­ko na­uczy­ło się na­wią­zy­wać wię­zi. Że­by się do­wie­dzia­ło, że dru­gi czło­wiek to ktoś, kto pomoże.

Stąd ten na­cisk, aby dzie­ci tra­fia­ły do ro­dzi­ny a nie do pla­ców­ki. Do no­wej ro­dzi­ny, gdzie znaj­dą mi­łość; lub do sta­rej, gdzie ją od­bu­du­ją. Cza­sem po­byt dziec­ka w po­go­to­wiu opie­kuń­czym to ta­ki kuk­sa­niec w ży­ciu, na­ucz­ka dla ro­dzi­ców. Choć pa­trząc z bo­ku, to nie­spra­wie­dli­we, że ro­dzic na­broi, a dziec­ko idzie w „od­siad­kę”. Cza­sa­mi ro­dzi­ce się ogar­nia­ją i wszyst­ko jest dobrze.

Gdzie mój syn?

Pa­mię­tam hi­sto­rię jed­ne­go chłop­ca, któ­rym się opie­ko­wa­łam. Je­go ma­ma uro­dzi­ła go ja­ko dziec­ko po­za­mał­żeń­skie. Po pa­ru go­dzi­nach mó­wi, że wy­cho­dzi ze szpi­ta­la do do­mu. Mu­sia­ła wra­cać o tej go­dzi­nie, o któ­rej zwy­kle przy­cho­dzi­ła z pra­cy, bo nikt nie wie­dział, że by­ła w cią­ży. I wy­szła. Ale za­po­mnia­ła ure­gu­lo­wać do koń­ca spra­wy i po sze­ściu ty­go­dniach przy­szedł list z są­du. Otwo­rzył mąż: Ja­kie dziec­ko? Co ty zro­bi­łaś? Gdy mu wszyst­ko opo­wie­dzia­ła, mąż, jak stał, tak wy­szedł z do­mu. Zo­sta­ła sa­ma. Wte­dy po­wie­dzia­ła praw­dę bio­lo­gicz­ne­mu oj­cu, a ten: Gdzie mój syn? Bierz­my go jak naj­szyb­ciej! Ja się to­bą zaj­mę, two­ją ma­łą za­adop­tu­ję, ale mo­je­go sy­na bierz­my z po­wro­tem. Dziś są ro­dzi­ną, dłu­go przy­sy­ła­li mi zdję­cia. A chło­pak do mnie dzwo­nił i mó­wił: „Cio­ciu, cho­dzę do przed­szko­la, a pa­ni mó­wi, że na­wet biegam!”.

Ro­dzin­ne po­go­to­wie opiekuńcze
Po­go­to­wie opie­kuń­cze mo­że za­ło­żyć mał­żeń­stwo lub oso­ba sa­mot­na, je­że­li speł­nia­ją okre­ślo­ne wy­ma­ga­nia – waż­ne są tu m.in. wa­run­ki lo­ka­lo­we, gdyż dziec­ko za­miesz­ku­je w do­mu opie­ku­na. Ta­kie po­go­to­wia są po­trzeb­ne głów­nie w sy­tu­acjach, gdy dziec­ku coś za­gra­ża w do­mu ro­dzin­nym – al­ko­hol, prze­moc, nar­ko­ty­ki. Po­go­to­wie peł­ni opie­kę nad dziec­kiem do cza­su, aż je­go sy­tu­acja zo­sta­nie ure­gu­lo­wa­na – np. przez sąd. W po­go­to­wiu opie­kuń­czym mo­że prze­by­wać mak­sy­mal­nie tro­je dzie­ci, nie dłu­żej niż 12–15 mie­się­cy. Pro­wa­dzą­cy po­go­to­wie otrzy­mu­ją od pań­stwa środ­ki fi­nan­so­we na za­pew­nie­nie dziec­ku opie­ki. Ro­dzin­ne po­go­to­wie opie­kuń­cze to naj­bar­dziej wy­ma­ga­ją­ca for­ma ro­dzi­ciel­stwa za­stęp­cze­go. Cią­gle bra­ku­je osób, któ­re chcą się pod­jąć tej nie­ła­twej misji.

Cór­cia, gdzie to dziec­ko masz?

In­nym ra­zem w pią­tek od­bie­ra­łam ma­lusz­ka z po­ro­dów­ki, a w po­nie­dzia­łek ra­no za­dzwo­ni­ła pa­ni z ośrod­ka ad­op­cyj­ne­go. Do­ku­men­ty nie po­szły do są­du, bio­lo­gicz­na ma­ma zre­zy­gno­wa­ła z od­da­nia chłop­ca. Bie­rze ma­łe­go z po­wro­tem! Był u mnie tyl­ko trzy dni, na week­end. Ślicz­ny chłop­czyk, ślicz­nie zja­dał. Ro­dzi­ce dziew­czy­ny, któ­ra uro­dzi­ła, nic nie wie­dzie­li. Ukry­ła cią­żę. Za­czy­na­ła stu­dia, więc my­śla­ła, że nie mo­że mieć dziec­ka. Ba­ła się: Jak się przy­znać? Kto jej po­mo­że? Uro­dzi­ła, zo­sta­wi­ła dziec­ko i przy­je­cha­ła do do­mu. Ma­ma ją przy­uwa­ży­ła: Có­recz­ko, co z to­bą jest? Co się dzie­je? Bo­że! prze­cież tyś dziec­ko uro­dzi­ła. Cór­cia, gdzie to dziec­ko masz? Cór­cia, prze­cież my ci po­mo­że­my, prze­cież to nasz wnuk. Bar­dzo by­li dziad­ko­wie i za ma­mą, i za dziec­kiem. Przy­je­cha­li, po­dzię­ko­wa­li za opie­kę i wzię­li chłop­ca. To jest si­ła rodziny.

Co kosz­tu­je za dużo?

Dla ro­dzi­ców utra­ta dzie­ci to szok. Z bo­ku mo­że się wy­da­wać, że ktoś so­bie za­słu­żył. Ale to jest da­lej dziec­ko te­go czło­wie­ka i on czę­sto na­dal je ko­cha i chce z nim być. Przy­szła do mnie dziew­czyn­ka. Mia­ła trzy mie­sią­ce i ze­spół dziec­ka mal­tre­to­wa­ne­go. Siń­ce na twa­rzy, zmia­ny w mó­zgu z po­wo­du du­sze­nia. Po po­nad dwóch la­tach od­cho­dzi­ła śpie­wa­ją­ca. Bio­lo­gicz­ny oj­ciec miał wy­rok w za­wie­sze­niu. Ca­ła ro­dzi­na prze­szła te­ra­pię. Psy­cho­lo­dzy i psy­chia­trzy pra­co­wa­li i z ma­mą, i ta­tą. Ma­ła wró­ci­ła do rodziców.

Cza­sem ko­bie­ta nie chce od­dać dziec­ka, ale jest sa­ma, bez pra­cy, miesz­ka­nia, wspar­cia. W te rze­czy sta­ram się nie wcho­dzić. To mnie w tej pra­cy du­żo kosz­tu­je. Naj­trud­niej­sze nie są nie­prze­spa­ne no­ce przy dzie­ciach, ale wła­śnie emo­cje. Tak sa­mo jak trud­ne są po­że­gna­nia dzie­ci z bio­lo­gicz­ny­mi ro­dzi­ca­mi. Je­stem na spo­tka­niu dziec­ka z ma­mą, któ­ra już osta­tecz­nie za­de­cy­do­wa­ła, że od­da­je je do ad­op­cji. Ostat­ni raz w ży­ciu je wi­dzi. I nie mo­że go odło­żyć, py­ta, czy moż­na jesz­cze 15 mi­nut? Oczy­wi­ście. A jesz­cze 15 mi­nut? Ktoś to mu­si skoń­czyć. Pro­szę odło­żyć ma­łe­go do wóz­ka, jest bar­dzo zmę­czo­ny, mu­si­my odjechać.

Du­żo spokoju

Je­stem z dzie­ciacz­ka­mi już wie­le, wie­le lat. Do­brze się z tym czu­ję. Du­żo w tym jest spo­ko­ju. O wszyst­kich tych ma­lu­chach co­dzien­nie pa­mię­tam w mo­dli­twie. Nie, nie wy­mie­niam wszyst­kich 33 imion. Po pro­stu wzdy­cham za dzie­ci, któ­re się u nas wychowywały.

 

Ka­sia Urban

Udostępnij
Tweetnij
Wydrukuj